piątek, 31 grudnia 2010

Z okazji Nowego Roku 2011

Wszystkim dotkniętym chorobą gadulstwa
życzę pomyślnej kuracji,
kibicom sportowym relacji bez wodolejstwa
a wszystkim Zdrowia i Normalności

Jovo

czwartek, 30 grudnia 2010

Lec i Sztaudynger o komentatorach

Złote myśli obu pisarzy dotyczą prawie wyłącznie relacji „na żywo" z udziałem tych komentatorów.
XI przykazanie: Nie cudzysłów
Język myślom kłamie
Ludzie… lubią takie myśli, które nie zmuszają do myślenia
Najkrwawsza to tragedia, gdy krew zalewa telewidzów*.
Słowa są nekrologami myśli
Myśli są niewidzialne, ale bezmyślność jest widoczna
*
Jego myśl jest czystą rozkoszą – nikogo nie zapładnia
Grzegorz Milko, Rafał Wolski, Krzysztof Wanio, Marcin Rosłoń
*
Jest w nim olbrzymia pustka wypełniona po brzegi erudycją
Marek Rudziński
*
Łam składnię, gdy za sztywna dla myśli
trener Ireneusz Mazur
*
Myśli niektórych ludzi są tak płytkie, że nie sięgają nawet ich głowy
Grzegorz Milko, Piotr Olkowicz, Edward Durda
*
Niektórym ludziom należałoby wytoczyć proces myślenia
Dariusz Szpakowski, Włodzimierz Szaranowicz
*
Nawet w jego milczeniu były błędy językowe
Grzegorz Mielcarski, Jerzy Brzęczek, Mariusz Śrutwa
*
Nie każda szara masa ma coś wspólnego z mózgiem
Włodzimierz Szaranowicz, Dariusz Szpakowski, Edward Durda, Grzegorz Milko, Andrzej Kostyra
*
Obserwujemy ciekawe zjawisko: bełkot jako środek porozumiewawczy między ludźmi
Jacek Jońca, Grzegorz Mielczarski, Edward Durda
*
Posucha myślowa zalewa nas potokiem słów
Marek Rudziński, Tomasz Jasina, Tomasz Zimoch, Maciej Iwański, Piotr Olkowicz
*
To nietakt duży pokrzywom mówić o róży
Rafał Nahorny (komentuje ligę angielską), Leszek Orłowski (hiszpańską), Wojciech Michałowicz (NBA)
*
Wyjcie. Poczujecie się młodsi o miliony lat
Marcin Rosłoń, Włodzimierz Szaranowicz, Tomasz Zimoch
*
Za taniochę ludek chętnie drogo płaci
Bogdan Chruściki, Piotr Olkowicz, Edward Durda
*
Cierpliwość trzeba mieć anielską, żeby znosić własne cielsko
Mariusz Wróblewski
*
Lubię, gdy mi płacą nie wiadomo za co
Jacek Okieńczyc (dyr. sportu w Cana+)
*
Nie narzucaj światu swojego formatu
Krzysztof Wanio, Cezary Olbrycht, Marcin Rosłoń
*
Wykrzyknik, który sflaczał staje się znakiema zapytania
Jacek Okieńczyc, Włodzimierz Szaranowicz
*
Są sztuki tak słabe, że nie mogą zejść ze sceny
Jacek Okieńczyc, Włodzimierz Szaranowicz, Dariusz Szpakowski

* W oryginale jest widzów

środa, 29 grudnia 2010

Sroga zima to i rozsądek czasem zmrozi

TVP. Mistrzostwa Polski w skokach narciarskich.
W imprezie nie wzięło udziału 8 skoczków z szerokiej krajowej czołówki – wysłano ich na inne, zagraniczne zawody. To dobrze – tak prezes PZN Apoloniusz Tajner pochwali tę decyzję. Własną zapewne, albo taką na którą przyzwolił. Otóż, moim zdaniem, to bardzo źle, panie prezesie. Strzela Pan sobie w stopę i, co gorsza, lekkomyślnie deprecjonuje najważniejsze krajowe zawody skoczków. Mało to wychowawcze dla samych zawodników i policzek dla środowiska trenerów i działaczy narciarskich. Obniżanie sportowej rangi takiej imprezy to również paskudzenie wizerunku całego polskiego narciarstwa i to przy otwartej kurtynie, bo na oczach sportowej opinii publicznej.
Pan prezes zaliczył skok w kiepskim stylu, bo myśl tej decyzji osiągnęła zbyt niską parabolę lotu.
*
Eurosport. Zjazd mężczyzn. Komentował : Marcin Szafrański.
Gdyby uczestnicy tego zjazdu byli tak skoncentrowani jak komentator, to żaden nie ukończyłby konkurencji. Niechybnie lądowaliby na okalających trasę ochronnych parkanach-siatkach. Ludzie mkną ponad 120 km/godz. a pan Marcin snuje opowieści dziwnej treści: o wynikach w poprzednich startach, o pogodzie, o tym że rozmawiał kiedyś z właśnie jadącym, że 60 osób pracuje nad tym, żeby jeden zjechał, że przed startem zjazdowiec się dziwił przedłużeniem trasy przez co musi jechać 12 sekund dłużej, o dozwolonej grubości wiązań (jeden miał kiedyś o 1 mm za wysokie, to go zdyskwalifikowali), że ochroniarze na nartach pilnują trasy, by nikt na nią nie wyskoczył itp., itd..
Marcin Szafrański to były narciarz w konkurencjach alpejskich, olimpijczyk – zatem fachowiec. Zamiast więc opowiadać duperele zdecydowanie mądrzej i merytoryczniej byłoby zająć się oceną jakości przejazdu będącego aktualnie na trasie, czyli mówić o źle lub poprawnie mijanych bramkach, czy skok był optymalny, jakie błędy zauważył w kolejnym skręcie – jednym słowem „zjeżdżać" w relacji razem z zawodnikiem i telewidzem. Bo oglądający widzi tylko tego mknącego po stoku i od eksperta oczekuje aktualnej, rzeczowej, tu i teraz relacji, a nie paplaniny o szczegółach wdzięków Maryni.
Jak dotąd pan Marcin w swoich relacjach zbyt często wypada z trasy, lądując na siatkach bezmyślności. Idzie Nowy Rok. Dobra pora na refleksję. Czas dojrzeć, panie Szafrański.

piątek, 24 grudnia 2010


Zdrowych i Spokojnych Świąt

życzy JOVO

czwartek, 23 grudnia 2010

Nam trzeba Wani, tak jak dżdżu kani

Krzysztof Wanio to jest niewątpliwie Kolos (w polskim znaczeniu tego słowa naturalnie)*. Niestety, z telewidzami jest zbyt rzadko – choć widzimy go dość często. Taki paradoks.
Bo proszę Pana i proszę Pani – nigdy dość Wani.
Każdy pochwali, broń Boże zgani – za obecność Wani.
Z zachwytu skurcz krtani – efekt głosu Wani.
Drogi nam jest Wanio, choć kosztuje tanio.
ledwie sto z okładem – a jaki diadem!
Skarb ten można oglądać i słuchać w Polsacie Sport. Napisać, że jest komentatorem siatkówki i prowadzącym siatkarskie studio, to zwykły trywializm i prostactwo. Nie bójmy się patosu – On jest mikrofonu Tuwimem, Fidiaszem** frazy, Hitchcockiem sportowego suspensu, Wanio nie mówi, On do nas śpiewa, uwodząc zmysłową chrypką Armostronga. I zupełnie mu nie przeszkadza, że w tle toczy się jakiś mecz. Potrafi to całkowicie zignorować, wyłączyć się na zewnętrzność i snuć swoje zachwycające opowieści. Arcytalent!
Ale czasem raczy rzucić fackchowym okiem na parkiet. Wtedy np. po niezwykle widowiskowej, długiej akcji rozkoszny jego timbre zawoła: o ho, ho, ho, co tutaj się dzieje? Ktoś mógłby pomyśleć: przysnął, ocknął się i bredzi. Zignorujmy „niekumatego” szydercę. To przecież oznacza, że wreszcie nastąpiło zagranie warte skomentowania, tego komentatora godne! I On raczył to zrobić! O tym, żeby podał nazwiska rozgrywających akcję mowy być nie może – takiej wspaniałej akcji to jeszcze nigdy nie rozegrano! W tym wypadku jednak tak oczekiwanej oceny zawodnicy i telewidzowie dożyli. Dzięki Łaskawco!
Albo... Rozgrywająca z trudem, jedną ręką sięga piłki i idealnie wystawia koleżance, która zdobywa punkt. Słyszymy: ale rączka. I poetycko i zmysłowo – w jednym!
Inna sytuacja: zawodniczka zdobyła punkt po tzw. „obejściu”, czyli zaatakowała po wyskoku z jednej nogi. Usłyszeliśmy: ładna nóżka! Zwróćmy uwagę na dwuznaczność tego smakowitego określenia. Demiurg nie precyzuje czy chodzi o ocenę akcji, czy zachwyca się kształtem łydki. Próbuje pobudzić nas gnuśnych do refleksji: domyśl się prostaczku. Tak jak inny, anonimowy mędrzec zapładniał wyobraźnię, każąc odgadywać, co rycerz włożył do pochwy. Obaj są wielcy!
Naturalnie taki fenomen musi cieszyć się estymą i poważaniem środowiska siatkarskiego. I od razu to słychać. Katarzyna Skowrońska na koszulce ma napis Kasia, żeby miejscowym (Turkom) łatwiej było wymawiać. Ale dla Wani to jest po prostu Kaśka. Albo gdy mówi o Małgorzacie Glince, to per Gośka. Paweł Zagumny to dla niego Guma. A co na to pan Guma? Pewnie rozpiera go duma! I trudno się dziwić.
Teraz każdy przyzna – Wanio to sama charyzma.
* Po grecku kolos znaczy Dupa.
** Fidiasz (ok.490 p.n.e. – 430 p.n.e.) najwybitniejszy rzeźbiarz starożytnej Grecji. Jedną z jego sztandarowych prac była monumentalna (13-metrowa) rzeźba Zeus Olimpijski, kultowy posąg tego boga. Gdy się przyjrzeć dokładnie jego twarzy… No nie, aż takim wizjonerem to chyba Fidiasz jednak nie był!

