środa, 31 marca 2010

Futbol Cafe programem artystycznym?

Polsat Sport. Futbol Cafe. Prowadził Bożydar Iwanow – ze stałym udziałem Romana Kołtonia i Wojciecha Kowalczyka.
Gościem był tym razem właściciel i prezes Polonii WarszawaJózef Wojciechowski. Znany w środowisku piłkarskim pogromca trenerów. W ciągu kilku lat zatrudnił i zwolnił kilkunastu. Z programu nie dowiedzieliśmy się jednak dlaczego. Natomiast usłyszeliśmy deklarację szefa Polonii, że obecnego hiszpańskiego trenera Bakero do końca sezonu nie zwolni, choćby ten przegrał nawet wszystkie mecze. Oby nie było, jak kiedyś z PZPR: jak partia mówiła, że nie da – to nie dała, a jak mówiła, że da – to mówiła!
Hiszpan ocaleje być może dlatego, że panu Józefowi trafiła do przekonania opinia Leo Beenhakkera: piłka nożna to taki biznes w którym 2+2 nie zawsze jest 4. Święte słowa. Piłkarski, czy w ogóle sportowy „deal" z tym „cywilnym” porównać trudno.
Poteoretyzujmy. Prezesi Cupiał (Wisła), Walter (Legia) i Wojciechowski (Polonia) zamierzają w 2011 roku zdobyć mistrzostwo Polski i dostać się do Ligi Mistrzów. I od razu wiadomo, że co najmniej dwóch z nich poniesie porażkę (a trzech, gdy mistrzem Lech!). Czyli Im biznes nie wypali! Choćby był najlepiej zaplanowany i realizowany. Natomiast w tym samym roku ich pozostałe interesy gospodarcze mogą świetnie prosperować i przynosić im wszystkim podobne sukcesy. Dlaczego? Nie muszą się bowiem bezpośrednio ze sobą konfrontować, doskonale mogą prosperować obok siebie, może nawet ze sobą współpracować. Pomyślność jednego nie dołuje innych! To jest ta podstawowa różnica.
W sporcie poza tym bardzo dużą rolę odgrywa los, przypadek, łut szczęścia, dyspozycja dnia, celny strzał w słupek (po którym gol) lub niecelny strzał w słupek (po którym aut). Ogólnie biorąc, takie tam dyrdymały, ale czasem warto o nich pamiętać.
Futbol Cafe prowadzi zwykle Mateusz Borek, czasem jednak (tak było w tym wydaniu) zastępuje go Bożydar Iwanow. Ale w logo anonsującym program – pana Iwanowa nie ma. Zapowiada się Mateusza a na wizji pokazuje się Bożydara. Manipulacja bezsporna! Zatem dokrętka uzupełniająca – konieczna! Przy okazji można byłoby tę wstępną sekwencję dowartościować estetycznie. Obecna kiczowata wyraźnie. Szczyptą artyzmu więc ją ubogacić – pożądane niezmiernie!

wtorek, 30 marca 2010

Naczelny lekkich obyczajów


29.03.2010. Canal+Sport. Liga francuska. Monaco–Auxerre (0:0). Komentowali: Rafał Dębiński i Marcin Kalita.
Marcin Kalita
jest red. naczelnym Przeglądu Sportowego. Dlaczego musi dorabiać w sportowym kanale komercyjnej stacji telewizyjnej? Teoretycznie, od czasu do czasu przynajmniej, powinien recenzować jej komentatorów. Ale jak to zrobić uczciwie, skoro tam zarabia jako komentator właśnie? Canal+Sport nie po to przecież płaci swoim pracownikom by ci o stacji pisali negatywnie. O sobie też źle nie napisze, masochistą zapewne nie jest. Tak więc naczelny największej gazety sportowej w Polsce sprzedając sam siebie, sprzedał także niezależność swojego dziennika, podważając jego wiarygodność. Co na to właściciel Przeglądu Sportowego?
Jako komentator red. Marcin mówił do telewidzów, którzy od wielu minut już spali – bo 5–6-latki nie oglądają na ogół programów po godz. 21.00 (pora rozpoczęcia meczu). Dlatego w przyszłości, jeśli już, należy chyba zatrudniać go do spotkań rozgrywanych wczesnym popołudniem, wtedy być może ktoś będzie traktował poważnie jego pogaduszki-wydmuszki.
Jednak, bądźmy uczciwi: potencjał w nim drzemie. Mówiąc np. o przeciętnej wieku jednej z drużyn opisał temat zgrabną frazą: mają gdzieś 23 tam koma osiem lata. Ktoś powie, że to nic nie znaczy – ale jak brzmi!
W Auxerre gra polski piłkarz Jeleń i francuski pomocnik Pedretti, z którego podań Polak strzela często bramki. Red. stwierdził: Jeleń to żądło, Pedretti mózg – żądło bez mózgu nie może działać. Jak Pan taki elegancki wobec Ireneusza Jelenia to ja informuję: Panie Kalita, znam faceta, który nie ma ani żądła, ani mózgu, a szefuje? Wczoraj go poznałem!

poniedziałek, 29 marca 2010

Ogłupianie na sportowo


Liga włoska: Roma–Inter. Komentatorzy: Cezary Olbrycht i Tomasz Lipiński. Extraklasa: Odra–Lech. Komentarz: Jacek Laskowski, Grzegorz Mielcarski i Mieczysław Szymkowiak. Sprawozdawców za bramkami nie ma w dalszym ciągu. Nie wiadomo więc jak obaj bramkarze w czasie meczu zachowują się od tyłu. Są z pewnością telewidzowie, którzy chcieliby to jednak wiedzieć!

