czwartek, 28 kwietnia 2011

Trochę to smutne

W Eurosporcie trwa relacja z w snookera. rozgrywanych w angielskim Sheffield.
Może coś więcej napiszę po rozegraniu półfinałów i finału, ale o dotychczasowej pracy stałych komentatorów (Rafał Jewtuch i Przemek Kruk) recenzji nie będzie. Obfite słowolejstwo, a zwłaszcza niektóre ich dowcipy zniechęciły mnie do tego skutecznie.

wtorek, 26 kwietnia 2011

Tako bredzi Roman Kołtoń

Polsat Sport. Coniedzielne Café Futbol. W studio Mateusz Borek, Wojciech Kowalczyk, Roman Kołtoń.
Na początku programu rozmawiano o Ekstraklasie SA. Fragment wypowiedzi (dosłownej!) Romana Kołtonia :
Mati,* bo są jakby dwie materie, bo ja bym powiedział tak: sezon jest ciekawszy jak mało kiedy, i, i, i bym powiedział, zwracam uwagę na jedną rzecz, że cały czas jest czekanie na to przekroczenie granicy stu tysięcy widzów na jednej kolejce, co by, co by, co jest bardzo znaczące, bo jeśli jest osiem meczów w danej kolejce, to by oznaczało, że frekwencja w danej kolejce to już by było kilkanaście tysięcy na spotkanie. Oczywiście te duże stadiony dają efekt i, i, i ta granica zostanie przekroczona jak  nie w tym sezonie to w następnym, gdyż będą jeszcze stadiony w Gdańsku i we Wrocławiu.
I chciałem jedno powiedzieć, bo ja się zgadzam z diagnozą Mateusza, co do poziomu. Mati zgadzam się, bo poziom jest dramatyczny. I ja to odniosę do międzynarodowej rywalizacji, bo Lech zakłamał trochę rzeczywistość, bo sezon poprzedni dwa tysiące dziewięć dwa tysiące dziesięć, to był sezon, w którym polska drużyna w pucharach nie grała we wrześniu i to jest jakaś prawda o poziomie, o wymiarze tej ligi. Dwa, to co mówisz jedenaście porażek Legii, przy nakładach, które  poczyniono w ten zespół, to będzie zakłamanie, uratowanie sezonu przez puchar, ale jaki jest wymiar tej drużyny, bo Wojtek mówi, że tamta Legia była słabsza od tej. Ale ja powiem tak: rozmawiałem z moimi kolegami ostatnio bardzo dużo, którzy kibicują poszczególnym drużynom w Polsce. I oni mówią: Legia jest słaba. I to mówią kibice Legii. Legia jest tak słaba, że to się w głowie nie mieści, mówią. I dają konkretne przykłady. Czy bramkarz jest dobry, czy środkowi obrońcy są właściwi, czy lewy obrońca to jest pozycja, w której, eeeee, wszystko się zgadza, tak środek pola, no gdzieś jest szukanie przez Vrdoljaka rozwiązania problemu. No, ale Vrdoljak kosztował cztery miliony złotych. Czyli to jest jakiś transfer, gdzie my mówimy, że, że to co Wojtek mówił, no to lepiej zapłacić te cztery…
Panie Kołtoń, ten poziom jest dramatyczny. I, co gorsza, podobne buble serwuje Pan telewidzom co tydzień – po kilka sztuk w programie. Proponuję banerek nad sypialnym sprzętem: Wystąpienia bez kartki to nie jest specjalność Romana Kołtonia.  I może zastosować dokrętki z użyciem promptera. Jak np. czyni to Cezary Kowalski, który dzięki temu przed kamerą mówi gładko i składnie. W każdym razie coś z tym zrobić trzeba, bo to wstyd tak publicznie bełkotać i cyklicznie, w ogólnopolskiej stacji.