środa, 22 grudnia 2010

Katarzyna Skowrońska i polskie piekiełko

Motto
Seriale telewizyjne powinni oglądać wyłącznie filozofowie – oni mają z czego głupieć

Na zakończonych właśnie Klubowych MŚ w siatkówce (relacje w Polsat Sport) Polka Katarzyna Skowrońska – oprócz zdobycia tytułu mistrzyni świata z macierzystym, tureckim Fenerbahçe – została także uhonorowana dwiema nagrodami indywidualnymi: dla najlepiej punktującej (suma udanych ataków, bloków i zagrywek) i najbardziej wartościowej zawodniczki imprezy, tzw. MVP (ang. Most Valuable Player). Sukces ogromny, serdeczne gratulacje.
Okazjonalnemu kibicowi dyscypliny wydawałoby się, że to bardzo dobra wiadomość dla reprezentacji Polski. Spotka go rozczarowanie. Kilkadziesiąt dni wcześniej bowiem pani Katarzyna publicznie oświadczyła, że w kadrze prowadzonej przez trenera Jerzego Matlaka grać nie będzie – nie chcę obniżać swojego sportowego poziomu – tak to mniej więcej uzasadniła. Tym samym uznała, że nie jest na tyle doskonałą siatkarką, by ryzykować obniżenie profesjonalnego poziomu – a pracując z Matlakiem na to mogła się narazić!
Obecnie jednak pojawiła się odrobina nadziei, ponieważ kontekst uległ znacznej modyfikacji. Tak spektakularne potwierdzenie sportowej klasy Katarzyny Skowrońskiej może prowadzić do wniosku, że nawet siermiężny warsztat szkoleniowy trenera Matlaka siatkarce zaszkodzić nie jest w stanie. A nawet przeciwnie: to nie Skowrońską zubożyć może Matlak, ale Matlaka ubogacić może Skowrońska! Tylko proszę ostatniej frazie nie nadawać interpretacji rozszerzającej.
W nowej sytuacji o spór Matlak–Skowrońska, wiceprezesa PZPS Artura Popkę zagadnął prowadzący studio Jerzy Mielewski (panowie są na ty). Jeszcze nim Jurek skończył pytanie, już Artur dawał odpór – niema jego twarz artykułowała wyraźnie: Kochany Jureczku, pocałuj się w d… z tym tematem – po cholerę, palancie, teraz to wywlekasz?! Następnie vice-Artur dał głos, wylewając się strumieniem komunałów i ogólników. Jak zwykle zresztą. Jednak panu Popko nie ma co się dziwić, a raczej mu współczuć. Nad sobą ma Prezesa – bezpośrednio – a na zapleczu „bóżę muzguf”, czyli 23 osobowy Zarząd. Skąd więc ma wiedzieć, jaką jego wypowiedź wymieniona „czapa” uzna za właściwą? Szefa jeszcze jakoś może wyczuć, ale czego oczekiwałby tamten kolektyw – odgadnąć nie sposób. Zwłaszcza, jak to kolektyw – najczęściej sam nie wie, o co mu chodzi.
Dlatego, panie Jerzy Mielewski, prezesa Artura do swych programów lepiej nie fatygować. Bo merytorycznie niewiele on wnosi, a klepiąc oczywistości szarogęsi się na poletku, które Pan sam, z widomymi sukcesami nawozi i kultywuje. Po co więc Panu wspólnik?
Wróćmy do Katarzyny Skowrońskiej. Czy zmieni zdanie czy nie – ucierpi na tym przede wszystkim reprezentacja. Bo trudno uwierzyć – po tym co zostało przez obie strony powiedziane – zarówno w bezkonfliktową, ewentualną współpracę zawodniczki z trenerem, jak uznać za normalną sytucję, w której jedna z najlepszych na świecie atakujących nie gra w kadrze, argumentując odmowę niekompetencją selekcjonera. Stąd ten mało oryginalny tytuł.

poniedziałek, 20 grudnia 2010

Co to jest Koń Trojański? Etat w PZPN!

Polsat Sport. Cotygodniowe niedzielne Café Futbol. Prowadzący Mateusz Borek; z udziałem m.in. Wojciecha Kowalczyka i Romana Kołtonia.
Tym razem omawiano sprawy reprezentacji. No niestety, znowu chaotycznie, przeskakując z wątku na wątek, wikłając się co rusz w duperelne konteksty. I tak grono kompetentnych ludzi – mówiąc kolokwialnie – pogadało, pogadało, wzięło pobory by mieć na love story i się rozeszło do baru. Jeśli wszechobecne ple-ple jest jedynym celem tego programu to ok! – należy to uszanować. W końcu media, zwłaszcza telewizja komercyjna, to często tylko rozrywka dla tzw. szerokich mas.
A jednak szkoda, że kolejny raz program ten większych ambicji nie miał. Szkoda tym bardziej, że tym razem z wymiany poglądów jego uczestników jakieś wnioski się jednak nasuwały i żal, że nie zostały wyraźnie sformułowane. Dlatego, skoro ekspertom się nie chciało, spróbuje to zrobić mniej kompetentny bloger.
1. Oficjalne mecze reprezentacji rozgrywane być powinny wyłącznie w tzw. terminach FIFA.
2. W innych terminach kadra powinna grać pod szyldem np. Liga Polska, a nie mieć rangi Reprezentacja Polski*.
By takie ustalenia wcielić w życie większych przeszkód nie widać. Ministerstwo Sportu powinno kategorycznie zakazać PZPN-owi nadawania statusu – Mecz międzypaństwowyspotkaniom rozgrywanym poza terminami FIFA, gdyż wówczas nie mogą zagrać piłkarze zatrudnieni w zagranicznych klubach, zatem nie jest to wtedy rzeczywista reprezentacja Polski. W dodatku niezasłużenie oficjalnymi reprezentantami stają się często trzeciorzędni dublerzy. Uniknięto by wówczas także, co najważniejsze, takiej parodii, jaką był ostatni mecz z Bośnią i Hercegowiną rozegrany w Turcji (hymn polski odegrano dla 20-tu widzów!). W dodatku PZPN powinien zostać zobligowany do godnej oprawy międzypaństwowego spotkania reprezentacji.
Naturalnie FIFA, która przecież sama takie terminy wyznacza, za te wewnętrzne, polskie regulacje żadnych sankcji nałożyć nie miałaby podstaw.
„Przy okazji” skończyłoby się kupczenia polskim hymnem i polskimi narodowymi symbolami narodowymi. Bo jak jest teraz?
Tylko wtedy, gdy mecz ma status oficjalnego spotkania międzypaństwowego, TVP musi go relacjonować na żywo i za to zapłacić (w przeciwnym razie nie ma transmisji i nie ma kasy). Beneficjentem jest PZPN, który z kolei wszelkie prawa dotyczące reprezentacji (organizacja meczów i zgrupowań, marketing, transmisje telewizyjne) sprzedał pośrednikowi – firmie Sportfive. Zatem w jej interesie leży mnożenie oficjalnych meczów, im ich więcej, tym większy zysk. A Sportfive swoich intreresów umie pilnować dobrze – jej pracownik Konrad Paśniewski… jest jednocześnie menedżerem reprezentacji Polski! Ciekawostka taka: do tej pory Konia Trojańskiego instalowano raczej podstępnie – a PZPN nie dość, że pomógł wałacha zainstalować u siebie, to nawet go opłaca!
Oczywiście piłkarska centrala może się sprzedawać komu chce, jej sprawa, jej biznes. Ale powtórzmy: warunkiem uzyskania przychodu nie może być wystawianie na pośmiewisko narodowych symboli. Bo to już jest jawna granda – anomalia która, jak każda, powinna być z życia publicznego eliminowana.
Szkoda panie Mateuszu Borku, że uczestnicy ostatniego programu Café Futbol do podobnych konkluzji nie doszli. Niby niektóre wątki pobrzmiewały, ale utonęły w bezładnym kontekście.
Aha, bym zapomniał – uczestnikiem programu był także Konrad Paśniewski.

* Być może wtedy Roman Kołtoń i Wojciech Kowalczyk zmieniliby zdanie, co do celowości rozgrywania takich meczów kontrolnych, czy sparringów. Osobiście uważam je za bardzo pożyteczne („w tym temacie” zgadzam się z Franciszkiem Smudą – i tylko w tym).

niedziela, 19 grudnia 2010

Parabuksy

W Eurosporcie 2 Bundesligę niemiecką komentują Mateusz Borek i Tomasz Hajto. Należałoby raczej napisać, że sobie o tej lidze gawędzą.
Pan Mateusz (z Polsatu Sport) jest tu na gościnnych występach. Wyraźnie dorabia, odwalając niezłą chałturę. To co się dzieje na boisku interesuje go średnio. Ma za to ambicję pokazać, że jego wiedza o piłce niemieckiej nie jest uboższa niż jego partnera, byłego zawodnika kilku niemieckich klubów. A momentami nawet bogatsza.
Hajto rzeczywiście o piłce niemieckiej wie wszystko, ale o profesji – sprawozdawca telewizyjny – nie wie, niestety, prawie nic. I mamy sytuację, w której dwaj eksperci piłkarscy, relacjonując piłkarski mecz, ględzą jak dyletanci. taki paradoks. Naturalnie o żadnych Doxach nie może tu być mowy. W tym przypadku to raczej para buksiaków*.
Pan Mateusz Borek ma, naturalnie, pełne prawo nie szanować unikalnego talentu, którym go los obdarzył, i nie dbać o profesjonalny wizerunek. Tyle tylko, że to od razu widać.
Swoją drogą szef Eurosportu Witold Domański powinien uzmysłowić obu komentatorom, że nie znajdują się w pubie na piwie, tylko pracują dla renomowanej stacji telewizyjnej, bardzo zasłużonej w promowaniu i propagowaniu sportu. I że takiej wartości paskudzić miernotą nie wolno!
*
Polsat Sport relacjonuje, jak wiadomo, siatkówkę i chwała mu za to. Oglądałem mecz Ekstraligi AZS Częstochowa– AZS Politechnika Warszawa (3:1). Niezwykle emocjonujące, widowiskowe spotkanie, stojące, mimo nielicznych błędów, na bardzo wysokim poziomie. Do którego zresztą dostroili się obaj sprawozdawcy: Tomasz Swędrowski i Ireneusz Mazur. Ta para relacjonuje od niedawna. Mazur zastąpił tu Wojciecha Drzyzgę, niewątpliwie już profesora zwyczajnego siatkówki. Pan Ireneusz jest na razie jedynie bardzo kompetentnym profesorem nadzwyczajnym, ale z całą pewnością wkrótce dostąpi nominacji, bo terminuje, podobnie jak poprzednik, u wysokiej klasy promotora – Tomasza Swędrowskiego.
Teraz ciekawostka. Jeden z zawodników AZS Częstochowa zdobył punkt i wymownie spojrzał w oczy przeciwnika. Pan Ireneusz skomentował: Wiśniewski patrzył na niego twarzą ornitologa na motyla. Bardzo zabawny bywa pan Taniec.
I tak się toczy ten świat uroczy. Bo życie jest różnorodne wielce: raz obdarzy nas wartością, a innym razem szmelcem.

