wtorek, 31 maja 2011

Pochyła waga w Paryżu

Eurosport. Tenis – Roland Garros. Relacja z meczu Falla (Kolumbijczyk, czyt. Faja)–Kubot (Polska) (3:1). Komentował m.in. Tomasz Wiktorowski, „na co dzień” kapitan sportowy reprezentacji. Większych merytorycznych zastrzeżeń mieć do niego nie można, bo człowiek wie o czym mówi. Ale z racji cywilno-wojskowej szarży swoje oryginalne frazy jednak posiada. Chcąc spuentować jedną z ocen stwierdził np. (że) o to się rozchodzi*. Zamiast o to chodzi. Tak to trafna opinia wyrażona kalekim językiem z sensem się rozchodzi. Potem usłyszałem: Waga z presją przechyliła się na stronę Kolumbijczyka, a następnie, że szanse wygranej ewoluują (znowu cytat) w te i we w te. To też błąd, bo jak powszechnie wiadomo, prawidłowo mówi się w tą i we w tą.
Samo spotkanie było widowiskiem nudząco-męczącym, a potem przechyliło się w stronę przygnębiającą, bo Polak przegrał. Gdy dodać jeszcze, że Kolumbijczykowi Falla nogi – zwłaszcza gdy je łączył – w kolanach się uporczywie rozchodziły, jedna w tę, druga w tę – to o wyrafinowanych wrażeniach estetycznych mowy być nie mogło.
Teraz wyczytałem, że na najbliższy turniej Agnieszka Radwańska wyjeżdża nie ze swoim ojcem-trenerem, a z kapitanem Wiktorowskim. Może to początek zmiany trenera? Czas już po temu jest najwyższy, bo (1) karczemne kłótnie rodzinne transmitowane na cały świat, Radwańskiej w karierze nie pomogą, a po (2) wyraźnie brak Polce akceptowanego przez nią tenisowego autorytetu. Jeśli pan Tomasz do zmiany takiej niezdrowej sytuacji choć trochę się przyczyni, to będzie miał powód do satysfakcji. Bo gdy na szalach leżą kariera na jednej i przeciętność na drugiej, ktoś musi pilnować stabilności takiej wagi, i czynić wszystko, by szala przeciętności pozostawała w górze.

* W liceum, gdzie uczęszczałem, po frazie jednego z gimnazjalistów: o to się rozchodzi, panie profesorze padło w odpowiedzi: rozchodzą to Ci się półdupki w klozecie. Nieeleganckie to było, ale skuteczne, bo odtąd w naszym gimnazjum nikt tak już nigdy nie mówił. Piszę o tym po raz drugi, ale powtarzam tę historyjkę specjalnie dla Pana, Panie Kapitanie, bo – proszę o wybaczenie banału – na naukę nigdy za późno nie jest.

poniedziałek, 30 maja 2011

Ptaszki ćwierkają na Roland Garros

Eurosport. Jednym z kilkorga komentujących wielkoszlemowy, tenisowy Roland Garros jest Sylwester Sikora. Dziwny on jakiś. Amerykańska tenisistka Mattek-Sands od kilku lat znana jest z fantazyjnych ubranek na korcie. Grywała już w piłkarskich getrach, podkolanówkach, męskich koszulkach z postrzępionymi rękawami, przywdziewała długie, wiszące kolczyki a raz nawet zapłaciła karę, bo chciała grać w kowbojskim kapeluszu. Tym razem grała w koszulce z długimi rękawami i miała pod oczami wymalowane jakieś ciemnego koloru aplikacje, takie trochę upiorne oczy-bis. Jednym słowem fantazję kobieta ma. Sikora o tym doskonale wie. Zamiast więc objaśnić telewidzom kontekst pozwalał sobie pod adresem tenisistki na złośliwe śmichy-chichy. Dobrego tonu, czy elegancji w tym niewiele, za to klapki nietolerancji dość widoczne. Warto przy okazji, wytknąć zabawowemu (nomen omen) panu Selwestrowi, że „snucie wspomnień z dawnych lat” w czasie rozgrywanej piłki jest komentatorską przypadłością zgoła sztubacką. Zdarza się to Panu! Tu, akurat, nie trzeba brać przykładu z kolegi po fachu Karola Stopy.
W innym meczu zdecydowanie wyżej notowana Australijka Stosur przegrała z Argentynką Dulko. To była spora niespodzianka. Sikora natychmiast dał temu wyraz – wedle zasady: pokonanego faworyta trzeba jeszcze dobić stosownym komentarzem. Smutną po meczu Stosur podsumował fachową, tenisową oceną: Ma minę jakby napiła się soku z kapusty – rzucił. Nie wiem co pije komentator, ale nie wykluczone, że może to być napój związany z tym warzywem właśnie – wywar ze środkowej części dorodnej główki, np. Sikora słodki bywa natomiast, gdy relacjonuje z Katarzyną Strączy. Gaworzy wtedy we francuskim stylu: a łi, a bą, si kalafą. Pani Kasia też rozkosznie mu wtóruje w konwencji: jeszcze raz, jeszcze raz, ptaszku mój. I tak sobie z dziobków spijają.
Warto dodać, że szczególnym bonusem dla komentatorów tenisa jest fakt, że często pracują we dwójkę, czyli na jednego relacjonującego przypada (w grach singlowych) jeden gracz do oceny. Nawał zajęć, można powiedzieć porażający!
Ależ to jest robota, to komentowanie. Można poflirtować, powyzłośliwiać się, porechotać, pogawędzić, pleść, co ślina na język przyniesie. Kasa się zgadza zawsze, a odpowiedzialności żadnej! Śliczna fucha! Komfort absolutny, no wprost miodzio!
Sadzę jednak, że gdyby Canal+Sport relacjonował tenisa, to niewątpliwie jego dyrektor sportowy Jacek Okieńczyc poszedłby dalej: wprowadziłby np. kolejnego komentatora (tenisowego Szymka*?). A ten, poruszając się na korcie wzdłuż linii bocznej ze słuchawkami i mikrofonem, mógłby wtedy podsłuchiwać z pierwszej ręki, co zawodniczki myślą, kiedy odpoczywają w przerwach między gemami, a także pomagać w sędziowaniu. Może i tego kiedyś doczekamy.
*
Polsat Sport relacjonował dwie imprezy. Mecz finałowy piłkarskiej Ligi Mistrzów Barcelona–Manchester Utd. (komentarz Mateusz Borek i Zbigniew Boniek) oraz dwa mecze Ligi Światowej w siatkówce Polska–USA (Tomasz Swędrowski i Wojciech Drzyzga). Prowadzący relacje, czyli panowie Mateusz i Tomasz w wysokiej formie, ich koledzy także nie zawiedli. Dlatego oba mecze dostarczyły telewidzom wiele satysfakcji (w siatkówce zwłaszcza trzeci, końcowy set drugiego meczu 37:35! dla Amerykanów).

