piątek, 31 grudnia 2010

Z okazji Nowego Roku 2011

Wszystkim dotkniętym chorobą gadulstwa
życzę pomyślnej kuracji,
kibicom sportowym relacji bez wodolejstwa
a wszystkim Zdrowia i Normalności

Jovo

czwartek, 30 grudnia 2010

Lec i Sztaudynger o komentatorach

Złote myśli obu pisarzy dotyczą prawie wyłącznie relacji „na żywo" z udziałem tych komentatorów.
XI przykazanie: Nie cudzysłów
Język myślom kłamie
Ludzie… lubią takie myśli, które nie zmuszają do myślenia
Najkrwawsza to tragedia, gdy krew zalewa telewidzów*.
Słowa są nekrologami myśli
Myśli są niewidzialne, ale bezmyślność jest widoczna
*
Jego myśl jest czystą rozkoszą – nikogo nie zapładnia
Grzegorz Milko, Rafał Wolski, Krzysztof Wanio, Marcin Rosłoń
*
Jest w nim olbrzymia pustka wypełniona po brzegi erudycją
Marek Rudziński
*
Łam składnię, gdy za sztywna dla myśli
trener Ireneusz Mazur
*
Myśli niektórych ludzi są tak płytkie, że nie sięgają nawet ich głowy
Grzegorz Milko, Piotr Olkowicz, Edward Durda
*
Niektórym ludziom należałoby wytoczyć proces myślenia
Dariusz Szpakowski, Włodzimierz Szaranowicz
*
Nawet w jego milczeniu były błędy językowe
Grzegorz Mielcarski, Jerzy Brzęczek, Mariusz Śrutwa
*
Nie każda szara masa ma coś wspólnego z mózgiem
Włodzimierz Szaranowicz, Dariusz Szpakowski, Edward Durda, Grzegorz Milko, Andrzej Kostyra
*
Obserwujemy ciekawe zjawisko: bełkot jako środek porozumiewawczy między ludźmi
Jacek Jońca, Grzegorz Mielczarski, Edward Durda
*
Posucha myślowa zalewa nas potokiem słów
Marek Rudziński, Tomasz Jasina, Tomasz Zimoch, Maciej Iwański, Piotr Olkowicz
*
To nietakt duży pokrzywom mówić o róży
Rafał Nahorny (komentuje ligę angielską), Leszek Orłowski (hiszpańską), Wojciech Michałowicz (NBA)
*
Wyjcie. Poczujecie się młodsi o miliony lat
Marcin Rosłoń, Włodzimierz Szaranowicz, Tomasz Zimoch
*
Za taniochę ludek chętnie drogo płaci
Bogdan Chruściki, Piotr Olkowicz, Edward Durda
*
Cierpliwość trzeba mieć anielską, żeby znosić własne cielsko
Mariusz Wróblewski
*
Lubię, gdy mi płacą nie wiadomo za co
Jacek Okieńczyc (dyr. sportu w Cana+)
*
Nie narzucaj światu swojego formatu
Krzysztof Wanio, Cezary Olbrycht, Marcin Rosłoń
*
Wykrzyknik, który sflaczał staje się znakiema zapytania
Jacek Okieńczyc, Włodzimierz Szaranowicz
*
Są sztuki tak słabe, że nie mogą zejść ze sceny
Jacek Okieńczyc, Włodzimierz Szaranowicz, Dariusz Szpakowski

* W oryginale jest widzów

środa, 29 grudnia 2010

Sroga zima to i rozsądek czasem zmrozi

TVP. Mistrzostwa Polski w skokach narciarskich.
W imprezie nie wzięło udziału 8 skoczków z szerokiej krajowej czołówki – wysłano ich na inne, zagraniczne zawody. To dobrze – tak prezes PZN Apoloniusz Tajner pochwali tę decyzję. Własną zapewne, albo taką na którą przyzwolił. Otóż, moim zdaniem, to bardzo źle, panie prezesie. Strzela Pan sobie w stopę i, co gorsza, lekkomyślnie deprecjonuje najważniejsze krajowe zawody skoczków. Mało to wychowawcze dla samych zawodników i policzek dla środowiska trenerów i działaczy narciarskich. Obniżanie sportowej rangi takiej imprezy to również paskudzenie wizerunku całego polskiego narciarstwa i to przy otwartej kurtynie, bo na oczach sportowej opinii publicznej.
Pan prezes zaliczył skok w kiepskim stylu, bo myśl tej decyzji osiągnęła zbyt niską parabolę lotu.
*
Eurosport. Zjazd mężczyzn. Komentował : Marcin Szafrański.
Gdyby uczestnicy tego zjazdu byli tak skoncentrowani jak komentator, to żaden nie ukończyłby konkurencji. Niechybnie lądowaliby na okalających trasę ochronnych parkanach-siatkach. Ludzie mkną ponad 120 km/godz. a pan Marcin snuje opowieści dziwnej treści: o wynikach w poprzednich startach, o pogodzie, o tym że rozmawiał kiedyś z właśnie jadącym, że 60 osób pracuje nad tym, żeby jeden zjechał, że przed startem zjazdowiec się dziwił przedłużeniem trasy przez co musi jechać 12 sekund dłużej, o dozwolonej grubości wiązań (jeden miał kiedyś o 1 mm za wysokie, to go zdyskwalifikowali), że ochroniarze na nartach pilnują trasy, by nikt na nią nie wyskoczył itp., itd..
Marcin Szafrański to były narciarz w konkurencjach alpejskich, olimpijczyk – zatem fachowiec. Zamiast więc opowiadać duperele zdecydowanie mądrzej i merytoryczniej byłoby zająć się oceną jakości przejazdu będącego aktualnie na trasie, czyli mówić o źle lub poprawnie mijanych bramkach, czy skok był optymalny, jakie błędy zauważył w kolejnym skręcie – jednym słowem „zjeżdżać" w relacji razem z zawodnikiem i telewidzem. Bo oglądający widzi tylko tego mknącego po stoku i od eksperta oczekuje aktualnej, rzeczowej, tu i teraz relacji, a nie paplaniny o szczegółach wdzięków Maryni.
Jak dotąd pan Marcin w swoich relacjach zbyt często wypada z trasy, lądując na siatkach bezmyślności. Idzie Nowy Rok. Dobra pora na refleksję. Czas dojrzeć, panie Szafrański.

