czwartek, 31 marca 2011

Dola uzależnionego: Lato ze Smudą i smutą

 
Gdy na jesień(fragment)
Wiosna, słowiki, gwiazdy jak byki,
Księżyc, że choćby w mordę go lać,
Dusza człowieka z nudów się wścieka
I jak tu nie kląć k…. mać!
                               Zbigniew Herbert

Gdy do władz UEFy kołatał Lato,
tak go przegnali, że choć w pysk brać.
Nam zaś nie chcieli pozwolić na to –
i jak tu nie kląć – k…. mać.

Choć zmiany w wielu dyscyplinach
to „nożna” z Latą wciąż musi trwać
tam też Piechniczek, Bugdoł, Kręcina;
i jak tu nie kląć – k…. mać.

Pragnąłbyś z Orłem mieć drużynę,
która potrafi ładnie grać,
a widzisz Smudną kopaninę –
i jak tu nie kląć – k…. mać.

W relacji z meczu następnego
mózgi nam znowu będzie prać
bełkot Dariusza Szpakowskiego
i jak tu nie kląć – k…. mać.

A potem wywiad Smudy w „lufciku” –
słuchasz i nie wiesz: śmiać się czy łkać,
mówi naprany, czy na odwyku?
Dajcie tłumacza  k…. mać!

Gdy jeszcze nocą pies długo szczeka
i Ci do póżna nie daje spać;
to szlag już trafia wprost człowieka –
tu można grzeczniej, starczy: psia mać!

Zaś gdy Ci będzie zależeć na tym,
by sobie wolne od przekleństw dać:
unikaj piłki, Smudy, Laty –
ja nie dam rady! Los, k… mać!

wtorek, 29 marca 2011

Co począć z erekcją kadrowicza – nowe wyzwanie Franciszka Smudy?

Bies pał litra nie razbierjosz – jak mawiają Rosjanie. Znowu „się porobiło” wokół kadry polskich piłkarzy.
Wybudowaliśmy nowe stadiony a reprezentacja większość spotkań gra na wyjazdach. Były piłkarz reprezentacji Mirosław Okoński pyta dlaczego? To proste: żeby zagrać w kraju trzeba przyjezdnym zapłacić, a grając na wyjeździe jest się inkasentem. Różnica zasadnicza. PZPN i jego naczelna kukła – na własne życzenie zresztą – są pociągani za sznureczki przez macherów ze Sportfive, bo dość dawno temu wszelkie prawa do wizerunku i biznesu im sprzedali. A ci, traktując polską drużynę jak eurodajną krowę, doją zyski.
Ostatni mecz i przegrana z Litwą (0:2) to m.in. rezultat takiej właśnie „polityki” naszej centrali. W dodatku beznadziejny stan boiska, będącego de facto kartofliskiem, nie tylko mógł być główną przyczyną porażki, lecz także sprawił, że korzyści szkoleniowe z tego sparringu okazały się zerowe. Selekcjoner Smuda z sytuacją się godzi, bo tym razem milczenie protestem nie jest.
Niestety, gdy trener już reaguje, to też wydaje się nienajmądrzej. Oto dowód. Brukowy Fakt wykrył „skandal obyczajowy”. Podał, że 6 polskich piłkarzy na 2 dni przed wspomnianym meczem odwiedziło w Kownie dom publiczny. Dowodów w gazecie nie podano żadnych. Zapytany na prasowej konferencji, czy ta wiadomość jest prawdziwa, trener zapewnił, że „rozmawiał z chłopakami”, ci zaprzeczyli a on im wierzy. Zamiast prostej odpowiedzi, że zawodnicy mieli wolne, wrócili trzeźwi a w rozporki im nigdy zaglądał nie będzie, czyli pseudo-incydent – być może tylko wirtualny – zbagatelizować, dał się medialnym paskudom podpuścić. Bo wyobraźmy sobie, że następnego dnia Fakt pokaże zdjęcia, na których widać wychodzących z burdelu zawodników. Okazałoby się więc, że jego gracze go oszukują. Jak się wtedy zachowa trener? Zacznie ich wyrzucać z kadry, sugerując pozostałym, że powinni takie napięcia roztruchtać? Z drugiej jednak strony coś na rzeczy może być. W końcu z Litwą gola piłkarze nie zdobyli. Ktoś powie: to nie dziwi, wystrzelali się poza boiskiem. I może mieć rację. Współczuję Franciszkowi Smudzie – prowadzenie kadry to siermiężna robota!
Gdy do tych zdarzeń dodać pomeczowe bandyckie demolki polskich ćwierćmózgów na stadionie i ulicach miasta – trudno cały ten anturaż wokół naszej reprezentacji określić inaczej niż tragifarsę.
Rozbiegać się tego wszystkiego nie da! Trzeba przeczekać. A trudy czekania łagodzić. Kończę, bo barek się za mną stęsknił!

piątek, 25 marca 2011

Orzeł i weszka

Adam Małysz w wywiadzie dla PS: Dlaczego prezes Jarosław Kaczyński nie składa kwiatków w Krakowie, a w Warszawie pod bramą pałacu? Dla mnie to jest śmieszne, bo przecież jego brat i bratowa leżą na Wawelu. Prezes odpowiedział mu w warszawskim warzywniaku, gdzie dokonując zakupów postanowił wykazać, że rząd Tuska nie panuje nad cenami kartofli. Nawiasem mówiąc, Die Tageszeitung napisałby pewnie, że Jarosław Kaczyński znalazł się wreszcie w swoim naturalnym środowisku. Wracajmy jednak do krążącego wśród ziemniaków. Otóż komentując wypowiedź pana Adama Prezes stwierdził: Małysz jest autorytetem skoków na nartach, a nie w polityce.
Komentarz jest taki. Gdyby Prezes składał kwiaty na Wawelu to czciłby pamięć tragicznie zmarłego brata, gdy natomiast czyni to przed Pałacem Prezydenckim w Warszawie, to oznacza przed wszystkim, że tę rodzinną tragedię wykorzystuje propagandowo – to po pierwsze. Po drugie: Kaczyński nie uprawia żadnej polityki. Aż taka odrażająca to ona, mimo wszystko, nie jest. On od lat publicznie praktykuje jedynie cynizm i podłość. A po trzecie: Adam Małysz złośliwościami Kaczyńskiego przejmować się nie powinien, ponieważ rzeczywiście na skokach się zna. I dlatego wie doskonale, gdzie tamten może mu skoczyć…

środa, 23 marca 2011

„Trochę kultury nie zaszkodzi”

jak powiedział gospodarz naszego bloku, czytając instrukcję użycia trutki na szczury.