* Mieczysław Szymkowiak, były piłkarz. w Canal+Sport relacjonuje mecze z płyty boiska, jako trzeci komentator.

sobota, 28 maja 2011

D… nie szef!

Nie jestem człowiekiem ani złośliwym, ani mściwym. Nikogo nie lekceważę, odmienności innych nie dyskryminuję. Dlatego to co napiszę wcale przyjemności mi nie sprawi. Ale jednak takich „kwiatków” bez komentarza zostawić nie można, ponieważ każdej anomalii normalny człowiek, w miarę swych możliwości,  powinien się przeciwstawiać. Ja mogę tylko o niej napisać, więc to czynię.
Ostatnio oglądałem dwie relacje w Polsacie Sport i Polsacie Sport Ekstra. Grzegorz Michalewski komentował finałowy mecz piłkarski o puchar Ukrainy Szachtar Donieck–Dynamo Kijów (2:0), a Witold Wanio trzecie (i decydujące, jak się okazało) spotkanie o mistrzostwo Polski w siatkówce kobiet Muszynianka Muszyna–Atom Trefl Sopot (3:1).
Michalewski przez bite półtorej godziny czytał z jakiegoś własnego elektronicznego nośnika  najrozmaitsze wiadomości-śmieci nie zwracając kompletnie uwagi na to, co działo się na boisku. Bezmyślność i głupota tak wykonywanej pracy była wprost niepojęta. Nie znam pana Michalewskiego i nie zamierzam go obrażać jako człowieka, ale muszę mu powiedzieć w oczy: jako komentator okazał się Pan w tym meczu skończonym debilem, powtarzam jako komentator, a nie jako człowiek. Pouczę Pana: to co dzieje się na boisku jest prawie zawsze najważniejsze! Niech Pan to sobie zapamięta na całe swoje komentatorskie życie.
Odmiennie, ale równie idiotycznie wykonywał swą pracę Witold Wanio. W czasie tego meczu mówił o nim prawie bez przerwy. Zapomniał zupełnie, że to telewizja, a nie radio. Chciał być najważniejszy! Zagadywał i zakrzykiwał zawodniczki, rozgrywane akcje i komentującego wraz z nim Tomasza Wójtowicza. Jest taka anegdota o ekskremencie, który przyczepił się do statku i zadowolony krzyknął: płyniemy.  Z Wanio było jeszcze śmieszniej: on to spotkanie-statek potraktował jako jednostkę, której chciał być kapitanem! A był tylko żałosnym psujem, powtarzam żałosnym psujem.
A teraz dwa słowa do Tomasza Wójtowicza. Jest Pan dla polskiego sportu człowiekiem wielce zasłużonym, siatkarzem był Pan wybitym, mistrzem olimpijskim. Dlaczego w tej relacji dał się Pan całkowicie zdominować temu werbalnemu barbarzyńcy i przytakiwał mu jak dziecko: tak, tak. Jeżeli tylko na tyle Pana stać, jeżeli Wanio jest taki mądry, to po co Pan tam z nim siedział! Trzeba się zastanowić: albo zrezygnować, albo mu powiedzieć: od komentowania to jestem ja, a Ty ignorancie mów kto rozgrywa akcje, nazwisko, słyszysz zarozumiały tupeciarzu, nazwisko, resztę widać!
Przed laty w gmachu opery poznańskiej odbywała się próba generalna opery jednego z kompozytorów rosyjskich. Choć to tylko próba, sala była pełna. Taka frekwencja spowodowana była udziałem w przedstawieniu zarówno sławnego dyrygenta Waleriana Bierdiajewa, jak i odtwórcy roli cara, znanego przed laty tenora (bohaterskiego zresztą) Wacława Domienieckiego. W trakcie spektaklu car pojawia się na scenie na żywym  koniu i śpiewa: Jam car! Ale wokalne „wejście” Domienieckiego nastapiło w niewłaściwym momencie. Takiej fuszerki dyrygent-perfekcjonista nie wybaczał. Wyciszył orkiestrę i wśród śmiertelnej ciszy na sali krzyknął w stronę tenora: Dupa nie car!
Stąd tytuł panie Marianie Kmito, dyrektorze sportowy Polsatu Sport.