piątek, 24 grudnia 2010


Zdrowych i Spokojnych Świąt

życzy JOVO

czwartek, 23 grudnia 2010

Nam trzeba Wani, tak jak dżdżu kani

Krzysztof Wanio to jest niewątpliwie Kolos (w polskim znaczeniu tego słowa naturalnie)*. Niestety, z telewidzami jest zbyt rzadko – choć widzimy go dość często. Taki paradoks.
Bo proszę Pana i proszę Pani – nigdy dość Wani.
Każdy pochwali, broń Boże zgani – za obecność Wani.
Z zachwytu skurcz krtani – efekt głosu Wani.
Drogi nam jest Wanio, choć kosztuje tanio.
ledwie sto z okładem – a jaki diadem!
Skarb ten można oglądać i słuchać w Polsacie Sport. Napisać, że jest komentatorem siatkówki i prowadzącym siatkarskie studio, to zwykły trywializm i prostactwo. Nie bójmy się patosu – On jest mikrofonu Tuwimem, Fidiaszem** frazy, Hitchcockiem sportowego suspensu, Wanio nie mówi, On do nas śpiewa, uwodząc zmysłową chrypką Armostronga. I zupełnie mu nie przeszkadza, że w tle toczy się jakiś mecz. Potrafi to całkowicie zignorować, wyłączyć się na zewnętrzność i snuć swoje zachwycające opowieści. Arcytalent!
Ale czasem raczy rzucić fackchowym okiem na parkiet. Wtedy np. po niezwykle widowiskowej, długiej akcji rozkoszny jego timbre zawoła: o ho, ho, ho, co tutaj się dzieje? Ktoś mógłby pomyśleć: przysnął, ocknął się i bredzi. Zignorujmy „niekumatego” szydercę. To przecież oznacza, że wreszcie nastąpiło zagranie warte skomentowania, tego komentatora godne! I On raczył to zrobić! O tym, żeby podał nazwiska rozgrywających akcję mowy być nie może – takiej wspaniałej akcji to jeszcze nigdy nie rozegrano! W tym wypadku jednak tak oczekiwanej oceny zawodnicy i telewidzowie dożyli. Dzięki Łaskawco!
Albo... Rozgrywająca z trudem, jedną ręką sięga piłki i idealnie wystawia koleżance, która zdobywa punkt. Słyszymy: ale rączka. I poetycko i zmysłowo – w jednym!
Inna sytuacja: zawodniczka zdobyła punkt po tzw. „obejściu”, czyli zaatakowała po wyskoku z jednej nogi. Usłyszeliśmy: ładna nóżka! Zwróćmy uwagę na dwuznaczność tego smakowitego określenia. Demiurg nie precyzuje czy chodzi o ocenę akcji, czy zachwyca się kształtem łydki. Próbuje pobudzić nas gnuśnych do refleksji: domyśl się prostaczku. Tak jak inny, anonimowy mędrzec zapładniał wyobraźnię, każąc odgadywać, co rycerz włożył do pochwy. Obaj są wielcy!
Naturalnie taki fenomen musi cieszyć się estymą i poważaniem środowiska siatkarskiego. I od razu to słychać. Katarzyna Skowrońska na koszulce ma napis Kasia, żeby miejscowym (Turkom) łatwiej było wymawiać. Ale dla Wani to jest po prostu Kaśka. Albo gdy mówi o Małgorzacie Glince, to per Gośka. Paweł Zagumny to dla niego Guma. A co na to pan Guma? Pewnie rozpiera go duma! I trudno się dziwić.
Teraz każdy przyzna – Wanio to sama charyzma.
* Po grecku kolos znaczy Dupa.
** Fidiasz (ok.490 p.n.e. – 430 p.n.e.) najwybitniejszy rzeźbiarz starożytnej Grecji. Jedną z jego sztandarowych prac była monumentalna (13-metrowa) rzeźba Zeus Olimpijski, kultowy posąg tego boga. Gdy się przyjrzeć dokładnie jego twarzy… No nie, aż takim wizjonerem to chyba Fidiasz jednak nie był!