* Niemiecki, tani zegarek na rękę.

czwartek, 16 grudnia 2010

Zwykła chała – to recenzja cała!

Wrócę jeszcze do poprzedniego wpisu.
Nie pierwszy już raz pisałem o programach studyjnych, gdzie dominują gadające głowy. Tu rola prowadzącego jest niezwykle istotna. Ton on w głównej mierze decyduje czy taka rozmowa przyniesienie jakieś konkrety, czy też stanie się paplaniną, tematycznym chaosem, bezpuentowym trykiem. Niestety, ostatnia Café Futbol takim medialnym bublem była.
Przy okazji: niemile mnie rozczarował i to nie po raz pierwszy Włodzimierz Lubański. I choć go nawet trochę rozumiem, to nie znaczy że rozgrzeszam. Bo nie powiedzieć ani słowa krytycznie o tej parodii Polska–Bośnia i Hercegowina i medialnym potworku, jakim była telewizyjna z niej relacja – to musiało u pana Włodzimierza zdumiewać. Ale cóż, skoro bierze się forsę* z instytucji, to trudno potem kalać to gniazdo, bo już własne. Tak się sprzedaje – Zasłużony Reprezentancie Polski – swoją wolność i swobodę wypowiedzi. Za kasę trzeba teraz udawać głuchego i niewidomego. Warto było? Powtórzę, co już pisałem: ludzie ekranu często zupełnie nie zdają sobie sprawy, że telewizja to rentgen osobowości – prześwietla ją bardzo dokładnie.
Teraz o blogu. Ta forma wypowiedzi, w przeciwieństwie do mediów „masowych”, to także zapis emocji, nastroju chwili, impulsu. Jest ona zatem rejestracją przeżyć bardzo osobistych, stanem ducha blogera tu i teraz. Dlatego czasem piszę „na drugi dzień”, żeby ochłonąć po jakimś potworku-przekazie. Tak i w tym przypadku. Pisać bowiem „na gorąco” o relacji z meczu Sewilla–Borussia Dortmund (Polsat Futbol, Liga Europejska) w wykonaniu Cezarego Kowalskiego byłoby bardzo ryzykowne, bo można byłoby mu, po prostu, naubliżać. Tego chciałem uniknąć. Tekstów bowiem raz napisanych zwykle nie zmieniam – nie byłyby wtedy autentyczne więc zafałszowane. Dlatego teraz, już uspokojony, napiszę najłagodniej jak w tej sytuacji mogę, i nie skoryguję: panie Kowalski tknęła Pana przykra anomalia: jak patrzy Pan na mecz i zaczyna mówić – wyłącza się Panu rozum, a włącza słowotok. I Cezary Kowalski staje się komentatorem niemądrym, producentem tandety.
Proszę sobie teraz wyobrazić, jak ująłbym to wczoraj, tuż po meczu.
* Włodzimierz Lubański jest komentatorem meczów reprezentacji Polski w TVP.

środa, 15 grudnia 2010

Polewa sikawkowy Bożydar Iwanow

W ostatnim wydaniu Café Futbol (Polsat Sport) wałkowano problemy okołoreprezentacyjne. Piszę wałkowano, bo trudno to nazwać inaczej. Jeszcze raz okazało się, że prowadzący Bożydar Iwanow pracuje bez koncepcji, dopuszczając do bezładnej, chaotycznej gadaniny a sam „leje obficie wodę", powtarzając po raz n-ty wyświechtane slogany. Choć zatem treli-moreli było sporo, to konkretów – nie mówiąc o konkluzji – nie sprecyzowano prawie żadnych. Za to parę ważnych spraw pominięto. Przykłady, proszę uprzejmie!
Dlaczego Polska rozegrała 10.12.2010 r. oficjalny mecz międzypaństwowy z Bośnią i Hercegowiną... w Turcji, gdzie na stadionie o pojemności ponad 11 tysięcy, było mniej widzów niż zawodników na boisku! – to jedno. Dlaczego mecz odbywał się na europejskim wygwizdowie a nie w Bośni albo w Polsce – byłaby szansa na choćby kilkutysięczną frekwencję? – to drugie. Dlaczego rangę oficjalnego meczu ma spotkanie, w którym występują piłkarze z głębokich rezerw – w większości drugo- lub trzeciorzędni potencjalni (tylko) zmiennicy? – to trzecie. Dlaczego spotkanie jest transmitowane w telewizji publicznej, za co musi ona słono zapłacić (a są to publiczne pieniądze wyrzucone w błoto*)? – to po czwarte. Te ewidentne absurdy, wynaturzenia, anomalie aż biją w oczy. Ale tylko tych, którzy widzieć je chcą. Udających ślepców to nie dotyczy. A taka rolę odegrali, oprócz prowadzącego, obecni w studio Włodzimierz Lubański, Roman Kołtoń, Wojciech Kowalczyk. Dla nich: to nie temat do dywagacji choćby. Oczywiście główny winowajca to prowadzący, ale pozostałym nikt przecież ust nie kneblował! Panowie, sprawdźcie, czyli nie potraciliście gdzieś swoich okrągłych, niedużych, ale kreujących mężczyznę atrybutów.
Program Café Futbol nadawany jest z hotelu Hilton w Warszawie. Wydaje się, że właściwszym pomieszczeniem, z którego emitowane powinno być ostatnie jego wydanie, byłaby jakaś nieużywana już strażacka remiza, gdzieś w prowincjonalnej Pipidówce.

* Chciałbym się dowiedzieć, jak nazywa się owo „błoto”, w którym grzęźnie ta kasa!

wtorek, 14 grudnia 2010

Jak kopalnia Johna ukształtowała!

Eurosport. Snooker. UK Championship. Komentowali: Rafał Jewtuch i Przemek Kruk.
Na wstępie imprezy dość przykry incydent. Jeden z faworytów Ronnie O`Sullivan odpada w pierwszej rundzie. To się, oczywiście, może zdarzyć każdemu. Ale on, trzykrotny mistrz świata, gracz, który w karierze ugrał 10 maksymalnych „brejków” (147 pkt), przegrywa w sposób ostentacyjnie zamierzony – lekceważąc przeciwnika, organizatorów, publiczność na sali i przed telewizorami. Miał widać inne plany, niż ewentualnie wygrywać turniej i 100 tys. funtów. Po co zatem w ogóle brał udział w zawodach? Jak widać zjawiskowy talent wyraźnie góruje tu nad niskiego lotu osobowością. Bywa, choć bardzo szkoda, bo jak O`Sullivan gra na poważnie to widowiska tworzy niezapomniane.
Obaj komentatorzy natomiast to sprawdzona klasa sama w sobie – im się chciało! Wbijali kolejne opinie i oceny w nasze uszy-kieszenie (jeśli kogoś z oglądających obraziłem to przepraszam) – trafiając bez pudła. Mam tu na myśli zwłaszcza finał: wygrał John Higgins 10:9, chociaż Mark Williams prowadził już 9:5! Ostatnie 5 framów to triumf Johna. Jednak nie można powiedzieć, że Mark grał je na siedząco. Przeciwnie, podchodził do stołu równie często, jak przeciwnik. 9:6, 9:7 – napięcie rośnie. Udziela się także sprawozdawcom. Pełni podziwu dla determinacji Higginsa sięgają do źródeł. Przytaczają opowieść jego ojca, który zawodowo fedrował. Otóż zabrał on kiedyś małego Johna do kopalni. Jak nie będziesz przykładał się do treningu to czeka Cię taka harówka jaką tu widzisz – tak mniej więcej powiedział synowi. Oczywiście jest jeszcze parę profesji, które są mniej uciążliwe niż górnictwo dołowe i jednocześnie nie są snookerem, ale nie bądźmy drobiazgowi. Ważne, że ojciec zamierzony skutek osiągnął. Gołowąs John wystrugał sobie szczudła, by móc grać przy „dorosłym” stole, a w nocy zaczął sypiać ze sprzętem snookerowym, trzymając w jednym ręku kijek, a w drugim bile. I – szczęśliwie dla dyscypliny – do dziś tego sprzętu z rąk nie wypuszcza. Czasem tylko, jak wspomniał w jednym z wywiadów, by ulżyć strudzonym po meczu dłoniom, wyręcza go kochająca żona.
9:8 – emocje narastają. Komentatorzy filtrują psychikę zawodników. Oceniają, że – oprócz rywala – to z czym muszą się dodatkowo zmagać to (cytuję): ta presja, ta zawiesina, chmura. Niezwykle trafne spostrzeżenie. Bo jak taka chmura pełna nieznośnej zawiesiny zgęstnieje nad stołem to presja co rusz stawia grającym snookera-pancernika. Zwłaszcza, gdy zawody rozgrywane są w pomieszczeniu zamkniętym i wspomniany cumulus nie ma gdzie przemieścić się i rozproszyć.
A teraz już zupełnie poważnie: presję lepiej wytrzymał Higgins i zasłużenie wygrał. Jednak obaj zawodnicy rozegrali piękny, emocjonujący i dramatyczny finał. W studio zaś doskonałym komentarzem godnie im sekundowali panowie Rafał i Przemek. To się będzie pamiętać!