poniedziałek, 23 maja 2011

Zachwyty i wice fir Gyce

Relację z meczu towarzyskiego Lech–Borussia Dortmund (Polsat Sport) rozpoczęło studio, które lekkomyślnie dało się prowadzać (przez godzinę) Bożydarowi Iwanowowi. Studiu szczerze współczułem. U mnie, gdy zobaczę pana Bożydara, włącza się automat: zmień kanał. Permanentnego samopodlewania się tego medialnego narcyza unikam odruchowo. Stację uaktywniłem więc dopiero na sam mecz, który komentowali Mateusz Borek i trener Czesław Michniewicz.
Spotkanie było składową ceny, jaką Borussia zapłaciła za transfer piłkarza Lecha Roberta Lewandowskiego – miało więc ono towarzyski status. I rzeczywiście, grano elegancko, bez fauli, przyjaźnie, kopano piłkę, a nie kostki czy inne piszczele. Krzywdy nikt nikomu nie zrobił, skończyło się „wygódką” –  0:0.
Mateusz Borek od początku zwrócił uwagę na gracza, który na plac gry nie wyszedł, bo był rezerwowym. Nazywał go GYCE* (z wyraźnym tylnojęzykowym akcentem). Szkoda, mówił, że nie gra, bo to młody reprezentant Niemiec (rocznik 1992), więc on jest talent ten GYCE i Borek chciałby bardzo ludziom w Polsce GYCEGO pokazać. A tu klops, bo Klop, trener Niemców, pozostawił  gołowąsa w rezerwie. GYCE niby był, ale siedział, a w tej pozycji wygrywać pojedynki jeden na jednego trudno, nawet GYCEMU.
W zespole gości grało trzech Polaków: wspomniany Lewandowski, Błaszczkowski i GY… pardon, i Piszczek. Pan Mateusz, jak zwykle doskonale poinformowany, obwieścił że dwaj pierwsi będą grać tylko w pierwszej połowie, o Piszczku nie wspomniał. Po przerwie okazało się, że w szatni pozostał Piszczek właśnie, zaś dwaj pozostali Polacy grę kontynuują. W ten sposób epatowanie antycypacją skończyło się pana Borkową insynuacją. Mógł, co prawda, telewidzów przeprosić, ale należy go usprawiedliwić: nie dość, że komentował „na żywo”, to musiał bystro się rozglądać, czy przypadkiem na rozgrzewkę nie ruszył GYCE, bo niesamowite możliwości ma ten chłopak, bardzo młody 19-latek, choć już bardzo dojrzały piłkarsko. Niestety GYCE ławę wciąż grzał. Gdy Borek dopieszczał GYCEGO trener Michniewicz tylko z uznaniem kiwał aprobatą. A sam dodał jeszcze, że gdyby na boisku pojawił się GYCE, to mielibyśmy ucztę. Wreszcie nastąpiło to najbardziej oczekiwane: rozpoczął rozgrzewkę GYCE, utalentowany gracz, umiejący okrągłą piką zagrać prostopadłą piłkę w każde miejsce na murawie. Cieszę się, że zobaczy go Poznań, że zobaczy go Polska. Będzie najmłodszy w drużynie (rocznik 19992) – anonsuje pracowicie pan Mateusz.
Za chwilę dostrzegł on, że rozgrzewający się GYCE już patrzy w kierunku trenera Klopa, ale ten patrzy zupełnie gdzieindziej i GYCEGO jeszcze nie przywołuje. Uczta zaczęła się wreszcie ok. 77 min – na boisku pojawił się GYCE. I chociaż inauguracyjne zagranie mu nie wyszło, bo podał  niecelnie, to jednak – jak zauważył Michniewicz – to było więcej niż podanie, to było  muśnięcie. Wniosek jest prosty: jeżeli nie możesz celnie podać, to – choćby na oślep – pomuskaj. Tym razem aprobatą cmokał Borek. Potem znowu GYCE go zachwycił, bo przyjął piłkę prawą nogą i skierował się z nią w lewą stronę – niezwykłe. Wreszcie pan Mateusz wypatrzył, że GYCE pokazał się do gry kombinacyjnej. No, niestety,  partner z którym chciał GYCE kombinować, pospekulował na własny rachunek i inwencję kombinatora GYCEGO szlag trafił. Na tym uczta i mecz się zakończyły. Powstaje pytanie: jak z ogryzka zrobić ucztę? Odpowiedzi szukać trzeba u smakosza Michniewicza.
Po meczu przemogłem się i postanowiłem posłuchać, co piszczy w pomeczowym studio. I nie żałowałem. Najpierw Bożydar Iwanow przeprowadził wywiad z trenerem Borussii Jürgenem Klopem. Mówił po niemiecku biegle, ale – jak na polskiego patriotę przystało  – akcent zachował polski. Zwłaszcza zachwyciła mnie wymowa słówka fir. Potem pan Bożydar streścił mecz siedzącemu obok Pawłowi Wojtale (b. reprez. Polski) i oddał mu głos celem aprobaty. Gdy tamten przytaknął, przerwał mu i ogłosił przerwę reklamową. Ponieważ po niej nastąpiłoby, jak zawsze u Bożydara Iwanowa, anonsowanie osoby własnej – zmieniłem kanał.

  * Mario Götze (lub Goetze).
** für – niem. dla.

środa, 18 maja 2011

Pytanie-wyzwanie skierowane do piłkarskich komentatorów

Zamknięcie kilku stadionów (przeze mnie nazwane już wcześniej  – nieco pochopnie – absurdem) po kolejnych burdach dzikusów wymierne efekty już jednak przyniosło. Przede wszystkim patologia została publicznie wyeksponowana, co dało impuls do rozpoczęcia debaty – a także, co istotne, represyjnych wobec bandziorów działań. Dziś już np. czytam, że umieszczono na internetowej stronie policji facjaty kiboli, którzy w kominiarkach demolowali stadion po finałowym meczu pucharu Polski. Grupa fachowców, wykorzystując posiadane monitoringi,  kaptury im z łbów pozdejmowała i gęby pokazała, prosząc internautów o identyfikację. Kilku już namierzono.