środa, 22 grudnia 2010

Katarzyna Skowrońska i polskie piekiełko

Motto
Seriale telewizyjne powinni oglądać wyłącznie filozofowie – oni mają z czego głupieć

Na zakończonych właśnie Klubowych MŚ w siatkówce (relacje w Polsat Sport) Polka Katarzyna Skowrońska – oprócz zdobycia tytułu mistrzyni świata z macierzystym, tureckim Fenerbahçe – została także uhonorowana dwiema nagrodami indywidualnymi: dla najlepiej punktującej (suma udanych ataków, bloków i zagrywek) i najbardziej wartościowej zawodniczki imprezy, tzw. MVP (ang. Most Valuable Player). Sukces ogromny, serdeczne gratulacje.
Okazjonalnemu kibicowi dyscypliny wydawałoby się, że to bardzo dobra wiadomość dla reprezentacji Polski. Spotka go rozczarowanie. Kilkadziesiąt dni wcześniej bowiem pani Katarzyna publicznie oświadczyła, że w kadrze prowadzonej przez trenera Jerzego Matlaka grać nie będzie – nie chcę obniżać swojego sportowego poziomu – tak to mniej więcej uzasadniła. Tym samym uznała, że nie jest na tyle doskonałą siatkarką, by ryzykować obniżenie profesjonalnego poziomu – a pracując z Matlakiem na to mogła się narazić!
Obecnie jednak pojawiła się odrobina nadziei, ponieważ kontekst uległ znacznej modyfikacji. Tak spektakularne potwierdzenie sportowej klasy Katarzyny Skowrońskiej może prowadzić do wniosku, że nawet siermiężny warsztat szkoleniowy trenera Matlaka siatkarce zaszkodzić nie jest w stanie. A nawet przeciwnie: to nie Skowrońską zubożyć może Matlak, ale Matlaka ubogacić może Skowrońska! Tylko proszę ostatniej frazie nie nadawać interpretacji rozszerzającej.
W nowej sytuacji o spór Matlak–Skowrońska, wiceprezesa PZPS Artura Popkę zagadnął prowadzący studio Jerzy Mielewski (panowie są na ty). Jeszcze nim Jurek skończył pytanie, już Artur dawał odpór – niema jego twarz artykułowała wyraźnie: Kochany Jureczku, pocałuj się w d… z tym tematem – po cholerę, palancie, teraz to wywlekasz?! Następnie vice-Artur dał głos, wylewając się strumieniem komunałów i ogólników. Jak zwykle zresztą. Jednak panu Popko nie ma co się dziwić, a raczej mu współczuć. Nad sobą ma Prezesa – bezpośrednio – a na zapleczu „bóżę muzguf”, czyli 23 osobowy Zarząd. Skąd więc ma wiedzieć, jaką jego wypowiedź wymieniona „czapa” uzna za właściwą? Szefa jeszcze jakoś może wyczuć, ale czego oczekiwałby tamten kolektyw – odgadnąć nie sposób. Zwłaszcza, jak to kolektyw – najczęściej sam nie wie, o co mu chodzi.
Dlatego, panie Jerzy Mielewski, prezesa Artura do swych programów lepiej nie fatygować. Bo merytorycznie niewiele on wnosi, a klepiąc oczywistości szarogęsi się na poletku, które Pan sam, z widomymi sukcesami nawozi i kultywuje. Po co więc Panu wspólnik?
Wróćmy do Katarzyny Skowrońskiej. Czy zmieni zdanie czy nie – ucierpi na tym przede wszystkim reprezentacja. Bo trudno uwierzyć – po tym co zostało przez obie strony powiedziane – zarówno w bezkonfliktową, ewentualną współpracę zawodniczki z trenerem, jak uznać za normalną sytucję, w której jedna z najlepszych na świecie atakujących nie gra w kadrze, argumentując odmowę niekompetencją selekcjonera. Stąd ten mało oryginalny tytuł.

poniedziałek, 20 grudnia 2010

Co to jest Koń Trojański? Etat w PZPN!

Polsat Sport. Cotygodniowe niedzielne Café Futbol. Prowadzący Mateusz Borek; z udziałem m.in. Wojciecha Kowalczyka i Romana Kołtonia.
Tym razem omawiano sprawy reprezentacji. No niestety, znowu chaotycznie, przeskakując z wątku na wątek, wikłając się co rusz w duperelne konteksty. I tak grono kompetentnych ludzi – mówiąc kolokwialnie – pogadało, pogadało, wzięło pobory by mieć na love story i się rozeszło do baru. Jeśli wszechobecne ple-ple jest jedynym celem tego programu to ok! – należy to uszanować. W końcu media, zwłaszcza telewizja komercyjna, to często tylko rozrywka dla tzw. szerokich mas.
A jednak szkoda, że kolejny raz program ten większych ambicji nie miał. Szkoda tym bardziej, że tym razem z wymiany poglądów jego uczestników jakieś wnioski się jednak nasuwały i żal, że nie zostały wyraźnie sformułowane. Dlatego, skoro ekspertom się nie chciało, spróbuje to zrobić mniej kompetentny bloger.
1. Oficjalne mecze reprezentacji rozgrywane być powinny wyłącznie w tzw. terminach FIFA.
2. W innych terminach kadra powinna grać pod szyldem np. Liga Polska, a nie mieć rangi Reprezentacja Polski*.
By takie ustalenia wcielić w życie większych przeszkód nie widać. Ministerstwo Sportu powinno kategorycznie zakazać PZPN-owi nadawania statusu – Mecz międzypaństwowyspotkaniom rozgrywanym poza terminami FIFA, gdyż wówczas nie mogą zagrać piłkarze zatrudnieni w zagranicznych klubach, zatem nie jest to wtedy rzeczywista reprezentacja Polski. W dodatku niezasłużenie oficjalnymi reprezentantami stają się często trzeciorzędni dublerzy. Uniknięto by wówczas także, co najważniejsze, takiej parodii, jaką był ostatni mecz z Bośnią i Hercegowiną rozegrany w Turcji (hymn polski odegrano dla 20-tu widzów!). W dodatku PZPN powinien zostać zobligowany do godnej oprawy międzypaństwowego spotkania reprezentacji.
Naturalnie FIFA, która przecież sama takie terminy wyznacza, za te wewnętrzne, polskie regulacje żadnych sankcji nałożyć nie miałaby podstaw.
„Przy okazji” skończyłoby się kupczenia polskim hymnem i polskimi narodowymi symbolami narodowymi. Bo jak jest teraz?
Tylko wtedy, gdy mecz ma status oficjalnego spotkania międzypaństwowego, TVP musi go relacjonować na żywo i za to zapłacić (w przeciwnym razie nie ma transmisji i nie ma kasy). Beneficjentem jest PZPN, który z kolei wszelkie prawa dotyczące reprezentacji (organizacja meczów i zgrupowań, marketing, transmisje telewizyjne) sprzedał pośrednikowi – firmie Sportfive. Zatem w jej interesie leży mnożenie oficjalnych meczów, im ich więcej, tym większy zysk. A Sportfive swoich intreresów umie pilnować dobrze – jej pracownik Konrad Paśniewski… jest jednocześnie menedżerem reprezentacji Polski! Ciekawostka taka: do tej pory Konia Trojańskiego instalowano raczej podstępnie – a PZPN nie dość, że pomógł wałacha zainstalować u siebie, to nawet go opłaca!
Oczywiście piłkarska centrala może się sprzedawać komu chce, jej sprawa, jej biznes. Ale powtórzmy: warunkiem uzyskania przychodu nie może być wystawianie na pośmiewisko narodowych symboli. Bo to już jest jawna granda – anomalia która, jak każda, powinna być z życia publicznego eliminowana.
Szkoda panie Mateuszu Borku, że uczestnicy ostatniego programu Café Futbol do podobnych konkluzji nie doszli. Niby niektóre wątki pobrzmiewały, ale utonęły w bezładnym kontekście.
Aha, bym zapomniał – uczestnikiem programu był także Konrad Paśniewski.