Na ekranie skład Interu, Olbrycht czyta (mówi) wstęp. Na ekranie skład Romy obaj słuchają hymnu tego klubu. Zaczyna się gra obaj kolejno podają składy drużyn! Dalej równie mądrze i z pomysłem. Same wtopy (mijanie się komentarza z obrazem). Bodaj po 6 min ględzenia obu red. Cezary zauważył wreszcie jakąś akcję. Potem dowiedzieliśmy się, że Inter dobierał się Romie do skóry i to w Rzymie, że były piłkarz, grający we Włoszech, Urugwajczyk Fonseca miał dwa charakterystyczne zęby na przodzie (a tył znowu zaniedbany!), że Inter następny mecz będzie grał z Bolonią, która nie ma zamiaru klęknąć przed nim i prosić o karę, a gdy trener Romy Ranieri rozłożył ręce to okazało się, że (cytat): bardzo bezradnie. Po wejściu na boisko Pandeva red. Olbrycht oznajmił, że Eto zakotwiczył na stałe na lewej flance, wreszcie wywąchał, że Inter będzie czuł za plecami oddech Romy. Natomiast red. Tomasz mówił to co zawsze, czyli to samo. U niego zmieniają się tylko nazwiska i cyfry. Reszta constans, chociaż zdecydowanie lepsze byłoby szekspirowskie „Reszta jest milczeniem!” A było, jest i będzie bredzeniem. Jacek Okieńczyc, jego szef, to gwarantuje!
W polskim meczu było ich trzech. A na boisku działo się tak mało, że jeden nie miałby co komentować. W związku z tym panowie ucinali sobie rozmówki na koszt abonentów. Pełne kurtuazyjnch smrodków, które formowały się w obłoczki i fruwały nad obiektem Odry. Po godzinie zrobiło się chłodno i pan Jacek oznajmił: My, Grzesiu, już odczuwamy ten chłodek! Grzesiu chyba się patulił, bo milczał. Niestety zrobiło mu się cieplej i znowu zaczął mówić.
Z portalu Onet.pl dowiedziałem się, że na Uniwersytecie Warszawskim odbyła się niedawno debata Dlaczego głupiejemy? Sala pełna, studenci siedzieli nawet na schodach. Udział wzięli m.in. Tomasz Lis i Kazimierz Kutz. W dyskusji stwierdzono, że telewizje w Polsce nie traktują widza poważnie, ogłupiają go nadmierną liczbą reklam, faworyzują głupotę. O programach sportowych ani słowa. Szkoda. Canal+ Sport ma tutaj swój niewątpliwy udział i zasługi. Grzegorz Mielcarski, Jerzy Brzęczek, Maciej Terlecki, Krzysztof Przytuła misję ogłupiania – przy okazji sportowych relacji – realizują bezbłędnie. Dlaczego Stacja ich zatrudnia? Oni nie mają żadnych predyspozycji by się wypowiadać publicznie! Nigdy nie zrozumiem, jak można dokonywać tak bezmyślnych transferów!

Onet.pl. nie ogłupia, absolutnie. Dlatego pod omówieniem debaty na Uniwersytecie, zamieszcza quiz, który nota bene może zainteresować ostatnio wymienionych panów. Skrojony jest (cytat z Marcina Rosłonia) bowiem akurat na ich poziom. Tytuł quizu: Co Mucha pokazała Nitrasowi? Życzę pomyślnych prognoz. Podaję link:
http://wiadomosci.onet.pl/2147554,327,baran_polityk_plecie_bzdury__a_baran_dziennikarz_to_notuje,item.html

sobota, 27 marca 2010

Fachowy komentarz, chociaż nietrafny!


26.03.2010. Canal+Sport. Extraklasa. Lechia–Legia (2:3). Komentowali: Marcin Rosłoń i Maciej Terlecki.
Parę uwag. Przy stanie 1:0 dla Lechii jej napastnik Tomasz Dawidowski w pojedynku z obrońcą Astizem przewraca się i sędzia dyktuje rzut karny. Komentatorzy stwierdzają, że obaj zawodnicy się przepychali, ale zawodnik Lechii umiejętnie to wykorzystał, przewrócił się i dlatego tzw. jedenastka jest zasłużona. Pomijam już nielogiczność takiej oceny, bo jest tu jednak wyraźna sugestia oszustwa Dawidowskiego. A przecież wyprzedził on obrońcę, miał piłkę przed sobą, niedużą odległość od bramki – żadnego więc powodu symulować faulu. I tego nie uczynił. Natomiast najpierw był przez Astiza kurczowo trzymany, a potem obalony. Zatem ewidentny karny na skutek przewinienia obrońcy Legii. Interpretacja sprawozdawców była więc nietrafna. Niepotrzebne pomówienie zamiast zwykłej rzetelności. Po co? Niewiadomo.
Pojedynki Astiz–Dawidowski były bardzo zacięte i ostre. Obaj zawodnicy dostali żółte kartki. Komentatorzy zgodnie więc ustalili, że trener Kafarski powinien Dawidowskiego zmienić, bo ten się „zagotował” i po ewentualnej drugiej „żółtej” Lechia musiałaby grać w „10”. Alternatywy nie widzieli. Zmiany dokonano. Trafna decyzja – zgodnie uznali relacjonujący; i to nie dziwi – „poszło" po ich myśli!
Jednak porównywalnego zmiennika trener nie miał; wycofanie więc Dawidowskiego zespół znacząco osłabiło – Lechia w ofensywie stała się bezproduktywna. W efekcie prowadząc 2:0, przegrała 2:3. Czy na pewno nie było innej opcji? A może trener powinien raczej uspokoić zawodnika, apelując o opanowanie, właściwie umotywować, podkreślając jego przydatność dla drużyny, podpowiedzieć jak sprowokować Astiza do faulu, itd. Nauczka na przyszłość – nie tylko dla trenera Kafarskiego (odkrycie ostatnich miesięcy).
W końcowym komentarzu powtórzono jeszcze, ze decyzja o zmianie była trafna! Dziwne pójście „w zaparte”, bo logiki w tym żadnej! Jeśli nawet uznamy, że decyzja była optymalna to przecież w efekcie jednak nieudana, więc nietrafna właśnie. Czasem logika w sporcie zawodzi, a intuicja bywa zwycięska. Ale żeby wycofać się z błędu przyznając do omyłki, potrzeba chwili refleksji. Tej Rosłoniowi i Terleckiemu zabrakło.
Legia wygrała bo była lepsza, bo miała „więcej z gry", lepszych piłkarzy, bo lepiej wytrzymała zawody fizycznie. Takiej wyraźnie zaakcentowanej, prostej i prawdziwej oceny też się nie doczekaliśmy. Chobciaż byłaby bardziej profesjonalna niż pochwalona w końcowym podsumowaniu niefortunna roszada personalna.
Może zamiast podpowiadać trenerowi lepiej skoncentrować się na swojej „robocie”. Łatwiej wtedy uniknąć trywialnych „knotów”.

PS. Marcin Rosłoń choć momentami krzyknął sobie donośnie, to jednak taki poziom decybeli da się wytrzymać. I o to chodzi! Dziękuję.

wtorek, 23 marca 2010

Kiedy patent, panie Marcinie?


