sobota, 31 października 2009

Jak cię smyrnę to poczujesz!

29.X.2009 mecz KGHM Zagłebie Lubin–Polonia Bytom (Canal+Sport). Oglądałem 15 minut. Komentatorzy (Grzegorz Milko i Tomasz Lipiński) temu,co działo się na boisku, poświęcili ok 2 min. Resztę czasu.... Reszta niech będzie milczeniem.

30.X.2009 w tejże stacji mecz Korona Kielce–Wisła Kraków. Jednym z komentatorów był Grzegorz Mielcarski. Oto próbka jego możliwości:
... „drugą nogą chce smyrnąć przeciwnika, żeby dać mu poczuć".

***
Dwójka, pan Grzegorz i pan Tomasz, awansowała z Serie A (liga włoska) do polskiej Ekstraklasy S.A. Okazuje się jednak, że i tu dla nich za wysokie progi. Ale kierunek, naturalnie, właściwy. W TVP Sport transmitują mecze zaplecza Ekstraklasy (tzw. I liga). Szefie Jacku, a może transfer do TVP. W pakiecie z panem Grzegorzem! Rzecz jasna, należałoby sporo wydać, żeby ich sprzedać. Ale nie możma jednak wykluczyć, że TVP Sport zechce z kolei sporo zapłacić, żeby ich nie kupować! Wtedy Canal+Sport pozyska środki na zorganizowanie kursu nauki zawodu komentatora sportowego. Dla lekko zaawansowanych.



Swięto Zmarłych jest Świętem Piękna i Smutku. Piękna dlatego, że wspominamy tych, których kochaliśmy, a Smutku dlatego, że już od nas odeszli.

piątek, 30 października 2009

Praca tych komentujących to nonsens

W Canal+ Sport2 (27.X.2009) mecz Juventus–Sampdoria. Przez ok. 75 minut komentujący rozmawiają na tematy nie związane z rozgrywanymi akcjami. Na ponad 90 min gry – 75 minut „przeszli obok meczu”. Jakie wydarzenia albo zjawiska z różnych dziedzin życia, byłyby porównywalne z tak, przez Grzegorza Milkę i Tomasza Lipińskiego, wykonaną pracą?

Biegi na 100 m przez płotki i 110 m przez płotki – rozgrywane z zającem.
Uchwytem dla rzucającego młotem byłaby – kula.
Przepis, że w trójskoku każdy skok musi być wykonany w przeciwną stronę.
W biegu na 3000 m z przeszkodami, konieczność pokonania rowu z wodą – flopem
Buty dla lekkoatletów z kolcami do wewnątrz.
Sędzia tenisa ziemnego jeżdżący na rolkach dookoła kortu.
Sędziowie hokejowi poruszający się na tenisowych krzesłach z kółkami.
Szachiści, grający w bokserskich rękawicach.
Lech Kaczyński, odznaczający Beatę Kempę ekskluzywnym orderem Vulgaris Zołza
Grzegorz Napieralski, wygłaszający mądre przemówienie.
Mecze piłkarskie rozgrywane piłką do rugby.
Lekarz ortopeda grający w rugby piłką lekarską.
W boksie, uznanie za regulaminową, kombinację ciosów – lewy sierp–prawy młot – i odwrotnie.
Michael Buffer, anonsujący w stołówce żołnierskiej, podanie zupy grochowej.
Koncern samochodowy produkujący auta, które można byłoby prowadzić tylko na stojąco.
Piejący kogut, jęczący jak tenisistka z Białorusi Wiktoria Azarenka.
Wiktoria Azarenka, szczytująca z ekspresyjnym dźwiękiem piejącego koguta.
Krety, prowadzące naziemny tryb życia i ryjące ku górze.

Donald Tusk, pozostawiający na stanowisku szefa CBA Mariusza Kamińskiego.
Zwierzchnik, pozostawiający na stanowisku szefa sportu Canal+ Jacka Okieńczyca.
Powyższe nonsensy i absurdy różnią się tym, że jedynie ostatnie dwa stały się rzeczywistością.

środa, 28 października 2009

„Na żywo" i „na martwo" w jednym

W sąsiedztwie mieszka znajomy prawnik, miłośnik piłki nożnej. Poprosiłem go niedawno o rozmowę. Usiedliśmy na ławeczce przy skwerku. Po kilku zdawkowych uwagach, powiedziałem:
– Chcę domagać się od Canal+ odszkodowania za to, że wprowadza mnie, swojego abonenta, w błąd. Czy moglibyście mnie reprezentować?
Adwokat spojrzał na mnie wzrokiem…., nazwijmy to oględnie – mało pochlebnym.
– Jak Pan wie – kontynuowałem – oglądam 4 ligi: angielską, hiszpańską, włoską i francuską. Tj. ok. 5–6 transmisji tygodniowo. Canal+Sport zapowiada te relacje jako live a one są częściowo dead, czyli ma być na żywo, a jest często na martwo.
– Jaśniej Brunner – wtrącił sąsiad.
– Już rozjaśniam, J-23. Obraz jest OK na żywo, ale komentarz nawet w połowie nie! Policzyłem: w meczu ligi ang. komentatorzy w czasie relacji podali 150 informacji, które tego meczu nie dotyczyły (w tym sensie były na martwo). 150 x 20 sek (tyle, bardzo skąpo licząc, trwała jedna informacja), daje 3000 (trzy tysiące!) sekund. Podzielić teraz na 60. I co? (koniec cytatu).
– Red. Olbrychtem sąsiad poleciał.… przerwał mi rozmówca.
– Taka krótka przebieżka – wtrąciłem – …I wychodzi, że sprawozdawcy przez 50 minut prowadzili inny program. Magazynna tle meczu na żywo W pozostałych ligach jest podobnie, albo nawet gorzej (włoskiej to prawie nie oglądam – duet Milko–Lipiński to sprawił).
– Czyli mamy więc dwa różne programy na raz! – wtrącił mój rozmówca. – To tak jakby serial Plebania emitować z dialogami z Rancho. I wszystko się niby zgadza: obraz jest z serialu i dialogi są z serialu! Tylko dysonans taki, że rozdwojenia jaźni można dostać.
– Otóż to! Napisałem kiedyś do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, ale prezes odpisał, że on nie ma wpływu na to, co stacja… itd.
– Nie do końca miał rację! – powiedział sąsiad. – Bo jeżeli etykieta na towarze wprowadza nabywcę w błąd, to urząd powinien reagować. Taką etykietą jest tu zapowiedź. A poza tym... Jak się kupi nieświeży serek, to można go wymienić…
– A jak wymienić np. red. Nahornego albo Orłowskiego? – przerwałem. – A jeśli nawet…, to w zastępstwie dostanie się red. Milkę albo Labogę.
– To taka zamiana, jakby ktoś uciekając przed ulewnym deszczem, wpadł do sporej kałuży, która z tego deszczu powstała! – dowcipkował mój rozmówca.
– Reasumując: z 6 (w tygodniu) zapowiadanych na żywo relacji, połowa (3 mecze!), w kontekście komentarza, jest z tą zapowiedzią niezgodna! Czyli Canal+ daje abonentowi produkt w 25% niepełnowartościowy. Ergo: Wprowadza abonenta (klienta) w błąd. C.b.d.o. A jeśli chodzi o roszczenie, to domagałbym się zwrotu pieniędzy za część płaconego przeze mnie abonamentu. Przez te lata trochę by się tego uzbierało. No, i co sąsiad na to?
– Sprawy tego typu, to nie moja działka. – powiedział prawnik. – Ale popytam kolegów.
Chwilę milczeliśmy. Prawnik się zamyślił.
„Pewnie zastanawia się jak delikatnie skończyć to spotkanie, żeby wariatowi się nie pogorszyło” – próbowałem odgadnąć powód jego milczenia. Jednak nie.
– To może być ciekawe, bo jednak pewne argumenty są. – powiedział po chwili. – Gdyby taki proces nagłośnić. Prezes Zespołu zwołuje konferencje. Reklama firmy. Poparcie kibiców w kapciach, raczej powszechne. TVN24. Trochę to wszystko szalone, ale…
– To ja zaczynam liczyć i sprawdzać czas, sąsiedzie. Podane tu liczby okażą się z pewnością zaniżone.
– Jeszcze jedno. Pan im trochę zalazł za skórę. A wiem z praktyki, że z bardziej błahych powodów ludzie się potrafią mścić.
– Coś w tym może być. Ostatnio red. Twarowski patrzył na mnie wzrokiem... Trochę mnie ciarki przeszły. Ale, sąsiedzie, ja jestem uparty: ucieknę, a nie ustapię!
– Poza tym, tropy są dość widoczne, więc chyba przesadzilem.
Podałem sąsiadowi adres imejlowy i pożegnaliśmy się.