Ponieważ w tym tygodniu  brak spektakularnych wydarzeń sportowych postanowiłem wprowadzić do blogu akcenty kulturalne. Zachęcił mnie do tego tomik  Wisławy Szymborskiej Rymowanki dla dużych dzieci. Wydawnictwo a5, Kraków 2003 r. Składają się nań krótkie, żartobliwe wierszyki, rzec by można – poetyckie okruchy.
Autorka pisze np. W pewnej podmiejskiej gospodzie podano mi kartę, w której przy pozycji „flaki” ktoś dopisał drżącą ręką:  „okropne”. Pomyślałam, że…  trzeba następnych gości jakoś … ostrzec. Krótki wierszyk… najlepiej się do tego nadaje.
Tak powstały Lepieje. Zacytuję kilka.
Lepiej złamać obie nogi, niż miejscowe zjeść pierogi.
Lepiej w głowę dostać drągiem, niż się tutaj raczyć pstrągiem.
Lepiej nająć się na hycla, niż napocząć tego sznycla.
Lepsze zębów wypadanie, niż warzywne tutaj danie.

A potem z akcentem prorodzinnym.
Lepsza w domu świekra z zezem, niż tu jajko z majonezem.
Lepszy kuzyn z wodogłowiem, niż tu móżdżek, że tak powiem.
Lepsza ciotka striptizerka, niż podane tu żeberka.
Lepszy głód w więziennym lochu, niż firmowe purée z grochu.
Może niektóre warto zapamiętać, by w potrzebie  zacytować kelnerowi.
Następnie Autorka zauważa, że oprócz  Od wódki rozum krótki i Od piwa głowa się kiwa mało jest przysłów o alkoholach. I temat wzbogaca.
Od samogonu utrata pionu. Od żytniówki dzieci półgłówki.
Od whisky iloraz niski. Od Martini potencja mini.
Od węgrzyna dziwna uryna. Od xeresu bieg do sedesu.

Na końcu tomiku pozostawione są dwie puste strony z adnotacją na górze:
[Miejsce na Pani/Pana/Twoje rymowanki]

Dla każdego grafomana to impuls nie do powstrzymania – z zaproszenia zatem chętnie skorzystałem. Na początku uhonorowałem kilku polityków – na uwiecznienie w literaturze tak wysokiego lotu zasługuje, naturalnie, także wielu innych .
Lepiej chemią walczyć z rakiem, niż „na zdrowie” pić z Błaszczakiem
Milszy oku wygląd osła, niż w „okienku” K. Jarosław
Nawet nóż najbardziej tępy – brzytwą jest przy móżdżku Kempy
Łatwiej przeżyć uścisk kobry, niż oracje posła Ziobry
Lepiej pieścić owce grube, niż spółkować z poseł Wróbel

A dalej już „samo poleciało”. Ale w kontekście sportowym. Moje rymowanki mają cechę wspólną – jest nią nazwisko. Dziś dwuwiersze – że tak bezczelnie powiem – inspirowane snookerem i skokami narciarskimi.
Gdy pan Przemek* Cię  pouczy, to już wiesz – nie musisz
 kl(r)uczyć
– Po tylu pudłach, Selby – nikt Cię nie będzie wielbił!
W formie – tak na trzy czwarte – jest dziś Alister Carter
Rzekł Dott do siebie: Dott-cie dziś sadzisz knot po knott-cie!
Spudłował tak Maguire, że niesmak wprost zostaje
Odstawia dziś się Henry ze skutkiem raczej miernym
Przy trudnym wbiciu Ebdon, stękając głośno pierd…
Jak kac, co męczy z rana, są miny Sullivana
Szkło inne przyniesie ktoś niech tu:
bo whisky zwykł pijać pan Jewtuch*
 
* Przemek Kruk, osoba polimorficzna – druga jego postać to Rafał Jewtuch.
Obaj to jedni z najlepszych komentatorów telewizyjnych.

Teraz dwuwierszyki-erotyki o skoczkach narciarskich.
Aleś piękną jest kobitą – tak jej Daiki szeptał Ito
Będę kochał cię na wieki – kłamał Maati Hautamaeki
Nóziek ślićne maź konturi – Kalle pieścił ją Keituri
Wciąż przy Tobie czuję prąd. – Gdzie szczególnie? – Milczał Freund
Ty ośmielaj mnie, a nie pesz – prosił panią Jurij Tepes
Aleś nabrzmiał się zdziwiła. – Mam to często, bom Piotr Żyła
Krótko – rzekła – i klops z notą.  Smutny wracał Tochimoto
Wielbię Cię od stóp do plec – tak uwodził Peter Prevc
– Chcę przelecieć Cię raz-dwa. – spieszył Descombes się Sevoie*
Tyś jak szprotka, wonna, słodka – piep…ł  głupstwa Olli Moutka
Nad Twą bulą bym pohulał – szczerze wyznał Stefan Hula