*
Takie i podobne represje wobec kiboli powinny znaleźć znaczące wsparcie w mediach – zwłaszcza  relacjonujących futbol. Tak się, niestety, nie dzieje. Dlatego m.in., że w żadnej telewizji nie ma programu tropiącego anomalie w świecie sportu – futbolu w szczególności właśnie. Stąd, być może, mafijna struktura Wiara Lecha, choć zapuszczała korzenie, umacniała się i krzepła od 2000 roku, tj. przez 11 lat – znaczącej reakcji tego medium nie wywołała. Autorzy innych sportowych programów bowiem – choć dewiacja wzrastała w obrębie dyscypliny sportu, której pokazywanie i komentowanie stanowi istotę ich pracy – udawali ślepych i głuchych, skutecznych działań zaniechali.
*
Jak wiadomo przed wspomnianym wyżej pucharowym finałem w Bydgoszczy policyjny szef do spraw bezpieczeństwa zwrócił się do władz PZPN z prośbą, by centrala pozwoliła obejrzeć ten mecz, mającemu zakaz stadionowy, hersztowi kiboli Legii, tzw. Staruchowi. Prośbę spełniono! I po meczu uniósł on triumfalnie puchar zwycięskiej – JEGO – drużyny.
Nasuwa się proste pytanie: dlaczego PZPN cofnął zakaz?  Dlaczego kategorycznie prośbie nie odmówił, dlaczego nie powiadomił jednocześnie komendanta głównego policji o kuriozalnym działaniu podwładnego, i dlaczego wreszcie jego rzecznik nie przekazał tego newsa do PAP oraz stacji telewizyjnych?
Nie słyszałem by sportowi, zwłaszcza piłkarscy, komentatorzy telewizyjni zainteresowali się sprawą. Faryzejskie „wyjaśnienie” PZPN: zgodziliśmy się, bo nas poproszono pozostawili bez reakcji. Nikt nie ruszył d…, nie wziął kamery i nie pojechał pytać Laty i jego kolesiów dlaczego? Także od Komendy Policji i Ministerstwa Sportu, komentarza się nie domagano. Żadna stacja nie pochwaliła się, że wysłała, choćby e-maila z zapytaniem. Poza bezczynnością lub co najwyżej, studyjnym frazesem, pustosłowiem czy hipokryzją – bardziej zdecydowanych reakcji nie zauważyliśmy.
*
Niektórym się nie chce – wolą kasę i święty spokój, inni – że użyję ich języka – nie są przygotowani mentalnie albo problem tkwi w ich głowach. Dostrzegają na swoim podwórku jedynie zieloną murawę, gdzie piłkarze szukają nogi, a także usytuowane na tym trawniku bramki, w których inteligentnie rozróżniają 2 różne słupki: długi i krótki. Dlaczego zatem podparta nimi poprzeczka mimo to zachowuje poziom? Na to pytanie jeszcze nie odpowiedzieli. Powinni spróbować. Może  chociaz to nie będzie dla nich zbyt trudne? Tym bardziej, że pora stosowna: na pustych stadionach łatwiej dokonać przydatnych pomiarów i obliczeń!

poniedziałek, 16 maja 2011

Specjalność: dziennikarz w redakcyjnych kapciach?

Wczorajszy (coniedzielny) polsatowski Cafe* (błąd: powinno być Café) Futbol znowu robił telewidzom wodę z mózgu. Piszę o tym z przykrością, bo jako chyba jedyna stacja telewizyjna, Polsat Sport tak wiele czasu poświęca panoszącej się na stadionach i wokół nich zarazie kibolstwa. Niestety, poza oklepane frazesy wychodzi rzadko. Nie trzeba być filozofem, panie Kołtoń, by stwierdzić, że nie po to wybudowaliśmy nowoczesne stadiony, żeby je zamykać przed kibicami i że należy egzekwować prawo. Powtarzanie tego z uporem maniaka to zajęcie jałowe. Natomiast odpowiedzieć na pytanie dlaczego rząd zdecydował się na taki desperacki krok i dlaczego tak nieskutecznie egzekwowane jest to prawo – to już pana nie interesuje. A to jest właśnie istota rzeczy.
W artykule (patrz poprzedni wpis) autor opisuje jak rodziła się, organizowała i konsolidowała poznańska, kibolska Wiara Lecha. Przypomina ona teraz, jako żywo, strukturę mafijną. Przemoc wobec kibiców którzy …wykazują bierność w dopingu.,.., a…dyscyplinę egzekwują członkowie bojówek (czyli tzw. żołnierze), wyłączność na sprzedaż biletów na mecze wyjazdowe w krajowej lidze, a także w Pucharze Europy. klub przekazuje pulę biletów Wierze Lecha, a ta sprzedaje je oddanym kibolom,   haraczdo ceny biletów dorzuca się jeszcze 20–30 zł na przygotowanie opraw meczowych itp. Dodać należy, że interesów WL pilnuje prezydent Poznania Ryszard Grobelny. W radzie nadzorczej klubu Lecha Poznań długie lata zasiadał jego zaufany współpracownik. Inny prezydencki urzędnik (szef  Zarządu Komunalnych Zasobów Lokalowych), a zarazem członek WL, tłumaczy i wybiela wybryki kiboli w mediach, jego koleś zaś ps. Grzęda to stadionowy zapiewajło na trybunie kiboli. O zajścia w Bydgoszczy (po finałowym meczu o PP) Ryszard Grobelny oskarżył …  policję! I jeszcze jeden cytat z artykułu: Grobelny nagrodził Litara (wódz WL) za świetny doping na trybunach. Firma Litara zapewniła katering w czasie wieczoru wyborczego prezydenta jesienią 2010.
Ile mamy podobnych kibolskich gangów w Polsce, przy jakich klubach one działają, w jakim stadium rozwoju są ich struktury? To są wszystko zasadne pytania, na które ktoś powinien próbować znaleźć odpowiedź.
Kilka choćby cytatów z publikacji GW mogło pokazać tę patologię i uzmysłowić telewidzom, jakie czekają nas kłopoty z jej usunięciem. Niestety zarówno Mateusz Borek, jak i jego goście istoty groźnego zjawiska dotykać nie chcieli. Dlatego napisałem wyżej, że robią program nierzetelny. A szkoda. Tym bardziej, że wielu młodych chłopaków, którzy w tych bojówkach kibolskich tkwią, mogą nie do końca zdawać sobie sprawy w co wdepnęli. Być może także ich rodzice nie zawsze są świadomi zagrożeń jakie czyhają na ich synów. Uczciwy program mógłby więc im to uświadomić, spełniając przy tym istotną dziennikarska powinność, bo tym jest publiczne obnażanie każdego społecznego wynaturzenia (vide starania Gazety Wyborczej.
Canal+Sport i Polsat Sport wygrały niedawno przetarg i przez najbliższe 3 lata obie stacje będą relacjonować mecze polskiej Ekstraklasy. Mogłyby więc także wspólnie wydać medialną wojnę przestępczym, stadionowym mafioso. By transmitować mecze, a nie bandyckie zadymy i wulgarne popisy wokalne.
Telewizja to medium stokroć potężniejsze niż gazeta. Jej siła rażenia jest więc nieporównywalna, zatem skuteczność wyplenienia zła wielce prawdopodobna. Obawiam się tylko, że w obu redakcjach zabraknie zarówno kompetentnych jak i odważnych dziennikarzy, by takie zamierzenie w ogóle przedsięwziąć.