wtorek, 27 października 2009

Przyganiał syfon wodzie sodowej

Canal+Sport. Niedziela 25.X.2009, program Liga+ Extra, a w nim „reportażyk” Cezarego Olbrychta Dogrywka. Autor spotkał się w japońskiej restauracji Nihonto w Bytomiu z kapitanami Polonii Bytom – Jackiem Trzeciakiem i Ruchu Chorzów – Wojciechem Grzybem. Wyróżnił ich, bo te dwie śląskie drużyny to rewelacje jesiennych rozgrywek Ekstraklasy S.A. Trójka panów siedzi zatem przy stoliku. Pan Cezary wyjaśnia dlaczego się spotkali właśnie tu. Ano dlatego, że architektura tego lokalu pasuje do okolicznych familoków, jak pięść do oka. Ale co to ma do rzeczy? Ma. Otóż podobnie razi pozycja tych drużyn w górze tabeli. Wniosek: „pasujecie w tej czołówce, drodzy kapitanowie, jak pięść do oka!” – dał do zrozumienia pan Czarek. Obaj panowie-piłkarze milczeli. Żeby to było na boisku, być może pan redaktor doczekałby się odpowiedzi.
Po tym eleganckim wstępie red. Olbrycht rozpoczął konsumpcję. Goście o tej godzinie (był b. późny wieczór), jako czynni sportowcy jeść już, niestety, nie mogli. Pana Olbrychta to nie deprymowało. Piłkarze popijali więc tylko jakieś soczki. I, co dla nich pouczające, mogli obserwować jak pan Cezary je sushi pałeczkami. A ten, jak jaki skośnoki Yaya Mikiwa, pobrał zręcznie porcję potrawy, przekręcając zgrabnie łebek (zbliżenie – „malina!”), ulokował strawę w otworze gębowym, wykonał jeden zgryz, zręcznym ruchem języka przesunął nadgryzioną zawartość „w boczne sektory” jamy, po czym, z pełnymi ustami, zadał (wyraźnie, żaden bełkot!) długie pytanie. Skończył je i słuchał odpowiedzi, leniwie mieląc na drobno zawartość. Można było odetchnąć z ulgą! Nie uronił grama jadła, nie „strzelił”, broń Boże, nawet najmniejszą pecynką w siedzącego najbliżej Jacka Trzeciaka, nie zakrztusił się, nie prychnął, nie czknął nawet, pałeczki nie urzeźbił. Technika użytkowa artykulacji – perfekcyjna, koordynacja takoż! I jaki spryciarz. Piłkarze, odpowiadając na pytanie, nie mogli słyszeć jak je!
Dalsza część była już mniej ciekawa. Zwłaszcza dla gości. Restauracja, prawie noc, głodni, bez grama alkoholu i jeszcze trzeba łykać ślinę, bo przyjemniaczek przy stole się obżera. Masakra!

Dwa tygodnie wcześniej Cezary Olbrycht rozmawiał na stadionie we Wronkach z Ryszardem Czerwcem (b. piłkarzem). Komentując niestosowne (to prawda) wypowiedzi medialne Patryka Małeckiego (Wisła) stwierdził: Coś mi tu brzydko pachnie wodą sodową. Panie Cezary, jak woda sodowa brzydko pachnie, nie należy jej pić. Bo znowu Pan poniesie klęskę, strzelając „samobója” – w Dogrywce.

poniedziałek, 26 października 2009

Zapuścić sondę i… podsłuchiwć

W GW (26.X.2009 – dodatek Sport.pl) Rafał Stec napisał tekst Brzuch. Odważnie wyznaje: Jeśli zasypiałem z Iwańskiego (piłkarz Legii) brzuchem przed oczami, jeśli we śnie zasłaniał mi Iwańskiego brzuch księżyc, to dlatego, że intrygowało mnie, jak Iwański go wyhodował; i dalej Kiedy się budziłem, brzuch na szczęście między mnie a wschodzące słońce się nie wpychał, a ja rozmarzałem się, by do ukrytego pod nim żołądka zapuścić – rzecz jasna w trybie tajnym – sondę i podsłuchiwać, jaką dietę żołądek trawi.
Cóż za piękne, poetyckie frazy. I w jakże niespodziewanym miejscu. Między siermiężne sportowe relacje wepchnęło się (tym razem mu się udało) wschodzące słońce wzruszającego opisu relacji erotycznej dwóch mężczyzn. I te subtelne, wieloznaczeniowe alegorie, „marzenie o zapuszczaniu sondy pod brzuch", gdzie jest „ukryty”… „żołądek”! Tak wiele miało to już nazw… Ale poeci potrafią zaskakiwać.
Ukryty jest, oczywiście, przenośnią, bo przecież musi być widoczny w promieniach wschodzącego słońca; więc ukryty to raczej nie gotowy jeszcze do miłosnych uniesień. I dopiero „po zapuszczeniu doń sondy" (przenośnie – pobudzeniu go), sam sondą się stanie. By akt się dopełnił!
I nie ma wątpliwości: te wzruszające relacje dokonują się tu i teraz. Bo jest w tym erotyku i tryb tajny i rozmarzałem się… by podsłuchiwać.
Poeto Stec! Czekamy na podobne perełki. A w przyszłości, miejmy nadzieję niedalekiej, na TOMIK!
Tylko, co na to trener Legii Jan Urban?

Canal+ Sport zatrudnia krojczego!

25.X.2009 Canal+ Sport wyemitował kolejną edycję programu („na żywo”)
Duperele i pierdoły z baru piwnego,
czyli – magazyn Rafała Nahornego

(Brawo za nazwę. Pikanteria i swojska rubaszność tytułu to chytry zabieg szczwanego „pijarowca”. Przyciągnie rzesze, porwie tłumy!)
Formuła programu jest taka: luźna rozmowa dwóch znajomych o angielskim futbolu z jakimś meczem w tle – w tym przypadku był to mecz Liverpool–Manchester Utd (2:0). Rozmówców (Autora i Marcina Rosłonia) nie widzimy. Słyszymy tylko ich głosy. I jest to bardzo nieszczęśliwy pomysł.
Pokazuje się 20 biegających i dwóch, którzy przeważnie stoją i się gapią, jednego, co biega i gwizdkiem zakłóca program, a także dwóch z chorągiewkami, którymi tak nachalnie czasem machają, że nie słychać rozmowy prowadzących. Żaden z tych boiskowych osobników do nas się nie odzywa, a jak się odezwie, to go nie słychać. Gdy czasem zauważy się co mówią, to się okazuje, że wulgarnie klną. I TAKICH się pokazuje! A ludzi, którzy do nas mówią nie widać. Przecież to nonsens!
Tego popołudnia, pan Rafał i jego kolega Marcin przekazali ponad 150(!) fascynujących informacji, wartych uwagi, namysłu, zadumy, choćby krótkiej analizy, źdźbła refleksji. A tu w tle migają jakieś przebierańce. Przeszkadzają słuchać i kontemplować! Informuje pan Rafał np. (bodaj 65-ty wtręt), ile razy z rzędu przegrała jedna z drużyn 56 lat temu. Chciałem ustalić rok, ale jak tu policzyć, gdy w tle jakiś partacz i nieudacznik Giggs, krzywonogi, postrzelony Rooney lub inny kaleka boiskowy i fajtłapa Torres (czy jak mu tam), odwracają uwagę. Trudno się skupić. Lepiej już było po tej informacji pokazać w tle liczydła, albo choćby kalkulator.
Oczywiście mógłbym obrazu się pozbyć, siadając tyłem do odbiornika. Wtedy nawet lepiej bym słyszał, bo tak jestem zbudowany, że jak usiądę tyłem do telewizora, to uszy mam bliżej ekranu. Niestety nie mogę siedzieć tyłem do meczu. To u mnie kanon nieusuwalny!
Czasem migawki w tle zauważał pan Marcin. Raz pochwalił strzelającego: odległość skrojona była w sam raz na strzał, innym razem podającego: piłka skrojona była w sam raz dla El Nino. Można powiedzieć, że „doskroił” się pan Rosłoń w sam raz do tego programu.
Proponuję, żeby jednak jego formułę zmienić (programu nie Rosłonia). Skończyć z głupawymi meczami w tle. Chcemy oglądać ten duet konferansjerów! A wynik meczu (gdyby jakiś akurat „dawali”) można byłoby aktualizować na pasku u dołu ekranu.
Panie Jacku Okieńczyc, jak Pan poprosi Rafała Nahornego – na pewno się zgodzi na te zmiany. Tylko niech się Pan mu nie stawia! Bo jego upór osła-bić może Pana szanse. To nie jest czas na osobiste ambicje. Tu chodzi o załatwienie ważnej sprawy! Może chociaż to się Panu uda?

czwartek, 22 października 2009

Po co Musze szampan?

