poniedziałek, 2 maja 2011

Pokoleniowa potyczka snookerowa

Trwa finał w snookera rozgrywanych w Anglii. Od półfinałów pokazywaną w Eurosporcie imprezę komentują Rafał Jewtuch i Przemek Kruk – obaj w bardzo dobrej formie, więc prawie bezbłędni.
Do decydującej starcia stanęli: trzykrotny mistrz świata Szkot John Higgins i debiutujący (kwalifikant w dodatku!) Anglik, niespełna 22-letni Judd Trump. Po dwóch turach jest 10:7 dla młokosa – do rozegrania pozostało jeszcze 18 frejmów (partii).
Napisałem młokosa, bo też styl i sposób jego grania – choć nie wolny od błędów i nieco chaotyczny – jest nawskroś młodzieńczy, radosny, pełen odwagi i polotu. Istna ekspozycja talentu unikalnego. Ronnie Sullivan napisał, że nie widział nikogo tak celnie wbijającego, a ten wielokrotny mistrz świata wie, co pisze. Obaj komentujący jednolitej opinii o meczu jeszcze nie mają. Ale w dwóch ocenach byli raczej zgodni.
Po pierwsze: Trumpowi trema, czy też presja są, jak dotychczas, najzupełniej obce; aż do tego stopnia, że czasem potrafi przeszarżować. Podam przykład. W jednej z pierwszych partii meczu Judd zaatakował maksymalnego „brejka”, czyli chciał osiągnąć 147 punktów. Po kilku celnych wbiciach pojawiły się jednak kłopoty – forsowanie „maksa” groziło przegraną*. Anglik uparcie jednak do celu dążył i stało się dla niego najgorsze: partię wygrał przeciwnik! Oceny komentatorów były zgodne: trywialnie mówiąc Trump wygłupił się, poniosła go brawura, nie dorósł jeszcze do takich wyzwań jak finał , na imprezie tej rangi wymaga się gry dojrzalszej, lekkomyślnie szans pozbawiać się nie wolno, popełnił więc Greenhorn poważny błąd taktyczny itd., itp. Choć początkowo pogląd ten podzielałem to w miarę oglądania przyszła mi do głowy inna ocena tego „wybryku”. Być może dla Anglika , a ich finał w szczególności, są przygodą życia, niezwykłą wycieczką, czy wyprawą, której trasa i punkt docelowy są, co prawda, wyraźnie zaplanowane, ale to nie wyklucza przecież chwilowego porzucenia wytyczonego szlaku, z nadzieją doznania wrażeń intrygujących, atrakcyjnych, a interesujących tym bardziej, że nieprogramowanych. Zachęcać do takiego „skoku w bok” mógł także fakt, że kres eskapady był jeszcze wtedy odległy, zatem do powrotu na właściwą ścieżkę czasu wiele. Więc może owa ciekawość świata (snookerowego) inspirowała Trumpa, gdy decydował się na tę – zważywszy kontekst – szaleńczą ekstrawagancję. Takie m.in. myśli będą mi towarzyszyć przy oglądaniu dzisiejszej decydującej rozgrywki.
Po drugie: Panowie Rafał i Przemek krytycznie ocenili grę Higginsa. Według ich opinii grał słabo, tylko fragmentarycznie przypominając dawnego mistrza. Z tą opinią pozornie trudno się nie zgodzić – wynik o tym świadczy. Zatem Szkot jest w słabej formie, albo… no właśnie. Zaznaczam dla jasności, iż wiem, że to co teraz napiszę to będą wyłącznie rozważania dyletanta, telewizyjnego „fachowca-teoretyka”. Wracam do wątku. Obawiam się, że to nie jest słabsza gra Szkota, że ma on problem poważniejszy Jego taktyka jest od lat podobna: wbija przede wszystkim bile pewne – trudniejsze tylko wtedy, gdy po ich spudłowaniu może bezpiecznie odprowadzić bilę białą (wbijającą). Serwuje zatem rywalowi wiele pasywnych uderzeń, czyli tzw. odstawnych z wyraźnym czekaniem na jego błąd. A że takie zagrania opanował perfekcyjnie – długo na ogół nie czekał. Przeciwnik z dystansu (przez całą długość stołu) wbijać się bał, i, ku swojej zgubie, grał pod taktykę mu narzuconą. Trump tak grać nie chce – wojny na „odstawne” nie przyjmuje, bo gdy ma cień szansy ryzykuje i… po prostu wbija. Ze skutkiem ponad 70% procentowym. Taka gra owocuje wieloma pudłami, jest nieco chaotyczna, na stole panuje niekiedy bałagan. O „obowiązującym” dotąd na zawodach tej rangi systematycznym, uporządkowanym, wyrachowanym taktycznie przebiegu partii najczęściej mowy więc być nie może. To niemiła nowość dla Higginsa. Naturalnie skoro przeciwnik na stole bałagani zapobiec temu nie sposób. Anglik próbował więc wykorzystywać błędy rywala i kilka partii mu „wykradł”. Ale nie większość. Jak zareaguje znakomity niewątpliwie John Higgins, gdy z kontrolowanego nieładu na zielonym suknie wyłaniać się zacznie triumfująca twarz Judda Trumpa? Jestem tego piekielnie ciekawy.
A możepo półfinale Stary Mistrz był, zwyczajnie, zmęczony i solidnie się prześpiwszy pokaże młokosowi jego miejsce na podium? Smutno mi trochę będzie, bo – doceniając klasę Szkota – kibicuję jednak Trumpowi.

* W imprezie za najwyższego brejka nagrodą jest 10 tys. funtów. Do pobicia było 138 pkt. Gdyby Trumpowi chodziło o tę kasę grałby bezpiecznie na wynik 140–144 pkt (wbijając raz czy dwa łatwiejsze bile za 5 pkt, a nie forsując gry do bili za 7 pkt).  Ale dla niego, jak widać, tylko 147 pkt warte było tej forsy.

Brak komentarzy:

Obserwatorzy

O mnie

Warszawa, Poland
Kibic sportowy