21.03.2010. W Canal+ Sport mecz Premier League: Manchester Utd.–Liverpool (2:1). Komentowali Marcin Rosłoń i Rafał Nahorny.
Marcin Rosłoń staje się z wolna gwiazdą Canal+Sport. Właśnie wzbogacił swoje rzemiosło telewizyjne anonsem o brzmieniu niezwykłym: jest to ryczący zaśpiew przerażający, pełen grozy i histerii.
Takiej wokalnej obróbce podlega samogłoska (najczęściej pierwsza) nazwiska każdego piłkarza w momencie, gdy ten strzela na bramkę. Otóż pan Marcin wydobywa z siebie wówczas przepastne, basowe, od pępka holowane i dłuższą chwilę z dna gardła ciągnione – zawycie. Niezwykłe wrażenia wywiera zwłaszcza, pełen dramatycznej głębi, rezonans kończący ową sekwencję. Roboczo nazwałem je: marcinowe zawycie jaskiniowe*.
Nieważne czy strzał był celny czy niecelny, padł gol czy było pudło. Ważne, aby to dobitnie zaakcentować, przyciągnąć do telewizora nieobecnych, obudzić drzemiących, przestraszyć tchórzliwych. Sprytna autoreklama. Teraz wielu telewidzów na długo zapamięta nazwisko Rosłoń. Będzie przytaczać je w różnych kontekstach, wśród wielu innych wyrazów, określeń a zapewne i zdań złożonych z wielu, nierzadko, członów.
Wydaje się, że mamy wreszcie w Polsce anonsera na miarę Michaela Buffera; i to do potęgi „entej”! Amerykanin jak wiadomo zapowiada bokserską walkę i ogłasza jej rezultat, więc nie dość że słyszymy go tylko dwa razy, to jeszcze w porównaniu z „naszym” Rosłoniem jest mdły wyciszony i rozlazły jak keczap (określenie Andrzeja Kostyry, komentatora boksu, m.in. w Polsat Sport). Natomiast vocal pana Marcina zadźwięczy znacznie częściej i ze znacznie wydatniejszą ekspresją.
Pora na (improwizowany, ale w klimacie oryginału) przykład z ostatniego meczu. Rafał Nahorny snuje jeden ze swych 100 monologów-wątków (tyle może upchnąć w czasie jednego meczu!): Jeżeli MU wygra ten mecz sytuacja „The Reds" będzie nie do pozazdroszczenia. Podopieczni Rafy Beniteza Dżeeeeeeeeeeerrard (przeciągłe „e” to właśnie ten przepastny, podjajeczny ryk-nowalijka Rosłonia – reakcja na strzał Anglika). Pan Rafał: Kończę wątek. Podopieczni Rafy Beniteza walczą bowiem już tylko o 4-te miejsce premiowane startem w przyszłej edycji LM. Jeżeli się im… Tooooooooores (już wiadomo kto to – tym razem strzelał niecelnie Hiszpan). Red. Nahorny konsekwentnie prądkuje wątkiem: Dokończę. Jeżeli się im to nie uda to prawdopodobnie Benitez pożegna się z posadą. Kto będzie jego… Tooooooooores. Tym razem Torres zdobył bramkę (0:1), więc pan Rafał (wyjątkowo) wątku już nie dokończy. To jedyna słabość jego warsztatu. Teraz przez kilka minut „leci” za to życiorys i wszelkie możliwe dane statystyczne i osiągnięcia strzelca. Obaj ożywieni, podekscytowani, przekrzykują się, gardłują jak nakręceni. Aż tu nagle znowu panamarcinowe: Roooooooney (w pełni zasadne, jest już 1:1). Teraz przez kilka minut „leci” życiorys… itd.
Ale w 60 min gola (na 2:1) dla MU strzelił… no właśnie: Koreańczyk Park Ji-Sung. Czy pan Marcin się zagapił, czy zbił z pantałyku, nie wiem. Dość, że tym razem anons nie wypalił. Panie Marcinie śmiało: Paaaaaaark-Dżiiiiiiiiiiiiiiii-Suuuuuuuuuung. Skowycz Pan trzyczłonowo, będzie ok.!
Marzy mi się relacja pana Rosłonia z meczu ligi koreańskiej. Spotkania z dużą ilością strzałów, zwłaszcza!

* Przypuszczam że podobnymi wrzaskami nawoływali się kiedyś nasi dawni i bardzo dawni przodkowie, np. pitekantropus – istota podobna do człowieka, znana z wykopalisk; homo erectus; pitekantrop (źródło: Wikipedia).

poniedziałek, 22 marca 2010

Sportowa misja tandetą faszerowana


19.03.2010. TVP1. Mistrzostwa Świata na mamuciej skoczni w Planicy. Komentował Włodzimierz Szaranowicz.
Na wstępie przypomnienie (będę to czynił cyklicznie – ta perełka tego warta!).
Pytanie padło w studio, w spokojnej rozmowie. Włodzimierz Szaranowicz do Przemysława Salety, kończącego karierę:
– Chciałbyś powąchać jeszcze smak potu w ringu?
TVP. 2003 r.

Aktualnie w relacji z konkursu skoków usłyszeliśmy, m.in.:
Widzą Państwo te chmury i masy powietrza osiadłe na wzgórzach.
O Ammanie: Nie pokazuje, nie daje szans rywalom, żeby go gdzieś tam ukruszyli.
O skaczącym: Przeszedł do II-giej fazy, przykrywając do końca ten skok.
O innym skoczku: Jakby przyziemiał się jak samolocik.
Skakał Damian: Niewiarygodnie szybkie dźwignięcie na progu. Co się Damianowi konkretnie dźwignęło red. nie ujawnił.
O koncentracji: Otoczyć się skorupą obojętności.
Było też o odwiecznym pragnieniu człowieka, aby szybował jak ptak. Itd., itp.
Cały przekaz chaotyczny, bez żadnej koncepcji. Wszystko mieszało się ze wszystkim. To był właściwie jeden monolog pełen banałów, werbalnej tandety, pseudoretoryka, zadowolonego z siebie kabotyna*. Żenujący bigos bezmyślności. W dodatku odnosiło się wrażenie, że ten człowiek czymś się naszprycował. Nienaturalna egzaltacja i podniecenie trwało przez całą relację.
No cóż, u jednych ptasi kunszt u innych ptasi mózg.
Nazajutrz pan Włodzimierz relacjonował konkurs drużynowy. Albo miał kaca, albo odreagował „wspomaganie” z poprzedniego dnia. Zero wczorajszego ożywienia. Ledwie go było słychać. I ten kierunek trzymać panie red.: omdlały jest Pan do zaakceptowania.
Telewizyjne studio prowadził Maciej Kurzajewski. Natchniony głos, niebiański uśmiech, dobroć, łaskawość i pobłażliwość dla telewidzów i parafian zaproszonych, bezcenna. Tylko strój red. niestosowny. Następnym razem proponuję wdziać koloratkę, sutannę, fioletowy birecik z różowym pomponem, gustowną komeżkę z ażurkiem drobniutko dzierganym. Księże Macieju, Ty nasz wielebny, upraszamy!

* Efekciarz, bajerant, blagier, bufon, pozer (źródło: Słownik synonimów).