* Pieszczotliwie od Mateusz.

niedziela, 24 kwietnia 2011


Zdrowych
i Spokojnych
Świąt Wielkiejnocy

życzy Voyteck

środa, 20 kwietnia 2011

Jak Tomasz Jasina poród i karmienie odbierał

TVP Sport. Półfinał Pucharu Polski. Podbeskidzie–Lech 2:3. Komentował Tomasz Jasina.
W pewnym momencie relacji komentator nieludzko wrzasnął: Patejuk. Do pokoju weszła żona:
– Co się stało? – zapytała.
– Patejuk strzelił a Jasina zawył. – odpowiedziałem.
– To do niego Patejuk strzelał?
– Nie, w stronę Kotorowskiego.
– To dlaczego darł mordę Jasina? – usłyszałem następne pytanie.
– Ze strachu, bo myślał, że to do niego.
Histeryk! – Żona wzruszyła ramionami i wyszła.
Następnie okazało się, że bogdanka Rudnevsa urodziła. Ta wiadomość najwyraźniej komentatora zdekoncentrowała. Gdy bowiem zagrywał Krivets, nazwał go Rudnevsem, który jeszcze wtedy siedział na ławie rezerwowych. Szok porodowy, jak widać, swoje piętno na panu Tomaszu odcisnął. Po przerwie Jasina w dalszym ciągu nie mógł dojść do siebie. Bowiem gdy Podbeskidzie strzeliło drugą bramkę i prowadziło 2:0, mylnie poinformował, że ewentualne 2:2 daje awans Bielszczanom. a premiowałoby przecież Lecha. Dziwne, pomyślałem. Miał ponad kwadrans na odpoczynek, pępowina była już odcięta, wstrząs poporodowy powinien minąć, a jednak rozkojarzenie komentatora wciąż trwało. Być może tym razem wyobraził sobie, jak pani Rudnevs karmiła maluszka? Gdy młoda mama smoczki schowała pobudliwy Tomasz nieco ochłonął i pomyłkę sprostował.
Po karmieniu Jasina wrócił już do swoich standardowych zachowań, czyli – jak przystało na cywilizowanego komentatora – trzykrotnie jaskiniowo zawył. Pretekst miał doskonały, bo tyle właśnie goli strzelił Lech i awansował do decydującego meczu.
Ponieważ pani Rudnevs i jej dziecina czują się dobrze, miejmy nadzieję że 3 maja, w dniu finału Pucharu Polski, Tomasz Jasina okazji do pomyłek mieć już nie będzie. I skoncentruje się na tym, co umie najlepiej: wrzaskach, krzykach, ryku i skowytaniu. Szykuje się niezapomniany spektakl. Tym bardziej, że moja żona w dniu Święta Konstytucji zapowiedziała wychodne dla uczczenia.

wtorek, 19 kwietnia 2011

Mówmy swoje!

