wtorek, 30 października 2012

Podziękowanie i pytanie

To między innymi presja opinii publicznej doprowadziła do radykalnych, przełomowych zmian w PZPN. Wkład Gazety Wyborczej,  poprzez jej krytyczne publikacje i reportaże o piłkarskiej centrali i jej byłym prezesie są w tym kontekście niepodważalne. Nie sposób nie docenić zwłaszcza wielu tekstów dziennikarza sportowego tej gazety Rafała Steca – chlastał Lato Leśnych Dziadków dolegliwie i, jak się okazało, skutecznie. 
Od paru lat PZPN był bardzo krytycznie oceniany także w Polsacie Sport. Mam tu na myśli coniedzielny program Mateusza Borka z terminem Futbol w nazwie i udziałem stałych ekspertów Romana Kołtonia i Wojciecha Kowalczyka. Emitując dziesiątki materiałów redakcyjnych, reportaży, wywiadów a także zapraszając do studia wielu ludzi związanych z piłką nożną w Polsce, odsłaniali, wskazywali  i wyszydzali liczne anomalie obecne zarówno w samej dyscyplinie jak i w jej Centrali.
Jako kibic i sympatyk piłki nożnej obu wymienionym  tu podmiotom medialnym chciałbym gorąco podziękować.
*
Wybór Zbigniewa Bońka to w obecnej chwili werdykt optymalny. Jeszcze bardziej cieszą radykalne zmiany w zarządzie Związku. Biorąc pod uwagę stan poprzedni nasuwa się prosty wniosek: może być tylko lepiej!
Jednak z nadmiernym optymizmem należy się wstrzymać. Zbigniew Boniek to obecnie prezes najlepszy z możliwych, ale – dając mu kredyt  zaufania i życząc jak najlepiej – jego działalność należy uważnie obserwować a ewentualne potknięcia wytykać i eksponować – choćby dlatego, aby mu pomóc. Bo po zejściu z boiska to dla niego jednak nowatorskie, a napewno najpoważniejsze wyzwanie w karierze. 
Mam nadzieje, że jak dotąd, zarówno Gazeta Wyborcza jak i Polsat Sport  pozostaną tu w awangardzie.
*
Ciekawe co dziś odpowiedziałby  Zbigniew Boniek na takie pytanie: Czy gdyby Pan był wtedy prezesem PZPN mecz Polska–Anglia zostałby rozegrany 16 października 2012 r. czy nazajutrz?


poniedziałek, 29 października 2012

Wielce Mściwie nam Piszący – Rafał Stec


Rafał Stec z Wyborczej lansował niegdyś na stanowisko selekcjonera piłkarskiej kadry polskiej jednego z byłych trenerów reprezentacji Szwecji. Dla mnie dość przekonująco. Jakiś czas potem pomysł zatrudnienia szkoleniowca zagranicznego skrytykował Zbigniew Boniek. Stwierdził, że na dobrych to nas nie stać, a słabsi polskiej piłki nie zbawią – im w dodatku chodzi tylko o kasę. I on trochę racji miał. Choćby Leo Beenhakker: zamiast nas uczyć to nas głównie pouczał. Ale opinią Bońka poczuł się obrażony Stec. I od tego czasu przy różnych okazjach konsekwentnie go podszczypuje. Ostatnio na łamach Gazety także. Tuż przed wyborami prezesa PZPN, chciał kandydatom zadać 10 pytań – jedno z nich brzmiało mniej więcej tak: Czy trenerem polskiej kadry musi być Polak? Do kogo było ono skierowane przede wszystkim – wiadomo.
Po wyborach Stec pisze, że Szefa przynoszącego wstydzdetronizował celebryta, który kumpluje się z samym prezesem UEFA Michlem Platinim. Dalej: Były gwiazdor Juwentusu Turyn zmądrzał jako polityk. Zauważa też, że po zejściu z boiska znacząco się od środowiska nie różnił. Przypomina po raz n-ty, niepowodzenia: rządził Widzewem bez sukcesów, w dodatku …kręcił w imię interesów łódzkiego klubu, potem jako selekcjoner reprezentacji zdezerterował (!) po kilku nieudanych miesiącach… i w końcu poniósł pasmo klęsk we włoskich klubach. Znamienny jest też tytuł publikacji PZPN ma twarz Bońka. Jaką twarz pokaże Boniek? Wyeksponujmy te szpilki wtykane Bońkowi.
(1) Celebryta to ktoś znany z tego jedynie, że jest znany – wobec Bońka więc to epitet. (2) Z Platinim się kumpluje – to sugestia relacji raczej knajackich, nich opartych na przyjaźni czy koleżeństwie. (3) Zmądrzał – czyli przedtem głupawy, zamiast np. dojrzał. (4) Szemranego środowiska nie kontestował, zatem – wiele się od niego nie różni. (5) W Widzewie kręcił – sugestia konszachtów finansowych ewidentna. (6) Z kadry  zdezerterował, czyli zdrajca*. W końcu (7) jako trener drużyn włoskich poniósł –  pasmo klęsk, więc katastrofa! Wróćmy do tytułu. Sugeruje on (8), że Boniek coś dotychczas ukrywał, że teraz dopiero mogą wyjść na jaw jego prawdziwe intencje i zamiary, w domyśle – podejrzane.
Jakie intencje kierują naprawdę nowym prezesem PZPN to się wkrótce okaże.  Natomiast jaką twarz pokazał Stec już wiadomo – mściwą!