* W jakim to języku?  Jeśli francuski to należałoby czytać Kaf, jeżeli polski to Cafe, a jeśli angielski to może Kejfi. Futbol jest po polsku, a to pierwsze „po jakiemu”?

sobota, 14 maja 2011

To każdy komentator przeczytać powinien


Gazeta Wyborcza
14 maja 2011 roku

Marcin Kącki
omienna wiara i kasa

Cytat:

Nie łudźmy się, lata miną, nim w Polsce ucywilizuje się stadiony.
Akcja Tuska tylko podrażniła organizm wyhodowany przez biznes, kiboli i samorządowców.

piątek, 13 maja 2011

Przemek Rudzki zło dzielnie zwalczał – to Fakt!

Canal+Sport. Program Liga+Extra. Prowadzenie: Andrzej Twarowski i Tomasz Smokowski. Z udziałem Przemysława Rudzkiego (gazeta Fakt).
Rudzki mówi o determinacji premiera w sprawie stadionowej przestępczości, cytat: Żeby w tej walce nie było za dużo niepotrzebnych rannych. Tak się zacząłem zastanawiać, kiedy słuchałem tego, co mówił premier i, muszę przyznać, że ja jestem zupełnie apolityczny i mnie polityka jako taka nie interesuje, wręcz czasami brzydzę się polityką; i jest mi strasznie przykro, że teraz ta polityka musiała wejść z butami w taki sektor życia, który mnie wyjątkowo jednak interesuje dużo bardziej na pewno, niż polityka sama w sobie. Słuchałem premiera Tuska i on powiedział takie zdanie, że zdaje sobie doskonale sprawę z tego, co mówi, z tego co trzeba zrobić, bo on jest kibicem, wie co to jest stadion, ale po tym co mówił odniosłem wrażenie, ze nie do końca tak jest. Jest tam kilka rzeczy, które mi się nie podobają. Po pierwsze – mówienie, ze na Euro 2012 może być tak niebezpiecznie, że ten*… już dzisiaj widziałem czerwone nagłówki, że Euro 2012 jest zagrożone. Uważam, że to kompletna bzdura. Nie można mieszać przede wszystkim dwóch rzeczy: tego co się dzieje na stadionach ligowych z tym, co się będzie dziać na Euro, ponieważ wierzę w to i jestem o tym święcie przekonany i chcę w to wierzyć – może jestem naiwny – ale wierzę w to, że na Euro będzie spokojnie, będzie dobrze, będą się ludzie bawić…
Sportowy dziennikarz Rudzki polityki unika a nawet się nią brzydzi. Esteta ten ma zatem dyskomfort, bo ta cholera wdepnęła mu z butami w adorowany sektor. W dodatku z tych kamaszy wychynął był sam pan premier. Zdaniem pięknoducha Przemysława szef rządu wchodzić mu w zagon nie powinien. Tyle tylko, że na tym ukochanym poletku mimozy-Rudzkiego od wielu lat bujnie kwitną chwasty-kibole, panosząc się coraz bezczelniej. Plenią się rozmaite: kąkole, osty, rdesty, szaleje, łopiany i inne pokrzywy. Na ich tle wybujały zaś takie dorodne zdziczałe krzewy jak Litar czy Staruch. Do ich pielenia i wyrywania, gdy mnożyły się i zakorzeniały, subtelny Przemek ręki nie przyłożył, bo takich paskudztw się brzydzi. Dziś zaś, gdy ktoś za niego odwala – teraz już wręcz siekierazadę – to się krzywi i ma za złe, marudząc, że na tych zaniedbanych chaszczach rośnie trochę ładnej trawy i on chciałby ją zachować. Hipokryzja albo durnota – trzeciej możliwości nie widać.
Zaniechania i impotencję wielu medialnych Rudzkich premier naturalnie sprytnie wykorzystał, anomalię lekko podrasował i notowania poprawił. To jest czysta polityka. Ale skąd to ma wiedzieć niekumaty w tej dziedzinie przedszkolaczek Przemuś?
Zdaniem Rudzkiego opinia premiera, że na Euro może być niebezpiecznie to zwykła bzdura. Dlaczego? – uzasadnienie warte jest ponownego przytoczenia; (będzie spokojnie, mówi Rudzki): wierzę w to i jestem o tym święcie przekonany i chcę w to wierzyć – może jestem naiwny – ale wierzę w to…
Trzeba uszanować każda wiarę. Ona przenosi wszak góry. Zostawia jednak po sobie czasem dolinę – umysłową.

* Tak w oryginale.