piątek, 19 marca 2010

Jak Feddek z Lepą owieczki pasali


17.03.2010. Polsat. LM. Barcelona–Stuttgart (4:0). Komentował (zdecydowanie za często): Przemysław Pełka
18.03.2010. TV4. Liga Europejska. Liverpool–Lille (3:0). Komentowali i pouczali – jak to Marciny: Marcin Feddek i Marcin Lepa.
Widzisz jedno – SŁYSZYSZ drugie; i tak przez cały mecz w Liverpoolu. Dokuczliwość dla odbiorcy oczywista. Ale nie bądźmy egocentrykami, wyzwólmy w sobie trochę empatii i pomyślmy: czy sytuacja komentatorów nie jest bardziej dolegliwa? Przecież oni, zwłaszcza ten duet, niemal bez przerwy widzieli jedno – MÓWILI drugie! Na dłuższym dystansie niezwykle uciążliwe.
Patrząc w monitor i wiedząc, że ten obraz jest powielany w tysiącach telewizorów, próbowałbyś adekwatnie reagować, przejawić choćby minimalne zainteresowanie tym co na ekranie, jednym słowem – logika nie pozwoliłaby Ci tego faktu ustawicznie ignorować. I już byłbyś w pułapce – niepotrzebnie zacząłeś myśleć! W tym przypadku to droga donikąd. Jedynym wyjściem jest przerwanie komunikacji między mózgiem (ośrodkiem myśli), a aparatem artykulacyjnym (ośrodkiem mowy). Czyli praca w triadzie: [oko][usta][słowa, zdania, słowotok]. Na namysł miejsca brak! Jak to się udaje tym i wielu innym komentatorom, nie wiem. Tak czy inaczej, ciężką mają robotę. Tylko współczuć!
Mimo wszystko jednak zjawisko widzisz jedno – słyszysz drugie, czego doświadczamy, też luksusem nie jest. Aby złagodzić traumę postanowiłem poeksperymentować. W drugiej połowie meczu w Liverpoolu zakryłem ekran. Użyłem do tego niedużej narzuty, wyhaftowanej dwoma barankami wesoło i beztrosko brykającymi po łączce. Wpatrywałem się w pledzik i słuchałem relacji. Uczucie dyskomfortu zwolna mijało! Po chwili wizja i fonia współgrały już idealnie!
Dopasować obraz do komentarza. Może taka będzie przyszłość sportowych relacji telewizyjnych? Kto wie…

czwartek, 18 marca 2010

Nieduże, ale maestrii pełne!


17.03.2010. Polsat. Studio Ligi Mistrzów. Mateusz Borek (prowadzący) oraz Roman Kołtoń, Wojciech Kowalczyk i zaproszony gość Radosław Gilewicz (b. piłkarz, reprezentant Polski – udany debiut).
Byłem pod wrażeniem. Otóż w ramach programu pokazano fragmenty spotkania Chelsea–Inter (0:1 – awans Włochów do ćwierćfinału), który komentowali panowie Borek i Kołtoń. Mecz odbył się poprzedniego dnia, wynik więc od 24 godz. był znany. Ale ten kilkuminutowy skrót stał się osobnym, oryginalnym widowiskiem. Obaj sprawozdawcy nie opisywali wydarzenia – wzięli w nim udział! Poruszenie, nerwowość, napięcie na stadionie i boisku, spotęgowane pełnym naturalnej ekspresji głosem Mateusza Borka, stworzyło dramaturgię spektaklu porywającego. Wszyscy jego twórcy to Liga Mistrzów. Telewizyjna etiuda, która stała się sztuką. Bardzo dziękuję!


PS. Układ programu bez zarzutu. Ktoś tu znowu pokazał klasę!

środa, 17 marca 2010

Czy ta Persona to dla Wisły gratka?


Polsat Sport. Cafe futbol. W studio Mateusz Borek (prowadzący), Roman Kołtoń i Wojciech Kowalczyk.
Gościem był piłkarz Radosław Kałużny (41 spotkań w drużynie narodowej). Niedawno oficjalnie zakończył karierę. Długo jednak bez piłki nie wytrzymał. Przerwa trwała tylko 12 kg. Namówiono go do gry w III-cio ligowym Chrobrym Głogów. Nadwagę więc szybko zrzucił i w studio prezentował już sportową sylwetkę. Siedzibą jego obecnego klubu są Głogowskie Obiekty Sportowe (sp. z oo.). Dziennikarz Polsatu Sport był tam z kamerą. W jego reportażu zobaczyliśmy imponujący kompleks sportowy. Baseny – otwarty i kryty, hala, korty, stadion z kilkoma boiskami, m.in. ze sztuczną nawierzchnią, oświetleniem (czynne do 22.00). Także zaplecze medyczne z rehabilitacją (dostępnych 8 zabiegów) i odnową biologiczną. To głównie dlatego pan Kałużny zdecydował się powrócić na boisko.
GOS jest sportowym i rekreacyjnym centrum liczącego 68 tys. mieszkańców Głogowa (60-e co do wielkości miasto w Polsce). Ile jest podobnych ośrodków w kraju, nie wiem. Wiem tylko na pewno, że mniej niż 60. Wiem także, że ich tworzenie jest niezbędne dla rozwoju kultury fizycznej, rekreacji i sportu (także piłki nożnej). Działania w tym względzie leżą w gestii samorządów miast, Ministerstwa Sportu, PZPN, mediów (zwłaszcza programy sportowe w telewizyjnych stacjach), itp.
W studio dyskutowano także o naszym siermiężnym futbolu, jak poprawić jego poziom. Niestety nie wykorzystano w pełni reportażu o GOS. A przecież – obok nieistnienia jednolitego programu szkolenia – brak takich obiektów to jedna z podstawowych przyczyn degrengolady piłki nożnej w Polsce. Warto było to wyraźnie zaakcentować, zaapelować do wspomnianych urzędów i organizacji. Rozumiem, takie wezwania często pozostają bez echa. Zwłaszcza, gdy ministrowie sportu troszczą się głównie o pomyślność bossów jednorękich bandytów. Świadkami ustaleń na ten temat są liczne nagrobki. Ale obnażać patologię (np. PZPN), wywierać presję, brać do galopu, wskazując, jak w tym programie, pozytywne przykłady – jednak trzeba.
Poświęcono również trochę czasu Wiśle Kraków, mistrzowi Ekstraklasy, który od trzech meczy nie może strzelić gola. Pan Kołtoń wskazał na brak liderów na boisku i poza nim, piłkarzy w typie Kałużnego, kogoś, kto mógłby zespołem wstrząsnąć powiedzieć paru mocnych słów w szatni. Proszę wybaczyć, ale to powód trzeciorzędny. Przyczyną jest raczej brak w obecnej Wiśle takich piłkarzy jak Baszczyński, Kałużny, Szymkowiak, Czerwiec, Zieńczuk, a przede wszystkim Żurawski i Frankowski, a nie deficyt miotaczy mięsem. Tamtymi nie trzeba było wstrząsać! Grali dobrze, bo inaczej nie potrafili. Klasa, Misiu, klasa – parafrazując żałosnego klasyka.
W dwa dni po programie trenera Wisły zwolniono. Następcą został Henryk Kasperczak. W klubie już pracował, potem go wyrzucono, przez wiele miesięcy procesował się o odszkodowanie (chodziło o milion zł), w końcu przegrał. Proces ten wygrał dla właściciela Wisły Bogusława Cupiała mecenas Tomasz Turzański, szef Rady Nadzorczej, więc obecny (pośrenio) zwierzchnik Kasperczaka! Według GW Pan Henryk na konferencji prasowej pokajał się mocno, kilkakrotnie przepraszał za przeszłe grzechy, obiecał nie wtrącać się do polityki transferowej (poprzednio z jego winy nieudolnej), zgodził się na ewentualne zwolnienie go, gdyby Wisła nie zdobyła mistrzostwa Polski. I triumfalnie na kolanach objął stanowisko, stając się od razu niekwestionowanym autorytetem dla piłkarzy i współpracowników – jednym słowem nastała Persona grata*, co się zowie!
Panie Romanie może będzie jak Pan postulował. I nie od krzyku i wulgaryzmów. Po prostu ktoś się do zawodników pomodli o lepszą grę i zaangażowanie tak żarliwie, że zespół jednak wstrząsu dozna. Powiało optymizmem tym bardziej, że modlący stosowną pozycję już przyjął!
* Osoba mile widziana.