* A może zrezygnował, bo uznał, że tak będzie lepiej dla reprezentacji? Gdyby to był rzeczywisty powód (wielce prawdopodobny!) to epitet Steca jest szczególnie obrzydliwy.

poniedziałek, 22 października 2012

Pan mecenas Wojciech Kowalczyk


Tym razem wodę z mózgu telewidzów w Polsacie Sport robił Wojciech Kowalczyk. Stwierdził mianowicie, że dach w dniu meczu PolskaiiAnglia nie powinien być rozsuwany, bo padał tylko jesienny deszczyk. Nazwać kilkugodzinną ulewę, „jesiennym deszczykiem” to lekka aberracja. Ale mniejsza o diagnozę rozmiarów opadu i stan wzroku Kowalczyka. Bo polemiki wymaga przede wszystkim głupota merytoryczna tej wypowiedzi. Zadajmy proste pytania: A dlaczego skoro jest dach to mecz ma się odbywać w deszczu, choćby i niewielkim? Dlaczego piłka ma być mokra a nie sucha? Dlaczego boisko ma być śliskie i grząskie a nie standardowo tylko zroszone? W konsekwencji dlaczego zawodnicy mają grać w gorszych warunkach, będąc bardziej narażeni na kontuzje? Słowem dlaczego warunki do gry mają być nienormalne skoro mogą być normalne?! Bo jeśli tylko dlatego, że Kowalczyk ma kłopoty z myśleniem na poziomie elementarnym, to warunek dalece niewystarczający!
Z kolei jako winnego nie rozegrania meczu wskazał W.K. Narodowe Centrum Sportu, któremu podlega Stadion Narodowy. NSC bowiem, by zaoszczędzić, zainstalował na boisku drenaż gorszej jakości niż poprzedni – ten z okresu Mistrzostw Europy.
I znowu pokrętnie to myślenie, gradacja winy chybiona. Aż dziw, że trzeba komuś jeszcze to uzmysławiać, ale skoro już… Niech więc sobie Kowalczyk zapamięta raz na zawsze: dach nad boiskiem jest po to, żeby nie grać meczów w deszczu albo śniegu! I w tym kontekście drenaż nie ma tu nic do rzeczy!
Natomiast na obiekcie z dachem drenaż musi jedynie spełniać podstawowy warunek: umożliwiać właściwą wegetację boiskowej trawy „na codzień”. Jeśli taki wymóg spełnia tańszy, to czemu nie oszczędzić?
Teraz co do winy NSC. Powtórzę siebie z poprzedniego wpisu: bez względu na jakość zainstalowanego drenażu dach powinien zostać zasunięty na kilka godzin przed meczem! Decyzją taką powinien podjąć PZPN, jako  gospodarz zawodów i polecić wykonanie gospodarzowi obiektu, czyli NCS! I takie postanowienie nie kłóciłoby się z jakimikolwiek wcześniejszymi ustaleniami obu ekip, sędziego oraz przedstawiciela UEFA. Bo gdyby nie padało dach można byłoby rozsunąć w niespełna 20 minut. Dlatego całkowitą odpowiedzialność za skandal ponosi PZPN.
Absurdów ciąg dalszy. Z tytułu konieczności przełożenia meczu na dzień następny PZPN domaga się od NCS kwoty 1 miliona zł odszkodowania (w tym 300.000 za stan płyty boiska). Warto zauważyć, że niemądra wypowiedź W.K. stała się niechcący uzasadnieniem takiego żądania. Panu Wojciechowi nigdy by chyba nie przyszło do głowy, że stanie się kiedyś adwokatem Grzegorza Laty!
Wyobraźmy sobie, że NCS nie chce płacić odszkodowania i PZPN idzie do sądu. Na rozprawie, po wystąpieniu stron, sędzia wzywa eksperta i zadaje mu pytanie: Czy jeśli dach byłby zasunięty płyta boiska nadawałaby się do gry? Tak jest, Wysoki Sądzie – odpowiada ekspert. Dziękuję, jest Pan wolny. Pozew oddalam, kosztami sądowymi obciążam PZPN. Zamykam posiedzenie sądu.
Apelowałby pan, mecenasie Kowalczyk?