PS. Jedno uchybienie muszę jednak komentatorom wytknąć. Otóż nie tłumaczyli na język polski wywiadów, których obaj zawodnicy udzielili po finale. Padały tam niekiedy frazy żartobliwe albo dowcipne. Telewidzom nie znającym angielskiego, na tle tekstu dla nich niezrozumiałego, chichot obu Panów z offu raził w takiej sytuacji szczególnie. W przyszłości proszę się poprawić!

sobota, 11 grudnia 2010

Jak PZPN szkodzi wizerunkowi Polski

TVP Sport. Piłka nożna. Oficjalny, towarzyski mecz międzypaństwowy, z odegraniem hymnów Polska–Bośnia i Hercegowina 2:2. Komentował Dariusz Szpakowski.
Daleki jestem od uderzania w dęte tony patriotyzmu, bogoojczyźnianych haseł i hasełek, czy segregacji Polaków na rodzimych i obcych. Jednak pewne granice przyzwoitości powinny obowiązywać zawsze i wszędzie, więc w sporcie również. Nie wolno narażać nazwy Polska na śmieszność i poniżenie, nie wolno w bęcwalski sposób traktować takich symboli państwowości jak hymn narodowy, czy znak Orła Białego. A tak się stało w tym przypadku. Spotkanie rozegrano w tureckiej Antalyi – dlaczego tam, nie wiadomo. Obie drużyny grały w wyjątkowo rezerwowych składach. Biletów nie sprzedawano(!), czyli była pełna darmocha, a mimo to na trybunach – oprócz dziesięciu (dosłownie) kibiców z Polski – totalna pustka. Na ławkach rezerwowych było więcej piłkarzy, niż kibiców na obiekcie! Dlaczego tak mało ważnemu meczowi nadano tak wysoką rangę? Kto i dlaczego dopuszcza do takiej parodii?
Najpierw dlaczego? Otóż, jeśli impreza ma stygmat meczu międzypaństwowego, to telewizja jest zobowiązana do bezpośredniej transmisji, za którą musi zapłacić PZPN-owi, a właściwie prywatnej firmie, której Związek się sprzedał, jak zwykła dziwka.
Teraz – kto winien? W pierwszym rzędzie prezes PZPN Grzegorz Lato naturalnie. Kiedyś wspaniały piłkarz – dziś prezes-bęcwał, pospolity prostak na urzędzie. Kupczy nazwą Polska, polskim hymnem, polskim godłem. Mimo to nie napiszę, że nie ma prawa nazywać się Polakiem. Owszem jest Polakiem. Tyle, że wizerunkowi Polski ewidentnie szkodzącym.
Duża część odpowiedzialności spada także na dyr. TVP Sport Włodzimierza Szaranowicza. Jeśli nawet po niedawnej nominacji, przejął po poprzedniku spadek w postaci wcześniej podpisanych umów, to powinien próbować te skandaliczne zapisy renegocjować, a w razie niemożności – poinformować o tym opinię publiczną. Ale trudno od tego reliktu PRL (bodaj 30 lat z okładem pracuje w TVP!) , lawiranta i kameleona oczekiwać jakichś działań!
A co do Dariusza Szpakowskiego. Jego, oczywiście, trudno tu winić. Jednak nie zająknął się słowem, że to kompromitacja. Oczywiście musiał te pustki na widowni zauważyć i o nich wspomnieć, ale kwitował to tylko głupawym uśmieszkiem. Tu nie zawiódł.
Mam nadzieję, że wreszcie sportowe media zareagują. Panowie dziennikarze i komentatorzy czas to solidnie schlastać!
Bo, niestety, zmienić się nie da.

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Kto pomoże Markowi Rudzińskiemu?

Eurosport. PŚ, skoki narciarskie. Komentowali: Bogdan Chruścicki i Marek Rudziński.
Na zakończenie I serii skakał Thomas Morgenstern. I w tym momencie zaczął się słowotok Rudzińskiego. Zupełnie nie zwracał uwagi na to co dzieje się na ekranie, ignorował powtórki i zbliżenia, gadał bez przerwy i coraz szybciej, podniecony, nie panujący kompletnie nad językiem, jak chory uzależniony od konieczności mówienia w fazie ostrego ataku patologii. Dosłownie brzmiało to tak (Thomas Morgenstern rozpoczyna rozbieg a Rudziński odpala werbalnego Kałasznikowa), stenogram:
Anders Bardal na prowadzeniu, Larinto drugi, Ammann trzeci i do zakończenia pierwszej serii pozostaje Thomas Morgenstern. Wygrywał tutaj na olimpijskiej skoczni w marcu 2006 roku, przed dwoma laty był na miejscu drugim, wczoraj wygrał. To jest drugie w tym sezonie podium, a pierwsze zwycięstwo Thomasa Morgensterna, (zawodnik jest w powietrzu – Rudziński mówi coraz szybciej – prawie krzyczy) lidera klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Świetna prędkość na progu. Będzie bardzo daleko i jest bardzo daleki skok Thomasa Morgensterna. No więc skacze rewelacyjnie. Można powiedzieć, że się wymieniają formą ze Schlierenzauerem. Jak Schielierenzauer skacze znakomicie, trochę gorzej Thomas Morgenstern. Jak Thomas Morgenstern świetnie – gorzej Schlierenzauer. Choć Morgenstern nie skakał tak dużo słabiej, jak teraz Schlierenzauer skacze od niego. Sto trzydzieści pięć metrów, najlepsza odległość i najdłuższy skok w konkursie. Do tej pory nie było dziewiętnaście i pół punktu, a Morgenstern je otrzymuje od dwóch sędziów, dwie dziewiętnastki, jedna osiemnaście i pół, a więc za styl będzie miał zdecydowanie najlepszą notę w tej pierwszej serii, odległość najlepsza i będzie wygrywał po pierwszej serii Thomas Morgenstern. Tu zdołał się włączyć na ułamek sekundy jego kolega Musi wygrywać (tylko tyle zdążył powiedzieć). Amok Rudzińskiego trwał: Jak z punktami za wiatr – aaaa dodano jeszcze. Sto czterdzieści i osiem dziesiątych punktu to jest duża przewaga, to jest przewaga cztery i sześć dziesiątych punktu na Andresem Bardalem, który jest drugi, trzeci Larinto, Ammann jest na czwartej pozycji, na piątej Evensen, pozycje w dziesiątce mają jeszcze dwaj Austriacy Loitzl i Kofler, Norweg Jacobsen, Fin Hautamaeki i Rune Velta nieoczekiwanie ten Norweg na dziesiątej pozycji. Adam Małysz jest jedenasty. No i w trzeciej dziesiątce będziemy jeszcze mieli Kamila Stocha, nie – w drugiej dziesiątce, na dziewiętnastym miejscu. I ta kaskada słów wylała się z Rudzińskiego w kilkanaście sekund – ciężki przypadek kliniczny! Dopiero w tym momencie emitowana jest tabela z kolejnością po I serii, którą właśnie teraz należałoby krótko skomentować. Ale Rudziński po ataku musi odpocząć.
Człowiek ten podobnym rozwolnieniem relacjonuje skok każdego zawodnika. Nieprzerwany gejzer wykrzykiwanych słów i zdań. Jaka jest przyczyna schorzenia nie wiem. Czy chce kabotyńsko błyszczeć rekompensując zadawnione kompleksy, czy dopieszcza kołtuna dętymi popisami, czy w głowie coś mu się przestawiło i wymaga terapii? Tak czy inaczej szef Eurosportu Witold Domański powinien się tym zainteresować. Panie Domański nawiedzony pacjent paskudzi Panu stację – niech Pan reaguje!
Ale to nie wszystko. Obaj komentatorzy wpadli w manierę prognozowania odległości skoku i potem zgadywania miejsc w klasyfikacji. Nie czekając na wyświetlenie pomiaru mówią np. ok. 120 m, a jednak 117,5. Będzie 4 albo 5 miejsce, a nie – jest ósmy. Albo: daleko, bardzo daleko, ale jednak bliżej niż poprzednik. A skok poprzednika określono jako daleki. Wynika z tego że skok bardzo daleki jest krótszy od dalekiego. Naturalnie za chwilę pokazuje się grafika i wszystko wiadomo dokładnie. Po co więc ta bezmyślna antycypacja? Jest powód: obaj na skokach kompletnie się nie znają, ocen fachowych – zero. A mówić coś trzeba, no to trajkoczą, co im ślina na język przyniesie. A że sensu w tym nie ma? Głupi naród to kupi! I kupuje, bo co ma robić. Jeden z drugim koleś-Oleś jest pod specjalną ochroną, nie napisze o tym żadna gazeta, wynaturzenia nie napiętnuje żaden program telewizyjny: obowiązuje solidarność – ślepa, za wszelka cenę. I tak patologia trwa!
I jeszcze na koniec: żądam od panów Rudzińskiego i Chruścickiego aby natychmiast przestali oddawać mocz w moje uszy. Mówi się proszę ignorantów: najlepszy z Czechów, a nie szczechów. Te szczochy sobie wypraszam. Dykcję ćwiczyć, bo do ludzi mówicie!

sobota, 4 grudnia 2010

Pierwsze knoty za płoty!

Eurosport. Biathlon kobiet. Komentowali: Tomasz Jaroński i Krzysztof Wyrzykowski.
Wrócili jedni z najlepszych. Z nimi biathlon (i Tour de France oczywiście) to prawdziwa rozrywka. Wczoraj też byli w formie. Jedną z polskich zawodniczek – Agnieszkę Cyl – chcieli nawet zaprosić na Sylwestra. Gdy się jednak okazało, że nie zajmie ona miejsca w pierwszej 10-ce – zrezygnowali. Ładnie to tak? To uroda, młodość i charakter to się u Was nie liczą? Ale może naszła ich zasadna refleksja, bo dziewczyna z trzeciej 10-ki wiekowej, a Panowie raczej z dalszych.
Dowiedziałem się z relacji, że inna polska biathlonistka wyszła za mąż i teraz nazywa się Nowakowska-Ziemniak. Dlaczego nie przekonała męża, by to on raczej przyjął jej nazwisko – nie wiadomo. Chociaż – z drugiej strony – zyskała na stałe człon męski także w nazwisku. A poza tym pan Ziemniak to musi być twardziel: z nazwiska obrać się nie dał!
Sprawozdawcom muszę jednak wytknąć brak refleksu, albo dekoncentrację. Kilka razy zaskoczyła ich centrala emitująca reklamy – przerywała im komentarz w pół słowa. Ale to drobiazg. Wspomniałem o tym, by jakoś uzasadnić tytułowy bon-mocik.
Pozdrawiam!

czwartek, 2 grudnia 2010

Kto się poslizgnął na wślizgach?