* Wym. Vęsą Dekąb Sewła. Vincent z powodu pośpiechu Dekąba polecial wcześniej i dlatego w dwuwierszu się nie „załapał”.
*
I, na koniec, o trudnej współpracy każdego trenera z właścicielem Polonii Warszawa Józefem Wojciechowskim
Łatwiej fallusem rów kopać na szańce,
niż team budować z tym „Budowlańcem”
To, jak to mówią, pożartowaliśmy sobie, ale już następnym razem będzie na poważnie. Chociaż, czy to wiadomo…

poniedziałek, 21 marca 2011

La Liga w pogańskim kontekście

W Canal+Sport mecz Chelsea–Manchester City (2:0). Po raz pierwszy Premier League komentował Kazimierz Węgrzyn*. I nie zawiódł. Zasadnie wytykał piłkarzom, że byli pasywni, nie zaskakiwali odbieraniem piłki na połowie przeciwnika, skąpili podań szarżującym „na obieg” obrońcom, wreszcie gry nie rozciągali., czyli za mało grali bokami. A jak się nie gra bokami, to „bokami robi” cała gra ofensywna – co skutkuje (brzmi prawie jak erotyk!) brakiem nie tylko bramek, ale nawet sytuacji do zdobycia goli dogodnych. Reasumując: okazało się, że czołowe drużyny angielskiej Premier League popełniają podobne błędy, co kopacze polskiej Ekstraklasy SA. Zauważyć to już w debiucie – przenikliwe. Gwoli rzetelności trzeba dodać, że – z relacji to wynikało – jeden element obie ligi jednak różni. Otóż Pan Kazimierz orędownik wszelakiego rozpychania, potrącenia, przesuwania, przetykania, przepychania – tylko raz albo dwa zdenerwował się, że tamtejsi gracze nie dość energicznie przepychali – u krajowych przepchnięcia felerne zauważa jednak znacznie częściej. Może u nas któryś klub zatrudni jakiegoś psychologa-hydraulika?
W relacji komentator zauważył jeszcze, że Brazylijczyk Ramirez (Chelsea) chociaż skrzydłowym nie jest, to na prawym skrzydle  radzi sobie dobrze. Tyle tylko, że on nie gra na skrzydle. On porusza się po prawej stronie środkowej formacji. Stanowi ją – złożony z poruszających się blisko siebie, trzech albo czterech piłkarzy – blok, który przesuwa się po płycie boiska w zależności od potrzeb. Ramirez kontroluje strefę od prawej linii bocznej do mniej więcej środka boiska. To jego zadanie w owym bloku; po przeciwnej stronie czyni to Malouda. Trener Ancelotii ostatniego typowego skrzydłowego  (Joe Cole) sprzedał do Liverpoolu, a akcje wzdłuż linii bocznej powierza bocznym obrońcom.  Taki jego system grania. No, ale tego Kazimierz Węgrzyn nie mógł jeszcze dostrzecprzecież w roli komentatora Premier League dopiero debiutował. Ale – jak to mówią – pierwsze knoty za płoty!

* W żartobliwym życiorysie sportowym Kazimierza Węgrzyna (kilka wpisów temu) pominąłem jeden istotny element. Jako obrońca strzelał on sporo bramek. (361 meczy w ekstraklasie i 35 goli). A ile strzelili jego koledzy, których nie dopilnował przeciwnik, bo pod swoją bramką nad panem Kazimierzem szczególną kuratelę roztaczać musiał? Tego nie dowiemy się nigdy. Zaniechałem, pominąłem, więc naprawiam.
 Szacuneczek, kanonierze!

Yayeczka czepliwe
Hiszpania to piękny kraj a jego pogańskie obyczaje są urody wprost przecudnej. Na przykład corrida. Urzekający, krwisto barwny spektakl, w którym człowiek objawia swe bohaterskie męstwo stając do nierównej walki z ogromnym bykiem. I choć śmiałków jest kilku wydaje się, że nie mają szans. Jednak zgodnie współpracując, z uporczywą konsekwencję, dzięki swej inteligencji i sprytowi, kropla po kropli upuszczają bestii krwi, a gdy osłabiona upadnie najważniejszy z nich – matador – wieńczy dzieło, przeszywając zwierzę finezyjnym pchnięciem szpady. Więc jednak go zamordował – zauważy ktoś. Milcz prostaku! – powiedzmy za poetą. Użył sztyletu, by skrócić mu męki – działał litościwie, humanitarnie. Potem aplauz wiwatującej widowni – tłumy wielbią bohaterskich czempionów. Wielki triumf homo sapiens!
W meczu La Liga (Valencia–Sewilla 0:1) komentatorzy (Jacek Laskowski i Leszek Orłowski) opowiedzieli o innej pogańskiej fieście hiszpańskiej proweniencji. Chodzi o Święto Ognia – karnawał celebrowany w Walencji od XVI w. Z papieru, kartonu, sznurków, klejów, wosku, kordonku, wstążek, listew, uszczelek, pewnie także plastiku i innych tworzyw – krótko mówiąc z makulatury i każdego innego dostępnego szmelcu i kompostu, konstruowane są kukły znanych ludzi, polityków,  aktorów, telewizyjnych „gwiazd” – słowem celebrytów rozmaitych. Następnie te zamontowane na ulicach stwory i maszkary są przedmiotem podziwu zgromadzonego tam, procesją napędzanego tłumu. W kulminacji następuje gremialne tych paskud spalenie. Po sfajczeniu odbywa się pokaz sztucznych ogni, które euforycznie podziwiał Jacek Laskowski.
Jakże godny to kultywowania obyczaj: spalenie kukły nielubianego polityka – pobudza świadomość i rozwija intelekt, skutecznie łagodzi obyczaje (autentyczny przecież nie ucierpiał!), a w kulminacji smród spalenizny i gigantyczne chmury duszącego, gęstego dymu – to nie tylko ozdrowieńcze zjawisko dla atmosfery i czystości powietrza, lecz także wzbogacenie płuc regeneracyjnym tchnieniem. Trzeba jednak przyznać, że mimo świątecznego nastroju, wielbiciele Świętego Ognia z Canal+Sport jedynego w meczu gola zauważyli. Może dlatego, że telewizja nie potrafi jeszcze przesłać ani dymu ani zapachu spalenizny – warto  także zauważyć, że mecz odbył się dzień po uroczystościach.
Jedni byki zabijają, drudzy ich za to wielbią. Inni zachowują się tak, jakby z byka spadli i uszkodzeni pędzą na Święto Ognia, odetchnąć świeżym powietrzem. Kolejni wreszcie podziwiają to oddaleni o tysiące kilometrów.
A może warto zająć się relacją, zamiast podziwiać pogan odpalających race. 

sobota, 19 marca 2011

Wzleciał Mały(sz) – ląduje Olbrzym(sz)