czwartek, 18 października 2012

Dachowanie PZPN

Polsat Sport również relacjonuje mecze reprezentacji. To dobrze – nareszcie nie musiałem oglądać meczu Polska–Anglia w TVP. Bo tam, jak zwykle w takich razach, PRL w formie klasycznej, czyli tow.tow. Dariusz Szpakowski i Włodzimierz (Iljicz) Szaranowicz, który prowadził studio. On zawsze się eksponuje w ważniejszych imprezach. Teraz przypsnął się do okrętu z nazwą Anglia. I we wtorek dosłownie spłynął!
W Polsacie  mecz komentował Mateusz Borek, właściwy człowiek na stosownym dla niego miejscu. To zdecydowanie ścisła czołówka w tej specjalności. Niestety, nie był sam. Waldemar Prusik, który mu towarzyszył, poza oklepanymi frazesami i pouczaniem w rodzaj powinniśmy, trzeba, nie wolno itp., itd. – nic nie wnosił. W dodatku nie mówi on normalnie tylko słowami strzela, coś w podobie Kazimierza Węgrzyna z Canal+Sport. Sądzę, że W.P. byłby lepszy jako komentator studyjny – tutaj tylko przeszkadzał, skutecznie obniżając poziom relacji.
Po meczu w studio oceniali mecz eksperci. Oczywiście, to już norma, pierwszy do recenzji wyrwał się prowadzący Bożydar Iwanow. A obecni byli obok kompetentnego „w temacie"  Romana Kołtonia – także dawni reprezentanci kraju Kowalczyk i Dziekanowski. Ich więc, jako ekspertów-praktyków a także gości, należało zapytać w pierwszej kolejności.  A potem, ewentualnie, dodać swój osąd i podsumować. Będzie jasno, przejrzyście, z koncepcją. I dużo grzeczniej, niż pozerskie wyrywanie się przed szereg. 
W swoich opiniach Roman Kołtoń i Wojciech Kowalczyk zgodzili się, że nasz najlepszy napastnik Lewandowski zawiódł – przeciwnego zdania był Dariusz Dziekanowski. I chyba nie miał racji. Snajper zagrał słabiej, zwłaszcza w 2. połowie – raziło szczególnie kilka bardzo niecelnych podań. Ze swej strony zauważyłem także, ale to tylko moje odczucie, że chcąc sprostać powszechnym oczekiwaniom, nie dokonuje on właściwych, optymalnych wyborów, pragnie być na siłę „mężem opatrznościowym” zespołu, grając zbyt indywidualnie.
Ogólnie, jak policzyłem, przez dwa dni w Polsacie Sport o meczu mówiło w studio ok. dziesięciu ludzi przez, co najmniej, 6 godzin. Czyli komentarze i wywiady trwały 360 minut, a grano tylko 95 min. Pozornie – paranoja. Ale tylko pozornie Bo trzeba jeszcze odjąć, lekko licząc, godzinę na reklamy. I o to chodzi, o to chodzi! Ale – nie szkodzi. Możliwość uniknięcia kontaktu z towarzyszami Szpakowskim i Szaranowiczem warta jest każdej ceny.
*
Trwa poszukiwanie winnych przełożenia meczu z Anglią. Dziwne. Gospodarzem był PZPN. Znając prognozy – zapowiadano deszcz – trzeba było wcześniej rozłożyć (bo to specjalnie wykonana tkanina) dach. A przed meczem, gdyby nie padało, zwinąć (trwa to niespełna 20 minut). To powinien zarządzić np. Grzegorz Lato, lub inny upoważniony do tego członek. O tym, że dach nie da się zamknąć, gdy pada* w Związku wiedziano, bo mówiła o tym jego rzecznik. Decyzja, o której piszę, nie kłóciłaby się z jakimikolwiek ustaleniami obu ekip, sędziego oraz przedstawiciela UEFA.
Na szczęście ten zestaw tzw. działaczy, miejmy nadzieję, już wkrótce odejdzie. A kysz!

* Architekt, który projektował stadion stwierdził w TVN24, że dach można rozsuwać także w czasie opadów deszczu, natomiast instrukcja, którą osobiście czytałem (jej reprodukcja w Onecie) tego zabrania. Zaleca ona otwieranie kryszy na 30 minut przed spodziewanym deszczem! Niezłe! Warto by się dowiedzieć, kto pisał tę instrukcję i czy nie był nazbyt gorliwy.
Bo gdy zaczyna padać, to wtedy właśnie aby chronić boisko rozkłada się dach, po to on w końcu jest! Niemożność dokonania takiej oczywistej czynności byłoby skandalicznym zaniedbaniem projektanta! Jak to więc naprawdę jest z tym dachem? Ściemnia architekt, czy autor instrukcji?