wtorek, 16 marca 2010

Zawracanie gitary koncertem mandolinistów

16.03.2010. GW Stołeczna. Cotygodniowy felieton o Legii (nadtytul, logo) Zielono mi. Rafał Zarzycki: Przebimbane lata.
Cytuję: Wszyscy ludzie pełniący najważniejsze funkcje w klubie nie stanowili jednego zespołu. Zabrakło wzajemnego zaufania. Następnie poucza, że zarządzający i trenerzy powinni pracować wspólnie i że nie będzie to …próbą szpiegostwa i wtykaniem nosa w cudze sprawy… W przeciwnym wypadku: …przy tej strukturze własnościowo-zarządczej Legia nigdy żadnych sukcesów nie osiągnie.
Czyli: w klubie panowała nieufność, przekraczano kompetencje, inwigilowano się. A w takiej sympatycznej atmosferce zapewne intrygi i inne krecie roboty drążono w najlepsze.
Olśnienie, czy autor wiedział o tym wcześniej? Pytanie retoryczne. Dlaczego więc nieprawidłowości publicznie nie sygnalizował, próbując im zapobiec?
Wróćmy do meritum. Z powyższych cytatów wynika, że zawiedli tu ludzie, wielu z nich zabrakło profesjonalizmu, decydowały egoizmy. To wiadomo. Nie jest jasne natomiast co ze schematem organizacyjnym. Przecież przy takiej niekompetencji kadrowej, zarząd w żadnej konfiguracji zamierzonych celów osiągnąć nie zdoła. Zatem, czy obecna struktura też wymaga korekt, czy nie? Na to pytanie Rafał Zarzycki również nie odpowiada.
Znowu cytat: Urban odchodzi nie dlatego, że był złym trenerem, czy nieuczciwym człowiekiem. By za chwilę stwierdzić, że był słabym przywódcą, stosującym złe metody motywacji, ponosi co najmniej współodpowiedzialność za błędne transfery, w końcu: Lata rządów trenera Urbana… miast być latami chwały i skoku cywilizacyjnego… to: Zostały jednak przebimbane
Podsumujmy: Jan Urban jako zwierzchnik zawiódł, mobilizować nie potrafił, zamiast wzmocnień dokonywał osłabień, miał symbolizować czasy chwały, a sygnuje erę chały. Czy trzeba jeszcze kogoś przekonywać? Red. Zarzycki ma całkowita rację: to musiał być DOBRY trener. Na szczęście, ten dobry trener wbrew sugestii red. Zarzyckiego, nie mógł przeszkodzić skokowi cywilizacyjnemu Legii – stadion powstaje w imponującym tempie i z podobnym rozmachem.
Forma zwolnienia trenera Urbana (patrz poprzedni wpis) zastrzeżeń Autora nie budzi.
Czy nie lepiej jednak było zwołać konferencję medialną z udziałem przedstawiciela władz klubu, Jana Urbana, nowego trenera Stefana Białasa? Podziękowanie byłemu, oficjalne przedstawienie nominata. Kilka słów od obu szkoleniowców. Parę pytań dziennikarzy. Na koniec jakiś bukiecik, choćby kaczeńców.
Potem Rafał Zarzycki ironizuje: Co Legia miała zrobić …Zorganizować koncert mandolinistów? Czy w Bayernie lepiej żegnano się z Klinsmannem, czy może w MC z Hughesem?
Jak można inaczej pokazałem powyżej. A co do Bayernu: lepiej gdyby red. Zarzycki opisał np. jak wygląda struktura tego klubu. Byłby przynajmniej jakiś pożytek z tej bazgraniny.

poniedziałek, 15 marca 2010

Liga+Extra bez Andrzeja Twarowskiego


Canal+Sport. W magazynie piłkarskim Liga+Extra, który prowadzil Tomasz Smokowski, wystąpili także Przemysław Rudzki (dziennikarz sportowy), Tomasz Łapiński i Mieczysław Szymkowiak, byli piłkarze.
Niespodzianką była zwłaszcza obecność pana Łapińskiego, bardzo dobrego niegdyś obrońcę i reprezentanta Polski w piłce nożnej, który dłuższy czas nie pojawiał się w mediach . Po zakończeniu kariery, zajął się fotografią. Trafnie oceniając, że tkwić całe życie w piłkarskim środowisku i żyć wyłącznie jego problemami raczej intelektualnie degraduje. Od niedawna jest doradcą w klubie Widzew Łódź. Człowiek z klasą, co w „kopanej” nie takie częste.
W studio rozmawiano m.in. o zwolnieniu trenera Legii Jana Urbana. W czasie gdy drużyna wracała autokarem z Bytomia, po przegranym meczu, zadzwonił do niego prezes… i już! Mam wrażenie, że pan Mariusz Walter wielu niemile zaskoczył... Eleganckie to bowiem nie było; dość prostackie owszem.
Ale jednym się współczuje bardziej, innym mniej. Janowi Urbanowi współczuć trudno. Zapracował sobie na to solidnie. Rozregulował całą drużynę całkowicie – a Macieja Iwańskiego w szczególności. W końcu piłkarze grali wyraźnie przeciw trenerowi, przynajmniej niektórzy. Praca w Legii może być nauczką, że najlepszym zawodnikom należy pomagać, a nie przeszkadzać. Dla dobra klubu i swojego własnego.
Chwilę programu poświęcono fatalnej atmosferze na stadionie przy Łazienkowskiej. Piłkarze i właściciele klubu są lżeni i wyzywani na każdym meczu. Na trybunach grupa ćwierćmózgów jest od dłuższego czasu bezkarna. W takiej atmosferze trudno się czuć komfortowo. Niektórzy zawodnicy grają przez to dość nerwowo, czyli gorzej. Obecni w studio piłkarze to rozumieli. Dziennikarze nie bardzo. Twierdzili, że skoro zawodnik podpisał kontrakt, to… itd. Czy podpisanie jakiejś umowy o pracę automatycznie powoduje u człowieka stępienie wrażliwości? Poza tym. W Polsce wybitni piłkarze nie grają. A słabszym przyjazna reakcja widowni może pomóc, ale zachowania wrogie mogą zaszkodzić. Gdy nie jesteś perfekcjonistą i jeszcze ci ubliżają – grasz gorzej i tyle!
Swoja drogą: krótkie i długie słupki, szukanie nogi, po długim rogu, krycie przeciwnika i inne potworki żurnaliści przejęli od piłkarzy bez oporów. A jak usłyszeli od nich coś bardzo ludzkiego, ciepłego i normalnego – odrzucili to i potraktowali ich jak roboty. W tym sporze staję po stronie Tomasza Łapińskiego i Mieczysława Szymkowiaka.
W nowej formule program zyskał. Tomasz Smokowski gwarantuje właściwy czyli dobry poziom. Żaden „dowcipas” do pomocy nie jest mu potrzebny.

czwartek, 11 marca 2010

Jak „rżnąć głupa" dla dobra telewidza?

