niedziela, 28 lutego 2010

Justyna Kowalczyk

27.II.2010. Olimpiada Zimowa w Kanadzie (Vancouver). Bieg na 30 km.

Justyna Kowalczyk złotą medalistką

Za piękną walkę i piękne zwycięstwo

GRATULACJE!

sobota, 27 lutego 2010

Prosto z mostu nie znaczy rozumnie

Gazeta Wyborcza. 24.02.2010. Wywiad z Justyną Kowalczyk, która podejrzewa swoje przeciwniczki, że symulują astmę, aby się dopingować. (O Marit Bjergen, Norwegia – złoty medal w biegu łączonym)… Przyjechała się tu nawdychać, a potem biegać, i niech się tym zajmie… I dalej. ...Marit czuje się zagrożona, bo dobrze wie, że bez tych swoich „pomagaczy” nie miałaby tu co robić ze mną i innymi dziewczynami.”
GW. 25.02.2010. Wywiad z Markiem L. Kowalskim (profesor Uniwersytetu Medycznego w Łodzi – alergolog). Na pytanie co to jest astma? Astma jest zapaleniem dróg oddechowych. Oskrzela doprowadzające powietrze do pęcherzyków płucnych… są chore. U sportowców dyscyplin wytrzymałościowych przyczyną astmy jest podrażnienie (oskrzeli) przez hiperwentylację, czyli zwiększony przepływ zimnego powietrza. …zimne powietrze nie zdąża się ogrzać i uszkadza błonę śluzową oskrzeli. I dalej o konsekwencjach… Powietrze dopływa do pęcherzyków płucnych z większym trudem. Człowiek odczuwa duszność. W związku z tym sportowiec, czy nie sportowiec, powinien być leczony. Jeszcze cytat z wypowiedzi profesora: Leki stosowane w dawkach leczniczych nie zwiększają zdolności do wyników sportowych, a w dawkach dużych zostają wykryte testami antydopingowymi.
GW. 26.02.2010. wywiad z Justyną Kowalczyk. Umiem świetnie finiszować, ale z niektórymi nie miałam szans, bo miały więcej tlenu w płucach, a ich mięśnie na ostatnich metrach były mniej zakwaszone od moich. Pytana, czy nie żałuje swoich słów odpowiada: Nie, powiedziałam prawdę prosto z mostu.
Według pani Justyny sprawa jest jasna: Bergen i inne zawodniczki symulują astmę, albo rzeczywiście mając astmę przyjmują większą ilość leków, niż to konieczne; czyli – w obu przypadkach – dopingują się. Stosowne badania, którym są ustawicznie poddawane, tego jednak nie wykazują. Znaczy jest spisek. Szefowie antydopingowego laboratorium i włodarze kilku narciarskich federacji porozumieli się i rywalizacja na olimpijskich trasach narciarskich jest skandalicznie wypaczona. Pani Kowalczyk zatem powinna zawiadomić prezesa PKO Piotra Nurowskiego, by ten interweniował w MKOl, który powinien wszcząć… itd.
Jednak tego nie robi. Za to w licznych wywiadach, niestety, dopuszcza się insynuacji. Justyna Kowalczyk jest osobą publiczną, znana w całym światowym narciarstwie. Lepiej byłoby, żeby nie mówiła prawdy prosto z mostu, a wypowiadała się raczej prosto z rozumu.
Pani Justyna ma wydolność, inteligencji mieć nie musi. W dzisiejszym biegu na 30 km techniką klasyczną, której jest specjalistką, życzymy jej zdobycia złotego krążka.. Do medalu inteligencja nie jest konieczna, wydolność jak najbardziej. Dlatego bądźmy optymistami.


czwartek, 25 lutego 2010

Wtopa do Wtopy i mamy Wtopowisko! HD!