We wtorek 20.X.2009 prezes Legii Leszek Miklas pogratulował awansu do MŚ Słowakowi, pierwszemu bramkarzowi klubu, Janowi Musze, i wręczył mu list gratulacyjny oraz butelkę szampana. Pan Jan za gratulacje podziękował, ale powiedział, że szampana nie wypije, bo nigdy nie sięga po alkohol.
To prawie tak jak ja… – skomentował pan Wojciech z Bródna, były reprezentant Polski – nigdy nie sięgałem, zawsze miałem pod ręką.

Podobno odkąd Roger Guerreiro (też niepijący) opuścił Legię, Jan Mucha jest w klubie osamotniony. „Nie mam z kim NIE PIĆ” – żali się.
Jan Mucha nie pije alkoholu. Ale to tylko kwestia czasu, i….
...prawdę tę Mucha wreszcie odkryje,
kto trzeźwo myśli, ten się napije!”
Ale, póki co, abstynent. A gra dobrze. Taki zbieg okoliczności. Pozostali biegają gorzej i grają kiepsko. Zwłaszcza to widoczne na tle Muchy. Gracze „z pola” są sfrustrowani. To psuje atmosferę. Zaczynają się „szeptanki”, niepochlebne dla Słowaka. Serb Radović mruczy pod nosem: „Znowu cieźwy”. Zespół, paradoksalnie, koroduje.
Są opinie, że Legia gra słabo, bo nie ma w linii pomocy dobrze zbudowanych, wysokich piłkarzy. A co za różnica, czy słabo gra piłkarz wysoki, czy niski? Nawet w takiej sytuacji lepszy jest niższy, bo on niektórych, wysoko lecących piłek, nie sięgnie, a wysoki może sięgnąć i strzelić „samobója".
Wydaje się, że przyczyną slabej gry jest rozdźwięk między bramkarzem a resztą zespołu. Tak zapewne ocenił sytuację prezes Miklas, wręczając panu Janowi upominek w procentach.
„Jak by tak opróżnił tę butelczynę – rozumował – a na drugim dzień, wpuszczając „babola”, zawaliłby jakiś mecz… Tak, to mogłoby skonsolidować zespół. Łatwiej przecież jednemu dostroić się do poziomu dziesięciu, niż odwrotnie. A ten nawet listu nie przeczytał, tylko od razu, że nie sięga…”
W kadrze Legii są jeszcze dwaj młodzi zastępcy Słowaka: Ukrainiec Konstiantyn i Polak Maciej. Też zostali wyróżnieni. Karami pieniężnymi. Za ekscesy pod nocnym lokalem. Ale listu nie dostali! Choć on mógłby przydać im się bardziej, niż Musze szampan. Np. takie kilka słów:
Zawodowcem bądź – nie głupcem,
I talentu nie top w wódce!
Swoją drogą, klub musi rozważyć chyba transfer Jana Muchy i to już zimą. Ci dwaj młodzi bramkarze godnie go zastąpią. Wkomponowali się już w zespół dostatecznie. I na pewno ocieplą atmosferę.
A gdy ich prezes wyróżni – nie zawiodą. Listu może nie przeczytają, ale szampana wypiją z pewnością – na dobry początek.
Yayeczko pure
Marcina Mięciel a(Legia) zapytano jaka jest jego ulubiona potrawa.
– Kotlet karkowy
– A w jakiej postaci: smażony, pieczony, z grilla?
– W postaci zakąski.




Rozmowa z trenerem Aston Villi




W sobotę 17.X.2009 oglądałem mecz ligi angielskiej: Aston Villa–Chelsea (2:1). Po meczu postanowiłem zadzwonić do trenera The Villans – Martina O`Neilla.
Przedstawiłem się, powiedziałem, że oglądałem mecz jego drużyny z Chelsea, pogratulowałem zwycięstwa i wspomniałem, iż mecz komentował m.in. pan Andrzej Twarowski.
– Sir Endrju Tłejrołski, TEN Endrju?
– Tak – odparłem trochę zaskoczony. Pan go zna?
– Oczywiście, to wybitny człowiek telewizji i piłki nożnej, bardzo go tu w Anglii cenimy.
– My w Polsce też, naturalnie. I mówiąc szczerze, właśnie dlatego prosiłem o rozmowę z panem.

– Tak, słucham.
– Otóż w trakcie meczu sir Endrju zasugerował, że nie przygotował Pan należycie taktyki.
– Naprawdę, tak powiedział? – Głos trenera trochę zadrżał. – A, a, a… o co konkretnie chodziło?
– Już mówię. W II połowie niepilnowany pomocnik Chelsea Essien oddał strzał (niecelny). I wtedy wyraźnie zdenerwowany sir Endrju ryknął do mikrofonu: „Nie wolno zostawiać Essienowi tyle miejsca!” My, telewidzowie, nie czułiśmy się winni, panie trenerze, a najwyraźniej sir Endrju na nas właśnie krzyczał. Nie dzwonię do Pana by wskazywać winnego, każdemu może się przytrafić drobna niedokładność. Uznałem tylko, że ta podpowiedź taktyczna Naszego Komentatora Ukochanego może być dla Pana cenna. U nas w Polsce, mawiamy: „Nauki nigdy za wiele”.
– To mądra maksyma. Bardzo, bardzo panu dziękuję.
Nastała chwila ciszy, a potem usłyszałem delikatny odgłos-szelest, jakby ktoś wycierał pot z czoła.
– No, tak, nie pomyślałem o tym. – Był wyraźnie strapiony. – Ale w następnym meczu to się nie powtórzy. Podwoję, a nawet potroję pilnowanie, Essien nie kopnie piłki, proszę to przekazać sir Endrju.
– Może wystarczy tylko podwoić, panie trenerze, sir Endrju jest ostatnio bardzo nerwowy, może lepiej nie potrajać?
– Chyba ma pan rację. Rozważę inną kombinację: w pierwszej połowie go podwoję, a w drugiej, podmęczonemu, przykleję świeżego Plastra.
– Może pan trenerze użyć nawet Kapsiplasta. Lepiej trzyma!
– Świetny pomysł! Ale słyszę, że i pan jest niezłym fachowcem. No, ale jak się ma takie wzorce… to nie dziwi.
– Panie Martinie, jeszcze jedna sprawa? Jak u Pana ze zdrowiem?
– Przepraszam, czy to nie nazbyt prywatne pytanie?
– Nie pytałbym, gdyby nie…
– Znowu sir Endrju? – O`Neill gwałtownie wpadł mi w słowo.
Potwierdziłem.
– Trudno, proszę mówić – wyszeptał.
– W czasie meczu Pan nigdy nie siedzi, zawsze jest w ruchu, dyryguje drużyną, pokrzykuje coś… I właśnie gdy kamera pokazała Pana energicznie gestykulującego, sir Endrju wrzasnął (jest ostatnio strasznie rozdrażniony – jakby nie trafił na godną siebie populację)... Otóż krzyknął: „O`Neill nie usiądzie, bo by chyba zwariował”.
Nastała chwila ciszy. Wreszcie usłyszałem:
– Muszę się nad tym zastanowić. Rzeczywiście, jak długo siedzę, zwłaszcza na twardym… to odczuwam dolegliwość. Ale z głową wydaje się, że jest wszystko w porządku. Jednak na wszelki wypadek spróbuję preferować pion i poziom. Tak, będę siadał tylko do płynnych posiłków. I poproszę żonę, by mnie wtedy uważnie obserwowała. A co z prowadzeniem samochodu...  trudne to wszystko. – I po chwili ciszy: –  Ale jakie symptomy mógł dostrzec...?
Chwilę milczeliśmy obaj.
– Panie trenerze, jeszcze jeden mały drobiazg. W 78 min Pana zawodnikowi Milnerowi, nie pamiętam, niestety tej sytuacji, musiało się przytrafić ewidentnie złe zagranie, bo sir Endrju zbeształ go natychmiast i donośnie.
– Zanotowałem, w 78 minucie. Po treningu odtworzymy mecz a Milner następne spotkanie rozpocznie na ławce rezerwowych oraz zapłaci za to połową tygodniówki minimum. Takich rzeczy nie wolno lekceważyć!
Zmieniłem trochę temat.
– Dwóch mamy wielkich o imieniu Endrju. – powiedziałem. – Ale nie ma co ich porównywać, tamten jest dwa razy cięższy.
– Znam, znam, też tęga głowa!
Ten żarcik zrelaksował trochę mojego rozmówcę. Sądziłem, że rozmowa dobiegała już końca, gdy Martin O`Neill niespodziewanie zapytał:
– Czy pomógłby pan pomóc mi załatwić audiencję u sir Endrju?
– Panie trenerze, będę szczery. Jest na to mała szansa. Z tego, co wiem, w kolejce czeka Fabio Capello, a to, jak wiadomo, trener reprezentacji Anglii, która zakwalifikowała się do MŚ. Ma termin: koniec stycznia 2011 roku i jeszcze warunek – musi nauczyć się języka polskiego. Z całym szacunkiem dla Pana i Aston Villi…
– Oczywiście, oczywiście, rozumiem. Szczęśliwy ten Fabio... – Usłyszałem trochę smutny, trochę zawiedziony głos. – No cóż: wybitni wybierają sobie do towarzystwa im podobnych. Proszę przekazać serdeczne pozdrowienia dla sir Endrju i jego szefa, nazwiska nie zdołam, niestety, wymówić. Na imię ma Dżejcik.
Trener przekazał mi adres e-mail. I prosił bym mu pisał o wszelkich uwagach i sugestiach sir Endrju, dotyczących zwłaszcza piłki nożnej. Uważa się Anglię za kolebkę futbolu, ale, jak się okazuje, i od nas mogą się czegoś nauczyć. Sękju sir Endrju... o, pardon, Dziękujemy panie Andrzeju.  
I pozdrawiam obu Panów w imieniu trenera Martina O`Neilla.