Polsat Sport Extra i Polsat
Mecze Ligi Mistrzów Manchester United – Milan 5:0 (na żywo) i Real Madryd – Lyon 0:1 (skrót). Komentował Bożydar Iwanow.
Pracę p. Bożydara ocenię terminologią piłkarską.
1. Dość chaotyczny – zbyt często „odpuszczał” poprawną relację, wikłając się w pogwarki i banalne bajdurzenie. Dlatego jego przekaz jest czasem nieskoordynowany, rwany, ma za dużo „strat” (gubi akcje). Słowem – musi okrzepnąć. Proponuję więcej koncentracji.
2. Niepotrzebne zagrania do tyłu – podawanie informacji przeszłych, w czasie meczu na żywo całkowicie zbędnych. Zapytam np: po co w czasie skrótu Real–Lyon przypomina się zeszłoroczną potyczkę tych drużyn, podaje wynik, itp.? Do czego się przydała ekshumacja tego njusa? Trzeba go było wyszukać i zapisać, czyli przygotować. A jest to praca nikomu do niczego niepotrzebna! Natomiast w odbiorze męcząca: bo jedno widać, a drugie słychać. W dodatku jakaś boiskowa akcja zostaje przez często niezauważona.
3. Gra pod publiczkę – popisywanie się znajomością taktyki (najczęściej są to ogólniki i frazesy), wchodzenie w kompetencje trenerów, „wymuszanie” na nich zmian personalnych, wytykanie im nieuctwa (trzykrotne drwiące uwagi o trenerze Milanu Leonardo w kontekście pozycji na boisku Beckhama). Przydałoby się tu więcej rozwagi, powściągliwości, umiaru – czyli skromności.
I jeszcze: dlaczego dla red. Iwanowa Beckham to Becks. Tani to greps. Po co spoufalać się w stylu dziennikarzyny z „brukowca”. Ligę Mistrzów Pan komentuje!
Reasumując pkt. 1, 2, 3. Powie ktoś, że przesadzam, że się czepiam, zdejmuję piankę z... itd. A ja zapytam dlaczego zamiast lepiej, porządniej, staranniej, mądrzej – ma być gorzej i dokuczliwiej dla telewidza? Takiego powodu nie widzę. Żadnego!
I jeszcze jedno. Sprawy taktyki i kilkanaście innych kwestii wyczerpująco omawiali przez prawie godzinę czterej eksperci w studio. Tym bardziej komentator powinien zająć się (oprócz sytuacji szczególnych) prawie wyłącznie wydarzeniami boiskowymi. Czy to też jest „czepianie się”?
Reasumując: ocena komentatora (w skali 1:5) – 3+. To za mało jak na Ligę Mistrzów. Ale to i tak dużo więcej, niż w LM zaprezentował Milan.

Studio Ligi Mistrzów: prowadził Mateusz Borek; goście programu: Roman Kołtoń, Roman Kosecki i Wojciech Kowalczyk.
Opiszę kontekst. Przed emisją skrótu meczu Real–Lyon rozmówcy dokonują oceny obu drużyn i prognozują ich szanse na awans. Wynik, oczywiście, już znają. Ale wyniku (słusznie), zdradzić nie chcą. Widać więc, że są spięci, muszą warzyć słowa, żeby się nie wygadać, „waląc głupa” wspomagają się nieszczerymi uśmiechami, męczą się wyraźnie, tym bardziej że mistyfikują sporą sensację. Dodatkowo mieli świadomość, że są zdemaskowani, że my (telewidzowie) widzimy ich udawanie, nieszczerość, rodzaj manipulacji nawet. Ale paradoksalnie pretensji do nich mieć nie powinniśmy. Powiem więcej. Dziś kiedy to piszę współczuję im. Zmuszeni zostali do takich zachowań kiepskim ułożeniem programu. Zapewne materiał nie był jeszcze gotów do emisji i Mateusz Borek zaczął uszczelnianie programu watą techniczną.
Jak tego w przyszłości uniknąć? Nie moja kompetencja. Ale to zmienić trzeba koniecznie! Bo sztuczności sytuacji, dyskomfort, dokuczliwość i zażenowanie dla ludzi z obu stron kamer ewidentne!

wtorek, 9 marca 2010

Kto tu kopie na wysokości podbrzusza?


7.03.2010. Ekstraklasa piłkarska: Legia Warszawa przegrała z Odrą Opole 0:1.
W Gazecie Wyborczej (9.03.2010) Rafał Stec szybuje tytułem Na wysokości podbrzusza. W tekście zajął się m.in. piłkarzem Legii Maciejem Iwańskim, który: jest… synonimem nieudacznego polskiego kopacza bez ambicji. Powód: po rzutach rożnych tego zawodnika piłka za każdym razem leciała za nisko: na wysokości kolan lub podbrzusza. A po rzutach wolnych poza bramkę. Przypomina: kopnięcie to jest w futbolu czynność elementarna, płacą ci, byś ją ćwiczył codziennie, przed treningiem, na nim i po, ty właściwie w życiu nie masz innych zadań, masz umieć kopnąć… Trzeba przyznać: Rafał Stec tym fragmentem swego tekstu zawstydził zawodnika – kopał go dużo celniej, niż zawodnik piłkę w ostatnim meczu. I to eleganckie przejście „na ty”.
Wróćmy do meritum. Pan Stec napisał sporo prawdy, ale też… udowodnił tezę przeciwną do zamierzonej. Jeżeli ktoś wielokrotnie bardzo podobnie kopie piłkę, tzn…. że umie! Że tak właśnie chciał kopnąć! Iwański jest jednym z lepszych rozgrywających w polskiej ekstraklasie, co udowadniał wielokrotnie. Zamiast więc pisać o jego nieuctwie dziennikarz powinien zastanowić się dlaczego on celowo kopie źle? W każdym razie nie pisać nieprawdy. Ja gracza Legii wcale nie usprawiedliwiam. Więcej, uważam, że prawda jest dla niego dużo gorsza. Spróbuję to wyjaśnić.
Po przyjściu do Legii Piotra Gizy – z rekomendacji Jana Urbana – trener ten pochopnie zmienił pozycję Iwańskiego na boisku, przestawiając go z ofensywnego na defensywnego pomocnika, do czego predyspozycji ten gracz akurat nie ma. No, ale w ten sposób znalazło się miejsce dla wybrańca trenera.
Maciej Iwański w nowej roli czuł się źle. Widać było wyraźnie, że na tej pozycji się męczy, że z tej pozycji nie może kreować gry, kierować zespołem, czego on sam i włodarze Legii oczekiwali, sprowadzając go do klubu, za niemałe nota bene pieniądze. Frustracja zawodnika narastała. Powstał więc konflikt między Urbanem a Iwańskim. Zaostrzający się tym bardziej, im słabiej grał Giza. Zatem owo kalekie kopanie Iwańskiego, o którym pisze Rafał Stec, jest po prostu protestem piłkarza – poza dyskusją niedopuszczalnym zresztą. Oznajmiał: nie chcę grać na pozycji defensywnego pomocnika! Chcę grać tam gdzie będę najbardziej przydatny zespolowi. Nie chcę już tego trenera w Legii! A protest tym bardziej był widoczny, że piłkarz za każdym razem potrafił wysokość buntu stabilnie utrzymać między kolanami a podbrzuszem. Niedouczony kopacz tak protestować by nie potrafił!
Gdzie gra piłkarz decyduje trener. Ale musi mieć na uwadze dobro drużyny, a nie udowadnianie własnej nieomylności! W mojej opinii Jan Urban, nierozumnie forsując protegowanego, kierował się niskimi pobudkami, pokazując że brak mu klasy. Należałoby więc rozważyć czy te ułomności charakteru nie dyskwalifikują go jako trenera Legii.
A co z Maciejem Iwańskim? Powinien w każdej sytuacji grać jak najlepiej potrafi, to bezsporne. Takie ostentacyjne sabotowanie pracy zawsze powinno być naganne. Na ile opisane wyżej okoliczności można uznać za łagodzące, pozostawiam bez odpowiedzi.