* Być może wtedy Roman Kołtoń i Wojciech Kowalczyk zmieniliby zdanie, co do celowości rozgrywania takich meczów kontrolnych, czy sparringów. Osobiście uważam je za bardzo pożyteczne („w tym temacie” zgadzam się z Franciszkiem Smudą – i tylko w tym).

niedziela, 19 grudnia 2010

Parabuksy

W Eurosporcie 2 Bundesligę niemiecką komentują Mateusz Borek i Tomasz Hajto. Należałoby raczej napisać, że sobie o tej lidze gawędzą.
Pan Mateusz (z Polsatu Sport) jest tu na gościnnych występach. Wyraźnie dorabia, odwalając niezłą chałturę. To co się dzieje na boisku interesuje go średnio. Ma za to ambicję pokazać, że jego wiedza o piłce niemieckiej nie jest uboższa niż jego partnera, byłego zawodnika kilku niemieckich klubów. A momentami nawet bogatsza.
Hajto rzeczywiście o piłce niemieckiej wie wszystko, ale o profesji – sprawozdawca telewizyjny – nie wie, niestety, prawie nic. I mamy sytuację, w której dwaj eksperci piłkarscy, relacjonując piłkarski mecz, ględzą jak dyletanci. taki paradoks. Naturalnie o żadnych Doxach nie może tu być mowy. W tym przypadku to raczej para buksiaków*.
Pan Mateusz Borek ma, naturalnie, pełne prawo nie szanować unikalnego talentu, którym go los obdarzył, i nie dbać o profesjonalny wizerunek. Tyle tylko, że to od razu widać.
Swoją drogą szef Eurosportu Witold Domański powinien uzmysłowić obu komentatorom, że nie znajdują się w pubie na piwie, tylko pracują dla renomowanej stacji telewizyjnej, bardzo zasłużonej w promowaniu i propagowaniu sportu. I że takiej wartości paskudzić miernotą nie wolno!
*
Polsat Sport relacjonuje, jak wiadomo, siatkówkę i chwała mu za to. Oglądałem mecz Ekstraligi AZS Częstochowa– AZS Politechnika Warszawa (3:1). Niezwykle emocjonujące, widowiskowe spotkanie, stojące, mimo nielicznych błędów, na bardzo wysokim poziomie. Do którego zresztą dostroili się obaj sprawozdawcy: Tomasz Swędrowski i Ireneusz Mazur. Ta para relacjonuje od niedawna. Mazur zastąpił tu Wojciecha Drzyzgę, niewątpliwie już profesora zwyczajnego siatkówki. Pan Ireneusz jest na razie jedynie bardzo kompetentnym profesorem nadzwyczajnym, ale z całą pewnością wkrótce dostąpi nominacji, bo terminuje, podobnie jak poprzednik, u wysokiej klasy promotora – Tomasza Swędrowskiego.
Teraz ciekawostka. Jeden z zawodników AZS Częstochowa zdobył punkt i wymownie spojrzał w oczy przeciwnika. Pan Ireneusz skomentował: Wiśniewski patrzył na niego twarzą ornitologa na motyla. Bardzo zabawny bywa pan Taniec.
I tak się toczy ten świat uroczy. Bo życie jest różnorodne wielce: raz obdarzy nas wartością, a innym razem szmelcem.

* Niemiecki, tani zegarek na rękę.

czwartek, 16 grudnia 2010

Zwykła chała – to recenzja cała!