wtorek, 16 października 2012

Barek z kiepską obsługą


W Polsacie kolejna edycja hiszpańskiego programu czyli Cafe (tu byk – powinno być Café) Futbol. Choć pora stosowna to o zbliżających się wyborach prezesa PZPN rozmowy nie było. Wydaje się to tym bardziej dziwne, że w studio zasiadał jeden z najpoważniejszych kandydatów czyli Zbigniew Boniek. Ale to właśnie on podobno wyraźnie zaznaczył – o wyborach ani słowa! Wydawało mi się to dosyć dziwne – ma taką doskonałą okazję  do autopromocji i z niej nie korzysta.
Skoro o tym nie nada to półtorej godziny ustalano skład reprezentacji Polski na mecz z Anglią. Rozważania dla kibiców i sympatyków ciekawe, ale jak na poważny program publicystyczny troszkę za mało.
Pod koniec Roman Kołtoń nie wytrzymał i temat wyborów jednak poruszył: zaproponował, żeby zaprosić kandydatów (jest ich 5.) do studia na debatę, programową przede wszystkim. A Mateusz Borek zapytał wprost: Za tydzień o 1100 – przyjdziesz? Boniek odpowiedział: nie!  Wyboru nie dokonują przecież kibice. To – w większości – delegaci związków okręgowych (zwani „Baronami”) i przedstawiciele klubów (w sumie 118-osobowe gremium) i ich trzeba przekonać do siebie – tak mniej więcej odmowę uzasadnił. Dorzucił jeszcze jakieś mętne i nieprzekonywające argumenty. Roman Kołtoń był wyraźnie zdziwiony, takiego stanowiska nie rozumiał, usiłował jeszcze podpytać kandydata, ale zabrakło już czasu i z tym zdziwieniem dziennikarz pozostał.
Zdziwienie, rzecz ludzka, ale na krótko – na dłuższą metę od myślenia nie zwalnia. Może warto odkryć powody niechęci Z.B do debaty. Mnie nasunął się tu taki argument: kandydaci musieliby przedstawić swoje programy, a Boniek (jak i pewnie Kosecki) wyraźnie chcą tego uniknąć. Bo obaj niewątpliwie pragną w przyszłości ograniczyć znaczenie, wpływy a przede wszystkim siłę wyborczą wspomnianych baronów. A zapowiedzieć tego nie mogą, bo tamci mają większość (60) głosów – gdyby uzgodnili kandydata, ten bez trudu byłby wybrany. Teraz są podzieleni, ale zagrożenie może ich na powrót skonsolidować, a to grozi utrzymaniem status quo.
Obaj wymieni tu kandydaci będą też chcieli drastycznie ograniczyć liczbę członków zarządu (jest ich 17.), bo tak liczne gremium nie jest w stanie sprawnie kierować Związkiem na co dzień.
Pozostaje też kwestia kontraktu (jeszcze 8. letniego) z firmą Sportfive wielce niekorzystnego dla PZPN. Być może Boniek widzi tu możliwość jakiejś renegocjacji tego paktu. I znowu: nie wiadomo, którzy członkowie Zarządu ewentualnie maczali palce w tej skandalicznej umowie. Reasumując: lepiej publicznie tego grona nie drażnić.
Być może tkwiący w branży Roman Kołtoń ma jakieś inne przemyślenia. Trudno jednak wykluczyć, że właśnie brak debaty – przyszłym reformatorom raczej może pomóc, niż zaszkodzić.
*
W poprzednim programie z tego cyklu gościem był Maciej Wandzel – od marca 2012 nowy prezes rady nadzorczej Ekstraklasy SA. To spółka akcyjna, a (cytuję): jej głównym zadaniem jest prowadzenie krajowych rozgrywek pierwszoligowych i zarządzanie nimi. Dodać należy również, że nowym prezesem został renomowany menedżer Bogusław Biszof. Poprzednie władze trochę zaniedbały (nie udało się „wyrwać” z PZPN i przejąć kontroli nad organizacja sędziowską, tzw. Kolegium Sędziów) i trochę nabałaganiły (spółka popadła w długi. Była okazja by dowiedzieć się czego nowe władze już dokonały i jakie są jej zamierzenia. No, niestety, prowadzący Mateusz Borek, jak zwykle, żadnej koncepcji ani pomysłu na program nie miał – momentami nie panował nad nim zupełnie. Zarówno on, jak i tzw. stali eksperci Wojciech Kowalczyk i Roman Kołtoń mówili, co chcieli. Zasypywano gościa gradem pytań, chaotycznie podsuwano rozmaite wątki, pojawiały się różne dywagacje i przypuszczenia. Trochę to trwało. Zdziwiony i zdumiony tym niekontrolowanym natłokiem tematów Maciej Wandzel prosił nawet w pewnej chwili, by dano mu możliwość udzielenia odpowiedzi.
Co ciekawe: gość miał kartkę ze spisem 11 najpilniejszych zadań dla władz Ekstraklasy. Aż narzucało się, by po kolei każdą z tych spraw omówić. Byłoby logicznie, jasno, prosto i przejrzyście. Borek na to nie wpadł. Natomiast gdy z 90. minutowego programu zostało minut 17, powiedział do Wandzela mniej więcej tak: no, to teraz proszę wymienić te sprawy, co masz zapisane na kartce, tylko szybko, bo czasu mało. I to co było najważniejsze odbębniono w niepoważnej atmosferze pośpiechu, śmichów-chichówi z towarzyszeniem niemądrych, bo nie na miejscu, uśmieszków prowadzącego. 
Romań Kołtoń, powiedział skromnie – jak to on – że Cafe (fe!) Futbol to ważny program publicystyczny. Pobożne życzenia! Na razie ma on tylko taką szansę, póki co, niewykorzystywaną, bo Mateusz Borek wciąż pudłuje skutecznie!