środa, 11 maja 2011

Zgrywus, dzieciuch, męska lalka Barbie

Ostatnio nazwałem tak kilku komentatorów Canal+Sport. Dlaczego ich właśnie? Bo to oni prowadzą cykliczne programy publicystyki sportowej, dotyczące wydarzeń w kraju i zagranicą. Teraz dalsze wyjaśnienia.
Najpierw przytoczę dwa fragmenty poprzedniego wpisu:
1. Piłkarz Legii (Rzeźniczak) zostaje po meczu Ekstraklasy na stadionie Legii uderzony w twarz przez  kibola Legii (ps. Staruch,) (i)dzień po zajściu zawodnik i policzkujący go bandzior wydają wspólne oświadczenie, że się pogodzili, a uderzony w twarz sugeruje tam, że prowokował, dlatego oberwał! O przeprosinach (agresora) nie ma mowy.
2. Piłkarz Legii Wawrzyniak po zdewastowaniu części trybun i bandyckich bijatykach „fanów” obu drużyn, po finałowym meczu PP na stadionie Zawiszy w Bydgoszczy, oświadcza, że nie ma do kibiców żadnych zastrzeżeń.

Jak ocenić zachowanie obu piłkarzy? Naturalnie, można uznać, że są oni ludźmi o mentalności przestępców: sprowokowałem to dostałem w dziób – wet za wet (tak mógłby pomyśleć Rzeźniczak), kibice Legii i Lecha od zawsze się nienawidzą więc to, że trochę narozrabiali nie dziwi – (ewentualne rozumowanie Wawrzyniaka). I tak zapewne potraktowano zawodników Legii w redakcji Canal+Sport, bo wydarzenia te stacja całkowicie w swoich programach przemilczała. Czy jednak taka reakcja obu legionistów to efekt ich prostackiej mentalności?
Szkoda, że nie dopuszczono innej interpretacji zaistniałych incydentów: może reakcje graczy wynikają z przyczyn bardziej prozaicznych: po prostu boją się oni, boją się zemsty stadionowych przestępców – są zwyczajnie terroryzowani! Przypuszczenie tym bardziej zasadne, że przecież bandyckie rozboje kiboli Legii znane są nie tylko w kraju. Sądzę, iż to ważny problem, wart osobnego, rzetelnego programu.
Canal+Sport oglądam od lat. Pamiętam jak gościł tam (cykl zw. Kontrowersje) Wit. Ż., znany sędzia i działacz piłkarski PZPN – jeden z prominentnych macherów w aferze korupcyjnej. Oceniał co tydzień arbitrów meczów ligowych, niejednokrotnie mając pewność, że byli przekupieni, bo on sam w tym przekupstwie pośredniczył! Nawet najbardziej oczywiste przekręty (np. karne z sufitu, albo odwrotnie – ich zaniechanie po ewidentnym faulu) były często obłudnie usprawiedliwiane przez pana Wita. Cynizm, bezczelność, tupet tego indywiduum i kryjącą się za tym anomalię, gołym okiem widoczne z ekranu telewizyjnego, długo były nie dostrzegane i tolerowane przez prowadzących program Liga+Extra. Dopiero jak wokół Ż. brzydko zapachniało zerwano z nim współpracę. Oczywiście telewidzów za wieloletnie „robienie ich w konia” jak dotąd nie przeproszono.

Komentatorzy stacji są do każdej relacji, że tak powiem, „przygotowani perfekcyjnie”:
ogłupiającymi w swej masie statystykami sypią jak z rękawa,
każdy, nawet najbardziej debilny szczegół dotyczący występujących zawodników, trenerów czy sędziego jest przez nich dostrzeżony i obwieszczany na antenie
nie mają zahamowań w cytowaniu, przeczytanych w szmatławych gazetach, wypowiedzi pełnych frazesów, myślowego chłamu, czy choćby oklepanych banałów.
Selekcji materiału żadnej. Ileż to wymaga wysiłku, ile godzin klikania w Internecie, ileż gazet trzeba przeczytać. I, po co? Jaki jest tego sens? Komu te cholerne niusy-śmieci są potrzebne i do czego? Zasadne pytania. Zadajcie je sobie czasami!
Grzebanie się latami w takim mentalnym badziewiu musi mieć swoje konsekwencje: degraduje intelektualnie w sposób zastraszająco skuteczny. Pojawia się wówczas relatywizm w ocenie zjawisk i wydarzeń – g.... staje się członkiem załogi i zadowolone żegluje w najlepsze. Gdy uwzględnić jeszcze czas i energię, tracone na kompletowanie tych durnych „informacji”, przestaje dziwić, że problemy ważne są pomijane.
Stąd, podobnie jak przed laty nie dostrzegli symptomów przekrętów i korupcji, tak teraz impregnowani są na umacnianie się coraz bezczelniejszych, bo coraz lepiej zorganizowanych, bezkarnych stadionowych wandali.
Stąd, Panowie, ksywki, którymi Was ochrzciłem?



poniedziałek, 9 maja 2011

Struktury mafijne, czy „tylko" anomalia?