Zmartwiła mnie trochę wiadomość, że Adam Małysz kończy karierę. Miałem nadzieję, że po tak udanym sezonie zechce jeszcze poskakać. Jednak wysłuchawszy kilku z nim wywiadów decyzję pana Adaśko (jak nazywa go moja żona) uznałem za w pełni uzasadnioną. Po pierwsze w tym wieku (34) utrzymywanie się na topie – miejsca poniżej 10-tki w grę nie wchodzą – wymaga pracy katorżniczej, w dodatku bez gwarancji powodzenia. Po drugie obserwowanie powolnej sportowej agonii tak wybitnego sportowca, zwłaszcza rodaka, to czynność wielce niekomfortowa dla obu stron. Bardzo przeciętne starty długowiecznych Japończyków tylko tę opinię potwierdzają. A upadek 39-letniego Kasai w kwalifikacjach w Planicy udowadnia, że może to być także niebezpieczne dla zdrowia – skończyło się na szczęście tylko potłuczeniami.
*
Jak można zdefiniować talent? Np. przyjąć, że składa się z dwóch czynników: predyspozycji, czyli unikalnej, wrodzonej umiejętności w jakiejś dziedzinie i poświęcenia, czyli zdolność całkowitego podporządkowania swego życia (u sportowca tylko jego części) na pielęgnowanie i rozwijanie owych fenomenalnych zdolności. Pełną symbiozę obu tych elementów kariera Adama Małysza znakomicie ilustruje.
*
Los nadzwyczajnymi umiejętnościami obdarza niewielu. W dodatku są oni nie tylko szczęściarzami unikalnymi: niezwykły ten skarb otrzymują też za darmo. Czy tak obdarowani mają wobec kogokolwiek jakiś, choćby moralny, dług do spłacenia? – oczywiście nie. Ale sportowcy, mogą zrobić coś, co taką rekompensatą będzie: szanując talent, zadziwiając klasą na światowych arenach dadzą nam, skazanym na przeciętność „szaraczkom”, możność kibicowania i wspólnego przeżywania tych sukcesów. Dzięki Adamowi Małyszowi i jego zwycięstwom taką satysfakcję przez wiele lat mieliśmy. Za to dziękujemy!
Żegnaj Adaśko. Strasznie nam smutno!

środa, 16 marca 2011

Autocenzura

Piszę krytycznie o innych. Przyszedł czas, że muszę o sobie. Wygłupiłem się – poprzedni wpis był żałosny ((już go usunąłem). Czytelników, ze szczególnym uwzględnieniem panów Rafała Jewtucha i Przemka Kruka za umieszczenie ich nazwisk w tym godnym ubolewania kontekście bardzo przepraszam. 
Z tamtego tekstu chciałbym zachować tylko jego początkowy akapit. 

Przebywanie z Rafałem Jewtuchem i Przemkiem Krukiem to autentyczna satysfakcja. Ostatnio komentowali snookerowy, pokazowy turniej w Chinach (wygrał John Higgins). Czynili to lekko, łatwo, przyjemnie i profesjonalnie. Recenzja zawierająca aż cztery takie przysłówki to w tym blogu rzadkość. Ale się zdarza – i dobrze. Na tym kończę, bo ta dwuosobowa, renomowana firma nadmiernej reklamy nie wymaga.

poniedziałek, 14 marca 2011

Jak Józef członkiem zwalniał

Właściciel Polonii Józef Wojciechowski ujawnił, że 15-tego (w ciągu 5 lat) trenera zwolnił de facto członek Rady Nadzorczej klubu Jerzy Klockowski. Bo gdy prezes Józef zapytał go co zrobiłby z Holendrami (pracującymi w sztabie drużyny) członek Jerzy odparł, że pożegnałby się z nimi. To ich zwolnię – zdecydował boss. Pan Klockowski wiedział, co mówi. Inna odpowiedź mogłaby spowodować zwolnienie jeszcze jednej osoby. Panu Jerzemu z pewnością znanej. A tak członek Klockowski testu nie oblał, gapa nie jest i w Radzie zasiadanie kontynuować może, jak najbardziej.
*
Ciekawe co o działalności właściciela sądzą zawodnicy Polonii. Dla niektórych przynajmniej sytuacja może nie być wcale komfortowa. Tosik, Jodłowiec, Sadlok, Mierzejewski, Sobiech to zawodnicy na dorobku. Marzy im się zapewne przejście w przyszłości do lepszej ligi, znanego klubu, super zarobki – kariera jednym słowem. Do tego jednak konieczne jest podniesienie sportowego poziomu, rozwój, zbieranie doświadczeń poprzez grę o wysoką stawkę w rozgrywkach krajowych – docelowo międzynarodowych. A jak czynić postęp w tej atmosferze wiecznej nerwowości, trenerskiej karuzeli owocującej brakiem szkoleniowej stabilizacji, medialnymi popisami prezesa, nie tylko samobójczo podważającymi publicznie kwalifikacje ludzi ze sztabu szkoleniowego – i, w następstwie, ich autorytet w zespole – lecz także narażające zawodników na środowiskowe kpinki i ironiczne komentarze. Zwłaszcza że – co w tej sytuacji nie dziwi – drużyna w tabeli dołuje. W takim paskudnym anturażu na dłuższą metę wytrzymać nie sposób. Wielu zawodników ma pewnie tego serdecznie dość i chciałoby odejść. Lecz wiążą ich kontrakty – niektórych bardzo wysokie – inni są przepłaceni i do sprzedaży trudni. Wyjście – z ich punktu widzenia – choć ryzykowne, wydaje się tylko jedno. Dlatego nie zdziwiłbym się, gdyby klamka już zapadła i grupa czołowych graczy postanowiła doprowadzić do degradacji Polonii z Ekstraklasy, licząc na to, że rozwścieczony właściciel rozpocząłby wyprzedaż zawodników, wycofując się z interesu. Wtedy łatwiej można zmienić klub bez kontraktowych komplikacji – i, jak to przy wyprzedaży – ceny nieco spadną. Być może są to głupawe rozważania, bo klub się jeszcze podźwignie. Chciałbym tego, gdyż Polonii źle nie życzę, Ale gdy na rancho z Konwiktorskiej trwa nieustanne rodeo szalonego Józefa wszystko jest, niestety, możliwe.
*
Wspomniany wyżej członek Klockowski nominował do odstrzału tylko Holendrów. Prezes zwolnił jednak także trenera Kaczmarka. Dziwne. Bo ten to przecież Polak, popularny Bobo, a nie żaden tam obcy Van. Vanom mówimy won, ale dlaczego poleciał i on?
To może być początkiem ciekawego scenariusza. Ostatnio pracowało w klubie trzech trenerów: Bos, Kaczmarek i Stokowiec. Teraz został tylko ten ostatni. A co będzie, gdy Polonia przegra następny mecz? Prezesowi pozostanie wyjście awaryjne: jako jedynemu fachmanowi w klubie samemu przejąć zespół. Uprawnienia dostanie bez kłopotów, z urzędu niejako. Rekomendacja znakomita – przez 6 lat do fachu przyuczało go przecież piętnastu (15) znanych trenerów! I nie ma powodu spekulować co zrobiłby trener Józef,  gdyby pod jego wodzą drużyna dalej nie wygrywała. Po prostu zapytałby o to Jerzego Klockowskiego. Osobiście chciałbym widzieć minę tego członka, gdy zastanawia się nad odpowiedzią!