PS. Roman Kołtoń ujawnił, że spotkał się z Bońkiem. Piłem z nim kawę w Sheratonie – oświadczył skromnie.
Megaloman, fanfaron, chwalipięta, może snob? Co tu wybrać nie wiadomo. Wszystko po trochu pasuje.

środa, 10 października 2012

Maciej Murawski – myśli bezcenne!

Dzięki temu, że Maciej Murawski wystąpił w Canal+iSport mieliśmy możność wysłuchać wielu jego przemyśleń na temat piłki nożnej. Kiedyś, jako piłkarz, pracował dwoma nogami i zewnętrzną częścią głowy. Teraz ma trudniej – może tylko głową i to od wewnątrz. Musiał się więc przestawić – udało się doskonale. Tak jak niegdyś był graczem ambitnym, nieustępliwym, odpowiedzialnym, który często przerywał akcje przeciwnika, odbierał mu piłkę – tak i teraz wykłada z namaszczeniem, poważnie, głos zabiera i odbiera by kontynuować, poraża telewidza rozbudowaną, rzetelną erudycją, zmusza do aktywności i reakcji – niekiedy podejrzewam gwałtownych, zwłaszcza w epitetach. Niepotrzebnie tylko stacja jako tło dla rozważań pana Macieja emitowała mecz Ekstraklasy Jagiellonia–Lechia. Lepiej byłoby pokazywać wyłącznie prelegenta, wart jest każdej celebry.
Słuchaczem i partnerem M.M. w czasie tego wieczoru był Krzysztof Marciniak. Rolami podzielili się tak – jak jeden kończył mówić, to drugi zaczynał a czasem nawet mówili obaj. Wszystko to ściśle wg wewnętrznej instrukcji wydanej ostatnio przez dyrektora sportowego stacji Tomasza Smokowskiego. Podobno powiedział dosłownie: Możecie mówić nawet obaj jednocześnie bo lepsze to, niż cisza na antenie. I podwładni się stosują!
Marciniak to przeciwieństwo kolegi, bo on dopiero teorię futbol praktykuje. Nie można powiedzieć, że nie ma on zielonego pojęcia o piłce nożnej. Oczywiście pojęcie ma – tyle, że zielone właśnie. Jest na etapie wiedzy pozyskanej z podręcznika z cyklu: Teoria futbolu. Technika i taktyka dla początkujących. Marciniak każdy mecz traktuje jako wprawkę: tzn. okazję to głośnego powtarzania materiału tam zawartego. Często także swemu starszemu mentorowi zadawał pytania, prosił o ocenę własnych przemyśleń, a nawet próbował uzupełniać jego uwagi. Czyli uczy się i zarabia jednocześnie. Godne pochwały! Jeszcze jedna różnica. Jak wspomniałem Murawski mówi monotonnie, namolnie i choć merytorycznie, to jednak męczliwie, nużąco. Krzysztof jest młody więc radosny, beztroski trzpiotowaty wręcz. W relacji baraszkuje jak tygodniowy źrebaczek puszczony na słoneczną łączkę: chwilkę pogalopuje, przystanie, uszkami postrzyże, grzywką potrząśnie, baranka bryknie, pier..ie radośnie i w cwał się puści. Cóż młodość, często chmurna i durna, ale jednak zwykle piękna!
Mecz zakończył się wynikiem 2:0 dla Lechii, a bramki zdobyli Machaj i Traore. Mój znajomy powiedział, że gdyby komentatorzy podali tylko te dwie informacje, a poza tym inteligentnie milczeli, dopiero wtedy jakość przekazu byłaby zadowalająca. Nie należy się jednak tym przejmować, bo to cynik i złośliwiec.
*
W TVP można często zobaczyć i usłyszeć Rafała Patyrę. Zapowiada, albo prowadzi sportowe studio. Lecz w jego przypadku nieważne co mówi, istotniejsze jak mówi. Chociaż właściwie on nie mówi, on wręcz uwodzi! Gdy jeszcze żył ten znakomity aktor często słyszało się określenie  „spojrzeć Holoubkiem". W skrócie oznaczało to patrzeć w głąb siebie, penetrować wzrokiem własne wnętrze. Rzadko kto umiał to naśladować – najlepszy był w tym bodaj Maciej Stuhr. Wracajmy do Patyry – on poraża tele-publikę spojrzeniem, która nazwać można odwrotny Holoubek. Patrzy intensywnie na zewnątrz,  wwierca się w oglądającego i tym wzrokiem w nim  pozostaje! Gdy dodamy do tego zniewalający uśmiech, który mu nieustannie towarzyszy – staje się jasne: to nasz, polski Rafał Bond. Ale ten filmowy zdobywał wyłącznie panie! Natomiast nasz, telewizyjny wydaje się być bardziej wszechstronny, bo nie sposób odgadnąć, którą płeć on uwodzi, kokietuje, pragnie olśnić! Nietrudno przecież  sobie wyobrazić telewidza zwracającego się do ekranu ze słowami. Przykro mi chłopaku, ale już muszę lecieć, Kamil na mnie czeka, a on taki zazdrosny. Pa, Rafałku. Równie podobnie można  sobie wyobrazić reakcje pań. Tak, tak to uwodzenie może być biseksualne, albo nawet multiseksualne. Niepotrzebne skreślić! A Rafała Patyrę przeciwnie: jak najczęściej eksponować! Wart tego – i jako Bond i jako Chłopaczysko!