środa, 21 października 2009

Czy Maciej Skorża jest dostatecznie „Swój"?

W niedawnym programie Cafe Futbol (Polsat Sport) wziął udział pan Marek Koźmiński, były reprezentacyjny obrońca. Przedstawił pomysł i koncepcję budowania drużyny piłkarskiej na ME w 2012 r. Ponieważ mam podobne zdanie, spróbuję przedstawić poglądy pana Marka.

Teza główna jest taka: Polska ma zbyt mało klasowych zawodników, żeby można było narzucać im jakiś z góry założony schemat, sposób grania. Może, po prostu, zabraknąć wykonawców, by schemat zrealizować na boisku.
Dlatego, wg pana Marka, należałoby zrobić listę najlepszych zawodników, którzy w 2012 roku będą w optymalnym wieku. Ustalić ich hierarchię (po mniej więcej 3-ch) na każdej pozycji i dopiero dla nich opracować odpowiedni sposób grania. Tyle w skrócie powiedział pan Koźmiński. Z jego poglądem całkowicie się zgadzam.
Za mało znam się na piłce, by zabierać głos, co do samej koncepcji. Ale warto zauważyć, że aktualnie grają następujący piłkarze, którzy będą w 2012 r. w optymalnym wieku: Obraniak, Peszko, Błaszczykowski, Paweł Brożek, Lewandowski, Małecki, Grosicki, Boguski i (nieco starsi – rocznik 1981) Jeleń i Smolarek. Zaletą ich wszystkich jest przede wszystkim szybkość, ale są także bardzo utalentowani. Czy nie jest to imponujący zestaw ofensywny?
Ponieważ prognozy co do defensywy są zdecydowanie mniej optymistyczne, zanosi się na to, że będziemy musieli strzelać po 2–3 bramki, by mecz wygrać lub chociaż zremisować. Dlatego warto wykorzystać potencjał wyżej wymienionych i pod tym kątem budować drużynę. Ilu z nich i którzy mogliby grać w podstawowym składzie to już sprawa selekcjonera i JEGO autorskiej koncepcji.
A propos selekcjonera: zdecydowanie Maciej Skorża. Dlaczego? Bo jest utalentowany zawodowo, i, choć młody, to już z reprezentacyjnym doświadczeniem, bo ma klasę jako człowiek, bo radzi sobie „medialnie”, bo, z racji wieku, będzie bardziej otwarty na stworzenie własnego systemu gry, dopasowanego do możliwości i predyspozycji zawodników, bo on i większość z nich, są na podobnym, stale wzrastającym poziomie zawodowym, bo, wreszcie, pokoleniowo i mentalnie jest im najbliższy.
Dużo starsi konkurenci pana Macieja mają już swoje niezawodne schematy i „sprawdzone koncepcje”, naleciałości utrwalone i zakodowane. Wyrzucić je i tworzyć „nowe"? To już raczej nie na ich możliwości i nie na ich głowy! Natomiast Stefan Majewski sam się praktycznie wyeliminował, bo powołując Jerzego Dudka pokazał, że ma rozchwianą psychikę.
Dlatego Maciej Skorża.

Rafał Stec w tekście Ściąga dla PZPN (GW, 21.X.2009) rekomenduje na selekcjonera piłkarskiej reprezentacji Polski Szweda Larsa Lagerbacka. Podaje 6 (sześć) argumentów uzasadniających. Wszystkie rozsądne.
Podam 7 (siódmy) – przeciw. W PZPN są Lato, Piechniczek, Engel, oni tam decydują. Dla ludzi o ich mentalności, „obcy” to terra incognita, „obcy” jest zagrożeniem, „obcy” może nas skrzywdzić, nad „obcym” trudniej zapanować, trudniej nim manipulować. Ci ludzie „obcemu” nie pomogą. Będą go zawsze traktować z rezerwą, bo nieufności do niego z siebie nie wyrzucą. Tacy są.
Powiem więcej: nawet niektórzy „swoi” są dla nich zbyt „obcy”. Dlatego Maciej Skorża. Tylko czy on jest dostatecznie „swój”?

* ziemia nieznana


wtorek, 20 października 2009

Plus dla magazynu Sport+Extra

W poniedziałek 19.10.2009 r. w Canal+Sport magazyn Sport+Extra. Kilku kulturalnych ludzi rozmawia o ligach europejskich, ciekawie, dobrą polszczyzną i momentami dowcipnie. To akurat jest jeden z lepszych programów studyjnych. W ogóle formułę magazynów stacja ma różnorodną i ciekawą. Gorzej z „na żywo".
Zaraz po magazynie macz Fulham–Hull. A tam: zwycięstwo katapultuje Fulham w górę tabeli, podał piłkę Camarze (to E. Durda) R. Nahorny też w formie. Obaj sprawozdawcy podali w pierwszej połowie 85 informacji nie związanych z rozgrywanym meczem. Tym razem to tak bardzo nawet nie raziło, bo mecz był właściwie „wyprany" z dramaturgii. Wytrwałem więc tylko do przerwy. Potem katapultowałem się za pomocą pilota na inny program, rozstając się z red. Durdzią (bo gdyby powiedział, że podał piłkę do Camary, to wtedy rozstałbym się z red. Durdą).

poniedziałek, 19 października 2009

Czy Michael Buffer pomoże?

W sobotę 17.10.2009 mecz Valencia–Barcelona (Canal+Sport) komentowali Jacek Laskowski i Leszek Orłowski. Postanowiłem spisać niektóre „bzdety”, nonsensy, cudaczną składnię itp. „Zestaw” przy mikrofonie mi to gwarantował. Ale nie sądziłem, że aż tak. Zacząłem pisać i… zrezygnowałem. Miałem tylko 16 kartkowy zeszyt. Wszystkiego i tak bym nie zmieścił.
Mecz był średni, niestety. Chciałem napisać, że do tego poziomu dostroili się komentatorzy. Ale, bez przesady. Tak słabo to się w Hiszpanii nie gra.
Teraz żądanie!
(wyobraźmy sobie, że wygłasza je Michael Buffer)
Nie, przeciągaaaaaaaaaaaaaaaaj, samogłoseeeeeeeeeeeeeeeek, sprawozdawawczyyyyyyyyyyyyy duuuuuuuupkuuuuuuuuuuuuuuuuuuuu!
To jest maniera nie do wytrzymania! Opanuj się Człowieku!
A jakie to jest upierdliwe, to się przekonasz, jak sobie odtworzysz ten mecz. Tylko nie w obecności żony. Kobiety bywają wrażliwe i może Pan dostać w gębę.
Albo, wiesz Pan co, odtwórz Pan to w jej obecności.