Eurosport jest, jak prawie zawsze, niezawodny. „Lecą” bowiem obficie codzienne relacje z ulubionego przeze mnie snookera.  Dodatkowo ucieszyłem się, że wzrośnie … hhmm, jak to nazwać… no, powiedzmy: przeciętny mentalny poziom komentatorów. Rafał Jewtuch i Przemek Kruk zwykle to dotychczas gwarantowali. Zaczęło się bajkowo – w doskonałej relacji z  meczu I rundy Tramp–Robertson błysnął R.J. Komentował sam, nikt go nie rozpraszał i do pogawędki nie zapraszał. Otrzymaliśmy więc przekaz bliski telewizyjnemu ideałowi.
Zapowiada się jednak jeszcze lepiej! Impreza jest długa, trwa 15 dni, po kilka godzin relacji dziennie. Więc pojawili się nowi komentatorzy – wspomagający. Jednym z nich jest Jarosław Kowalski*. Na dzień dobry usłyszałem jego panegiryk-monolog wychwalający Kacpra Filipiaka za zdobycie tytułu ME do lat 21 (gratulacje!). Takiej „pogłębionej głębi” nie powstydziłby się nawet starszy imiennik Kowalskiego, znany Prezes. Nie wiedziałem, że snooker ma tylu zwolenników o mentalności radiomaryjnej, bo niewątpliwie do nich ta tyrada była skierowana. Kolega Przemek Kruk siedział obok i, zasłuchany, nie przerywał.
Po raz drugi J.K. „udzielił się” relacjonując z Rafałem Jewtuchem mecz Maguire–Barry Hawkins. W 11 partii obaj komentatorzy zrobili sobie zrozumiałą przerwę w pracy i oddali się „pogaduchom” – pewnie dawno się nie widzieli. Nie obyło się bez wspomnień i wątków osobistych. Okazało się np.  że Jarosław potrafi usnąć w każdej pozycji. Dyskretny kolega nie spytał go co na to żona? Potem trwała pasjonująca wymiana zdań na temat snookerowego sukna. Okazało się, że w jednym z polskich klubów leży na stole sukno, którego nie szczotkowano od 4 lat. A jak się takiego nie czesze to traci ono włos i nie jest już wtedy suknem. Czym zatem jest sukno bez włosa? Tego rozmówcy już jednak nie zdradzili. Na ten zaniedbany przez fryzjera łysy materiał spadło jeszcze jedno nieszczęście. Otóż, jak ujawnili komentatorzy, ziemia ulega tektonicznym ruchom, które wprawiają w drżenie budynek, gdzie znajduje się ów tajemniczy klub, w którym stoi stół, przykryty wspomnianym suknem–nie-suknem. Nieszczęsny ten mebel, wprawiany w wielomiesięczną drżączkę, pobudził leżącą na nim zaniedbaną, łysą dzianinę, która tak drżąc popuszczała na łączach, tak że jej fakturę szlag trafił. Jak na takim stole można grać, tego się nie dowiedzieliśmy. Nie wykluczone, że to jedyny taki mebel na świecie, gdzie trzeba posługiwać się kwadratowymi bilami. No, to przegadaliśmy całego frejma, którego wygrał Barry Hawkins – podsumował relację z tej partii Jewtuch. Jakiś telewidz mógłby oczekiwać  za to choćby skromnego „przepraszam”, ale zostawmy czepliwych. Ja ze swej strony dziękuję za pasjonujący wykład. Posiadłem niebagatelna wiedzę, a grających i tak było widać! Jeszcze proszę o odpowiedź na antenie: czy ten klub z zaniedbanym stołem to nie nazywa się przypadkiem 147 break?
W jednej z kolejnych partii meczu komentatorzy omówili zagadnienie psychologa sportowego. Otóż, stwierdzili autorytatywnie, że nie można osiągnąć znaczącego sukcesu sportowego, nie konsultując się przedtem z  takim właśnie fachowcem. Jeżeli ktoś twierdzi inaczej, to – mówiąc kolokwialnie – jest ignorantem, czyli matołem i już. Jako przykład podali Neila Robertsona,  Australijczyka, który chełpił się, że swoją osobowość dokładnie zna i  doskonale nad nią panuje zatem pranie mózgu ze strony czynnika zewnętrznego nie jest mu potrzebne.  No, i proszę! Taki był pewien siebie – zadufek jeden, a w pierwszej rundzie przegrał! Zabrakło psychologa i mentalnej przepierki, ot co – triumfowali komentatorzy! Naturalnie wytłumaczenie porażki znakomitą grą jego niezwykle utalentowanego przeciwnika 21-letniego Judda Trumpa (niedawnego zwycięzcy China Open 2011) to oczywiście prostacka ocena, niegodna fachowców. Wspomnieć jeszcze wypada, że Neil Robertson to aktualny mistrz świata! Jakim cudem bez psychologa zdobył ten tytuł? Mam nadzieję, że Jarosław Kowalski  wyjaśni to w czasie następnych relacji. Gdyby pojawiły się jakieś niejasności to powinien Pan poradzić się telewizyjnego psychologa sportowego. Bez którego, nawiasem mówiąc, żadne sukcesy medialne – co oczywiście doskonale Pan rozumie – są także niemożliwe.
Nie absorbować się przeciwnikiem, grać swoje! To jeden z warunków sukcesu. Tego już nauczył mnie Jarosław Kowalski.  Trawestując lekko tę maksymę wyrażam przekonanie, że będzie on „komentował swoje” – ignorując to, co pojawia się na wizji! I poziom przekazu będzie nieustannie wzrastał

* Czynny zawodnik, 2-krotny mistrz Polski, właściciel snookerowego klubu 147 break.

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Problem w głowie komentatora?