Na zakończenie. Marzy mi się sytuacja, kiedy właściciel klubu (np. CupiałWisła lub WalterLegia) wchodzi do szatni i mówi zawodnikom tak: trener cieszy się moim całkowitym zaufaniem. Zwolnię prędzej Was wszystkich niż jego. Panie trenerze, jeśli uzna Pan, że powinni grać juniorzy, proszę tak uczynić. Szantażować się nie pozwolimy. A szantażystów ostrzegam: możecie sporo za to zapłacić. Decyzja należy do was.
I co by się stało? W trwającym sezonie zespół sukcesu by pewnie nie osiągnął. Ale potem właściciel klubu miałby spokój przez lata. Zatrudniani przez niego pracownicy, nie zwalnialiby mu trenerów! I, per saldo, byłoby to znacznie mniej kosztowne – pod każdym względem.
Aktualnie jednak do takiego załatwienia sprawy namawiałbym wyłącznie pana Bogusława Cupiała, pana Mariusza Waltera w żadnym razie!

poniedziałek, 8 marca 2010

Jaś doczekał, ale na krótko


Polonia Warszawa tak gra jak nią rządzi Józef Wojciechowski. Właściciel piłkarskiej drużyny przedstawił niedawno trenerowi Bakero „gry plan”: z 12 pozostałych do rozegrania meczów musi wygrać 6, żeby zespól nie spadł z ligi. Wywarł w ten sposób presję na trenera i zawodników. Pomóc to nie pomoże, a zaszkodzić jak najbardziej. Właśnie w pierwszym z tych 12 padł remis. Ciśnienie już podskoczyło. Swoją drogą ten człowiek to hybryda: niezwykle zdolny biznesmen i niedorozwinięty prezes klubu. Wydaje się to niemożliwe. Okazuje się, że Polak i takie potrafi.
*
Reprezentacja grała w Warszawie z Bułgarią. Białoczerwoni wystąpili w strojach granatowych, a skarlałe barwy narodowe mieli tylko na rękawach. PZPN takie stroje zaakceptował – powiedziała rzeczniczka tej narośli.
Nikt nie jest wstanie w przewidzieć, co wymyśli głowa bez mózgu. Proponuję, żeby na następnym meczu prezes Lato i inny sekretarz Kręcina wystąpili na trybunach w turbanach. Głowy o takim potencjale należy chronić szczególnie.
Mecz Polska–Bułgaria w TVP komentował Maciej Iwański. Nerwowy, chaotyczny, bez koncepcji. Sytuacje podbramkowe relacjonował radiowo: bardzo głośno i z szybkością furiata. Przy rzeczowym Macieju Szczęsnym raził szczególnie. W TVP nic już nie dziwi, że coś razi.
*
Jan Furtok stracił posadę. Bodaj w grudniu 2009 został on dyrektorem sportowym w PZPN. Kwalifikacje miał niepodważalne. Selekcjoner Franciszek Smuda eksponował zwłaszcza węch nominata. Jasiu to nie jest ktoś przypadkowy, zna zapach skarpetek (chodziło zapewne o te z piłkarskiej szatni) – tak mniej więcej uzasadniał wybór. Teraz go zwolnił mówiąc, że są mu niepotrzebni panowie w kapelusikach. A skąd pan Furtok miał wiedzieć, że powinien kupić sobie np. berecik? Człowiek wziął pierwsze pobory, ozdobił głowę eleganckim borsalino, przyszedł do firmy, zobaczył go pan Franek i robotę szlag trafił! O co tu chodzi? Czy u pana Jasia nawaliła korelacja – ubrany w kapelusz stracił węch i przestał wyczuwać swojskie zapachy?

środa, 3 marca 2010

Napędzanie „viceversą”

28.II.2010 w magazynie Cafe Futbol (Polsat Sport) wystąpili Mateusz Borek i Roman Kołtoń.
A było tak. Pan Mateusz zwrócił się do trenera Jacka Zielińskiego z prośbą by ten pozwolił mu przeprowadzić wywiad z zawodnikiem Robertem Lewandowskim. Pan Jacek odmówił, więc wg uczestników programu, zachował się nieprofesjonalnie, czyli jak amator.
Jacek Zieliński (49 lat) to były piłkarz. Trenerem jest 15 lat. W r. 2003 tygodnik Piłka Nożna przyznał mu tytuł Trenera Roku w Polsce. Tyle dla porządku. A teraz trochę empatii*, której w studio Cafe Futbol zabrakło.
Trener pracuje pod presją – włodarze Lecha mają ambicję by drużyna awansowała do europejskich pucharów. O zgodę na wywiad poproszono trenera w sobotę 27.II. W niedzielę Lech grał ważny mecz ligowy z Polonią w Warszawie (wygrał 3:0). Sobota była więc zapewne dokładnie przez Jacka Zielińskiego zaplanowana (trening, odprawy, odtwarzanie meczów rywala na wideo, koncentracja itp.). Uznał on więc, że wizyta dziennikarza z kamerą ten rozkład zajęć zakłóci. Tym bardziej, że Lewandowski to zawodnik kluczowy, reprezentant Polski (z Polonią strzelił 2 bramki). Z tego wynika, że trener postąpił właściwie – przygotował należycie drużynę pod względem taktycznym, fizycznym i psychicznym. Nie zaniedbał żadnego szczegółu. A pedanteria w tej kwestii to jeden z ważniejszych atrybutów profesjonalisty.
Powstaje pytanie: czy media to laboratorium antydopingowe, które ściga sportowców całą dobę? Czy zawsze, gdy tego dziennikarz żąda, powinien wywiad uzyskać? Czy każde niewyrażenie zgody świadczy o braku profesjonalizmu odmawiającego? Czy wreszcie, po odmowie, dziennikarz powinien rewanżować się niedoszłemu rozmówcy publicznymi inwektywami? Uważam te pytania za retoryczne. Sądzę, że Mateusz Borek powinien trenera Jacka Zielińskiego przeprosić. Tyle w tej sprawie.