Wrócę jeszcze do poprzedniego wpisu.
Nie pierwszy już raz pisałem o programach studyjnych, gdzie dominują gadające głowy. Tu rola prowadzącego jest niezwykle istotna. Ton on w głównej mierze decyduje czy taka rozmowa przyniesienie jakieś konkrety, czy też stanie się paplaniną, tematycznym chaosem, bezpuentowym trykiem. Niestety, ostatnia Café Futbol takim medialnym bublem była.
Przy okazji: niemile mnie rozczarował i to nie po raz pierwszy Włodzimierz Lubański. I choć go nawet trochę rozumiem, to nie znaczy że rozgrzeszam. Bo nie powiedzieć ani słowa krytycznie o tej parodii Polska–Bośnia i Hercegowina i medialnym potworku, jakim była telewizyjna z niej relacja – to musiało u pana Włodzimierza zdumiewać. Ale cóż, skoro bierze się forsę* z instytucji, to trudno potem kalać to gniazdo, bo już własne. Tak się sprzedaje – Zasłużony Reprezentancie Polski – swoją wolność i swobodę wypowiedzi. Za kasę trzeba teraz udawać głuchego i niewidomego. Warto było? Powtórzę, co już pisałem: ludzie ekranu często zupełnie nie zdają sobie sprawy, że telewizja to rentgen osobowości – prześwietla ją bardzo dokładnie.
Teraz o blogu. Ta forma wypowiedzi, w przeciwieństwie do mediów „masowych”, to także zapis emocji, nastroju chwili, impulsu. Jest ona zatem rejestracją przeżyć bardzo osobistych, stanem ducha blogera tu i teraz. Dlatego czasem piszę „na drugi dzień”, żeby ochłonąć po jakimś potworku-przekazie. Tak i w tym przypadku. Pisać bowiem „na gorąco” o relacji z meczu Sewilla–Borussia Dortmund (Polsat Futbol, Liga Europejska) w wykonaniu Cezarego Kowalskiego byłoby bardzo ryzykowne, bo można byłoby mu, po prostu, naubliżać. Tego chciałem uniknąć. Tekstów bowiem raz napisanych zwykle nie zmieniam – nie byłyby wtedy autentyczne więc zafałszowane. Dlatego teraz, już uspokojony, napiszę najłagodniej jak w tej sytuacji mogę, i nie skoryguję: panie Kowalski tknęła Pana przykra anomalia: jak patrzy Pan na mecz i zaczyna mówić – wyłącza się Panu rozum, a włącza słowotok. I Cezary Kowalski staje się komentatorem niemądrym, producentem tandety.
Proszę sobie teraz wyobrazić, jak ująłbym to wczoraj, tuż po meczu.
* Włodzimierz Lubański jest komentatorem meczów reprezentacji Polski w TVP.

środa, 15 grudnia 2010

Polewa sikawkowy Bożydar Iwanow

W ostatnim wydaniu Café Futbol (Polsat Sport) wałkowano problemy okołoreprezentacyjne. Piszę wałkowano, bo trudno to nazwać inaczej. Jeszcze raz okazało się, że prowadzący Bożydar Iwanow pracuje bez koncepcji, dopuszczając do bezładnej, chaotycznej gadaniny a sam „leje obficie wodę", powtarzając po raz n-ty wyświechtane slogany. Choć zatem treli-moreli było sporo, to konkretów – nie mówiąc o konkluzji – nie sprecyzowano prawie żadnych. Za to parę ważnych spraw pominięto. Przykłady, proszę uprzejmie!
Dlaczego Polska rozegrała 10.12.2010 r. oficjalny mecz międzypaństwowy z Bośnią i Hercegowiną... w Turcji, gdzie na stadionie o pojemności ponad 11 tysięcy, było mniej widzów niż zawodników na boisku! – to jedno. Dlaczego mecz odbywał się na europejskim wygwizdowie a nie w Bośni albo w Polsce – byłaby szansa na choćby kilkutysięczną frekwencję? – to drugie. Dlaczego rangę oficjalnego meczu ma spotkanie, w którym występują piłkarze z głębokich rezerw – w większości drugo- lub trzeciorzędni potencjalni (tylko) zmiennicy? – to trzecie. Dlaczego spotkanie jest transmitowane w telewizji publicznej, za co musi ona słono zapłacić (a są to publiczne pieniądze wyrzucone w błoto*)? – to po czwarte. Te ewidentne absurdy, wynaturzenia, anomalie aż biją w oczy. Ale tylko tych, którzy widzieć je chcą. Udających ślepców to nie dotyczy. A taka rolę odegrali, oprócz prowadzącego, obecni w studio Włodzimierz Lubański, Roman Kołtoń, Wojciech Kowalczyk. Dla nich: to nie temat do dywagacji choćby. Oczywiście główny winowajca to prowadzący, ale pozostałym nikt przecież ust nie kneblował! Panowie, sprawdźcie, czyli nie potraciliście gdzieś swoich okrągłych, niedużych, ale kreujących mężczyznę atrybutów.
Program Café Futbol nadawany jest z hotelu Hilton w Warszawie. Wydaje się, że właściwszym pomieszczeniem, z którego emitowane powinno być ostatnie jego wydanie, byłaby jakaś nieużywana już strażacka remiza, gdzieś w prowincjonalnej Pipidówce.

* Chciałbym się dowiedzieć, jak nazywa się owo „błoto”, w którym grzęźnie ta kasa!

wtorek, 14 grudnia 2010

Jak kopalnia Johna ukształtowała!