Eurosport. Olimpiada Zimowa w Vancouver. Relacja ze slalomu giganta kobiet. Komentowali: Marcin Szafrański i Witold Domański.
Opiszę fragment tej relacji, aby pokazać błędy i uchybienia wielu telewizyjnych przekazów.
Kamera pokazuje, chwilę przed startem, Austriaczkę Kathrin Zettel. W tym czasie pan Marcin kontynuuje zaczętą wcześniej kwestię. Widzimy jedno słyszymy drugie (1). Pan Szafrański skończył. Teraz na ekranie alpejka niemiecka Victoria Rebensburg. Pan Witold przedstawia nam… Kathtrin Zettel. Widzimy jedno słyszymy drugie (2). Znika z ekranu Victoria; kamera pokazuje już inną, startującą akurat zawodniczkę. Wtedy pan Witold przedstawia Victorię Rebensburg. Widzimy jedno słyszymy drugie (3). Zatem w krótkim czasie komentatorzy trzy razy rozminęli się z obrazem! Nazwijmy taką rozbieżność Wtopą. Zatem 1 Wtopa niech będzie jednostką rozbieżności między obrazem a słyszaną relacją.
Przyjmijmy, że takich Wtop* bywa w relacji kilkanaście, a w dłuższym przekazie nawet kilkadziesiąt. Nie ma wątpliwości – mętlik i zamęt u oglądających wielce uciążliwy a dyskomfort oczywisty. Panie Witoldzie, gdyby przy mikrofonie był pan sam, to tylko w tym opisywanym przypadku można by uniknąć trzech jednostek rozbieżności, trzech Wtop! A przecież w czasie tego giganta wtapiali się Panowie jeszcze wiele razy. Czy zatem warto relacjonować wespół w zespół? Dwójka komentatorów ma sens w transmisjach z dyscyplin, gdzie akcja rozgrywana jest wolniej lub jest rozłożona w czasie (biegi narciarskie, biatlon, kolarstwo szosowe, snooker). Ale w narciarstwie alpejskim, czy tenisie racji bytu nie ma. Przy jednym komentatorze Wtop będzie ewidentnie mniej. I, jak to mówią: można zejść z kosztów. Szefie Domański – przekonałem Pana?
~~~~~
Polsat. Mecz LM Inter–Chelsea (2:1). Komentował Mateusz Borek.
Obaj trenerzy zadbali o to, żeby przebieg gry przypominał przewlekłe zatwardzenie. Zwłaszcza Mourinho (Inter) nakazał „swoim” obstrukcję totalną. A ci mieli tzw. „dziki fart" i, strzelając w całym meczu trzy razy na bramkę, zdobyli 2 goale. Ancelotti, dysponujący lepszymi piłkarzami, próbował leków przeczyszczających, ale, poza jednym przypadkiem, z zaparciem przeciwnika sobie nie poradził. Porównanie nieeleganckie, ale też mecz na lepsze nie zasługiwał.
Jaśniejszym punktem transmisji był komentator. Relacja Mateusza Borka bez zarzutu. Niech Pan wreszcie coś sknoci, bo ja tu jestem od czepiania się, a nie od komplementów!!

* Ciekawe ile Wtop w relacjach z meczów piłkarskich zaliczają pracownicy Canal+Sport: Grzegorz Milko, Tomasz Lipiński, Rafał Nahorny, Leszek Orłowski? Tam Wtopa goni jednostkę rozbieżności i Wtopą pogania. Aż szacować strach. Powiedzmy więc eufemistycznie, że było by to rozległe Wtopowisko, HD w dodatku.

środa, 24 lutego 2010

Barek z dobieraniem!



Z początku byłem pełen nadziei. I, broń Boże, smutny. Myśłem: z Igrzysk Zimowych w Kanadzie obejrzę w Eurosporcie relację z biathlonu Krzysztofa Wyrzykowskiego i Tomasza Jarońskiego. Nasze Panie podobno z szansami na medal w sztafecie. Tak pisali fachowcy. A ja im uwierzyłem, m.in. dlatego mi smutno. Wkrótce ostudzili mnie – markotni już od startu – panowie Krzysztof i Tomasz: byli bardzo sceptyczni co do szans Polek. Mieli nosa, którym celnie wykrakali, bez dobierania. Dlatego mi smutno.