PS. Maciej Murawski ujawnił ponadto, że niedawno, mając chwilę czasu i odosobnienia, oddał się… przemyśleniom. Zaowocowało to wnioskiem – tak, tak, żadna przesada! – epokowym. Otóż najlepsze ligi europejskie przewyższają ligę polską jedynie w dwóch aspektach: mają lepszych obrońców – to przede wszystkim, no i… ogólnie szybkością. Z tego wynika, że nie jest z naszą Ekstraklasą SA tak źle! Takich napastników jak Aguero, Rooney, Ibrachimović, Tévez czy Ribéry albo Sanchez mamy, okazuje się, pod dostatkiem, nie brakuje też pomocników typu Yaya Touré, Hazard, Mata, Gerrard czy choćby Pastore – manko odczuwa nasza liga tak naprawdę tylko „w zakresie” defensorów. Myślę, iż jest to konstatacja godna publikacji książkowej. Byłoby bezcenne, gdyby Murawski przedstawił w niej jak doszedł do takich rewelacji. Wstęp do bestselleru mógłby napisać np. praktyk teoretyczny Andrzej Strejlał, a posłowie – choćby jego medialny uczeń, teoretyk praktyczny Mateusz Borek. Edycję recenzowaliby z pewnością pisarz Roman Kołtoń i, niewykluczone, jego przyjaciel, także znany pisarz, Stefan Grzegorczyk. Mogłoby to dać początek ogólnonarodowej debacie z niewatpliwą korzyścią dla polskiej piłki nożnej.

niedziela, 7 października 2012

Nie wszystko w tenisie jest eleganckie!