Eurosport. Snooker. UK Championship. Komentowali: Rafał Jewtuch i Przemek Kruk.
Na wstępie imprezy dość przykry incydent. Jeden z faworytów Ronnie O`Sullivan odpada w pierwszej rundzie. To się, oczywiście, może zdarzyć każdemu. Ale on, trzykrotny mistrz świata, gracz, który w karierze ugrał 10 maksymalnych „brejków” (147 pkt), przegrywa w sposób ostentacyjnie zamierzony – lekceważąc przeciwnika, organizatorów, publiczność na sali i przed telewizorami. Miał widać inne plany, niż ewentualnie wygrywać turniej i 100 tys. funtów. Po co zatem w ogóle brał udział w zawodach? Jak widać zjawiskowy talent wyraźnie góruje tu nad niskiego lotu osobowością. Bywa, choć bardzo szkoda, bo jak O`Sullivan gra na poważnie to widowiska tworzy niezapomniane.
Obaj komentatorzy natomiast to sprawdzona klasa sama w sobie – im się chciało! Wbijali kolejne opinie i oceny w nasze uszy-kieszenie (jeśli kogoś z oglądających obraziłem to przepraszam) – trafiając bez pudła. Mam tu na myśli zwłaszcza finał: wygrał John Higgins 10:9, chociaż Mark Williams prowadził już 9:5! Ostatnie 5 framów to triumf Johna. Jednak nie można powiedzieć, że Mark grał je na siedząco. Przeciwnie, podchodził do stołu równie często, jak przeciwnik. 9:6, 9:7 – napięcie rośnie. Udziela się także sprawozdawcom. Pełni podziwu dla determinacji Higginsa sięgają do źródeł. Przytaczają opowieść jego ojca, który zawodowo fedrował. Otóż zabrał on kiedyś małego Johna do kopalni. Jak nie będziesz przykładał się do treningu to czeka Cię taka harówka jaką tu widzisz – tak mniej więcej powiedział synowi. Oczywiście jest jeszcze parę profesji, które są mniej uciążliwe niż górnictwo dołowe i jednocześnie nie są snookerem, ale nie bądźmy drobiazgowi. Ważne, że ojciec zamierzony skutek osiągnął. Gołowąs John wystrugał sobie szczudła, by móc grać przy „dorosłym” stole, a w nocy zaczął sypiać ze sprzętem snookerowym, trzymając w jednym ręku kijek, a w drugim bile. I – szczęśliwie dla dyscypliny – do dziś tego sprzętu z rąk nie wypuszcza. Czasem tylko, jak wspomniał w jednym z wywiadów, by ulżyć strudzonym po meczu dłoniom, wyręcza go kochająca żona.
9:8 – emocje narastają. Komentatorzy filtrują psychikę zawodników. Oceniają, że – oprócz rywala – to z czym muszą się dodatkowo zmagać to (cytuję): ta presja, ta zawiesina, chmura. Niezwykle trafne spostrzeżenie. Bo jak taka chmura pełna nieznośnej zawiesiny zgęstnieje nad stołem to presja co rusz stawia grającym snookera-pancernika. Zwłaszcza, gdy zawody rozgrywane są w pomieszczeniu zamkniętym i wspomniany cumulus nie ma gdzie przemieścić się i rozproszyć.
A teraz już zupełnie poważnie: presję lepiej wytrzymał Higgins i zasłużenie wygrał. Jednak obaj zawodnicy rozegrali piękny, emocjonujący i dramatyczny finał. W studio zaś doskonałym komentarzem godnie im sekundowali panowie Rafał i Przemek. To się będzie pamiętać!

PS. Jedno uchybienie muszę jednak komentatorom wytknąć. Otóż nie tłumaczyli na język polski wywiadów, których obaj zawodnicy udzielili po finale. Padały tam niekiedy frazy żartobliwe albo dowcipne. Telewidzom nie znającym angielskiego, na tle tekstu dla nich niezrozumiałego, chichot obu Panów z offu raził w takiej sytuacji szczególnie. W przyszłości proszę się poprawić!

sobota, 11 grudnia 2010

Jak PZPN szkodzi wizerunkowi Polski

TVP Sport. Piłka nożna. Oficjalny, towarzyski mecz międzypaństwowy, z odegraniem hymnów Polska–Bośnia i Hercegowina 2:2. Komentował Dariusz Szpakowski.
Daleki jestem od uderzania w dęte tony patriotyzmu, bogoojczyźnianych haseł i hasełek, czy segregacji Polaków na rodzimych i obcych. Jednak pewne granice przyzwoitości powinny obowiązywać zawsze i wszędzie, więc w sporcie również. Nie wolno narażać nazwy Polska na śmieszność i poniżenie, nie wolno w bęcwalski sposób traktować takich symboli państwowości jak hymn narodowy, czy znak Orła Białego. A tak się stało w tym przypadku. Spotkanie rozegrano w tureckiej Antalyi – dlaczego tam, nie wiadomo. Obie drużyny grały w wyjątkowo rezerwowych składach. Biletów nie sprzedawano(!), czyli była pełna darmocha, a mimo to na trybunach – oprócz dziesięciu (dosłownie) kibiców z Polski – totalna pustka. Na ławkach rezerwowych było więcej piłkarzy, niż kibiców na obiekcie! Dlaczego tak mało ważnemu meczowi nadano tak wysoką rangę? Kto i dlaczego dopuszcza do takiej parodii?
Najpierw dlaczego? Otóż, jeśli impreza ma stygmat meczu międzypaństwowego, to telewizja jest zobowiązana do bezpośredniej transmisji, za którą musi zapłacić PZPN-owi, a właściwie prywatnej firmie, której Związek się sprzedał, jak zwykła dziwka.
Teraz – kto winien? W pierwszym rzędzie prezes PZPN Grzegorz Lato naturalnie. Kiedyś wspaniały piłkarz – dziś prezes-bęcwał, pospolity prostak na urzędzie. Kupczy nazwą Polska, polskim hymnem, polskim godłem. Mimo to nie napiszę, że nie ma prawa nazywać się Polakiem. Owszem jest Polakiem. Tyle, że wizerunkowi Polski ewidentnie szkodzącym.
Duża część odpowiedzialności spada także na dyr. TVP Sport Włodzimierza Szaranowicza. Jeśli nawet po niedawnej nominacji, przejął po poprzedniku spadek w postaci wcześniej podpisanych umów, to powinien próbować te skandaliczne zapisy renegocjować, a w razie niemożności – poinformować o tym opinię publiczną. Ale trudno od tego reliktu PRL (bodaj 30 lat z okładem pracuje w TVP!) , lawiranta i kameleona oczekiwać jakichś działań!
A co do Dariusza Szpakowskiego. Jego, oczywiście, trudno tu winić. Jednak nie zająknął się słowem, że to kompromitacja. Oczywiście musiał te pustki na widowni zauważyć i o nich wspomnieć, ale kwitował to tylko głupawym uśmieszkiem. Tu nie zawiódł.
Mam nadzieję, że wreszcie sportowe media zareagują. Panowie dziennikarze i komentatorzy czas to solidnie schlastać!
Bo, niestety, zmienić się nie da.