Pani Krystyna Pałka na pierwszej zmianie najpierw biegła, potem strzelała, potem pudłowała, dobierała i znów strzelała i jak strzała dobierała, bo ciągle nie trafiała. Chyba źle posmarowała, bo dobieraniem sobie nie pomagała – do piątego krążka dobrała się dopiero za trzecim razem. Oj, ugodziła pani Krystyna w moją nadzieję całą sobą jak obuchem. I to od razu celnie bez dobierania. Dlatego mi smutno. Ale jej było pewnie jeszcze smutniej. Dlatego mi jej żal.
Na drugiej zmianie Magdalena Gwizdoń popełniła błąd na strzelnicy. Powinna poprosić, żeby jej dobrali inną tarczę, bo do tej i naboje i dobieranie nie pasowały. Były za małe i za lekkie. Trafiana takimi pociskami-lotkami – piąta tarcza zwłaszcza – opadać nie chciała za nic. A jak się wyczerpało dobieranie, to zacisnęła się pani Magdalenie pętla i nie puszczała. Puściła dopiero jak ją pani Madzia przebiegła. Taki smutny regulamin. Szczęśliwie do pętli dobierać nie trzeba, bo tam nie ma strzelnicy, dlatego można biec. Mimo wszystko smutno mi.
A propos pomyłek Polek na strzelnicy. Pan Krzysztof chcąc telewidzów trochę pocieszyć opowiedział historię sapera, który znalazł jakiś niewypał i też się pomylił: zamiast niewybuch rozbroić i wyrzucić, to go schował do kieszeni, a wyrzucił zapałki. Potem chciał „zapalić", potarł… i skutek wiadomy: strachu się najadł, kieszeń szlak trafił, spodnie do wyrzucenia. Autentyk, bo z Internetu. Trochę telewidzów rozbawił. Ale smutno jednak nie ustępowało. Mnie trzyma dotąd.
Radowały się Rosjanki. Konkurencję rozbiły w proch, a Pyliewa nawet w pył. Inna – Slepcowa – nie trafiła na trasie w żadne drzewo, a na strzelnicy trafiła we wszystkie krążki. Taka GPSka! Ale to smutku nie rozwiało.

Szczęśliwie dobrały się dwie pozostałe PolkiWeronika Nowakowska i Agnieszka Cyl strzelały prawie bezbłędnie i polska sztafeta zajęła ostatecznie 12 miejsce. A po I zmianie była 17. Taki postęp, a mnie wciąż smutno. Miało być pudło a były pudła.
Obaj komentatorzy choć też przygnębieni, klasę trzymali. To mi pewnie wybaczą kiepski tytuł w poprzednim o nich blogu (skorygowany... przez dobranie). Trochę mi lżej, ale wciąż smutno.
Otworzyłem barek. Trasa nieźle przygotowana. Co tu wybrać na pierwsze strzelanie? Chopin w żadnym wypadku. Dostałem buteleczkę z jakiejś okazji. Ale mnie tego tknąć się nie godzi. Fałszuję nawet jak chrapię. Wybrałem Gorbaczowa. Lufa do góry i... za pierestrojkę samopoczucia! Nabój precyzyjnie w tarczy! Nawet po pięciu celnych chyba dobiorę.
Teraz już mi tylko „smutnawo". Ale muszę kończyć – zbliża się drugie strzelanie.

wtorek, 23 lutego 2010

W co trzeba wejść, żeby posiąść?


W Eurosporcie olimpijski drużynowy konkurs skoków. Ponieważ w sobotę (20.II) Małysz skakał po medal, tylko wybraniec losu red. Szaranowicz mógł to relacjonować, zdzierając gardło. Współkomentujący trener Apoloniusz Tajner godny tego nie był: stąd w obejmach z mikrofonem „robil" jedynie za asystenta. Jego komentarzy i fachowych ocen zabrakło. Bardzo głośno zabrakło, zresztą. W poniedziałek (22.II) pan Włodzimierz był zaskakująco powściągliwy. W powtórkach milczał. Mógł więc pan Tajner oceniać i analizować do woli. Z okazji jednak nie skorzystał. Prawie się nie odzywał. Jak chciał jeden, to drugi go nie dopuszczał, a jak go douścił, to tamten się jakby obraził, bo nie chciał.