W mediach trwa dyskusja po zamknięcie przez wojewodów stadionów Legii  w Warszawie i Lecha w Poznaniu. Parę faktów.
Piłkarz Legii zostaje po meczu Ekstraklasy na stadionie Legii uderzony w twarz przez  kibola Legii (ps. Staruch), czego trener Legii Skorża nie jest w stanie potępić, bo ma układ z kinolami Legii. Gdy bowiem po przegranym meczu, dziękujący za doping piłkarze są wygwizdywani, pozdrawiający kiboli trener jest przez nich oklaskiwany!
Trzeba też dodać, że dzień po zajściu zawodnik i policzkujący go bandzior wydają wspólne oświadczenie, że się pogodzili, a uderzony w twarz sugeruje tam, że prowokował, dlatego oberwał! O przeprosinach nie ma mowy.
W Canal+Sport, który relacjonuje polską ligę, fakt napaści  na zawodnika pozostawiony zostaje bez żadnego komentarza – o jakiegoś rodzaju potępieniu nie mówiąc. Ale czego można się spodziewać po (na ekranie od lewej) zgrywusie i dzieciuchu z Ligal+Extra, lub męskiej lalce Barbie, który prowadzi inny co prawda program, ale  przecież komentuje także mecze Ekstraklasy i „dać głos" mógłby.
Piłkarz Legii Wawrzyniak po zdewastowaniu części trybun i bandyckich bijatykach „fanów” obu drużyn, po finałowym meczu PP na stadionie Zawiszy w Bydgoszczy, oświadcza, że nie ma do kibiców żadnych zastrzeżeń.
W sierpniu 2010 w Bydgoszczy podczas meczu 1/32 finału Pucharu Polski między Zawiszą a Widzewem doszło do bitwy, w której rannych zostało ośmiu policjantów, a straty wyceniono na ponad 100 tys. zł. Po tym meczu Wydział Dyscypliny PZPN nałożył kary na oba kluby i zamknął stadion Zawiszy na pięć meczów. Mimo to PZPN w maju 2011 znów zorganizował tam finał tych rozgrywek; negatywna opinia policji, że obiekt nie gwarantuje bezpieczeństwa, została zignorowana – przez prezydenta Bydgoszczy także! I burdy, bijatyki i zniszczenia obiektu się powtórzyły.
Wypowiadający się w polskim radiu publicznym (Trójka) w programie „Za, a nawet przeciw” sekretarz PZPN Kręcina do bydgoskich zamieszek się nie odniósł, dlaczego mimo ostrzeżeń związek tam właśnie forsował rozegranie finału – nie wyjaśnił, a w końcu wybryków „naczelnego” Starucha nie potępił. Próbował sprawy rozwodnić i bagatelizować. To są rzeczy  skandaliczne.  PZPN (Pora Zlikwidować Peerelowską Narośl – przed ME niestety niemożliwe) jeszcze raz potwierdził, że znajduje się w stanie kompletnego marazm i intelektualnej impotencji.
W tym samym programie radiowym znany w środowisku dziennikarz Paweł Zarzeczny, bredził coś o tym, że  włodarze Chelsea, której kibicuje w Londynie świat artystyczny, czyli tzw. śmietanka towarzyska, organizuje dodatkowo grupę kibiców-ultrasów, bo na trybunach jest za spokojnie i piłkarze nie czują należytego wsparcie i dopingu z trybun. Ten człowiek, od kiedy „naprany” komentował w Polsacie Sport MŚ w Korei i Japonii (2002 r.), chyba odtąd nie trzeźwieje, na skutek czego wódka mu rozum wypłukała doszczętnie!
W Poznaniu prezydent miasta Grobelny nie jest w stanie potępić herszta kibolskiej organizacji Wiara Lecha*, ps. Litar. Więcej, zezwala mu na prowadzenie firmy cateringowej na terenie stadionu Lecha z klauzulą wyłączności. Potem dopiero okazało się, że pan prezydent ochrania człowieka, bo ten był członkiem jego zwycięskiego sztabu wyborczego. A że podejrzanej reputacji – nie bądźmy mimozami!
O wynaturzeniach powyższych regularnie pisze Gazeta Wyborcza, a wśród  telewizji o zasięgu ogólnopolskim tylko Polsat Sport choćby w ostatnim (8.05.2011) programie Cafe Futbol** kiboli i bandziorów stadionowych konsekwentnie potępia. Chwała tym mediom, ale to za mało. Szeroko rozumiane środowisko piłkarskie z mediami szczególnie musi przede wszystkim krytycznie spojrzeć na zaniechania własne. Bo sprawa wydaje się poważniejsza, niż się przypuszcza.
W GW (9.05.11) prokurator generalny Andrzej Seremet mówi: Trzeba przerwać łańcuch powiązań między niektórymi klubami, osobami, które nimi zarządzają, a mniej czy bardziej legalnymi stowarzyszeniami kibiców. Obie strony czerpią tu korzyści, tworząc często kryminogenny układ. A dziennikarz dodaje: Chyba mafijny. Kibole terroryzują kluby, właścicieli stadionów. Jedni rozprowadzają narkotyki, inni zastraszają firmy, by (te) nie ogłaszały się w tytułach, które je piętnują. I jeszcze prokurator: To są na pewno struktury przestępcze o wysokiej organizacji.
Zamykanie stadionów w Warszawie i Poznaniu – nowoczesnych i bezpiecznych – tylko dlatego, ze przez głupie decyzje organizacyjne wydarzyły się zamieszki na obiekcie Bydgoszczy to czysta paranoja. Ale jeśli ta niemądra decyzja rządu będzie początkiem radykalnych zmian, to może przez tę paranoje trzeba było przejść.

  * I nikogo tu nie obrażam, bo jeśli ktoś godzi się być w stowarzyszeniu, którym kieruje przestępca, to sam się nim po części staje. Choć zapewne wielu młodocianych nie jest tego świadoma; tym bardziej, że włodarze klubu (ich „sztama” z prezydentem widoczna gołym okiem) zrozumienia kontekstu im nie ułatwiają, nie tylko Litara  tolerując, ale wręcz z nim współpracując.
** Błąd – powinno być Café.

środa, 4 maja 2011

Mateusz Borek – Mourinho Polsatu Sport?