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Kto pomoże Markowi Rudzińskiemu?

Eurosport. PŚ, skoki narciarskie. Komentowali: Bogdan Chruścicki i Marek Rudziński.
Na zakończenie I serii skakał Thomas Morgenstern. I w tym momencie zaczął się słowotok Rudzińskiego. Zupełnie nie zwracał uwagi na to co dzieje się na ekranie, ignorował powtórki i zbliżenia, gadał bez przerwy i coraz szybciej, podniecony, nie panujący kompletnie nad językiem, jak chory uzależniony od konieczności mówienia w fazie ostrego ataku patologii. Dosłownie brzmiało to tak (Thomas Morgenstern rozpoczyna rozbieg a Rudziński odpala werbalnego Kałasznikowa), stenogram:
Anders Bardal na prowadzeniu, Larinto drugi, Ammann trzeci i do zakończenia pierwszej serii pozostaje Thomas Morgenstern. Wygrywał tutaj na olimpijskiej skoczni w marcu 2006 roku, przed dwoma laty był na miejscu drugim, wczoraj wygrał. To jest drugie w tym sezonie podium, a pierwsze zwycięstwo Thomasa Morgensterna, (zawodnik jest w powietrzu – Rudziński mówi coraz szybciej – prawie krzyczy) lidera klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Świetna prędkość na progu. Będzie bardzo daleko i jest bardzo daleki skok Thomasa Morgensterna. No więc skacze rewelacyjnie. Można powiedzieć, że się wymieniają formą ze Schlierenzauerem. Jak Schielierenzauer skacze znakomicie, trochę gorzej Thomas Morgenstern. Jak Thomas Morgenstern świetnie – gorzej Schlierenzauer. Choć Morgenstern nie skakał tak dużo słabiej, jak teraz Schlierenzauer skacze od niego. Sto trzydzieści pięć metrów, najlepsza odległość i najdłuższy skok w konkursie. Do tej pory nie było dziewiętnaście i pół punktu, a Morgenstern je otrzymuje od dwóch sędziów, dwie dziewiętnastki, jedna osiemnaście i pół, a więc za styl będzie miał zdecydowanie najlepszą notę w tej pierwszej serii, odległość najlepsza i będzie wygrywał po pierwszej serii Thomas Morgenstern. Tu zdołał się włączyć na ułamek sekundy jego kolega Musi wygrywać (tylko tyle zdążył powiedzieć). Amok Rudzińskiego trwał: Jak z punktami za wiatr – aaaa dodano jeszcze. Sto czterdzieści i osiem dziesiątych punktu to jest duża przewaga, to jest przewaga cztery i sześć dziesiątych punktu na Andresem Bardalem, który jest drugi, trzeci Larinto, Ammann jest na czwartej pozycji, na piątej Evensen, pozycje w dziesiątce mają jeszcze dwaj Austriacy Loitzl i Kofler, Norweg Jacobsen, Fin Hautamaeki i Rune Velta nieoczekiwanie ten Norweg na dziesiątej pozycji. Adam Małysz jest jedenasty. No i w trzeciej dziesiątce będziemy jeszcze mieli Kamila Stocha, nie – w drugiej dziesiątce, na dziewiętnastym miejscu. I ta kaskada słów wylała się z Rudzińskiego w kilkanaście sekund – ciężki przypadek kliniczny! Dopiero w tym momencie emitowana jest tabela z kolejnością po I serii, którą właśnie teraz należałoby krótko skomentować. Ale Rudziński po ataku musi odpocząć.
Człowiek ten podobnym rozwolnieniem relacjonuje skok każdego zawodnika. Nieprzerwany gejzer wykrzykiwanych słów i zdań. Jaka jest przyczyna schorzenia nie wiem. Czy chce kabotyńsko błyszczeć rekompensując zadawnione kompleksy, czy dopieszcza kołtuna dętymi popisami, czy w głowie coś mu się przestawiło i wymaga terapii? Tak czy inaczej szef Eurosportu Witold Domański powinien się tym zainteresować. Panie Domański nawiedzony pacjent paskudzi Panu stację – niech Pan reaguje!
Ale to nie wszystko. Obaj komentatorzy wpadli w manierę prognozowania odległości skoku i potem zgadywania miejsc w klasyfikacji. Nie czekając na wyświetlenie pomiaru mówią np. ok. 120 m, a jednak 117,5. Będzie 4 albo 5 miejsce, a nie – jest ósmy. Albo: daleko, bardzo daleko, ale jednak bliżej niż poprzednik. A skok poprzednika określono jako daleki. Wynika z tego że skok bardzo daleki jest krótszy od dalekiego. Naturalnie za chwilę pokazuje się grafika i wszystko wiadomo dokładnie. Po co więc ta bezmyślna antycypacja? Jest powód: obaj na skokach kompletnie się nie znają, ocen fachowych – zero. A mówić coś trzeba, no to trajkoczą, co im ślina na język przyniesie. A że sensu w tym nie ma? Głupi naród to kupi! I kupuje, bo co ma robić. Jeden z drugim koleś-Oleś jest pod specjalną ochroną, nie napisze o tym żadna gazeta, wynaturzenia nie napiętnuje żaden program telewizyjny: obowiązuje solidarność – ślepa, za wszelka cenę. I tak patologia trwa!
I jeszcze na koniec: żądam od panów Rudzińskiego i Chruścickiego aby natychmiast przestali oddawać mocz w moje uszy. Mówi się proszę ignorantów: najlepszy z Czechów, a nie szczechów. Te szczochy sobie wypraszam. Dykcję ćwiczyć, bo do ludzi mówicie!