PS. Oczywiście mógłby Panu zwrócić uwagę Jacek Okieńczyc, superwajzer jeden. Ale on nie ma czasu na duperele. Pilnuje pewnie, żeby na planszy z listą płac jego nazwisko było, jak zawsze, na pierwszym miejscu.

sobota, 17 października 2009

Jak Luis Saha mjacz patieriał

Odmiana przez przypadki (deklinacja) nazwisk zawodników zagranicznych to jeden z elementów pracy sprawozdawcy/komentatora. Mniej istotny, ale jednak… Tu za najważniejszą można uznać zasadę:
Jeśli deklinacja imienia lub nazwiska brzmi po polsku źle, niezręcznie, to lepiej w ogóle tego nie odmieniać! Czasem zręczniej odmienić tylko imię a nazwisko pozostawić bez zmian. Czasem odwrotnie. A bywa i tak, że nazwiska deklinować wręcz należy.
Kilka przykładów: Colo Toure (Manchester City – Wybrzeże Kości Słoniowej), sprawozdawca odmienia: podał do Cola Toure. Brzmi fatalnie. Zatem, lepiej pozostawić w mianowniku imię i nazwisko.
Bacary Sagna (Arsenal – Francja). Obu członów nie powinno się odmieniać. Należy więc tak budować zdanie, by nieodmienność nazwiska nie raziła. Np. zamiast Torres wyprzedził Bacarry Sagna, poprawniej będzie: Torres, Bacarry Sagna wolniejszy, spóźniony, wyprzedzony – „jak kto czuje”).
Louis Saha (Everton – Francja). Komentuje Rafał Nahorny: wyprzedził Saę, podał do Say, rozegrał z Saą, wreszcie skonkludował podał Sasze (nu, a Sasza mjacz [piłkę] patieriał). Teraz słuchaj Namolhny! Do Ciebie mówię. Nazwisko Saha jest nieodmienne. Można natomiast je łączyć z odmiennym imieniem. Np. – [Namolhny nie gap się, Paulina: zapnij bluzkę pod szyją!] Wracam do przykładu: podał do Luisa Saha, zagrał z Luisem Saha, odebrał piłkę Luisowi Saha itp. Zapamiętaj i stosuj. Bo przyjdziesz z Rodzicami!
I jeszcze Tomasz Lach**. Relacjonował on mecz 1/8 MŚ-20 Niemcy–Brazylia (1:2 po dogr.). W zwycięskiej drużynie grał Teixeira (7). Gdy kolega podał mu piłkę, na swoje nieszczęście pan Tomasz to zauważył i wypalił podał piłkę Tejkszejrze! Mam prośbę: gdy w studio Canal+Sport będzie pan Grzegorz Mielcarski, niech napisze to po portugalsku i pokaże na planszy.
A co należy odmieniać. Chodzi o niektóre (słowiańskie?) nazwiska z samogłoskę „o” na końcu. Np. Sokolenko (Energie Cottbus – Ukraina). Poprawne formy:, Sokolenki, -kę, -lence, z Sokolenką (tak!). Inny przykład: Lato (PZPN – PRL) Czy kiedyś sędzia pokazał Grzegorzowi Lacie (tak jest poprawnie!) czerwoną kartkę i wyrzucił go z boiska?
Jeśli tak, to może warto tego arbitra odszukać?

16.10.2009 odbył się mecz Ekstraklasy Ruch–Lechia. Komentowali: Rafał Wolski i Grzegorz Mielcarski.
Są dwa wyjścia – zwracam się do pana Jacka Okieńczyca (szefa komentatorów Canal+Sport):
1. Abo niech pan Grzegorz komentuje po portugalsku (podobno zna ten język); wtedy chociaż kilkanaście, może kilkadziesiąt osób go zrozumie, bo kiedy mówi w swoim niedorzeczu, nie rozumie go nikt.
2. Albo pana Mielcarskiego, po prostu, dubbingować.
Bardzo, bardzo serdeczne pozdrowienia dla Pana.

* Canal+Sport.
** Eurosport.

piątek, 16 października 2009

Syzyf czy Herkules?

Autor przeprasza za tekst, który został zamieszczony pod tym tytułem.

czwartek, 15 października 2009

Łokciem w byczka!

Atak łokciem to faul coraz częściej obecny na piłkarskich boiskach. I wyjątkowo niebezpieczny! Na tyle, że należałoby ogłosić alarm! Przecież nietrudno sobie wyobrazić sytuację, w której będący w wyskoku z wysoko uniesionymi łokciami zawodnik, celnie trafi przeciwnika w ciemię. Tak można nawet zabić! Panie i panowie dziennikarze radiowi, prasowi i telewizyjni zacznijcie działać. Być może zapobiegniecie ewentualnej tragedii. Potraktujcie to jako element misji (dziennikarz sportowy też powinien ją mieć).

Na „krajowym podwórku” z takiego zagrania najbardziej znany jest obrońca Wojciech Szala (Legia Warszawa). W landrynkowym programie „Jeden na jednego”, (Canal+ Sport) jego autor Marcin Rosłoń, rozmawia w plenerze z ludźmi futbolu. W jednym z programów jego gościem był Wojciech Szala właśnie. O kwestię „łokcia” pan Marcin pytał delikatnie i nieśmiało, jakby jednocześnie chciał za to pytanie serdecznie przeprosić. Pytany gość coś tam, niechętnie, odpowiedział i obaj pobiegli „w parku głusz”. Autora programu można zrozumieć, był w trudnej sytuacji, bo Szala to jego niedawny kolega z boiska. No, to może w tej sytuacji, do programu lekkiego, łatwego i przyjemnego, niekiedy zabawnego, lepiej było go nie zapraszać?
Natomiast Wojciech Szala, w ramach pokuty, powinien być przesłuchany przez takie asy wywiadu, jak śledcze: Justyna Pochanke albo Monika Olejnik. Ciekawe, ile czasu byczek Szala przetrwałby tę corridę? Należy sądzić, że niedługo. Raniony od początku dzidami pytań-sztyletów, sam sobie rzuciłby w końcu biały ręcznik ratunku, błagając: „Kończ, choćby i z łokcia, waćpanna, udręki oszczędź”.
I wtedy dopiero, odkupiwszy winy na własnej skórze, po rekonwalescencji i rehabilitacji, mógłby oczyszczony, powrócić na piłkarskie łono.
Co daj wszechobecna TVN24, amen!

środa, 14 października 2009

Co, komu i ile wystaje zza linii obrony?

Dedykowane red. Tomaszowi Smokowskiemu (program Kontrowersje, Canal+Sport)


FIFA (p. poprzedni post) znowu skomplikowała przepis o spalonym. Od niedawna obowiązuje takie oto ustalenie: jeżeli w momencie podania zawodnik jest na równi z linią obrony, ale jedna z jego części ciała, którą można zdobyć bramkę, „wystaje” poza tę linię, to jest spalony. Czyli, jeśli atakującemu wystaje ręka, to nie ma ofsajdu, bo ręką gola zdobyć nie można, ale jak wystaje mu np. kolano, albo głowa, to jest spalony, bo tymi fragmentami anatomii gole strzelać wolno. Sędzia-asystent musi więc ocenić w ułamku sekundy, czy nikt nie przekracza linii obrony, nic nikomu nie wystaje czym mógłby bramkę strzelić, a jeśli wystaje, to czy obrońcy nie wystaje przypadkiem coś bardziej. Żaden arbiter nie będzie w stanie tego ogarnąć. Taki przepis to absurd, bo stosowanie go musi prowadzić do niezliczonych pomyłek.
I jeszcze o tych częściach ciała.
Szkicuję sytuację (dotyczy męskiej piłki nożnej): zawodnik w momencie podania jest na równi z obrońcami. Ale jedna jego część w momencie podania... , no niestety, zaczęła wystawać poza linię. Czy zawodnik coś sobie przypomniał, czy „tamten” się czegoś przestraszył, to bez znaczenia. Gorzej, że akurat w tym momencie! Wszyscy równo, w linii, a ten… Pech. Czy to jest spalony, czy nie? Chyba jednak jest. Bo dodatkowo przemawia za tym fakt, że wystawała część ciała gotowa już do strzału!
Ale może to błędna interpretacja.
Prosiłbym więc pana Tomasza Smokowskiego, aby omówił tę sytuację dokładniej z sędzią – stałym ekspertem programu Kontrowersje – panem Sławomirem Stępniewskim, z którym podobnie sporne kwestie tak wnikliwie Pan analizuje. I jeszcze prośba: proszę zapytać pana Sławomira, jak FIFA nazywa oficjalnie tę część, która w analizowanym przykładzie, przesądziła o spalonym? Bo ona ma tyle nazw…


Ostatnio pojawiło się w moim blogu kilka akcentów fallicznych. Żona, która śledzi wpisy, stwierdziła z przekąsem, że dawno nie byłem „w tej tematyce” tak aktywny. Wyjaśniam. To całkowity przypadek. Poza sytuacjami standardowymi, ta część nie absorbuje mnie zbytnio (zwłaszcza staram się nią nie myśleć, co mojemu gatunkowi czasem się zdarza). Obiecałbym poprawę, ale jak Tomasz Smokowski dostrzeże znów coś wystającego, w co zacznie się wpatrywać i intensywnie to śłedzić…

wtorek, 13 października 2009

„Spalony" do poprawki!