Polsat Futbol. Liga Europejska. Lech–Juventus (1:1) i awans drużyny z Poznania do fazy pucharowej). Komentowali: Mateusz Borek i Roman Kołtoń.
Ogłoszono sukces polskiej piłki. W pierwszej połowie udział w triumfie wzięli: obcokrajowcy (siedmiu) – i następujący Polacy: Kotorowski, Wojtkowiak, Bosacki, Peszko oraz komentatorzy. Najsłabszym ogniwem krajowym był niewątpliwie nadpobudliwy R.K. Ranga meczu i ciężkie warunki atmosferyczne – zadymka śnieżna, niska temperatura – spowodowały, że grał nieprzewidywalnie, faulując nieustannie. Raziły zwłaszcza jego częste, nieprzemyślane wślizgi (werbalne). Nie trafiały zupełnie ani w sens., ani w kontekst – natomiast były boleśnie celne dla uszu telewidzów.
Na szczęście R.K. nie wytrzymał meczu kondycyjnie i w drugiej połowie był mniej aktywny. Wtedy częściej zagrywał jego partner Mateusz Borek i przekaz stał się czystszy. Końcówka, niestety, należała znów do pana Kołtonia. Tuż po meczu wykonał ostatni już wślizg – podsumowujący. Równie niepotrzebny i nerwowy co większość poprzednich.
Reasumując: jeśli nawet ten wieczór był sukcesem polskiej piłki nożnej, to Romana Kołtonia na pewno nie.
*
W studio pan Bożydar Iwanow komentował mecz z ekspertami: trenerem Czesławem Michniewiczem i byłym piłkarzem Jarosławem Araszkiewiczem. Pan Bożydar tym się różni się od swoich gości, że on o piłce nożnej mówi, a oni się na niej znają. Dlatego on głównie paplał, a oni grzecznie słuchali. Miejmy nadzieję, że bez negatywnych dla ich wiedzy konsekwencji.
Ciekawostka
W Canal+Sport mecze komentuje m.in. Krzysztof Przytuła. Niekiedy powiada on, że jakiś zawodnik: oddał strzał na bramkę. To znaczy – chciałby tak powiedzieć. Niestety to mu się nie udaje. Z jego dykcji wynika bowiem, że gracz tę bramkę – pardon – osiusiał. Może ktoś pouczy delikwenta, że strzał i szczał to dwa zupełnie różne określenia.

wtorek, 30 listopada 2010

Hiszpański cyrk – polscy klauni

Cd. wczorajszego wpisu. Mecz przypominał jednostronne, cyrkowe popisy (Barcelona). Na arenie królowali artyści-akrobaci, prestigitatorzy genialnie kuglujący kończynami dolnymi (dwóch także górnymi), oklaskiwani przez entuzjastycznie reagującą publiczność. Takie było tło tego widowiska .
W fonii rozpoznawalnej natomiast słychać było dobrze znanych klaunów w żałosnych skeczach i trywialnych szmoncesach. Jeden z nich w dodatku (J.L.) wpadł od początku przedstawienia w histerię nie panując kompletnie nad głosem (momentami jaskiniowym skowytem wył wręcz niemiłosiernie). Dobrze chociaż, że nie było go widać. Zwykle klauni pojawiają się w spektaklu 2–3 razy. Ci zaś cyrkowi kabotyni natrętnym słowolejstwem nie dali od siebie odetchnąć nawet na chwilę. Występując poza areną – artystom nie przeszkadzali, telewidzom przeciwnie – przedstawienie paskudzili niemiłosiernie.
Ich klaun przełożony – Jacek Okieńczyc – jak zwykle nie zareaguje. A czas po temu najwyższy!

poniedziałek, 29 listopada 2010

Chłam Derbi po polsku!

I znowu, jak co roku, to samo. Mecz Barcelona–Real w Canal+Sport będą komentować Jacek Laskowski i Leszek Orłowski. Znowu eeee, yyyyy obu będzie dominować w przekazie. Przeplatane upiorną manierą Laskowskiego – śpiewaniem samogłosek Meeeesssii, Xaaaaaviiii, eeeee, yyyy, Iniiiiestaaaa, teraaaz naaa praaawą stronę, yyyyy, eeeee, Aaaalveeees itd., itp. A do tego pyszna okrasa: przygłupawy chichot z własnych niby-dowcipów.
Laskowski mówi w sposób skrajnie niechlujny, najgorzej chyba ze wszystkich sprawozdawców. Bez tych obrzydliwych naleciałości, np. przeciągania samogłosek, on nie jest w stanie powiedzieć normalnego zdania. Przecież tego nie można już słuchać! I nikt, nikt mu nie zwróci na to uwagi! Dlaczego stacja pozwala tak paskudzić własny produkt, dlaczego my abonenci musimy wysłuchiwać koszmarnego bredzenia tego faceta.
Specjalność Orłowskiego to podawanie tysiąca duperelnych informacji, wiadomości-śmieci, wręcz badziewia. Ogłupiająca statystyka, cytaty z gazet, wypowiedzi prezesów, zawodników, jak leci, bez żadnego wyboru, ładu, składu zastanowienia czy warto. A że na boisku są Messi, Xavi, Iniesta, Ronaldo. A co go to obchodzi! Te jego kretyńskie ńjusy są ważniejsze!
Czy nie lepiej wysłać na taki mecz jednego, inteligentnego, płynnie mówiącego człowieka z dobrą dykcją, który nie będzie się mądrzył, tylko relacjonował wydarzenia na boisku. Niech się zachwyci razem z telewidzami kunsztem wspaniałych piłkarzy. I nie wtłacza w nasze uszy bezmyślnej, pustej gadaniny.
A przed meczem, w przerwie i po meczu pracuje przecież studio – tam jest miejsce i czas na prognozowanie, komentowanie, ocenianie, objaśniania, materiały archiwalne, powtórki, itd.
Ale będzie, jak co roku: zdumiewający paradoks i rażący dysonans – piłkarscy arcymistrzowie relacjonowani przez parakomentatorów!

czwartek, 25 listopada 2010

Polsat Sport++

Polsat Sport. Siatkówka. Liga Mistrzów. Skra–Trentino (3:0). Komentowali: Tomasz Swędrowski i Wojciech Drzyzga.
To był piękny mecz – zwłaszcza w wykonaniu Skry. I piękne, wysokie jej zwycięstwo. Ale na bardzo wysokim poziomie stała także relacja telewizyjna.. Para komentatorów nie po raz pierwszy udowodniła, że zaliczyć ją należy do ścisłej czołówki – bez względu na dyscyplinę sportu. Oprócz eksperckiej znajomości siatkówki obaj wykazali się również obiektywizmem. Nie modlili się o każdy punkt dla „swoich", nie cierpieli, gdy Skra traciła punkty po wspaniałych zbiciach Kazijskiego czy Stokra – przeciwnie – potrafili to zauważyć i docenić. Eliminując zaś z relacji szowinizm i dostrzegając – zasadnie – wysoką klasę przeciwnika, tym bardziej wyeksponowali i podnieśli wartość zwycięstwa Skry. Potwierdziła się prosta prawda: komentator nie powinien być kibicem, bo i tak wiadomo za kim jest. Warto by to pamiętali inni relacjonujący siatkówkę w Polsacie, np. Marek Magiera czy Krzysztof Wanio.
I jeszcze jedno. Po pierwszym secie, który zakończył się „w doliczonym czasie punktowym” (31:29) pan Wojciech zauważył u graczy Trentino niepewność i zajawki strachu. Zrazu taka ocena mogła lekko irytować jako przedwczesna, ale okazało się że obserwacja była trafna – potem już Włosi poważniej Skrze nie zagrozili. Żeby cykle analityczne oratora W.D. nie były zbyt rozlegle, czuwał nieoceniony Tomasz Swędrowski. Zatem powtórzmy: piękny mecz i doskonały, wszechstronny komentarz.
*
Polsat. Piłka nożna. L.M. Glasgow Rangers–Manchester United (0:1). Komentował Bożydar Iwanow.
Bez entuzjazmu oczekiwałem tego meczu. Okazało się, że niesłusznie. Szkoci zagrali dobre spotkanie. MU na zwycięstwo musiał więc ciężko pracować. Gra była szybka, zacięta, ze sporą ilością niezłych akcji ofensywnych i kilkunastu emocjonujących sytuacji podbramkowych. Na pozytywny odbiór meczu wpłynął także komentarz B.I. Oglądał uważnie, w ocenach oszczędny, „mądrości od siebie” nie nadużywał, żadnej ważnej akcji nie przegadał. Chociaż niektóre wątki obyczajowe, dotyczące piłkarzy, mógł sobie darować (swoją drogą w telewizji komercyjnej od „dopieszczania kołtuna" powstrzymać się trudno). Ale ogólnie w skali do 5: 4+ (duży plus!).

środa, 24 listopada 2010

Wieści z Chamowa

W Canal+Sport Cezary Olbrycht rozmawia z trenerem Maciejem Bartoszkiem (Zagłębie Lubin, Ekstraklasa SA)). Trener Bartoszek jest łysy.
Gdyby nie okoliczności powiedziałbym, że przybyło panu siwych włosów – zagaja elegancko przyjemniaczek Olbrycht.
Natomiast okoliczności, które zaistniały obecnie, upoważniają mnie do nazwania Pana nieokrzesanym bęcwałem – powinien odpowiedzieć trener Bartoszek.
Nie odpowiedział i bęcwał należnej odprawy nie dostał. A powinien.
*
Franciszek Smuda stwierdził w jednym z ostatnich wywiadów, że musi się starać o obywatelstwo polskie dla (Perquisa (Sochaux) i Arboledy (Lech) bo nie ma skąd brać obrońców. Z kibla ich przecież nie wezmę. Dziennikarz nie zareagował.
A może wreszcie ktoś publicznie przywoła trenera do porządku i uświadomi mu, że powinien liczyć się ze słowami, bo jest trenerem reprezentacji Polski. I nie wolno mu w publicznych wypowiedziach posługiwać się knajpianym bełkotem – jak przy kuflu piwa w towarzystwie prezesa.

sobota, 20 listopada 2010

Medialny wysyp Szpakowskich

Canal+ Sport. Ekstraklasa. Legia–Arka (3:0). Komentowali: Rafał Dębiński i Krzysztof Przytuła.
Komentatorzy specjalnej troski.
Każdy: Rafałek i Krzysio –
wypisz-wymaluj Szpakowski.


czwartek, 18 listopada 2010

Bezbrzeże Zapaści Zawodowej

TVP1. Piłka nożna. Polska–Wybrzeże Kości Słoniowej 3:1. Komentowali: Dariusz Szpakowski i Andrzej Juskowiak.