Ekstraklasa SA Korona Kielce–Wisła Kraków (2:2). komentowali Marcin Rosłoń i Jerzy Brzęczek.*
Sędzia (Dawid Piasecki, Słupsk) był bardzo tolerancyjny i dwa brzydkie zagrania piłkarzy Korony Niedzielana (na Cicosu) i Sobolewskiego „wycenił” jedynie na żółte kartki, a Grzegorz Lech za brutalny wślizg (w nogi Genkowa) nie otrzymał nawet żółtej kartki.
Chciałbym jednak przyjrzeć się reakcjom komentatora Marcina Rosłonia na te taktyczne faule – otóż takie zaniechania arbitra spotykały się z aprobatą. Pan Rosłoń nie do końca chyba uświadamia sobie, że karierę piłkarską już skończył,  że już nie jest na boisku – teraz nie musi kopać, a powinien myśleć. Ma słuchawki i mówi do wielu ludzi, pracuje jako dziennikarz a nie obrońca, który musi sfaulować. Jego obowiązkiem (nie misją nawet) jest więc dbałość o wizerunek piłki nożnej, o jej czystość, o widowisko, chronić jego dramaturgię tak bezceremonialnie, ostentacyjnie i często brutalnie niszczoną faulem taktycznym. To, że jest on tak często stosowany, powinno Rosłonia razić,  powinien on wyrażać niezadowolenie, nie akceptować tego, na każdym kroku podkreślać destrukcyjne konsekwencje takich zagrań dla piłkarskiego spektaklu – nie mówiąc o zdrowiu samych zawodników. A on, po brutalnym faulu mówi, że sędzia powinien za to pogrozić paluszkiem. To Rosłoń raczej powinien stuknąć się osobistym palcem – a najlepiej dziesięcioma – we własny czerep, dla pobudzenia niektórych, zanikających w nim procesów. Czy wiecznie tkwić będzie w mentalności kosyniera? Czy nie potrafi zrozumieć, że jest teraz zupełnie gdzieindziej, co innego robi, że inny jest kontekst, uwarunkowania, zmieniło  się wszystko, a On wciąż tkwi w ograniczonym prostokącie boiskowego prostactwa. Dokąd tak można? Czy nie czas na refleksję? Pora się ocknąć, zejść z tzw. murawy i usiąść na trybunie, najlepiej dolnej. I z tej perspektywy – widza –obserwować mecze. Może wtedy obudzi się Pana stępiała wrażliwość i dostrzeże Pan, ile chamstwa dzieje się na boisku, ze szkodą dla wizerunku i widowiska piłki oraz jej milionów kibiców i zwolenników.
I jeszcze przykład z 32 min meczu. Fragment rozmowy po faulu.
J.B. Delikatne było trącenie zawodnika Wisły („trącany" był Grzegorz Lech).
M.R. Delikatnie to się nie liczy.
J.B. Ha, ha, ha!
M.R. (rozbawiony, wesolutko) To musi być rysa, rana kłuta, szarpana, trochę krwi się sączyć z łydki, a tak to chyba nie: (to) pieszczoty.
Oczywiście, rozumiem, to taki żarcik. No, to się cieszmy!
Faul taktyczny niszczy piłkarskie widowisko i powinien być karany znacznie ostrzej, aby stał się mniej opłacalny, więc rzadziej stosowany. Komentator nie dostrzegający destrukcyjnych konsekwencji tych niesportowych, chamskich zagrań jest ignorantem, któremu powinno się zdjąć słuchawki, bo ślepy mentalnie relacjonować i oceniać nie powinien.
*
Mecz Ruch Chorzów–Polonia Bytom (0:2) to jedna z większych niespodzianek w naszej Ekstraklasie. Okoliczności w jakich padły bramki może nasuwać przypuszczenie, że nieregularnie opłacani piłkarze Ruchu przegrali celowo, rekompensując sobie brak poborów zyskiem z zakładów bukmacherskich. Czy jakieś stosowne komórki PZPN, albo inne  służby badają naszą „kopaną” na tę okoliczność?

* Czy jego sytuacja materialna jest tak trudna, że ten były reprezentacyjny piłkarz musi kompromitować się publiczną nieporadnością językową, gadaniem banałów i zwykłych głupstw? Jeśli tak, to chyba lepiej, żeby Canal+ wypłacał mu honorarium bez konieczności świadczenia pracy. Wydatek ten sam – ale  nie ucierpi przy tym wizerunek stacji i znanego niedawno sportowca.