niedziela, 13 marca 2011

Nie paskudź anteny!

Motto
Aktor Krzysztof Kowalewski opowiadał taką anegdotę. Wchodzi mężczyzna do kawiarni. Z jej wnętrza uderza go w nozdrza niemiłosiernym wręcz odór. Lokal jest prawie pusty. Tylko w oddali przy stoliku siedzi facet. Obok,  na podłodze, leży duża kupa. Pada pytanie: To Pan się tu zes..ł. Tak. A o co chodzi?

W Canal+Sport mecz Ekstraklasy SA Wisła–Widzew stacjonarnie komentowali Jacek Laskowski i Krzysztof Przytuła, a na murawie, wzdłuż bocznej linii z mikrofonem przemieszczał się Mirosław Szymkowiak. Po krótkim wstępie pan Jacek sprawdza łączność: Halo, Mireczku. M. się odezwał. Panowie chwilę rozmawiają –Jacuś mizdrzy się do Mireczka, spija mu wręcz z dzióbka, kończąc rozmowę miluśkim: Mireczku, ślicznie dziękujemy. No, cóż wypada tylko obu Panom życzyć szczęścia w nowym(?) związku.
Relację zdominował jednak Krzysztof Przytuła. Teksty, którymi sadził skomentować można krótko: piep…ył jak potłuczony. Gdyby odczytać mu stenogram z tych mądrości i zapytać: czy to wszystko Pan powiedział? – usłyszelibyśmy pewnie: Tak. A o co chodzi.
Odpowiedź jest w tytule panie Przytuła.

sobota, 12 marca 2011

Sir Młot – trener genialny

W GW. (12.03.2011) przeczytałem: To ponoć człowiek inteligentny, bo mówi pięcioma językami. Mam z zespole 15-latka, który też mówi pięcioma językami.  Tak wylewnie  przywitał w Wielkiej Brytanii Alex Ferguson (MU) Francuza Arsèna Wengera, kiedy ten w 1996 r. został trenerem londyńskiego Arsenalu.
Mój komentarz jest w tytule.

piątek, 11 marca 2011

Barcelona mą na mur!

Jeszcze parę słów w nawiązaniu do poprzedniego wpisu. Liga Mistrzów to dla piłkarskich klubów najważniejsza impreza w Europie i chwała Polsatowi, że choć w części, ale jednak ją relacjonuje. Funkcjonuje studio, w którym eksperci imprezę komentują. Rzecz jednak w tym, by robili to uczciwie. Po meczu Barcelona–Arsenal tego wyraźnie zabrakło. Ocenę gry Arsenalu zbyto lekceważącym wzruszeniem ramion: nie ma o czym mówić! W dodatku trenera potraktowano epitetetem.
Gdy mówi się i pisze o Arsenalu zawsze trzeba pamiętać, że jest on ewenementem. Jego trener Arsène Wenger, jako bodaj jedyny menadżer, nie kupuje gwiazd. Przeciwnie – pozyskuje młodych, utalentowanych piłkarzy, kształtuje ich, pomaga rozwinąć się piłkarsko. Przesłanie tyle ambitne, co oczywiste: stworzyć zespół, który walczyłby o cele najwyższe. I jest tego bardzo bliski.
Szczęsny
Sagna, Vermaelen, Kościelny, Clichy
Whilshere, Djourou
Walcott, Fabregas, Nasri
Van Persie
Są naturalnie jeszcze inni, młodzi, równie utalentowani.
Czy taka drużyna w optymalnej dyspozycji wszystkich jej zawodników to nie jest ten team, o który chodziło Wengerowi i który mozolnie budował on od lat? Po to m.in. by rywalizując ze zjawiskową Barceloną nie pozostać bez szans. Z różnych względów tak się nie stało. Pech, kontuzje, a także zapewne błędy, które czasem popełnia także trener (nawet tak wybitny).  Arsenal i Wenger spod krytyki wyjęci nie są ale na profesjonalne skwitowanie chyba zasłużyli. W studio Polsat tego nie uczyniono. Borkowi, Kołtoniowi i Kowalczykowi stawiam zarzut zaniechania.
I jeszcze jedno. Ktoś powiedział – i z tym się zgadzam – że tyle razy jest się człowiekiem, ile zna się języków. Choćby z tego względu Wenger to obywatel świata i zasługuje na coś więcej, niż pogardliwe: człowiek bez charakteru. Niech Roman Kołtoń raczej popracuje nad własnym. Przy okazji uwaga do pana Borka. Zamiast popisywać się oracjami pod publiczkę niech bardziej koncentruje się na merytorycznej stronie prowadzonego programu. Autorski jest – warto więc o jego rzetelność dbać.
Wojciech Kowalczyk Barcelonę adoruje – jego dobre prawo. Ale po co przy okazji pogardliwie traktować innych, choćby słabszych? Mało to eleganckie.

czwartek, 10 marca 2011

Barcelona. I tylko ona!