Przepis o spalonym jest niejasny, nieprecyzyjny, dopuszczający wielość interpretacji. Panuje opinia, że FIFA celowo go nie upraszcza. W finałach wielkich imprez (Mundial, Mistrzostwa Europy, Mistrzostwa kontynentów) ma to umożliwić sędziom „pomaganie” drużynom gospodarzy w awansie do dalszych faz rozgrywek. MŚ w Korei i Japonii i „windowanie” drużyny Korei aż do półfinału jest tego najlepszym przykładem. A propos: włodarzom FIFA uszło to „na sucho”! Świat sportu nie doczekał się swoich Boba Woodwarda i Carla Bernsteina (ci od „Watergate”). Szkoda.
Podobne zaniechanie (choć ewidentnie inna skala problemu – ale w Azji z tego korzystano!) dotyczy przepisów o tzw. ofsajdzie. Ewentualnej dyskusji o tym nie ma kto zainicjować. A problem stopniowo urasta do patologii, bo w każdym prawie meczu kontrowersji w ocenie „spalonego” nie brakuje (nieuznawane prawidłowo zdobyte bramki są tu największym oskarżeniem).
Proponuję ewentualne modyfikacje:
1. Jeżeli zawodnik zagrywa piłkę ze swojej połowy boiska – adresat tego podania nie jest na spalonym.
Konsekwencje: na pewno zwiększyłoby to rzeczywiste pole gry (tzw. skracanie tego pola mogłoby się okazać niebezpieczne), wzbogaciłoby też taktykę o nowe trendy, pomysły i warianty. Najlepsi trenerzy bowiem wykorzystując obecne przepisy potrafią całkowicie „zamknąć” grę. A destrukcja oparta na faulu taktycznym i spalonym, znacznie obniża atrakcyjność meczu (przerwy po faulach, brak ciągłości akcji) – chyba że dość szybko padnie bramka.
2. Jeżeli w momencie podania adresat znajduje się na pozycji spalonej, to spalony będzie tylko wtedy, gdy piłka do niego dotrze bezpośrednio. Jeżeli zaś „po drodze” zostanie dotknięta (po rykoszecie, przypadkowym odbiciu itp.) przez zawodnika drużyny przeciwnej, wtedy spalonego nie ma. Z tego wynika, że gol zdobyty po dobitce strzału kolegi, byłby prawie zawsze prawidłowy. Wyjątek: piłka odbita od słupka lub poprzeczki. Obie sytuacje byłoby więc interpretowane jako podanie od przeciwnika.
Przy okazji – przepychanki na polu karnym, przy kornerach zwłaszcza, to już prawie walka wręcz. Należałoby te „potyczki” jakoś ograniczyć, bo to żaden istotny element gry, a wizerunkowo – „okropieństwo”. A może rozważyć regulację, że zawodnicy drużyny wykonującej rzut rożny nie mogliby stać w polu 5 m od bramki (w obrębie tzw. piątki). Nad przestrzeganiem tego przepisu czuwaliby, głównie, wprowadzani właśnie, sędziwie bramkowi.
I jeszcze jedno: gra na czas na skutek przetrzymania piłki przy chorągiewkach w rogach boiska (tzw. Smolarek game). Oglądanie takich „finezyjnych” zagrywek jest w równym stopniu żenujące, co ich tolerowanie – żałosne. Trzeba tego zakazać. I karać przewinienie rzutem wolnym.


Następny wpis: „Co, komu i ile wystaje zza linni obrony?", już dedykuję Tomaszowi Smokowskiemu (Canal+ Sport).

poniedziałek, 12 października 2009

Eurosport serwuje: 3 yaya sadzone radosne

W sobotę (10.X.)relacja z tenisa – China Open w Pekinie: półfinał Bartoli–Radwańska. Komentuje Lech Sidor. Perfekcyjnie, bo profesjonalnie (był czołowym polskim zawodnikiem, jest trenerem) i obiektywnie. Gdy była rozgrywana piłka – milczał. Gdy komentował – jego głos nie objawiał cierpienia po udanych zagraniach Francuzki Batoli. Przeciwnie: opisywał ich kunszt. Naturalnie dostrzegł także odmianę Agnieszki Radwańskiej: wreszcie bez tandetnej pantomimy, skoncentrowanej, dokładnej i... serwującej asy. Piękny mecz, piękna wygrana Polki i stonowany, fachowy komentarz.

W niedzielę do Lecha Sidora dostroił się Witold Domański, który relacjonował finał Radwańska–Kuzniecowa. Zauważył, że choć Polka grała bardzo dobrze, to Rosjanka jeszcze lepiej i zasłużenie wygrała. Był równie stonowany i nieprzeszkadzający oglądać.

W tę samą niedzielę mecz snookera Robertson–Ding. komentują: Rafał Jewtuch i Przemek Kruk. Znakomicie zresztą. Snooker, jedna z najbardziej kameralnych dyscyplin sportu, pasuje do telewizji idealnie. Siedzący przed ekranem widzą znacznie lepiej od obecnych na sali. I mają nad nimi tę przewagę, że mogą posłuchać panów Rafala i Przemka. W tym meczu fascynująca była zwłaszcza partia (frame) 9-ta (przy stanie 4:4, a szczególnie jej długa sekwencja gry taktycznej (odstawnej). Ileż tu było dramaturgii i napięcia, choć długimi minutami grano wyłącznie defensywnie (bez wbić). Tu właśnie klasę pokazali komentujący. Skoncentrowani i powściągliwi dramaturgii tej nie niszczyli, a kiedy trzeba – milcząc, umiejętnie ją podtrzymywali.
Teraz będzie mocno: NISZCZENIE DRAMATURGII TO WOBEC KAŻDEGO WIDOWISKA – BARBARZYŃSTWO. Wobec telewizyjnego więc TAKŻE. Tego uniknięto. Całej CZWÓRCE chwała za to!
A Panu Witoldowi Domańskiemu gratulacje za dobór takich kompetetntnych współpracowników.

wtorek, 6 października 2009

Szukaj sensu

Motto: Telewizyjni komentatorzy sportowi mówią językiem, którego nie ma!
Stanisław Tym

Tych ofensywnych zakupów w środkowej strefie jak na lekarstwo"
„Powinien ostrożniej wymachiwać nogami"
to Piotr Laboga podczas meczu Malaga–Barcelona

Cały czas rozdziela na czynniki pierwsze swoje niecelne podania"
„Na zaciągniętym hamulcu grają Czarne Koty przeciw Czerwonym Diabłom"
Marcin Rosłoń – Sunderland–Manchester Utd


A żeby noga Czarnego Kota lub Czerwonego Diabła, na skutek nieostrożnego wymachiwania, nie rozdzieliła się na czynniki pierwsze, to ją:
Powinien roztruchtać!
To propozycja Tomasza Smokowskiego
Oczywiście: powinien ją roztruchtać, żeby jej nie rozgruchotać.

Takich potknięć językowych jest znacznie więcej. W sumie to wybaczalne, żywot mają zwykle krótki, a bywają bardzo zabawne. Przy okazji przytoczę pytanie, które dawno temu (2003 r.) zadał Przemysławowi Salecie Włodzimierz Szaranowicz. Wybaczyć trudniej, bo padło w rozmowie w studio TVP. Cytuję:
– Chciałbyś powąchać jeszcze smak potu w ringu?
Czy można powąchać smak? Otóż można!
Gdyby kiedyś wyprodukowano serek takiej świeżości, jak jakość tego pytania, to red. Szaranowicz miałby okazję posmakować i powąchać, jak pachnie to, co powiedział.