sobota, 4 grudnia 2010

Pierwsze knoty za płoty!

Eurosport. Biathlon kobiet. Komentowali: Tomasz Jaroński i Krzysztof Wyrzykowski.
Wrócili jedni z najlepszych. Z nimi biathlon (i Tour de France oczywiście) to prawdziwa rozrywka. Wczoraj też byli w formie. Jedną z polskich zawodniczek – Agnieszkę Cyl – chcieli nawet zaprosić na Sylwestra. Gdy się jednak okazało, że nie zajmie ona miejsca w pierwszej 10-ce – zrezygnowali. Ładnie to tak? To uroda, młodość i charakter to się u Was nie liczą? Ale może naszła ich zasadna refleksja, bo dziewczyna z trzeciej 10-ki wiekowej, a Panowie raczej z dalszych.
Dowiedziałem się z relacji, że inna polska biathlonistka wyszła za mąż i teraz nazywa się Nowakowska-Ziemniak. Dlaczego nie przekonała męża, by to on raczej przyjął jej nazwisko – nie wiadomo. Chociaż – z drugiej strony – zyskała na stałe człon męski także w nazwisku. A poza tym pan Ziemniak to musi być twardziel: z nazwiska obrać się nie dał!
Sprawozdawcom muszę jednak wytknąć brak refleksu, albo dekoncentrację. Kilka razy zaskoczyła ich centrala emitująca reklamy – przerywała im komentarz w pół słowa. Ale to drobiazg. Wspomniałem o tym, by jakoś uzasadnić tytułowy bon-mocik.
Pozdrawiam!

czwartek, 2 grudnia 2010

Kto się poslizgnął na wślizgach?

Polsat Futbol. Liga Europejska. Lech–Juventus (1:1) i awans drużyny z Poznania do fazy pucharowej). Komentowali: Mateusz Borek i Roman Kołtoń.
Ogłoszono sukces polskiej piłki. W pierwszej połowie udział w triumfie wzięli: obcokrajowcy (siedmiu) – i następujący Polacy: Kotorowski, Wojtkowiak, Bosacki, Peszko oraz komentatorzy. Najsłabszym ogniwem krajowym był niewątpliwie nadpobudliwy R.K. Ranga meczu i ciężkie warunki atmosferyczne – zadymka śnieżna, niska temperatura – spowodowały, że grał nieprzewidywalnie, faulując nieustannie. Raziły zwłaszcza jego częste, nieprzemyślane wślizgi (werbalne). Nie trafiały zupełnie ani w sens., ani w kontekst – natomiast były boleśnie celne dla uszu telewidzów.
Na szczęście R.K. nie wytrzymał meczu kondycyjnie i w drugiej połowie był mniej aktywny. Wtedy częściej zagrywał jego partner Mateusz Borek i przekaz stał się czystszy. Końcówka, niestety, należała znów do pana Kołtonia. Tuż po meczu wykonał ostatni już wślizg – podsumowujący. Równie niepotrzebny i nerwowy co większość poprzednich.
Reasumując: jeśli nawet ten wieczór był sukcesem polskiej piłki nożnej, to Romana Kołtonia na pewno nie.
*
W studio pan Bożydar Iwanow komentował mecz z ekspertami: trenerem Czesławem Michniewiczem i byłym piłkarzem Jarosławem Araszkiewiczem. Pan Bożydar tym się różni się od swoich gości, że on o piłce nożnej mówi, a oni się na niej znają. Dlatego on głównie paplał, a oni grzecznie słuchali. Miejmy nadzieję, że bez negatywnych dla ich wiedzy konsekwencji.
Ciekawostka
W Canal+Sport mecze komentuje m.in. Krzysztof Przytuła. Niekiedy powiada on, że jakiś zawodnik: oddał strzał na bramkę. To znaczy – chciałby tak powiedzieć. Niestety to mu się nie udaje. Z jego dykcji wynika bowiem, że gracz tę bramkę – pardon – osiusiał. Może ktoś pouczy delikwenta, że strzał i szczał to dwa zupełnie różne określenia.

Obserwatorzy

O mnie

Warszawa, Poland
Kibic sportowy