Na turnieju w Pekinie Agnieszka Radwańska grała z Lourdes Dominguez Lino. Wcześniej przeczytałem w GW, że Hiszpanka jest tenisistką solidną, regularną, popełniającą mało błędów własnych. Gdy zawodniczki wyszły na kort okazało się, że Polka oprócz tradycyjnych plastrów na ramieniu, miała także solidnie obandażowane udo. Wiedziałem ponadto, że rozegrała w tym sezonie ok. 70 meczów – zatem na łatwą jej wygraną się nie nastawiałem. I rzeczywiście – Radwańska przegrała 1. seta 2:6. Oczywiście o wspomnianych wyżej realiach wiedział także doskonale Karol Stopa, komentator meczu – jednak mimo to nie pozostawił na niej suchej nitki. A  narzucał się raczej komentarz w rodzaju: Proszę Państwa łatwo Polce nie będzie. Dokuczający ciągle ból ramienia, teraz, jak widać, ma jeszcze kłopoty z udem, a gdy dodać do tego ponad 60 rozegranych już w tym sezonie spotkań i regularnie grająca rywalkę  – proszę nie liczyć na gładkie jej zwycięstwo. Ale Stopa nie pomyślał, kontekstu nie uwzględnił, relację więc sfałszował. W tym miejscu warto zauważyć, że wiedzący o tenisie wszystko komentator, ma dość wyraźne trudności z właściwym „czytaniem gry”. To zresztą rzadka zaleta, bez względu na dyscyplinę sportu. Stopę dyskretnie już korygowali współkomentujący z nim Lech Sidor albo Wojciech Fibak. W rzeczywistości oceny uogólniające po każdej prawie rozegranej akcji to u niego norma. Miota się więc z opiniami od ściany do ściany, robiąc oglądającym wodę z mózgu. Wyraźnie całości nie dostrzega – wciąż się dziwi, nie mieści mu się w głowie, mój rozum tego nie ogarnia, nie jestem w stanie zrozumieć – to są nie tylko kpiny, to także wyraz bezradności w ocenie całokształtu dziejących się na korcie wydarzeń.
Karola Stopę trapi także inna przypadłość: daje do zrozumienia, że relacjonowanie kobiecego tenisa to nie jest zajęcie dla takiego jak on eksperta. Świadczy o tym protekcjonalny ton, złośliwe kpiny i połajanki, mentorskie pouczenia, itd. Z relacji Stopy wynika, że większość kobiet gra w tenisa głupio, że potrafi tylko bum-bum, że gra schematycznie, że brak im wszechstronności. Tyle tylko, że taki jest cały współczesny tenis – dominuje w nim siła i szybkość. I nie zmienia tego obrazu kilku czy kilkunastu, w sumie, wszechstronnych zawodniczek i zawodników. Bo sama „ręka do tenisa” już nie wystarcza, trzeba być jeszcze atletą – zwłaszcza przy takiej ilości i intensywności gier w sezonie! Stąd często więcej na korcie trywialnej „rąbanki” niż finezyjnych zagrań. Zwłaszcza w tenisie męskim, bo tam trwa to często pięć setów, panie Stopa!
Kobiety grają głupio, bo są głupsze*. Ten pogląd dominuje wśród komentatorów tenisa w Eurosporcie. Oprócz Karola Stopy wymienić tu należy także Sylwestra Sikorę (przede wszystkim!) oraz, niestety, szefa stacji Witolda Domańskiego. Ich seksikstowsko-kpiarski wydźwięk        dobrze słychać w każdej relacji. Śmiechy i śmieszki, kpinki, zgryźliwe uwagi i docinki są w relacjach tych samców alfa – wszechobecne. Każdy kiks, czy większy błąd to, ich zdaniem, niemądry pomysł, gdyby pomyślała to by tak nie zagrała, jak ona to wymyśliła nie sposób ogarnąć, taki jest kobiecy tenis (w domyśle głupi), itp. Warto więc może tym panom powiedzieć, że tenisistki nie są głupsze, tylko słabsze fizycznie, mniej wytrzymałe. Więc prędzej się męczą, a zmęczony człowiek** popełnia więcej błędów, zdarzają mu się zagrania  niemądre czy wręcz głupie. Trzeba być niemądrym albo wręcz głupim, żeby pastwić się nad oblepionymi plastrami i bandażami, słaniającymi się ze z męczenia tenisistkami. Zmusza je do tego niemądry czy wręcz głupi kalendarz. Nie słyszałem żeby Panowie, śladowo choćby, z tą anomalią jakoś się nie zgadzać, próbować ją zmienić. A jeżeli nawet uważacie, że to zawracanie kijem Wisły, to przynajmniej publicznie zachowujcie się mądrzej czy choćby mniej głupio, czyli po prostu przyzwoicie.
*
W Eurosporcie dwie osoby komentują rozgrywkę dwóch grających – proporcje szokujące! W sposób oczywisty obniża to poziom relacji. Choćby dlatego, że  relacjonujący  wdają się w zbyteczne często dialogi, niekiedy wielce dla oglądających męczliwe. Taniej, mądrzej, mniej głupio byłoby z tym skończyć, panie Domański. Nie bądź Pan babą!

PS. W czasie jednego z turniejów tenisowych do hali weszły piłkarki reprezentacji USA. Siedzą jakieś znudzone, widocznie piłeczka jest dla nich za mała  – oznajmił elegancko  Karola Stopa. Serdecznie pozdrawiam!

** Co jeszcze nie znaczy, że którakolwiek z nich jest głupsza od komentatorów.
** Być może się zdziwicie, ale niektórzy nazywają tym mianem  także kobiety.



wtorek, 2 października 2012

Jedni demolują – drudzy obradują!