Komentujący w Polsacie piłkę nożną Wojciech Kowalczyk jest fanem Barcelony. Dobrze, że to ujawnił, czy źle? Uważam za właściwsze, gdy sympatie oceniającego są anonimowe. Eksperta bowiem cechować powinien obiektywizm bez podejrzeń o kibicowskie naleciałości. Ale, powiedzmy, rzecz do dyskusji.
Zdecydowanie natomiast nie podoba mi się jak Wojciech Kowalczyk kibicuje swoim pupilom. Opiszę to na przykładzie ostatniego meczu LM Barcelona–Arsenal (3:1 i awans Hiszpanów do ćwierćfinału). W.K. ocenił grę Arsenalu w tym meczu jako beznadziejną (może użył innego słowa, ale o podobnym znaczeniu). Jako uzasadnienie podał indolencję strzałową – ani jednego (nawet niecelnego) strzału na bramkę przeciwnika. I to jest prawda. Ale to bardzo powierzchowna ocena. Ocena Kowalczyka – prostego kibica, nie zaś ocena – Kowalczyka – fachowca. Profesjonalnej jego opinii niestety zabrakło. A przecież:
Arsenal mógł wyeliminować Barcelonę tylko wtedy, gdyby grał w pełnym składzie i z zawodnikami będącymi w pełni formy!
Tymczasem:
§ kluczowi gracze – Fabregas („mózg” zespołu) i van Persie (najlepszy strzelec) – grali po dłuższym leczeniu urazów, więc słabo;
§ Arsène Wenger nie miał takze do dyspozycji reprezentanta Anglii Theo Walcotta (dlatego kontrataki Arsenalu pozbawione były należytej dynamiki i szybkości;
§ w 18 min kontuzji doznał bramkarz (Szczęsny) – łagodnie mówiąc samopoczucia zespołu to nie poprawiło, a pole manewru trenera – w kontekście zmian – znacznie ograniczyło;
§ w 56 min (przy stanie 1:1 – premiującym awansem Arsenal) po czerwonej kartce goście musieli grać w osłabieniu (i dopiero w 12 min potem padła decydująca bramka).
W takich okolicznościach Arsenal miał niewielkie szansę z Barceloną. Szkoda, że Wojciech Kowalczyk o tych faktach nawet się nie zająknął!
Nie pierwszy już raz przeciwnik jego ulubieńców traktowany jest lekceważąco, czy nawet pogardliwie. I takie kibicowanie właśnie zdecydowanie mi się nie podoba.
*
Mateusz Borek, który powinien prowadzić studio a prowadzi raczej permanentną autopromocję, także nie próbował zaaranżować analizy gry Arsenalu. W kontekście np. kierowania drużyną przez Wengera. A może warto było, bo uważam je za nienajlepsze:
§ rekonwalescentów (Fabregas i van Persie) wstawił on do składu od początku meczu – być może powinien wprowadzić ich dopiero po przerwie;
§ Wenger nie dość, że pozostawił w rezerwie szybkiego Arszawina, to w dodatku delegował go do gry chyba zbyt późno (mimo to w końcówce Rosjanin zdążył wyprowadzić Bendtnera na pozycję „sam na sam” i gdyby Duńczyk źle nie przyjął piłki mogło byc 3:2 – wtedy awans Arsenalu.
§ być może wreszcie zmęczonego van Persie powinien zastąpić raczej Chamakh, gracz bardziej żwawszy i sprawniejszy, niż nieco „krowiasty” Bendtner.
Bardzo byłbym ciekaw opinii ekspertów w tych np. sprawach. Nie doczekałem się ich.
Zamiast merytorycznej oceny natomiast Roman Kołtoń wystąpił w roli psychoanalityka stwierdzając, że Wenger nie ma charakteru. Dlaczego? – bo powinien „grać swoje” a przyjął taktykę Mourinho. Czyli defensywną*. Jednym słowem tchórz!
Wenger od 1996 roku prowadzi klub ekstraklasy angielskiej Arsenal Londyn. Jest najbardziej utytułowanym, a także najdłużej pracującym menadżerem w historii klubu i jedynym niebrytyjskim menadżerem, któremu udało się skompletować dublet (w 1998 i 2002 roku). Jemu także jako jedynemu szkoleniowcowi w historii angielskiej ekstraklasy udało się przejść cały sezon bez porażki (2003/2004). Dzięki sukcesom jakie osiągnął z Arsenalem, a wcześniej z AS Monaco, Wenger uważany jest za jednego z najlepszych menadżerów na świecie. Francuz posiada tytuł elektrotechnika oraz magistra ekonomii, które zdobył na Uniwersytecie w Strasburgu. Biegle posługuje się językami francuskim, niemieckim, hiszpańskim i angielskim, a oprócz tego w mniejszym stopniu włoskim i japońskim (tyle Wikipedia).
To teraz nie dziwi, że Francuz nad charakterem popracować nie miał czasu. Arsène Wenger (rocznik 1949) już niestety jest zbyt wiekowy, żeby wytropioną przez Kołtonia skazę ze swej osobowości wyrugować. Ale dla pana Romana przyszłość rysuje się o wiele pomyślniej. Jako człowiek znacznie młodszy ma jeszcze wiele czasu, by dojrzeć mentalnie. Łatwiej mu będzie wtedy uniknąć publicznego gadania głupstw.
Barcelona powszechnie uważana jest za najlepszą drużynę świata. Takiej kibicować może, pardon,  każdy głupi. Dorosły człowiek zatem chełpić się z tego powodu nie powinien. Zwłaszcza ekspert. 

* A czy Roman Kołtoń zna drużynę, która w międzynarodowych rozgrywkach przyjęła z Barceloną taktykę ofensywną, grała swoje i nie przegrała?

wtorek, 8 marca 2011

Komentator Kazimierz Węgrzyn – esteta!