Tylko z tym Szpakowskim,
tylko z tym Dariuszem
bezsens przybiera postać,
telewidz – cierpi katusze.

wtorek, 16 listopada 2010

Zapowiada się Smudne Lato 2012, niestety

Jeszcze o pijaństwie w kadrze piłkarzy. Tym razem nieco poważniej.
Wyobraźmy sobie, że selekcjoner reprezentacji Rosji oznajmia, że w jego kadrze będą grali tylko abstynenci. Jaki byłby efekt? W drużynie narodowej najstarszy zawodnik liczyłby nie więcej niż 17 lat.
W Polsce aż tak żle raczej nie jest. Ale, niestety, dobrych zawodników mamy znacznie mniej niż sąsiedzi a i tak wielu z nich alkoholu nadużywa i to od dawna. To kwestia kultury ogólnej, obyczajów, moralności, kultywowania złych tradycji (np. pijackie balangi na zgrupowaniach). Taka jest rzeczywistość i Smuda, który w środowisku piłkarskim tkwi od lat kilkudziesięciu, obejmując kadrę dobrze o tym wiedział. Wyeliminowanie tej anomalii uznał więc za priorytet i postanowił usunąć ją jednym cięciem skalpela: zakazem picia „na kadrze” pod rygorem wyrzucenia nieposłusznych z reprezentacji na zawsze. Można tu sentencjonalnie stwierdzić, że „na zawsze” to się tylko umiera. Dlatego nikt rozsądny takim absolutem nie szafuje. I rzeczywiście bumerang wkrótce wrócił – w niedługim czasie na piciu alkoholu przyłapano ok. 12 zawodników. Tylu więc powinno być wyrzuconych. Smuda spanikował i usunął 4, sugerując przy tym, że będą mogli w przyszłości powrócić. Srogi satrapa okazał się zwykłym mięczakiem! Tym samym, niestety, stracił nie tylko wiele ze swego autorytetu, ale także dolegliwy wrzód-problem pozostał.
Żeby było jasne: uważam nadużywanie alkoholu przez profesjonalnych piłkarzy za patologię, świadczącą wymownie o ich głupocie. Ale przecież tak skrajnej bezmyślności nie można wyleczyć jednym zakazem! Niestety Smuda o tym nie pomyślał. Cóż, do funkcji i stanowisk, gdzie trzeba pracować z większą grupą ludzi, wymagane jest przygotowanie nie tylko strickté zawodowe, ale także prezentowanie minimum poziomu ogólnego – w zakresie wiedzy i inteligencji. Tego, niestety, zabrakło. Doradzić i pomóc też nie miał kto, ponieważ sternik piłkarskiej centrali i jego najbliższe otoczenie niedomagają bliźniaczo podobnie jak selekcjoner.
Od czego można było więc zacząć. Skompletować sztab szkoleniowo-medyczny reprezentacji z psychologiem i fizjologiem w składzie. Jednocześnie opracować plan-wzorzec zgrupowań, w którym jedną z ważnych obowiązków tych ludzi byłaby codzienne, bezpośrednie kontakty z kadrowiczami, indywidualne rozmowy, dyskusje a także tematyczne prelekcje zapraszanych specjalistów z zewnątrz. Przez ponad dwa lata na zgrupowaniach kadry z wieloma zawodnikami sztab szkoleniowy przebywałby kilkadziesiąt dni. Ileż wiedzy mogliby w tym czasie przekazać oni młodym ludziom na temat standardów obowiązujących sportowców wyczynowych: właściwego wyżywienia, higienicznego trybu życia, konsekwencji nadużywania alkoholu, sposobu spędzania wolnego czasu (np. nauka języków obcych), porady dotyczące gospodarowania środkami finansowymi, itd. (niepotrzebne skreślić, pożyteczne dopisać). Być może wielu tym młodym ludziom pomogłoby to w skorygowania swojego sportowego i osobistego życia, wyeliminowania z niego narastających zagrożeń, złych nawyków. Niejeden z nich miałby możliwość uzyskania mądrej porady i pomocy w rozwiązaniu problemów osobistych, jednym słowem jak znaczącą pracę wychowawczo-edukacyjną i jak olbrzymią wiedzę ogólną można by im przekazać. I choćby nawet tylko kilku z nich dostrzegło, że po treningu można robić coś innego niż tylko balangować, już by się opłaciło. Tylko czy to mogli zorganizować Lato ze Smudą?
Skończmy z tymi marzeniami. Smuda musi wybierać spośród pijących bo innych, umiejących jako tako grać w piłkę, nie ma. Tak jak nie ma selekcjonera z autorytetem i powszechnym poważaniem, wśród piłkarzy zwłaszcza. Smutne.

poniedziałek, 15 listopada 2010

Nowator Smuda – kokieteria jako element taktyczny

We Wprost (8–14.XI.2010) publikacja Michała Pola i Dariusza Wołowskiego pod ekscytującym tytułem Piłka pijana.
Cytuję pierwsze zdanie: W polskim futbolu zawsze piło się na potęgę. Pili przedwojenni idole i powojenne gwiazdy. Piły Orły Górskiego i Piechniczka. Jest tylko jedna różnica: kiedyś pili i grali, teraz zostało tylko picie.
Mocne wejście! Właściwie na tym można byłoby zakończyć – przecież już wszystko jest jasne. Ale Autorzy na łatwiznę nie poszli. Choć to zbyteczne postanowili jednak wstępną tezę udowodnić. Przypomniano więc znane już od dawna i całkiem świeże pijackie wyczyny popularnych polskich i zagranicznych piłkarzy, opisano dwie, trzy aferki-imprezki, wypowiedzi m.in. Wojciecha Kowalczyka i Zbigniewa Bońka.

Niepotrzebnie tylko na koniec przytoczono wypowiedź fizjologa, prof. Jana Chmury. Naukowiec ten przynudza, że alkohol futboliście szkodzi. Z tym, że temu z Premier League mniej bo on ma większy potencjał – w jednostkach 100:20 (jak tamten wypije 100 g to mu spadnie do 90 jedn., a naszemu to aż o połowę czyli do 10). Panie profesorze: połowę zgubi jak golnie taki naparstek? Musiała tam być badana jakaś ciapa (patrz niżej). Bardzo to niewiarygodne.

Dalej czytamy, że organizm obcego jest lepszy w maksymalnym poborze tlenu, dlatego np. szybciej on trzeźwieje. Może i tak, z tym, że naszemu nie musi akurat zależeć na czasie. Ale już z tym poborem tlenu to szanowny Profesor zaprzecza sam sobie. Akapit wyżej mówi, że rodzimy zawodnik ma mniejszy potencjał; jeśli tak, to np. w czasie meczu bardziej się on męczy. Czyli częściej i szybciej oddycha – siłą rzeczy musi pobierać zatem więcej tlenu, a nie mniej. Trzeba, panie Janie, uważać co się mówi.
Prof. Jan sugeruje wreszcie, że zamiejscowy, w przeciwieństwie do swojaka, posiada umiejętność picia, bo nie spożywa w przeddzień. To jest nielogiczne – przeciwnie akurat nasz jest tu lepszy – on może nawet w dniu meczu (w artykule są dowody – Pol, Okoński, kadra Polski przed meczem ze Słowacją). Reasumując: przytoczona wypowiedź prof. Jana Chmury razi populistycznym moralizatorstwem, jest pełna sprzeczności i stanowi wyraźny dysonans w stosunku do reszty tekstu.
Za najciekawszy fragment tej publikacji uważam natomiast odkrywczą, na miarę epoki, wypowiedź Wojciecha Kowalczyka. Zacytujmy tę perełkę:
Dobry piłkarz pije. A to dlatego, że się nie boi, że jest pewny siebie, pewny swoich umiejętności. Ci, którzy nie piją – albo mówią, że nie piją – to zazwyczaj zwykłe ciapy, które nic nie potrafią. Im lepszy klub tym piłkarze więcej piją. Kto był najlepszym piłkarzem w historii? Maradona, który pił i ćpał.
W.K.
co tydzień bierze udział w programie Polsat Sport Café Futbol. Tam, poza problemami polskiej piłki, prowadzący Mateusz Borek zachęca do udziału w konkursach, gdzie można wygrać rozmaite piłkarskie gadżety (koszulki, bramkarskie rękawice, szaliki) – atrakcyjne zwłaszcza dla młodych telewidzów. Ci młodzi zapewne nie czytają Wprost i wiekopomne wersy pana Kowalczyka mogą do nich nie dotrzeć. Proponuję więc jeden z następnych programów poświęcić rozwinięciu i pogłębieniu tej przenikliwej konstatacji –W.K. mógłby wystąpić jako prelegent. Przy niedużej, estetycznej tablicy miałby wtedy możliwość nauczyć i pouczyć młodych adeptów futbolu, jak i ile należy pić alkoholu, by nie zostać w przyszłości wystraszoną, lękliwą, niepewną swoich umiejętności piłkarską ciapą. Wykresy, ilości zalecanych porcji w zależności od wieku, wzrostu, ilość promili optymalna dla danego rocznika, zdjęcia wybranych, estetycznych „szkopków” (proponuję te o większej podstawce, aby nie doszło do nieszczęścia – połknięcia naczynia razem z zawartością), spożycie „z gwinta” ilustrowane wizualizacją prelegenta (umiejętność przydatna zwłaszcza przy wlewie dyskrecjonalnym), informację o najzdrowszych dla młodego sportowca dopalaczach, itp. Program zaś zwieńczałoby wypisane na gustownym landszafcie, przesłanie skierowane do futbolowego narybku: Trzeźwy – Maradoną nie zostaniesz!

W publikacji Wprost wspomniano również o kłopotach trenera reprezentacji piłkarskiej Franciszka Smudy. Wyjdźmy tu poza artykuł. Selekcjoner zapowiedział, że picie alkoholu w czasie zgrupowań jego kadry, będzie karane usunięciem spożywającego. Oj, lekkomyślna to była obietnica.

Najpierw upiło się 10-ciu. Trener chciał sprawę zatuszować, więc tylko zawiadomił o incydencie trenerów klubowych piłkarzy. Ale się wydało. Więc pan Franciszek uruchomił karomierz – ale wyrzucił tylko Pieszkę i Iwańskiego. A co z tymi ośmioma pytał wczoraj przytomnie (bo w studio Café Futbol) wspomniany tu już Wojciech Kowalczyk? Potem znowu kłopot – zapili kapitan i renomowany bramkarz (Żewłakow i Boruc*). Już ich w kadrze nie ma. Przy okazji incydentu Smuda ujawnił mediom, że nie został zrobiony miękkim ch…. Ważne przypomnienie, choć nikt nigdy nie kwestionował jakości potencji szanownego Rodzica. Niewykluczone natomiast, że Tatuś krzątał się krótko i w pośpiechu, bo góry wyraźnie nie dopracował.
Tak czy inaczej bilans p. Smudy nie jest wesoły. Najpierw kapowanie winowajców (u znanego abstynenta, śmiertelnego wroga piwa zwłaszcza, to specjalnie nie dziwi); jak się wydało – niekonsekwencja: zamiast 10 usuwa 2, po czym sugeruje, że ich przywróci, tylko nie wie kiedy. Potem musi znowu wyrzucić, tym razem znaczącą dwójkę graczy, a za kilka dni dopuszcza możliwość ich powrotu. I tak od ściany do ściany rzuca nim ten problem pijany.