To są rzeczy dla mnie niepojęte. Proste wydaje się uzgodnienie: ja zapowiadam skoczka, ty w powtórce skok analizujesz: spóźniony, za wczesny, pod jakim kątem wykonany, inne ewentualne błędy, jak w powietrzu, jakie lądowanie, jest nieosiągalne!
Jeden pan jest prezesem związku narciarskiego, a drugi dyrektorem w TVP. Powinni umieć współpracować, uzgadniać, dogadywać się, negocjować z wieloma ludźmi, grupami, zespołami. I, naturalnie, rozwiązując dużo trudniejsze problemy. A tutaj ci dwaj ludzie zupełnie nie potrafią się porozumieć w sprawie elementarnie nieskomplikowanej – więc zamiast mądrze jest niemądrze, zamiast profesji – amatorszczyzna. Pytam dlaczego? Że sprawa jest błaha, trzeba mieć do niej dystans, zgoda. Ale to tym bardziej nie powód, żeby ją rozstrzygać tak głupio.
Przyznam szczerze: jestem za mało rozgarnięty, żeby pojąć takie nonsensy-bezsensy, absurdy, bałwaństwo. Tu jest potrzebna jakaś specjalistyczna wiedza. Niestety – mówiąc językiem polityków: w zakres jej posiadania nie wszedłem.

poniedziałek, 22 lutego 2010

Pan Stefania Przebiśnieg


Na stronach sportowych Gazety Wyborczej, z okazji olimpiady, o imprezie i jej komentatorach pisze niejaki Stefania Przebiśnieg. Niejaki, bo się zdemaskował. Widać wyraźnie, że to chłop „z branży”. Kobiety są, na ogół, wrażliwsze i za relację ze skoków od żadnej red.-dyr. Szaranowicz pochwały nie mógłby oczekiwać. Co innego nasz subtelny Stefania. Najpierw słodziutka Stefcia pisze: Szaranowicz i Tajner… wydali z siebie dzikie, nieartykułowane wrzaski, po tym smacznie się podlizuje: …w emocjach Pan Włodek zawsze był świetny. Trawestując Mrożka: w emocjach to może on był świetny, ale w rozumie słaby. Stefania jednak głupi nie jest: pan Włodek to dziś dyrektor sportu w TVP! Lepiej gloryfikować jego nieludzki ryk, niż zamknąć sobie drogę do telewizyjnego studia „jedynki”. Kasa, Misiu, kasa. No i solidarność środowiskowa. Syndrom oblężonej twierdzy wymusza określone zachowania. To już jednak nie dziwi.
O nachalnym forsowaniu własnego, niekompetentnego komentarza, o niedopuszczaniu do głosu fachowca, trenera Tajnera, o wrzaskach, banałach i pustosłowiu Szaranowicza, o tym, że jak zwykle podczepia się pod sukcesy wielkich sportowców, by eksponować siebie – sir Stefania już nie wspomina. Jednym słowem Stefa zgrabnie to rozegrał: za tekścik w gazecie gratyfikacja i, na wszelki wypadek, kurtuazyjny smrodek pod adresem red.-dyr. Szkoda tylko, że takie zapaszki musi także wąchać czytelnik renomowanej gazety.
Tak przy okazji. Poprzednikiem Szaranowicza na stanowisku był Robert Korzeniowski. Stworzył on nowy kanał TVP Sport. Wydawało się, że były wielki polski zawodnik wypełnia misję telewizji publicznej na niwie sportowej, rozumiejąc co znaczy dla popularyzacji sportu jego powszechność i obecność w każdym prawie domu. Zamiast jednak przekazać stację operatorom kablówek, jak w przypadku TVP Kultura, pan dyrektor kanał zakodował. I misję szlak trafił. Logicznie biorąc coś tu się nie zgadza. Przeciwnie: kasa się zgadza i o to pewnie chodziło. Mój komentarz jest taki panie Robercie korzeniowski: kiedyś wzruszałem się, nierzadko do łez, gdy byłeś Wielki, dziś wzbudzasz moją niechęć, boś skarlał.