Kazimierz Węgrzyn (rocznik 1967) był dobrym polskim piłkarzem, obrońcą, 20-krotnym reprez. Polski. Dysponował optymalnymi na tę pozycję warunkami fizycznymi: 193 cm i 90 kg Grał ostro i bardzo ostro. Zasada – piłka może przejść, zawodnik nigdy – była mu bliska szczególnie. Ulubione kolory: intensywne odcienie żółci i czerwieni. Obecnie jest komentatorem Canal+Sport. I trzeba przyznać, mimo upływu lat, swych piłkarskich preferencji zasadniczo nie zmienił: oczkiem w głowie pana Kazimierza pozostały wszelkie odmiany boiskowej destrukcji.
Nie dać przeciwnikowi pograć, rozpędzić się, odcinać go od piłek – to dla niego sama radocha! Wyraża to trochę nerwowo, chaotycznie ale z wyraźnym ożywieniem, radośnie – tak jest dobrze, tak trzeba. Relacjonując ostatnio derby Warszawy narzekał, że gracze Polonii nie doskakują do rywala, nie atakują agresywnie, pozwalając Legii rozgrywać. I gdy po przerwie, długimi okresami, obie już drużyny skutecznie się paraliżowały i oglądaliśmy swoisty ping-pong Węgrzyn był usatysfakcjonowany. Zawodnicy blisko siebie na 30–40 metrach, nie dają sobie pograć, fajny meczyk się zrobił – tak mniej więcej komentował. Święte słowa: nie ma nic bardziej fascynującego niż obustronna impotencja ofensywna grających. Chcą, a nie mogą – to się musi podobać!
R.M. fascynuje inna jeszcze demolka. Obrońca – mawia – nie może dać się przepchnąć napastnikowi. Dodajmy – obrońca tamtemu – także nie! A zatem są skazani na swoistą wzajemność. Dla Węgrzyna skuteczny przepychacz to idol, a ten drugi to nieudacznik, przegrana przepchnięta rura! Dyskusja zbędna: to piłka nożna, a nie hydraulika.
Naturalnie bardzo irytuje popularnego w środowisku pana Kazka, gdy sędzia w takie zmagania zbyt często ingeruje. Obaj trzymali, obaj przepychali, arbiter powinien to puścić – to bardzo częsta jego fraza. I ma, naturalnie, rację. Co prawda jeden leży i zwija się z bólu, a drugi biegnie w najlepsze, ale to była walka –  jak mówią relacjonujący – jeden na jeden, słabsza jednostka zaliczyła glebę  i co tu ma arbiter do roboty? Nic. Natomiast pochopnym gwizdkiem, a po nim, nie daj Boże, pokazaniem żółtej kartki, zakłóca płynność przepychania, psując widowisko!
Oczywiście R.W. wielbi także faul taktyczny. Gdy zasadny – zawsze na antenie chwali. I racja: skoro inaczej się nie da – cięcie równo z trawą staje się koniecznością. A że, przy okazji, sfaulowany bezwiednie wykonuje często ewolucje z pogranicza baletu i cyrku, mecz tylko zyskuje – skuteczność i spektakl w jednym.
W meczu Legia–Polonia (1:0) obie drużyny popełniły 52 faule (po 26 każda) – częściej niż co 2 min gra była przerywana Destrukcja więc zatriumfowała! Zatem pan Węgrzyn był pewnie zadowolony. Ale nie łudźmy się – nie całkiem! Jednak jeden gol padł, oddano kilka strzałów, obrońcy niekiedy spóźniali się z faulami, itp. Taki fachowiec jak pan Kazimierz musiał to dostrzec i na pewno ocenił krytycznie.  Wyrażam przekonanie i mam nadzieje, że Kazimierz Węgrzyn obejrzy jeszcze znakomity mecz, zakończony wynikiem 0:0, z ponad 90 faulami, bez żółtych i czerwonych kartek, a obaj bramkarze nie będą mieli w ogóle kontaktu z piłką.
Za niezmienne, wyszukane spojrzenie na futbol, za niezwykle trafne definiowanie jego piękna i kunsztu, za przenikliwe wskazanie siły fizycznej a nawet „miękkiej” przemocy, jako istoty piłkarskich zmagań, wreszcie za sportowe poczucie piękna, wyrafinowanego gustu i smaku a także konsekwentne, wieloletnie propagowanie tych wszystkich wartości w Cana+Sport – taki mecz panu Kazimierzowi Węgrzynowi się należy i takiego serdecznie mu życzę! Komentując polską Ekstraklasę ma szansę podobny, godny go rarytas obejrzeć.

poniedziałek, 7 marca 2011

Ciągle wspiera Bosa boss

Właściciel Polonii Warszawa Józef Wojciechowski oświadczył, że przed końcem sezonu nie zwolni holenderskiego trenera Theo Bosa

Zadeklarował ten, co ma trzos:
dziś nie zapłonie pod Theo stos –
zatem włos z głowy mu nie spadnie.
Ta obietnica brzmi tym zasadniej,
że się ręcznikiem czesze Theo Bos.

piątek, 4 marca 2011

Panowie – uczcie się skakać na piętach!