I jeszcze wywiad selekcjonera dla Polska The Times o zbliżającym się meczu z Wybrzeżem Kości Słoniowej (m.in. Drogba, Ebué, bracia Touré)? Na sugestię, że przeciwnik trudny, a nie wszyscy jego zawodnicy są w odpowiedniej formie p. Smuda odpowiada:
Ja nie płaczę i oni też nie mają prawa. Niech nas rywale podstawią pod ścianą, a my musimy pokazać, że mamy jaja…
Słusznie, jak się nie da inaczej trzeba spróbować kokieterii.

* W rewanżu nazwał selekcjonera Nikodemem Dyzmą. Selekcjoner równie elegancko odpowiedział w cytowanym wywiadzie, że się nie obraził, bo Dyzma był zdolniejszy od Boruca. Czekamy na ciąg dalszy dialogu!

niedziela, 14 listopada 2010

Brawo komentatorzy!

Finał MŚ w siatkówce. Rosja–Brazylia 3:2. Komentowali: Jerzy Mielewski i Wojciech Drzyzga.
Znakomity pokaz siatkówki na bardzo wysokim poziomie i doskonała praca komentatorów. Gratuluję i dziękuję obu Panom.

wtorek, 9 listopada 2010

Zebranie Zarządu czas zwołać!

Hart
Zabaleta, Kompany, Colo Toure, Kolarov
Barry, Boateng, Yaya Toure, De Jong
Balotelli, Tevez.
Taki był skład Manchesteru na mecz Premier League z West Brom wygrany przez City na wyjeździe 2:0; w dwa dni po meczu z Lechem. Z tej drużyny w Poznaniu 90 min zagrał tylko Zabaleta, a dopiero po przerwie weszli Kolarov (na 20 min) i Kompany (na 12 min). Z kim więc wygrał Lech – to proste z II. drużyną MC! (trener nie docenił przeciwnika).
Obaj komentatorzy tego meczu w Polsacie Sport Roman Kołtoń i Mateusz Borek najpierw zasadnie poinformowali o nieobecności najlepszych graczy City, a potem stwierdzili, że to nie umniejsza wartości zwycięstwa. Bądźmy ściśli, to nie umniejsza wyniku i faktu zdobycia 3 pkt, a także mądrej taktycznie gry Lecha – ale to tyle i tylko tyle. Gdyby bowiem poznaniacy pokonali MC w takim składzie jak powyżej, to nawet przeciętny kibic musiałby ocenić wartość takiej wygranej znacznie wyżej. Ale, naturalnie cieszyłem się tego wieczoru z całą widownią i komentatorami.
*
Artur Wichniarek rozwiązał kontrakt z Lechem Poznań w wyniku ugody. To były król strzelców 2. Bundesligi w Arminii Bielefeld. Za to osiągnięcie nazwany tam został królem Arturem. Z dynastii Syfonów, dodajmy, bo wystarczy, że pojawi się w okienku telewizyjnym a jego zarozumialstwo, arogancja i tupet ciekną z ekranu obficie. Jacek Zieliński zwykle zostawiał go na rezerwie, bo JKM grał słabiutko. Ale jak król może siedzieć na ławie zapasowych? Z drugiej strony nie przyjęło się, by rezerwowy okupował tron. Tak źle i tak kiepsko. Gdy więc niezadowolony zaczął psuć atmosferę, włodarze Lecha doprowadzili do jego abdykacji. Ile ich to kosztowało, nie wiadomo? Podobnie jak trudno zrozumieć, po co w ogóle wpuścili do szatni przedstawiciela takiej akurat dynastii?
*
Siatkarki przegrały 4. mecz na w Japonii (z Chinkami 0:3). I prawdopodobnie zajmą miejsce 13–16. Czyli zakończą udział w imprezie. Bo o te miejsca się już nie gra! Oglądałem wszystkie mecze Polek, a także pomeczowe studia w Polsat Sport. Z opinii komentujących imprezę fachowców (m.in. Krystyna Jakubowska, Andrzej Niemczyk, Wojciech Drzyzga, Ireneusz Mazur) wywnioskowałem, że główną przyczyną niepowodzeń Polek był fatalny start (porażki z Japonią i Serbią). Potem w II. fazie porażka z Rosją (0:3) całkowicie rozkleiła nasz zespół. Mówiono także o budzącej wątpliwości selekcji (brak w drużynie Katarzyny Skorupy i Katarzyny Skowrońskiej). Najtrudniej było uczestnikom studia oceniać pracę trenera Jerzego Matlaka – kolega z branży, głupio jakoś. I to można zrozumieć. Ale jednak telewidz chciałby usłyszeć mówione pełnym tekstem fachowe opinie i oceny dotyczące zarówno zawodniczek jak i trenerów. Może więc zapraszać, panie Mielewski, do dyskusji kogoś, komu konwenanse i znajomości języka na supeł by nie wiązały. Wielu telewidzów i kibiców chciałoby wiedzieć dlaczego np. trenerem naszej kadry jest człowiek, który nie umie poradzić sobie z meczowym stresem, który sztorcuje zawodniczki zamiast im pomagać? Związek powinien mu przydzielić psychologa bo inaczej ten człowiek nigdy nie wygra poważniejszej imprezy (MŚ, ME). Żal mi tych kobiet, bo wyraźnie cierpią, gdy w trakcie seta pan trener bierze „czas", a one idą w jego stronę, jak na ścięcie. Po to, żeby usłyszeć, no, no, co Wy gracie, weźcie się do roboty, no, no. Za każde takie NO powinien trener Matlak płacić 1000 zł – może by się z tego dość ordynarnego obyczaju wyleczył!
A obok Jerzego Matlaka siedzi na ławce II trener Piotr Makowski, który już zdobył z drużyną siatkarek brązowy medal ME.
Kiedy zbiera się Zarząd PZPS?

piątek, 5 listopada 2010

José Maria Bakero – gonitwa myśli

Dziwny ten Lech. Mają trenera, co wygrał Ekstraklasę – ale nazwali to badziewie; to tak jak by na plecak mówić biustonosz – wprowadził klub do Euroligi, tam jest na drugim miejscu z szansami na fazę pucharową, a oni go zwalniają. I mnie proponują tę posadę! A ja o takich sukcesach jak Cielinki* to mogę tylko pomarzyć. Ale zastanawiać się nie ma co. Kasę dają to trzeba brać. Po co swoje u cudzych mam wydawać? Tylko ta Euroliga trochę denerwuje. Ale jest szansa, że po meczu z Manchesterem sytuacja się wyjaśni.
Trochę to nieładnie cieszyć się z czyjegoś niefartu, ale nikomu przecież o tym nie powiem, że niedziela była dla mnie fartowna. Wygrali w lidze Lech–Wisła 4:1 i były rozróby na stadionie. Atmosferka się więc zagęszcza. Ciekawe, bo okazało się, że policja nie zgodziła się na rozegranie meczu – obiekt nie był dostatecznie zabezpieczony. Ale prezydent Poznania olał policję i zgodę wydał. Powiedział, że musiał tak zrobić, bo jak by odwołał imprezę, to kibole by miasto zdewastowali! Czyli przyznał, że to nie on tu rządzi tylko kibole Lecha. Oni podobno też się wkur……., że wyrzucono Cielinki, a do mnie mają duże zastrzeżenia. To nie jest dobrze. Czy ja przypadkiem nie wdepnąłem w jakieś potężne g….. Na samym już początku podpadłem najwyższej władzy w Poznaniu! Może poprosić Pogozeczika** o ochronę. Teraz u nich rozdają to za darmo!
*
Jak to dobrze, że ten Arboleda*** zna hiszpański. Powiedział mi że media wałkują odejście Cielinki i wiedzą już o mnie! Trudno się dziwić. Kibole wiedzieli wcześniej to i do prasy się doniosło. Ale to dla mnie akurat dobrze – im więcej szumu, plotek, nerwowości przed meczem z Manchesterem tym lepiej. Chłopakom trudno się będzie skoncentrować. Tylko ten Mancini mnie zdenerwował, drugi skład, dupek, wystawia. Ale i tak ci, których wystawił są lepsi od tej mojej zbieraniny. I jest na szczęście Adebayor. Może nie będzie źle. Skład muszę wystawić najlepszy, bo wydałoby się to podejrzane, ale potem zacznę odpowiednio zmieniać i jakoś to się ułoży.
*
No nie, no nie, tego to się nie spodziewałem! Te Angole, kaleki, do bramki nie mogli trafić – tyle sytuacji zmarnowali! A temu siadła od razu. I to już w drugim meczu z rzędu. Injać strzelił dla Lecha na 1:0, poprzednio trafił z Wisłą Całe szczęście, że nie zapomniałem się cieszyć! W przerwie im powiem, żeby długo rozgrywali, będzie strata, pójdzie kontra… Jose, Mari, opanuj się – nawet w myślach nie można przesadzać. Głupie wyrzuty sumienia! Przecież w lidze chcę dla nich, jak najlepiej, dlatego tu powinni odpaść. Na dwa fronty to nawet mowy nie ma, żeby coś ugrali. Nie takie kozaki d…. już dawali! A poza tym, jak polegnę w pucharach to nikt nie będzie miał do mnie pretensji, a jak przegram ligę to narobię sobie bigosu.
No dobra, Angole wyrównali. Adebayor w II poł. Zaraz muszę ściągnąć tego Injać, bo znowu mu jakiś wariat wpadnie, a poza tym za dwa dni liga, Ruch gra w Chorzowie z Ruchem niech trochę sobie odpocznie. Tak samo żółw – tego też muszę oszczędzić – już ledwo człapie. Wprowadzę za niego Mozds, Mozdr, Mordez… dobrze, że nie mam sztucznej szczęki, bo bym ją zgubił na samą myśl o tym nazwisku. Ale to młodziak, krzywdy Angolom nie zrobi. w 62 min za Stilicia wszedł Możdżeń Teraz czas na Peszko. Gania jak opętany i może sprowadzić nieszczęście. Wilk nie powinien być groźny, bo jakiś niemrawy ostatnio. Ok. Trzy zmiany i limit wyczerpany!
Ciągle 1:1. Chyba tak się skończy. Nie jest w sumie najgorzej. O k…. teraz tej piłce odbiło i to trzy razy. 2:1 prowadzimy! Pilnuj się José, rób coś, Mari, z radości. Ale jak, gdy człowieka rozpacz ogarnia. Zacznę chyba skakać jak durnowaty pingwin. Nawet nieźle mi poszło! w 86 min główkował Boyata z Manchesteru, piłka odbiła się od głowy Arboledy, potem od słupka i wpadła do bramki, tak ustalony został wynik końcowy 3:1.