Ale pora nawiązać to tytułu wpisu. Sprawozdawcy sportowi stacji telewizyjnych zapraszają bardzo często do programów byłych zawodników, w roli tzw. ekspertów. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie żargon, który zapraszani przynieśli do studia. I który się tam zadomowił. Niestety, ich bardziej wykształceni koledzy, etatowi pracownicy kanałów sportowych, nie potrafili temu zapobiec. A to „idzie w Polskę".
W gwarze sportowej np. wszechobecny jest czasownik szukać. Zastępuje większość innych. A przecież już przed laty, gdy zaczynano współpracę, można było przypominać (przed wejściem na wizję, naturalnie): Grzesiu, nie mów że szukał lewej nogi, bo mu ubliżysz, powiedz próbował strzelać lewą nogą, Kaziu, nie mów że szukał strzału, bo tego się nie da znaleźć, powiedz próbował strzelać. Gdyby wtedy reagowano, dziś nikt nie przyjmowałby piłek pod kryciem (wyjątkowo obrzydliwe), tylko mimo ostrego ataku, zamiast zgubił krycie, byłoby np. nie upilnował, nikt nikogo nie kryłby koszula w koszulę, tylko dokładnie (ściśle) pilnował, sędzia machałby chorągiewką, a nie flagą (ulubiony zwrot Marcina Rosłonia; podobno w delegacji* załatwia Pan transport wapna**, powodzenia!).
Dopuszczenie do zachwaszczenia języka jest także symbolem. Komentatorzy to ludzie wykształceni, znający języki, czyli inteligencja, która powinna bronić standardów. Wy nie obroniliście. Zostaliście zdominowani przez środowisko zapraszanych. Znaleźliście się dziś na „boisku". A powinniście być na dolnej trybunie. Stracił na tym sport. Jesteście tam inteligencją, której nie ma. Szukam w tym sensu i nie znajduję.

Przypisy to wyjaśnienie, dla niewtajemniczonych, innych ulubionych ozdobników sprawozdawcy Rosłonia:
* Mecz na wyjeździe.
** Oznaczone na biało miejsce (punkt), z którego wykonuje się rzut karny.

poniedziałek, 5 października 2009

Faul taktyczny

Po ostatniej przegranej Legii w Ekstraklasie (z Jagiellonią) trener Jan Urban stwierdził: „nie potrafimy (Legia) grać ostro, na pograniczu brutalności". A gra bez defensywnego pomocnika, kardynalne błędy w obronie? Czy nie to głównie zdecydowało?
Wszystkie najlepsze drużyny grają klasą, a nie brutalnością! Legia ma zbyt wielu klasowych zawodników był musiała w polskiej lidze grać faul. Natomiast przepisy (głównie za tzw. faul taktyczny) są zbyt liberalne. Dlatego słaba drużyna skopie czasami lepszą i wygra. Dlatego m.in. grająca faul Polonia Warszawa zdobyła w 2000 r. mistrzostwo Polski. Dlatego przed bodaj dwoma laty w meczu Real-Barcelona na początku spotkania Messi został 5 albo 6 razy brutalnie sfaulowany. I za każdym razem czynił to inny zawodnik Realu. Wszystkich sędzia ukarał żółtą kartką. Oto miara liberalności przepisów dotyczących tego elementu gry. Bo faul taktyczny opłaca się prawie zawsze. Ma go „w taktyce" każdy prawie trener. Wybitny i mierny. Dlatego żółte i czerwone kartki za to przewinienie to już anachronizm.
Dziennikarze sportowi problemu nie dostrzegają. Szkoda. Bo to oni, jako rzecznicy sportowej opinii publicznej, powinni takie sprawy zauważać. Jak więc można by zaostrzyć karę za faul taktyczny? Po pokazaniu żółtej kartki za FAUL (podkr. moje) poza polem karnym – rzut karny z 16 m (nazwijmy go roboczo duży karny). Byłby on wykonywany na zasadach obowiązujących podczas jedenastek po dogrywce. Zawodnik wykonujący d. karnego mógłby ustawić sobie piłkę na linii okalającej pole karne w dowolnym miejscu tej linii (na wprost , z lewej strony, z prawej, byle na linii). Efekt rzutu byłby dwojaki, TYLKO dwojaki: albo jest bramka i zaczyna się gra od środka, albo gola nie ma i i gra jest wznawiana z tzw. piątki. Na gwizdek sędziego! Oczywiście żadnych dobitek nie ma! Na boisku nie musi pojawiać się żadna nowa linia. Nawet nowy punkt.
Za próbę wymuszenia żółtej kartki dla przeciwnika – kara, naturalnie, identyczna.
Za faul szczególnie brutalny, d. karny i czerwona kartka.
Czy przy takim zaostrzeniu we wspomnianym wyżej meczu Messi byłby tyle razy faulowany i Barcelona wykonywałaby 6 rzutów karnych? Z pewnością nie. A prymitywny i chamski element taktyczny „piłka może przejść – zawodnik nie" miałby zawsze zastosowanie? A czy przez to gra nie byłaby mniej brutalna, bardziej widowiskowa?
I można byłoby wyrzucić do lamusa bezsensowną buchalterię i biurokrację kartkową!
Wtedy mielibyśmy także gwarancję (pomijając względy losowe), że gdyby w finale Ligi Mistrzów grała np. Barcelona z Realem, to na boisku na pewno zobaczylibyśmy Ronaldo, Kakę, Messiego i Xaviego. Teraz takiej gwarancji nie ma! I to też jest ważny argument!
O modyfikacji przepisu o spalonym – wkrótce.
I jeszcze informacja. Niektóre teksty miałem przygotowane wcześniej. Stąd tak częste wpisy.

Dwie relacje – jakże różne

W niedzielę 4.09.2009 mecz Arka–Lech komentowali: Rafał Wolski i Tomasz Wieszczycki (bardzo elegancki, a krawat to wprost zaje.....), który stwierdził, że, jak na ligę polską, to było dobre spotkanie. Zgadzam się. To samo powiedzieć można o poziomie komentarza. Redaktor Wolski zajął się stroną „formalną": kto przy piłce, kto strzela, kto podaje itd., a pan Tomasz (wtedy, gdy uznawał to za stosowne, dorzucał własne uwagi zwykle trafne. Nie miał też problemu z ich przekazaniem. Obaj „byli obecni" także przy powtórkach i spokojnie je komentowali. Jednym słowem: czwórka.

Tego samego dnia wieczorem spotkanie ligi hiszpańskiej Sevilla–Real Madryd „robili": Piotr Laboga i Leszek Orłowski. No i, niestety... W drugiej połowie red. Laboga dał się ponieść emocjom. Wydobywały się z niego potoki słów zupełnie zbytecznych. A kiedy milknął, natychmiast Leszek Orłowski, też podekscytowany, zasypywał nas gradem wiadomości-śmieci. Reasumując: szybki, dramatyczny mecz, czołowi piłkarze świata a przy mikrofonach amatorszczyzna.

Skoro już musi być 2-ch przy mikrofonach (kasa, Misiu, kasa) proponuję przyjmijcie koncepcję: relacjonujący (prowadzący) i komentujący. To poprawiłoby znacznie jakość przekazu.

Sugestia. Pan Cezary Olbrycht to człowiek mający rozmaite fajne pomysły. A może warto dać mu czas antenowy na magazyn. Pozwoliłoby mu to, być może, znacznie rozwinąć swój talent, a Cyfra+ wzbogaciłaby się o program podnoszący oglądalność. Nieskromnie zaproponuję nazwę: DZISIAJ SZYCHTA CEZAREGO OLBRYCHTA!

Kłopoty pana Witolda Domańskiego

Szef polskiego Eurosportu Witold Domański ma problem. Do komentowania meczów Bundesligi zatrudnił byłego piłkarza, wybitnego reprezentanta Polski, Tomasza Kłosa (186 cm, 69 spotkań w reprezentacji Polski). Wyszło jednak na jaw, że ten, choć wydaje z siebie dźwięki, to nie mówi w niczym. Ani w jakimkolwiek języku, ani w slangu, ani w narzeczu. Domański chciał, aby Kłos ukończył kurs nauki języka polskiego dla Polaków. Ale okazało się, że takich kursów nikt nie organizuje. Próbował więc zapisać go do „zerówki". Nie przyjęli. Za wysoki. Domański się odwołał: „Wysoki jest, to prawda, ale już nie rośnie" – napisał. Czeka na odpowiedź.
Z Tomaszem Kłosem mecze ligi niemieckiej komentuje niekiedy Andrzej Janisz. Szefie polskiego Eurosportu! To już wymaga specjalnej troski. A sytuację pogarsza fakt, że Janisz mówi płynnie!

niedziela, 4 października 2009

Dlaczego blog o komentatorach?