Canal+Sport. Premier League. Chelsea–Manchester United 2:1. Komentowali: Rafał Nahorny i Marcin Rosłoń.
Zanotowałem kilkadziesiąt co celniejszych opinii i uwag, które padły w relacji.  Nie cytuję – opisuję. Życzę miłej lektury.
R.N. 5 min Okazuje się, że Sir Alex Fergusson teraz by nie powiedział tego, co powiedział przed 6 miesiącami
R.N. 6 Mówi kogo możemy zobaczyć na boisku po przerwie
R.N. 7 Ivanowic dobrze grał w zeszłym roku. Dodajmy w tym też gra dobrze.
R.N. 8 Luiz pobiegł daleko za Flecherem.
R.N. 9 Nad czym zastanawiały się gazety przed meczem – przegląda prasę.
R.N. 11 Chelsea nie przegrała meczu, jak sędziował Atkinson.
M.R. 12 Essien!!! – zawył jaskiniowo, bo akurat piłkarz z Ghany strzelał.
R.N. 15 Obie drużyny spotkały się przed sezonem. Wtedy Chelsea grała lepiej, a teraz gra gorzej. Co się stało z Chelsea? Zapytał. I nie zdążył odpowiedzieć, bo…
M.R. Hernandez się szeroko przemieścił.
M.R. 16 Każde przyjęcie (piłki) Torresa jest takie, żeby od razu zwrócić twarz w stronę przeciwnika.
M.R. 17 Evry nie powinien zrażać ostry kąt.
R.N. 18 Omawia ostatni mecz Chelsea i ujawnia z kim chce ona złapać kontakt w tabeli.
M.R. 19 Precyzuje kiedy MU będzie mógł grać na nosie Liverpoolowi.
R.N. 21 Zauważa, że niektórzy z grających mając 8 miesięcy jeszcze nie umieli chodzić, ale już kopali – raczkując.
R.N. 22 Sir Alex Fergusson przypomniał, że Stamford Bridge (stadion Chelsea) to nie jest twierdza.
M.R. 23 Anelka to nie Andy Caroll. On nie pójdzie w powietrzu na każdą piłkę. Jak Caroll chodzi w powietrzu Rosłoń opowie, miejmy nadzieję, w czasie najbliższej relacji. Chociaż lepiej byłoby gdyby to pokazał. Może reportażyk 1 na 1 sam ze sobą?
R.N. 24 Biją na alarm w polu karnym MU.
M.R. 25 Nie poszedł za balansem Torresa i dlatego wygarnął mu piłkę nogą. Jak chodzić za balansem? Może Rosłoń to także pokazałby we wspomnianym reportażu.
M.R. 26 Nani drobił, żeby sobie przerzucić piłkę na prawą nogę.
M.R. 28 Rada dla Luiza:. po ciosie piłką w „męskość” należy poskakać na piętach. To już trzeci element do zademonstrowania w ewentualnym 1 na 1 sam ze sobą.
R.N. 29 Mówi o czym myślą trybuny.
R.N. 31 Zastanawia się, co pisałyby gazety, gdyby londyńczycy grali tak tchórzliwie, jak w poprzednim meczu.
M.R. 33 Zezwolił MU przyjmować przeciwnika na swojej połowie.
R.N. 35 Dowiedzieliśmy się co Nani mówił przed meczem.
R.N. 36 Piłkarze Chelsea po dobrym początku zaczęli gasnąć, bo właściciel zwolnił II trenera.
R.N. 37 Opisuje  z jaką opinią walczy Hernandez.
M.R. 38 Radzi Chelsea, żeby spróbowała prawą stroną.
M.R. 38 Lampard ogranicza się do rozrzucania piłki.
R.N. 39 Lampard pauzował po operacji przepukliny, ale już gra!
R.N. 40 Mówi, co mówił Torres.
R.N. 41 Bramkarz Van der Sar był najlepszy mimo, że MU wygrał z Wigan 4:0.
R.N. 42 Chelsea w zeszłym roku była mistrzem a w tym nie będzie.
M.R. 43 Jeden z zawodników musiał odciągnąć ramię za plecy. Nic mu się nie stało.
R.N. 50 Zawodnicy ufają Van der Sarowi i dlatego nie boją się faulować.
M.R. 51 O kontuzjogennym Ferdynandzie: jak nie kręgosłup to mięśnie pleców, jak nie kolano to łydka.
M.R. Jeden z zawodników pokazał ręką, że kolega spojrzał.
M.R. MU mógł dalej kontynuować grę.
R.N. Piłkarze MU nie mieli czasu na rozpamiętywanie.
R.N. 66 Sędzia nachylił się, żeby widzieć co jest w parterze.
M.R. 67 Bułgar wyglądał jakby zbudzili go do roboty.
M.R. 74 Większą liczbą nadciągnęli obrońcy.
R.N. 75 Čech odpowiednio nadstawił ręce.
R.N. 79 Cztery lata temu Lampard nie strzelił karnego a teraz strzelił, czyli uraz mu nie pozostał.
R.N. 85 Opowiada czym się martwi a czym nie Van der Sar?
R.N. 90 Dowiadujemy się w co wierzą firmy bukmacherskie?
 *
W ciekawym skądinąd programie Canal+Sport Liga+Extra Andrzej Twarowski zadał pytanie dziennikarzowi PS Antoniemu Bugajskiemu. Zwarte, krótkie konkretne.
Wykonaliśmy tutaj małe działanie matematyczne i wyszło nam, że Cracovia, panie Antoni, potrzebuje 23 pkt, żeby się utrzymać – według tych wyliczeń trenera Szatałowa. No, nie jest to utrzymanie na wyciągnięcie ręki. Kiedyś Groclin tak się uratował. No, ale czasy się zmieniły. Ty jeszcze wierzysz, że Cracovia ma jeszcze szanse. No, bo ci wszyscy z otoczenia Pasów muszą mówić, że mają optymizm i wiarę, ale mnie się wydaje, że jeszcze gdzieś tam drużyna jest przygotowywana pod spadek i pod ewentualną od razu walkę o awans. Czy uważasz, że ta przebudowa zespołu nastąpiła właśnie teraz?
Tak tasiemcowo pan Twarowski snuł się jeszcze 2–3 razy. Miał szczęście, że nikt go nie poprosił o powtórzenie pytania. Sporo ryzykuje.
Pan Bugajski natomiast w odpowiedzi przytoczył fragment wywiadu swojego kolegi po fachu z właścicielem Cracovii prof. Filipiakiem.
Dz.: Czy Pan wierzy, że Pana zespół utrzyma się w ekstraklasie, bo ja nie?
F.: Dlatego ja jestem milionerem, a Pan dziennikarzem.
Mam taki do tego komentarz. Po pierwsze: kogo obchodzi w co pytający wierzy? Istotne jest, co sądzi o tym pytany. A poza tym po co wystawiać się na riposty?
Po drugie: odpowiedź Profesora raczej niegrzeczna niż błyskotliwa. A merytorycznie? Czy sama wiara może uczynić z kogoś milionera?

Czy ktoś w to uwierzy? Bo ja nie!

Obserwatorzy

O mnie

Warszawa, Poland
Kibic sportowy