Zaraz potem moja telepatyczna zdolność podsłuchiwania myśli trenera Bakero została gwałtownie przerwana. Powodem mógł być zarówno fakt strzelenia przez Lecha trzeciej bramki, jak i to, że zdobył ją właśnie Możdżeń. Niewykluczone także, iż te zdarzenia spowodowały jakieś istotne zmiany mentalne u pana Bakero, stąd utracona łączność. Będę się starał przestroić moją telepatyczność i spróbować ponownie.

* Bakero chodzi prawdopodobnie o jego poprzednika, trenera Jacka Zielińskiego.
** Tak się wymawia po hiszpańsku nazwisko dyr. sportowego Lecha Pogorzelczyka, Marka zresztą.
*** Kolumbijski obrońca Lecha.

czwartek, 4 listopada 2010

Gadu, gadu, bez ładu i składu!

Polsat Sport. Siatkówka mężczyzn. PlusLiga. Skra Bełchatów–Zaksa Kędzierzyn Koźle (komentarz Przemysław Iwańczyk i Wojciech Drzyzga) i Jastrzębski Węgiel–Aseseco Resovia Rzeszów (Tomasz Swędrowski i Damian Dacewicz).
W 4 secie meczu w Jastrzębiu, przy stanie 5:10 zagrywkę miała Zaksa. W tym momencie Damianowi Dacewiczowi zebrało się na refleksję. Opiszę zdarzenie (w tle – na czerwono – stenogram tekstu D.D.)
Gracz Zaksy przygotowuje się do zagrywki, Jeżeli teraz po zmianach (początek zagrywki) uda im się przejść do przodu (przyjęcie Ruska z Jastrzębia) no to wszystko wyjdzie na plus (wystawia Baranowicz) Jastrzębianom i (następuje zbicie i obrona Zaksy) oczywiście (wystawa oburącz) trenerowi Prilożnemu. (atak gracza Zaksy) Jeżeli nie (obrona Jastrzębia) to będą szukali szans dopiero (piłka bez ataku przelatuje na stronę Zaksy) w taj breku (przyjęcie Zaksy) na wygranie tego całego (wystawa) pojedynku. (zbicie i punkt dla Zaksy). W tym momencie nie wytrzymał partner Dacewicza i przytomnie poinformował: jeszcze jedna szansa Resovii wykorzystana teraz przez Aleha Achrema.
Coś takiego to istna męka dla oglądającego – człowieka może autentycznie szlag trafić!
Jak może inteligentnemu człowiekowi w ogóle przyjść do głowy taki tekst w takiej chwili?! Czy sprawozdawca nie zdaje sobie sprawy, że takie uwagi są całkowicie nieadekwatne do kontekstu i nawet gdyby były najbardziej rozumne i trafne, to ogłaszane tu i teraz stają się podobne do upierdliwie brzęczących insektów, że są całkowicie nieprzyswajalne dla odbiorcy, że jednocześnie odsłaniają czarno na białym brak pomysłu na relację, serwując amatorszczyznę zamiast profesji. I jeszcze jedno – sprawozdawca telewizyjny jest zatrudniony po to, by wspomóc telewidza fachową oceną relacjonowanych wydarzeń – takimi uwagami zaś przeszkadza mu w oglądaniu i przeżywaniu sportowego wydarzenia, kalecząc przy tym dotkliwie jego dramaturgię.
Skoro się z kimś często obcuje (choćby medialnie) to zawsze lepiej, jeśli da się on lubić. Przecież ma to samo hobby, też pasjonuje się piłką nożną, siatkówką, tenisem, narciarstwem itd. Oglądanie, przeżywanie więc wspólnych pasji i zainteresowań daje telewidzowi nieporównywalnie większą satysfakcję, niż uczucie dyskomfortu wskutek odrealnionego, bujającego w obłokach, zakochanego we własnej retoryce komentatora. Dlatego przebywając z Wami, Panowie – odczuwamy zdecydowanie częściej uciążliwość niż luksus, czy bodaj zwykłe zadowolenie.
Kto przeczytał powyższe i pomyślał, że przesadzam, żem nawiedzony, że wyciągnąłem jeden incydent i uogólniam – służę statystyką.
W meczu Skra–Resovia podobnych zdarzeń (piłka w górze a komentatorzy o d… Maryni) zanotowałem:
I set (26:24) – 24.
II set (17:25) – 21.
III set (25:20) – 27.
IV set (do przerwy technicznej) –17.
Razem: 89. A doliczając do tego końcówkę seta IV i tie break wyjdzie ponad 100!
Tyle razy serce, istotę, sedno siatkówki okaleczono bliźniaczo podobnie, jak w opisanym wyżej „wybryku" Dacewicza! Złożyło się na to pustosłowie (zwłaszcza Przemysława Iwańczyka) i przydługie wywody Wojciecha Drzyzgi, grzeszącego coraz bardziej nieznośnym powtarzaniem w „jednym wejściu” tych samych ocen tylko innymi słowami – czyli mnożeniem zbędnych synonimów. Chociaż przyznać trzeba, że są to najczęściej uwagi dość trafne. Jednak powinny się one kończyć, z zasady, przed kolejną zagrywką.
Z relacji Tomasza Swędrowskiego (i jego kolegi) statystyki nie prowadziłem. Można jednak z całą pewnością stwierdzić, że widowisko, które oni relacjonowali, było zdecydowanie mniej poranione. T.S. czuwał! Wypada skierować apel do Przemysława Iwańczyka: niech pan nie wdaje się w rozmówki z partnerem, aby zawsze zdążyć podać nazwisko zagrywającego. A koledze, jak się rozgada, przerywać. Wtedy ma Pan szanse zbliżyć się do poziomu Tomasza Swędrowskiego, czego Panu i wszystkim telewidzom szczerze życzę!
Zjawisko, które tu opisałem nie jest odosobnione. Schorzenie to dotyczy 80–90% sportowych relacji telewizyjnych, niestety! Przygnębienie potęguje fakt, że ratunku znikąd. Wynaturzenie a la Dacewicz trwa sobie zatem w najlepsze!

poniedziałek, 1 listopada 2010

Zrzutka na pensję prezesa!

Polsat Sport. Café Futbol. Magazyn Mateusza Borka.
Lekko zbulwersował Jurij Szatałow. Otóż ten trener Polonii Bytom do piątku przygotowywał drużynę na mecz z Cracovią w Krakowie. Ważny, bo oba zespoły dołują w tabeli. A nazajutrz – w sobotę – trener Jurij siedział na trybunie kibicując Krakusom, którym się sprzedał. Prezes Filipiak bowiem kupił sobie tego trenera od Polonii za 150.000 zł („posiadłem tę sumę” z programu). Etycznie to się tawariszcz Jurij nie zachował. Ale zostawmy moralność, obyczaje i takie tam. Forsa to forsa.
Ciekawszy jest kontekst prawny. Obecny w studio trener Andrzej Strejlau z Wydziału Szkolenia PZPN oznajmił, iż to on przed laty wprowadził przepis, że trener w danej rundzie (a do końca obecnej pozostało jeszcze 5 meczy) nie może prowadzić dwóch zespołów z tej samej klasy rozgrywek . Niestety z jego wypowiedzi nie wynikało czy ta regulacja jeszcze aktualnie obowiązuje, a jeśli tak – to jakie sankcje grożą za jej naruszenie. Bo np. straszak w postaci zawieszenia trenerowi licencji a drużynie odebranie punktów, mogłyby dość skutecznie takie praktyki wyeliminować. Szkoda, że Mateusz Borek tematu nie „domknął”.
Innym (weselszym) wątkiem było tzw. „spożycie” na piłkarskich zgrupowaniach reprezentacji. Czterech zawodników przyłapano oficjalnie. Tu jednak Poliszynel zamrugał tajemniczo: było ich w sumie kilkunastu. Zgodnie z bardzo nieprzemyślaną zapowiedzią (u mnie na kadrze się nie pije) trener Smuda zawiesił tylko ujawnionych medialnie, czyli czterech. Ale jak słychać wkrótce dwóch zamierza odwiesić. Czyli się łamie. Już zauważył bowiem, że pili wszyscy, których powołał. I co ma teraz zrobić? Beznadziejna sytuacja. Tym bardziej, że nawet ktoś powołany jako niepijący – ze świeżutkim certyfikatem z kurii i od żony – niczego nie gwarantuje. Bo taki delikwent albo z radości po nominacji, albo z obawy posądzenia (kto nie pije ten kapuje) – da sobie w palnik, załapie smak i już tak mu zostanie.
Może warto tu przypomnieć selekcjonera sprzed lat Janusza Wójcika, który mawiał, że woli (pardon) pijanego Kowalczyka od trzeźwego X. I słusznie – za dwa góra trzy dni pan Wojciech wytrzeźwiał, a tamten w tym czasie grać się nie nauczył! To powinien być drogowskaz dla „popularnego Franza”.
Tak czy inaczej jeśli trener zakazu cofnąć nie chce, to powinien chociaż sankcje urealnić i nietrzeźwych karać jedynie finansowo. Za „taniec z procentami” bulisz 5000 zł – ewentualna recydywa kosztuje dodatkowo 2500 zł – za zakąskę. Zaś zebrane w ten sposób fundusze PZPN mógłby przeznaczyć na pensję prezesa Laty (50.000 zł miesięcznie). Byłoby zapewne skuteczniej a na pewno praktycznie!
Skwitowania wątku alkoholowego zabrakło, gdyż dyskutujący w studio (byli tam jeszcze Wojciech Kowalczyk i Roman Kołtoń) do żadnych wniosków nie doszli. Można więc było, pokazany w środku programu materiał – dać na końcu wątku jako puentę. Wyemitowany tam bowiem z dokrętki Zbigniew Boniek oświadczył, że ktoś alkohol produkuje po to, by ktoś inny go kupował. I nie ma co psuć rynku – trzeba pić. Byle z umiarem.
I o to chodzi, o to chodzi!

Obserwatorzy

Archiwum bloga

O mnie

Warszawa, Poland
Kibic sportowy