sobota, 9 kwietnia 2011

Czcijmy pamięć ofiar, a nie katastrofę

Zdarza się – i jest to niebezpieczne – że przez wymiar cierpienia zaczyna się oceniać, kto jest lepszym, czy nawet prawdziwym Polakiem. Bo ten, kto bardziej cierpi, ma większą legitymację do bycia patriotą.
*
Jednym z zagrożeń związanych z żałobą jest nierzeczywista ocena sytuacji. Bezmiar cierpienia, które odczuwa człowiek, jest taki, że nie można uwierzyć w to co się stało. Wówczas łatwo można skierować myślenie na niebezpieczne tory. Zaczyna się szukać tzw. drugiego dna, snuć domniemania czy nieprawdziwe hipotezy.
*
 Każda żałoba powinna jednak się kiedyś kończyć i my, psychiatrzy, właśnie w tym pomagamy ludziom. Radzimy jak pogodzić się z losem i zmniejszyć cierpienie. Oczywiście, nie oznacza to, że chcemy zlikwidować pamięć o osobie, która odeszła. ..
Problem niezakończonej żałoby to problem tkwienia w depresji. Jeżeli ktoś przez pięć lat nie potrafi zakończyć żałoby, to znaczy że przez te pięć lat ma depresję. Cierpi, jego myślenie jest zawężone do przeżytej traumy, śmierci i to jest groźne, gdy reszta życia przebiega w jej cieniu.

Wpis po lekturze GW z 8.04.2011.
Tytuł z tekstu Dominiki Wielowiejskiej,  a cytaty z wywiadu z prof. Januszem Heitzmanem, Prezesem Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego.

piątek, 8 kwietnia 2011

Dokąd będzie trwała ta patologia?

Franciszek Smuda, selekcjoner polskiej kadry w wywiadzie dla TVN24 (spisane z internetowego audio).
O atmosferze w kadrze:
Nie ma w tej chwili, w tej grupie żadnych jakichś niesnasków między nimi.
O tzw. seks aferze
Chłopcy tam się pojawilii (w hotelu) ale w ogóle nie było żadnych dup, jak to się mówi.
I passus końcowy:
No, bo jest perfekt, no, to obojętnie teraz kto, kto, kto to weźmie, czy ja to jestem, czy ktoś inny będzie, może teraz uważa…, myśleć, że to będzie lepiej, nie, a może jeszcze gorzej będzie.
Jeszcze gorzej to będzie wtedy, gdy Smuda zostanie. Ale nie ma co się pastwić nad tym człowiekiem i jego bełkotem. Trzeba, po prostu, wręczyć mu dymisję. Dość już skompromitował reprezentację Polski, siebie i PZPN (bo jest w tym lepszy nawet od prezesa!). Nie mówiąc o tym, że stracił całkowicie autorytet wśród zawodników kadry, co może zaowocować większym blamażem drużyny na ME, niż ktokolwiek się dziś spodziewa. Dziennikarze i komentatorzy sportowi nie powinni więc mieć tu żadnych skrupułów i, wywierając nacisk na PZPN, domagać się natychmiastowego odejścia Franciszka Smudy, co zakończyłoby tę zawstydzającą anomalię.
A tymczasem – dzień po cytowanych wyżej „refleksjach” SmudyGW publikuje rozmowę z selekcjonerem. „Wywiadowca” Robert Błoński zadbał, by wywiad był grzeczny. I taki był – bez niesnasków i d... Dziwne. Niedawno w tej gazecie prostactwo selekcjonera obnażył bezlitośnie Rafał Stec – można było więc przypuszczać, że stanowisko redakcji złudzeń nie pozostawia. Ale teraz jego redakcyjny kolega Smudę – dając mu głos – nobilituje. Tak się szanowna Redakcjo patologii nie zwalczy. Albo, albo...

środa, 6 kwietnia 2011

Leńczyk na selekcjonera polskiej kadry!