Domagając się „przepytanki" sportowi żurnaliści szermują argumentem, że wypełniają misję, że opinia publiczna, w tym przypadku kibice, domagają się informacji. Inne uzasadnienie (szczególnie bliskie Romanowi Kołtoniowi) jest takie, że dzięki mediom (telewizji zwłaszcza) zawodnik, trener, działacz staje się popularny, rozpoznawalny, „szkiełko” kreuje jego wizerunek, zaś prezentujący swój klub prezes może przyciągnąć sponsorów, itp. Pewnie w wielu przypadkach tak rzeczywiście jest. Ale to jedna strona medalu. Chciałbym chwilę zająć się drugą. Czyli viceversą** (jest to osobiste określenie Mariusza Śrutwy, komentatora Canal+Sport; trzeba przyznać: tęgie mózgi tam są angażowane do roboty).
Ale wracam do „adremu”, czyli viceversy. Warto przypomnieć, że także dziennikarze i stacje telewizyjne wiele zawdzięczają znanym sportowcom, trenerom, klubom. Canal+Sport jest rozpoznawalny m.in. dzięki relacjom z rozgrywek 4 najlepszych lig europejskich (za co mu chwała), telewizja nSport z transmisji Ligi Mistrzów, PolsatSport lansuje się świetnie m.in. dzięki polskim „złotym" siatkarzom i „brązowym" siatkarkom. A wszystkie te pokazywane imprezy muszą mieć prezenterów w studio lub na sportowej arenie. Stąd kariery, popularność i rozpoznawalność wielu dziennikarzy i komentatorów. To jest napędzanie wzajemne!
I jeszcze jedno. Na argument, że stacje telewizyjne za te transmisje płacą krocie odpowiem pytaniem: a czy któraś z wymienionych z tego powodu zbankrutowała? Czego im, naturalnie, nie życzę. Licząc, po cichu, na viceversę!

* To m.in. wzajemne zrozumienie.
** Vice versa – na odwrót, odwrotnie, wzajemnie.

wtorek, 2 marca 2010

Koń trojański w Canal+?


Od ok. 8–9 jestem abonentem kodowanej Cyfry+. Powód: relacjonuje ta stacja 4 najlepsze piłkarskie ligi europejskie – angielską, hiszpańską, włoską i francuską – a także polską Ekstraklasę, są tu również interesujące kanały filmowe.
Nie jest to jednak telewizja tania. Abonent ma do wyboru kilka pakietów. Najdroższy „Prestiżowy" kosztuje 150 zł 90 gr! Niezła cena. To bodaj najdroższy nadawca w Polsce.
Przed kilku laty jako szanująca się telewizja kodowana Canal+ reklam nie nadawał. Od paru lat cnotę stracił: reklamy nadaje. I choć zyski operatora wzrosły, abonament od tego nie staniał. Przeciwnie jego cena wzrosła. Kiedyś pakiet najdroższy kosztował ok. 140 zł.
Czy oferta stacji mogłaby być tańsza? Nie wiem. Wiem natomiast, że oszczędnie tam nie jest.
W Canal+Sport i Canal+Sport2 każdy mecz piłkarski jest zagadywany przez co najmniej dwóch komentatorów. A niektóre relacje z ligi polskiej nawet przez 4! (słownie czterech). Np. mecz z 27.II.2010 Bełchatów–Wisła: w studio Rafał Wolski i Mariusz Śrutwa, wzdłuż linii bocznej biegał z mikrofonem komentator-asystent Mieczysław Szymkowiak a wywiady z zawodnikami (w trakcie meczu) przeprowadzał komentator-techniczny Cezary Olbrycht.
Pytam więc: dlaczego Jacek Okieńczyc* za relacje ze spotkań pięciu lig tak rozrzutnie płaci ponad dwa razy tyle (a niekiedy nawet więcej)? Przecież to jest ewidentna niegospodarność – działanie na niekorzyść własnej firmy. Do każdego meczu w zupełności wystarczyłby przecież 1 (słownie jeden komentator). I tak to jest w innych telewizjach. A Canal+ ma gest. Tylko dlaczego kosztem abonentów?
Pamiętam, pisałem już o tym, ale to trzeba przypominać dopóki anomalia trwa. Ci komentatorzy plotą co im ślina na język przyniesie, relacjonują „radiowo", opisując to co przecież dokładnie widać, podają setki niepotrzebnych, głupich, wydumanych wiadomości i statystyk. Na ekranie perfekcyjne zagrania i akcje znakomitych piłkarzy, a w tle Rafał Nahorny i Andrzej Twarowski, relacjonujący romans piłkarza z dziewczyną kolegi z drużyny. W czasie meczu Manchester City–Chelsea8 (słownie osiem razy) czynili debilne aluzje do tego, rozdmuchanego przez angielskie szmatławce, wydarzenia. Obaj przy tym rozbawieni jak prymitywne „karczki”, kibolki o knajackiej mentalności. Obrzydliwość!
Pytam więc po raz drugi: gdzie tu jest jakikolwiek sens, dlaczego tak się dzieje? Jestem abonentem od 9 lat i chcę za wydawane pieniądze otrzymywać produkt należytej jakości. Dlaczego muszę dostawać droższy i gorszy? Podejrzewam, że od kilku lat grupa zaprzyjaźnionych pracowników nieźle się urządziła kosztem swojej firmy. Kto się tym wreszcie zainteresuje i tę aberrację zakończy?
Jeżeli Canal+ chce być operatorem rzetelnym i wiarygodnym musi odpowiedzieć na te pytania. W końcu listopada 2009 byłem osobiście w siedzibie Canal+, w recepcji przekazałem list do prezesa Bertranda le Guerna. Do dziś odpowiedzi żadnej. Czyli: abonent ma płacić i nie marudzić. Mało to eleganckie.
Ale zastanawia co innego: dlaczego Prezesem Zarządu polskiego Canal+ jest człowiek tak lekkomyślnie szastający pieniędzmi.
Zrezygnować z abonamentu trudno. Ronaldo, Rooney i inni to jednak dla kibica „kopanej” magnes. Dlatego trzeba się uzbroić w cierpliwość, żeby bez zbytniego uszczerbku na zdrowiu kilka razy w tygodniu słuchać… no, już wiadomo kogo.
Swoja drogą ciekawe, czy KTOŚ w tej firmie nie jest „robiony w konia”. I to trojańskiego.
* Szef komentatorów w Canal+Sport, częsty gość blogu.

Obserwatorzy

O mnie

Warszawa, Poland
Kibic sportowy