Z bardzo prozaicznej przyczyny. To grupa ludzi, których praca nie jest oceniana nigdzie. Urządzili się sprytnie. Ci pracujący w telewizji zapraszają kolegów z prasy do swoich programów, ci „prasowi" zaś użyczają im łamów swoich gazet. I z oczywistych względów jedni o drugich źle nie powiedzą, ani nie napiszą. „Kasa, Misiu, kasa!" Polemika, spory, rzeczywiste dyskusje o sporcie (a o ich pracy zwłaszcza) nie istnieją. Jeśli w przestrzeni społecznej utworzy się struktura wyjęta spod jakiejkolwiek oceny, to zaczyna ona funkcjonować na zasadach, które już dawno rozpoznano. Tak jest i w tym przypadku. To jest medialna struktura paramafijna. O komentatorach pisałem już do kilku warszawskich gazet, do stacji telewizyjnych. Reakcji nie było żadnej. OMERTA* całkowita! Nowy szef Cyfry+ nie raczył nawet polecić sekretarce, by ta odpowiedziała, że się nie zgadza z ocenami zawartymi w moim liście do niego. A może jest Pan odcięty od informacji niekorzystnych dla swoich podwładnych? Warto to sprawdzić!
Jakie są efekty działania tego układu? W pracy komentatorów nie obowiązują żadne reguły. Każdy mówi co chce, kiedy chce i jak chce. Nie mają świadomości że, choć tylko werbalnie, są gośćmi u (nierzadko) setek tysięcy ludzi. I niesposób przerwać ich wizyty pilotem. Bo można ostatecznie nie oglądać magazynu Sport+ Extra (Canal+ Sport), gdyż nam się nie podoba męska lalka Barbie, która ten program prowadzi, ale jeśli jest relacja z meczu Real–Barcelona, to pana Rafała Wolskiego zaakceptować musimy! I musimy zaakceptować jego światły komentarz na poziomie umysłowym dziecka z zerówki. Na podobnym „poziomie" są dywagacje Jacka Laskowskiego – jak straszliwie się pan zdegradował intelektualnie w ciągu kilku lat – to „he, he" po własnych żałosnych dowcipach), Edwarda Durdy, czy Grzegorza Milki – polecam podręcznik, gdzie mógłby pan przeczytać o nienagannych manierach i dobrym wychowaniu (Canal+ Sport), Dariusza Szpakowskiego (TVP), Andrzeja Janisza (Eurosport).
Albo czy można użyć pilota gdy „leci" transmisja z meczu Chelsea-Liverpool? Ale cenę zapłacimy słoną! Będziemy musieli wytrzymać napad histerii, który nawiedzi sprawozdawcę Twarowskiegpo. Od pierwszej minuty, aż do doliczonego czasu gry. Jego akurat wtedy, w naszych domach to dopada Normalnie wezwalibyśmy pogotowie. Ale tu jesteśmy bezradni!
On tak chce i już. Struktura w jakiej tkwi czyni go nietykalnym.
A słuchał ktoś relacji Marcina Gabora z meczu piłkarskiego Sport Klub? To niech uważa. Bo ten tak wyje w sytuacjach podbramkowych, jakby doświadczał skalpu jąder bez znieczulenia. Nieźle wydziera się takze wspomniany sprawozdawca Wolski. Ale Gabor jest jedyny w swoim rodzaju!
O innych przypadłościach medialnych mafioso w następnych wpisach.


* Z jez. włoskiego: zmowa milczenia obowiązująca członków sycylijskiej mafii.

piątek, 2 października 2009

Modlitwa Tomasza Swędrowskiego

Panie mój!
Wybacz mi że ja, robak niegodny, ośmielam się zwracać do Ciebie z taką prośbą. Nie robię tego, broń Bo.. o, pardon, nie robię tego dla siebie. Jak zapewne wiesz, Stwórco, całe życie moje związane jest z polską siatkówką. Szczególnie, jako prawdziwemu Patriocie, zależy mi na pomyślności naszych narodowych drużyn.
I stąd ta prośba, Boże. Otocz ochronnym parasolem Swej Omnipotencji polski zespół siatkarek. W sobotę, 3 października 2009 r. grają one w ME z Holandią. Proszę, spraw by wygrały! Tylko, chciałbym Cię uprzedzić, że będzie to bardzo trudne. Ale czasem los pomaga. Np. atakująca Monon Flier może przecież doznać na początku I seta drobnego skręcenia stawu skokowego, nieznacznego, takiego co nic, który jednak zmusiłby ją do zejścia z parkietu. Albo rozgrywająca Kim Staelens pechowo wybić sobie palec wskazujący. I, choć boleśnie, to na króciutko. Proszę o niewiele, tylko na kilka godzin. I życzę im, zapewniam Cię, by następnego dnia, w meczu o III miejsce, obie były w pełnej dyspozycji. Nie sądź Mój Dobry, że jestem uprzedzony do Holenderek. Słyszałeś, zapewne, jak dobrze im życzyłem w meczu z Rosjankami!
Za chwilę kładę się spać. Gdybyś we śnie, dał mi jakiś znak, że wysłuchałeś mojej modlitwy...


Nie wiem czy objawienia pan Tomasz uświadczył. Ale nawet gdyby, to na wszelki wypadek, będzie, biedaczysko, pomagał Polkom w swój wypróbowany, sprawdzony sposób: źle życzyć przeciwnikowi.

Kibolki z mikrofonem

W czwartek 1.10.09 na ME w Łodzi siatkarki Holandii grały z Rosją. Kibice polscy dopingowali Holanderki. Ich zwycięstwo bowiem stwarzało Polkom realne szanse na awans do 4-ki (półfinału). W Polsacie relacjonowali to spotkanie Tomasz Swędrowski i Wojciech Drzyzga. Bardzo jednostronnie. Kokietowali telewidzów: „Państwo rozumieją, dyskretnie kibicujemu, oczywiście, Holenderkom". I, oczywiście, kłamali. Żadnej dyskrecji nie było. Każde udane zagranie Holenderek wywoływało ich entuzjazm, każda udana akcja Rosjanek – jęki bólu. Wyraźnie cierpieli. A przecież wszyscy oglądający ten mecz mieli świadomość, komu sprawozdawcy życzą zwycięstwa. Więc inteligencja powinna im podpowiedzieć: skoro tak, to można pozwolić sobie na odrobinę obiektywizmu. Ale emocje inteligencję im wyłączyły. Dlatego nie zauważyli pięknego meczu, doskonałej gry Rosjanek i jej liderki Gamowej. Szowinizm wygrał u nich ze sportem.
Lecz los, szczwany lis , bywa przewrotny. W półfinale Poska zagra z Holandią! Współczuję Wam, Panowie z mikrofonem. Po dolegliwościach bólowych w okolicy Rosji, teraz bóle się Wam nasilą w okolicy Holandii., gdzie jeszcze niedawno byliście okazem zdrowia. Czy nie czas na terapię?

czwartek, 1 października 2009

Mateusz Borek – international level!

30 września w Polsacie Mateusz Borek komentował mecz Ligi Mistrzów Real Madryd–Olympique Marsylia. Byłem pod wrażeniem. Stonowany, rzeczowy, w komentarzu oszczędny, bez efekciarskich popisów, bez piętrowych i tasiemcowych synonimów. Prawie zawsze telewidz wiedział kto rozgrywa piłkę, kto ją odzyskał, do kogo była grana. Sama przyjemność oglądania i słuchania. Nikt panu Mateuszowi nie przeszkadzał, bo relacjonował sam. Stąd klarowność i trafność komentarza. Jego częsty dotychczas partner Roman-Super Smailer-Kołtoń, pojawił się, ale na szczęście tylko w studio ekspertów. I bardzo dobrze. Bo słyszeć pana Romana, a go nie widzieć, to: „czegoś ćwierć, albo pół"!
Reasumując: piłkarze Realu i Olympique oraz komentator Mateusz Borek zaprezentowali w środowy wieczór INTERNATIONAL LEVEL!

Obserwatorzy

Archiwum bloga

O mnie

Warszawa, Poland
Kibic sportowy