Polsat Sport. Coniedzielny program Cafe Futbol. Z udziałem Romana Kołtonia i Wojciecha Kowalczyka prowadzi Mateusz Borek. I z niego właśnie cytat.
Ja żałuję, że nie mamy takich trenerów z taką osobowością i jednak trenerów z taką umiejętnością wpływania na dziennikarzy, taką polemiką, taką dyskusją. Bo często u nas te konferencje prasowe są po meczach bliźniaczo podobne. Staraliśmy się, nie wyszło, czuliśmy presję, wyciągnęliśmy wnioski. Natomiast po konferencjach prasowych Mourinho to jest za każdym razem spektakl. On wygląda jak uczeń, nie wiem, Łomnickiego, Zapasiewicza, Holoubka: temperament, warsztat, akcent logiczny*, pauza, pytanie, zawieszone gdzieś w próżni zdanie – to ma Mourinho.
My telewidzowie natomiast niczego żałować nie musimy. Borek potrafi tak poprowadzić swój program, że jest w nim dyskusja bez polemiki, albo dla odmiany polemika bez dyskusji, a często jedno i drugie, co, nawiasem mówiąc, daje niekiedy trzecie: czyli bicie piany. A ona symbolicznie może, co prawda, łagodzić, ale samo jej bicie rozmowę znacząco ożywia.
Już tytuł programu z błędem ortograficznym (Cafe zamiast Café) –oczywiście zamierzonym – jest swoistą prowokacją, skłaniającą widzów do niezgody, protestu, sprzeciwu wobec kaleczenia trzech na raz języków. Od początku zatem jesteśmy intelektualnie pobudzeni.
Tak pobudzony chciałbym ostro zaprotestować przeciw dezawuowanie multitalentu trenera Mourinho (patrz cytat). Jak można czynić go, choćby wirtualnie, czeladnikiem u kogokolwiek. Przecież żadna szkoła teatralna czy filmowa nie ma takiego pedagoga, który nauczyłby Mourinho aktorstwa wszechstronniej i lepiej, niż zrobił to on sam – genialnie uzdolniony samouk. Edukowały go aktorsko jego własne sukcesy: zwłaszcza wygranie Ligi Mistrzów z Porto i Interem oraz mistrzostwo w angielskiej Premier League z Chelsea. Stąd Portugalczyk ma w swoim dorobku kreacje nie tylko niepodważalne lecz wręcz niepowtarzalne i u nikogo terminować nie musi! Nie można być bowiem bardziej przekonywający w kreowaniu całej galerii typów i postaci, jak czyni to olśniewający Mourinho. Bo czy np. Holoubek nauczyłby Pana Trenera być bardziej przekonywającym w roli bufona; albo czy Łomnicki zdołałby cokolwiek poprawić w kreowaniu przez José postaci zadowolonego z siebie zarozumialca; czy Zapasiewicz wreszcie dostrzegłby jakikolwiek mankament w budowaniu typa nadętego megalomana. Ale oczywiście, ci wielcy aktorzy, gdyby żyli, byliby z pewnością wdzięczni Mateuszowi Borkowi, że w ogóle mogli mieć edukacyjny udział w tworzeniu takiego aktorskiego rarytasu.
Wszystkie opisane powyżej typki i indywidua odgrywa Mourinho w czasie meczów i  na swoich konferencjach prasowych. W czasie jednej z nich wykazał się także umysłem analitycznym, zarzucając, jakże zasadnie, że Barcelona wygrywa nieczysto, bo przy pomocy arbitrów. I rzucił kilka przykładów – po nazwiskach. Co prawda Wojciech Kowalczyk (znany miłośnik hiszpańskiej drużyny) próbował polemizować, uważając, że sędziowie mylili się także na korzyść drużyn prowadzonych przez Mourinho, ale oczywiście nie miał racji o czym świadczyły chciażby porozumiewawcze uśmieszki Borka i Kołtonia.
Na koniec chciałbym donieść panu  Mateuszowi, że tkwi w nim jakiś drugi, jakiś „drugi” Borek, Borek-bis niejako. Bo gdy wygłaszał Pan ten wspaniały powyższy cytacik, to jednocześnie temu drugiemu, temu Borkowi-bis, błąkał się na twarzy ironiczno-kpiący uśmieszek. Jakby tamten, nie będąc „przy głosie” chciał tym żałosnym krzywieniem ust powiedziec: co on truje, co on pie….y. Dlaczego tęskni za zwyczajnym aroganckim chamstwem i publicznie rzucanymi insynuacjami i oszczerstwami.  Jakby Tamten drugi prześmiewczo realizował Pana pragnienie o zawieszonym gdzieś w próżni zdaniu. Dlatego niech Pan bardziej uważa w przyszłości, zwłaszcza przy zbliżeniach. Bo ten Borkowi-bis psuje wizerunek pierwszoplanowemu Mateuszowi Borkowi!

* Tajemnicze określenie. Nie wiadomo czy dotyczy akcentu zdaniowego czy wyrazowego, czy obu. A może chodzi tu o brak akcentu nad literką e w tytułowym Cafe?
.

wtorek, 3 maja 2011

Jak „odbija", to się gorzej wbija

Finał w snookera wygrał jednak John Higgins. Ale smutny nie jestem, bo wygrał lepszy. Szkot znalazł jednak taktykę na Anglika Judda – zagrał, jak mówią piłkarze, „z kontry”. Podpuszczał młodziana na wbicia, po czym spokojnie czekał na błąd rywala. Ten prędzej czy później pudłował, wówczas porozrzucane już wtedy bile Szkot powtarzalnie – i tym razem już regularnie – w kieszeni sytuował. Dodajmy: prowadząc bilę białą z maestrią niezwykłą – w tym elemencie jego dominacja była spektakularna. Judd Trump, który przed finałową sesją kipiał do publiczności luzackim  smajlingiem playboya, a któremu wystawiłem w poprzednim wpisie z lekka idealizującą go laurkę, okazał się jednak młodzieńcem dość lekkomyślnym, a parę jego decyzji przy stole określę łagodnie jako taktycznie skrajnie niedojrzałe. Na tym poprzestanę, bo to jednak wicemistrz świata i, powtórzę, talent niezwykły.
Powtórzę też, że komentatorzy Rafał Jewtuch i Przemek Kruk w ciągu całego finału werbalnych fauli się nie dopuszczali, piórkowania aaaaa,, eeee, mmmm unikali, wbić-statystyk naszym uszom oszczędzali, odstawnych  (do czatu) nie nadużywali. Jednym słowem byli w porzo, za co szacun im i pozdro.

Obserwatorzy

O mnie

Warszawa, Poland
Kibic sportowy