Naturalnie bliskim współpracownikiem byłego sportowca w TVP był wówczas Włodzimierz Szaranowicz. I on też się niewątpliwie przysłużył w wypełnianiu tej „misji”. Ale to dla pana temat tabu, panie Stefo Przebiśniegowa!

niedziela, 21 lutego 2010

Najlepszy był Małysz, ale wygrał Ammann – zasłużenie


20.02.2010. Eurosport. Olimpiada Zimowa w Kanadzie (Vancouver). Na dużej skoczni Adam Małysz zdobył srebrny medal. Komentowali: Bogdan Chruścicki i Marek Rudziński.
Simon Ammann wygrał zasłużenie, to prawda. Ale prawdą jest też, że nie mógł przegrać z nikim. Z tego wynika, że Adam Małysz był najlepszy, bo wygrał ze wszystkimi. Zajął bowiem najwyższe wolne miejsce, jakie było do osiągnięcia, więc – drugie.
Simon nie mając alternatywy – skakał bez obciążeń. Wahań, wątpliwości i rozterek nie miał żadnych. Mógł osiągnąć jedynie to miejsce, które uzyskał; wysilać się nie musiał. Gdyby przyszło mu naprawdę walczyć ze Schlierenzauerem (brąz) i innymi, wynik nie byłby taki oczywisty. Ale Simon „pod przymusem” nie był.
Natomiast dla Adama Małysza alternatyw było mnóstwo: mógł być trzeci, czwarty, piąty, itd. Żeby osiągnąć taki sukces musiał pokonać 48 rywali. Ergo – był pod presją. Miał trudniej, dlatego był najlepszy, chociaż drugi. Mimo wszystko wynik olimpijskiej rywalizacji należy uznać za sprawiedliwy. To są właśnie sportowe paradoksy.
Zwycięzcom i wielu pozostałym zawodnikom należą się gratulacje i podziękowania za piękny konkurs.
Ale blog ten powstał głównie po to, by się „czepiać”. Tym razem zgłaszam patologię – dotyczy ona Marka Rudzińskiego. Jest on uzależniony od artykulacji. Musi mówić. Szybko i długo. Bez względu na sytuacje i konteksty. W sobotę najbardziej denerwowały liczne exposé w czasie lotu skoczków. Zagadywać samą istotę przekazu „na żywo” lawiną banałów to telewizyjne sprawozdawcze partactwo wyjątkowe. Ten człowiek przyszedł do telewizji, a nieprzerwanie tkwi w radiu. Ta przewlekła choroba wciąż trwa. Jakiś lekarz jest tu pilnie potrzebny.
Piszę to z przykrością, bo pan Rudziński jest nie tylko zdolnym, ale, jak sądzę, także bardzo sympatycznym człowiekiem. Gdyby środowisko sprawozdawców „z okienka” podlegało jakiejkolwiek krytyce medialnej, dawno ktoś by schorzenie pana Marka zauważył, publicznie mu je wytknął i opisał. I dziś byłby on zapewne wolnym od anomalii, znakomitym komentatorem. Ale sprawozdawcze „Yaya” są nietykalne. Stąd liczne u nich deformacje i wykoślawienia, na które telewidzowie muszą patrzeć i ich słuchać. Zupełnie niezasłużenie!
*