Najpierw muszę posypać głowę popiołem. Kiedyś moim kandydatem na to stanowisko był Maciej Skorża. Niestety, wygląda na to, że się omyliłem. Zadziwiająca nieporadność trenera Legii wskazuje, że albo nie bardzo wie czego od zawodników wymagać, albo nie potrafi swoich koncepcji od nich wyegzekwować. Gorzej, że także inni trenerzy młodego pokolenia – z różnych przyczyn – dołują. Rafał Ulatowski nie poradził sobie z Cracovią, Michał Probierz z Jagiellonią Białystok zanotował falstart w rundzie wiosennej (2 pkt na 15 możliwych), a Marcina Sasala* właśnie zwolniono z Korony Kielce. Zastanawiająca degrengolada. Niedługo będziemy hurtowo importować do Ekstraklasy także szkoleniowców.
Niestety, również trener Smuda notowań dobrych nie ma. Funkcja selekcjonera przerasta go wyraźnie. Dowodem choćby taktyka, koncepcja gry drużyny. Trener preferuje ustawienie 1-4-3-2-1, czyli tzw. choinkę. I próbuje dopasować do tego schematu zawodników. Na łamach prasy jeden z nich, podstawowy napastnik Lewandowski, powiedział wyraźnie, że powinno być odwrotnie – to system winien być dostosowany do umiejętności piłkarzy. Trudno o bardziej jednoznaczne wotum nieufności wobec trenera! Swoja drogą zauważyć warto, że owa „choinka” to jeden z najtrudniejszych sposobów gry, zarezerwowany tylko dla graczy wybitych. A takich w Polsce nie ma! Skąd więc ten księżycowy pomysł? Nasuwa się złośliwe przypuszczenie, że to czyjaś kwitnąca palma zaowocowała tą choinką.
Albo „oczywista oczywistość” – najważniejszy jest zespół. Z poczynań Smudy nie wynika klarownie, że to podstawowe kryterium jest konsekwentnie stosowane. Świadczy o tym odsunięcie od drużyny jej wieloletniego kapitana Michała Żewłakowa, zamknięcie drzwi do kadry bramkarzowi serii A Arturowi Borucowi (Fiorentina), brak powołań dla wyróżniającego się na polskich boiskach Patryka Małeckiego z Wisły Kraków. Ci mogący pomóc drużynie utalentowani piłkarze, to jednak zawodnicy niepokorni, mający własne zdanie, czasem trudni do prowadzenia – z nimi Smudzie więc nie po drodze. On preferuje raczej cnotę posłuszeństwa wobec jego osoby, niżeli troskę o dobro zespołu. Jeżeli dodać do tego notoryczne pomijanie Piotra Bożka, lewego obrońcy Trabzonsporu, walczącego o tytuł mistrza Turcji, czy brak zdecydowania, co do obsady środka obrony (np. utalentowany Sadlok mógł tu grać już od półtora roku) rysuje się smutny obraz nieporadności i braku profesjonalizmu – reprezentacji jak nie było tak nie ma!
Smuda nie potrafi także utrzymać właściwej atmosfery wokół reprezentacji. Zwłaszcza pojawiające się konflikty i „aferki” w ekipie są rozwiązywane, łagodnie mówiąc, nieprzemyślanie. Trener zamiast takie „obciachy” łagodzić a niektóre bagatelizować, wyostrza je, generując sobie i drużynie medialne kłopoty, co pogarsza jej wizerunek. Reasumując: Franciszek Smuda już udowodnił, że nie potrafi. Co gorsza: nadziei na poprawę nie daje żadnej!
Dlatego nominowanie Oresta Lenczyka (obecnie Śląsk Wrocław – do końca sezonu mógłby łączyć obie te funkcje) nie byłoby niebezpiecznym ryzykiem. Jest on, co prawda, trenerem starszego pokolenia, ale to może być tylko zaletą. Przykład José Louisa Aragonésa, który w wieku 70 lat poprowadził Hiszpanię do mistrzostwa Europy (2008) jest tu wymowny! (Z zachowaniem wszelkich proporcji, naturalnie). Zauważmy, że w roku 2012 Orest Leńczyk skończy 70 lat właśnie!
Warto także wskazać, że jego praca przez pierwszy rok układa się przeważnie wzorowo. Każdy bowiem prowadzony przez niego zespół czynił w tym okresie wyraźne postępy. Od kilkunastu meczy niepokonany Śląsk jest kolejnym tego dowodem!
Co do trenera młodego pokolenia (Skorża), przyznaję, „machnąłem się”. Zatem teraz lansuję doświadczonego – Oresta Leńczyka.

* W kilka godzi po opublikowaniu tego wpisu okazało się, że trener Sasal jednak zostaje. Życzę mu zatem  sukcesów i w konsekwencji spokojnej pracy. Powodzenia!

wtorek, 5 kwietnia 2011

Kasa i spokój – to tylko się liczy!

Canal+Sport. Liga+Extra. Magazyn Tomasza Smokowskiego i Andrzeja Twarowskiego.
Po meczu Legia–Ruch (2:3)  kibol – chuligan i recydywista – uderzył w twarz zawodnika Legii. Prowadzący nie skomentowali tego haniebnego incydentu z przed 2 dni.

Jak widać formaty to raczej nieduże:
ple-ple i śmichy milsze im niż burze.
Zgodnie zmilczeli eksces kibolski
Smokowski z Twarowskim.
Ignoranci – w jednym – i tchórze?

Obserwatorzy

O mnie

Warszawa, Poland
Kibic sportowy