Od paru lat trwa nierówna walka Legii z kibolami. Ich rozmaite zadymy i ekscesy w zeszłym sezonie kosztowały klub prawie 800 tys.izł kar. Należytego wsparcia od PZPN, władz miasta i policji – brak. Przeciwnie – od kilkunastu dni wojewoda mazowiecki Jacek Kozłowski zapowiada, że na stadionie klubu zamknie tzw. „żyletę”, czyli kibolską trybunę, miejsce większości chuligańskich i bandyckich wybryków.
Na jednym ze spotkań Piotr Zygo, prezes klubu, ujawnił, że w czasie narady w ratuszu, cytuję: Wojewoda nazwał mnie szefem kiboli i wyrzucił ze spotkania*… Dalej fragment: …komendant stołeczny Mirosław Schossler  i wojewoda Jacek Kozłowski na ławie oskarżonych posadzili klub Legia Warszawa. Jeszcze jeden cytat: Tak długo jak wojewoda będzie walczył z klubem a nie z chuliganami będziemy mieli duży problem. Na co urzędnik odpowiedział, że nie będzie polemizował i wdawał się w pyskówkę z prezesem Zygo. Po czym oznajmił: Dla nas partnerem do rozmów jest Wojciech Kostrzewa, szef Rady Nadzorczej Legii. Jesteśmy z tej współpracy zadowoleni, regularnie spotykamy się z ludźmi odpowiedzialnymi w klubie za bezpieczeństwo. I na koniec: Chcemy też rozmawiać z kibicami.**
Ciekawe dlaczego wojewoda segreguje w ten sposób władze klubu? Próbuje poróżnić prezesa i szefa Rady Legii – po co? W dodatku dyskredytuje prezesa Zygo, bo woli rozmawiać z kibolami, niż z nim. I wreszcie dlaczego jest zadowolony ze współpracy, skoro po ostatnim meczu szumowina z „żylety” zdemolowała pomieszczenia stadionu, narażając klub na 200 tys. strat? Tego nie wie pewnie on sam. A jak widać z rezultatów, nie wystarczy rozmawiać, trzeba jeszcze rozumieć, o czym się mówi i wyciągać należyte wnioski 
Mnie nasuwa się taki, że towarzysz Jacek Kozłowski zademonstrował ostentacyjną arogancję władzy  – dodajmy władzy skrajnie nieudolnej. Jak się okazuje obyczaje rodem z PRL-u na Mazowszu jeszcze tkwią.
Podobnie jak wojewoda także policja nie wypełnia należycie swoich obowiązków. Bo dlaczego nie potrafi ona wyłapać kilku czy kilkunastu bandziorków-prowodyrów, którzy od kilku lat co 2 tygodnie pojawiają się zawsze w tym samym, publicznym miejscu, o z góry określonej godzinie i są na wyciagnięcie ręki? Nie można ich zidentyfikować, bo zasłaniają się za monstrualnymi flagami? Przecież to jest kompromitująca impotencja policji. Czy kluby sportowe powinny jeszcze zatrudniać tajniaków, mieć osobowe „pluskwy” w tej kibolskiej ferajnie, płatnych donosicieli, a może instalować w swoich strukturach wydziały do spraw przestępczości zorganizowanej?
Niestety, oprócz Gazety Wyborczej  inne media, zwłaszcza telewizyjne, z anomalią praktycznie nie walczą. Nie niepokoją ani wojewody ani  stołecznej komendy, nie zadają pytań urzędnikom Ratusza. No cóż, komercyjne nie muszą, a w TVP, jak się okazuje po publikacjach GW, trwa w najlepsze złodziejskie wyprowadzanie forsy do producentów zewnętrznych – etatowi pracownicy zaś z braku pracy opłacani są za gotowość do jej świadczenia! Niedawno kolejny podmiot zewnętrzny, czyli Sportfive, także nieźle „oskubał" Publiczną, która musiała zapłacic haracz za prawa do relacji z eliminacji MŚ w piłce nożnej. Gdzie im więc w głowie jakieś inne anomalie – mają własnych pod dostatkiem!
*
W Polsacie cykliczny, niedzielny program Cafe Futbol (błąd, powinno być Café) prowadził Roman Kołtoń – w zastępstwie chorego Mateusza Borka. Z tej zamiany „wodzirejów” były trzy ewidentne korzyści, bo (1) okazało się, że Roman Kołtoń dużo lepiej zadaje pytania, niż na nie odpowiada! Zamiast wygłaszania przydługich, chaotycznych tyrad, jak w poprzednich programach tego cyklu, na ogół odpytywał rozmówców krótko i na temat. Tym samym (2) poziomu tele-audycji nie obniżały irytujące, tasiemcowe pytania, które są specjalnością M.B. On je tak rozbudowuje, że jednocześnie wyczerpująco na nie odpowiada! Wszystko po to, aby ktoś przypadkiem nie pomyślał, że Borek pyta, bo nie wie. Borek nie wie? – wolne żarty! I (3) – program ewidentnie zyskał na zwartości i płynności.
Gdy dodać, że w studio był także inteligentny Andrzej Person – człowiek z klasą oraz stały uczestnik Wojciech Kowalczyk, tym razem w dobrej formie – uznać należy ostatnie wydanie Café za bardzo udane.
W zakończeniu R.K. wyraził nadzieję, że za tydzień powróci już do zdrowia Mateusz Borek. Ja zaś, z zadowoleniem przyjmując fakt, że wyzdrowiał, wyrażę jednocześnie ubolewanie, że „wróciło stare”.
Jeszcze co do treści programu. Zbyt „miękko”  został potraktowany temat kiboli na stadionie Legii. Ale… dobre i to, że go poruszono.

** Ciekawe jak on to zrobił – osobiście, czy przez „pełnomocników”?
** Wszystkie cytaty z Gazety Wyborczej.

Obserwatorzy

O mnie

Warszawa, Poland
Kibic sportowy