Ktoś powie: trzeba było przełączyć na TVP1! Nie chciałem, bo tam czyhał przy mikrofonie Włodzimierz Szaranowicz. I miałem rację. Nazajutrz obejrzałem powtórkę w tzw, „publicznej", przypadkowo zresztą. To przeszło ludzkie pojęcie. Po skoku Małysza w I serii (137m) usłyszałem takie dźwięki, które wydobywają z siebie istoty prymitywne, wręcz półdzikie. Człowieku jesteś pracownikiem telewizji publicznej, jak Ci nie wstyd? Ale to nie wszystko. Pan redaktor zaprosił do studia, byłego trenera Małysza, Apoloniusza Tajnera. I nie dał mu dojść do głosu! To Szaranowicz, zarozumiała, wypchana trocinami bezczelności i tupetu żałosna sprawozdawcza kukła, oceniał skoki sześciu najlepszych. Plótł wyświechtane, piramidalne bzdury. Kompetencji zero, dobrego wychowania takoż. A przecież Apoloniusz Tajner to jeden z trenerów, dzięki którym pan Adam się przed laty odrodził. Trener nie mógł jednak się przebić z żądną oceną.
Nie pierwszy to raz, gdy niekompetencja i bezmyślność czyni z publicznej telewizji medialne gumno. Gumniarzy ci tam dostatek. Jeden z nich został niedawno dyrektorem sportowym. Gratuluję i zasyłam różne wyrazy.

piątek, 19 lutego 2010

Dwaj gdybiarze i ich „gdybki”

Przypominali szczególnych drwali,
bo drwale rąbią, a oni „gdybali”

Igrzyska Zimowe w Kanadzie (Vancouver). Eurosport relacjonuje biathlon kobiet i mężczyzn. Gdybobrali: Tomasz Jaroński i Krzysztof Wyrzykowski.
Dwaj zapamiętali gdybobiarze. Oglądając start naszych biathlonistów zbierali gdybki pracowicie i zapamiętale. Gdyby Weronika Nowakowska, gdyby Tomasz Sikora, gdyby Agnieszka Cyl itd. Do koszyczka-mikrofonu wędrował gdybek za gdybkiem. Pan Krzysztof, choć tknięty wyjątkowym afektem zbieractwa, czasem mitygowal się i zagadywał do kolegi: No, Tomku, ale przerwijmy już gdybanie. Co z tego – zagajnika wciąż nie opuszczali, hałasowali sporo, gdybobranie trwało. A każdy gdybiarz wie: gdybki są ciężkostrawne, a w takiej ilości serwowane mogą wręcz wywołać przykry refluks. Dlatego trzeba tu umiaru i rozwagi. Podobnie jak z grzybami, gdzie nawet wśród jadalnych zwykle rydzów, może się trafić rydzyk trujący. Tym razem dystansu i powściągliwości zabrakło. Sypały się więc do mikrofonu owe gdybki-muchomorki. Szanowni komentatorzy: po takiej ilości zaserwowanych nam kapeluszy z kropkami, nie oczekujcie chapeau bas. Należą się Wam najwyżej zgrzebne papachy*.

* Papacha (słowo pochodzenia tureckiego papach) – męskie nakrycie głowy popularne wśród narodów Kaukazu i Azji Środkowej oraz Kozaków. Zwykle futrzane, ale wykonywane także z baraniej wełny.

czwartek, 18 lutego 2010

Witold Domański – to jest to!


Eurosport. Olimpiada Zimowa w Kanadzie (Vancouver). Bieg zjazdowy kobiet. Wygrała Lindsey Vonn (USA). komentował: Witold Domański.
Tym razem pan Witold w pełnej formie. Skoncentrowany, rzeczowy. Ma swoją trafną formułę i był jej wierny. Mówił i komentował, ale nie gadał. Zauważał każdą zdradliwą muldę, trudny zakręt, niebezpieczny skok. Bez zacięcia radiowca, powściągliwością i umiarem wspierał naturalne w zjeździe emocje, martwiał, na równi z telewidzami i widzami, na widok kilku przerażających upadków. Jednym słowem klasa zawodniczek i komentującego pozwoliła nam w pełni przeżyć piękne, dramatyczne widowisko sportowe.
Jak mawiał Jan Kobuszewski (z lekką modyfikacją): I o to chodzi, o to chodzi, panie Witusiu!

wtorek, 16 lutego 2010

Kiedy pilot z opcją „Knebel”?


Eurosport. Olimpiada Zimowa w Kanadzie (Vancouver). Bieg zjazdowy. Ze studia „głos dawali”: Tomasz Kurdziel i Witold Domański.
Używasz stosownego przycisku i komentatorzy wyłączeni. Ale odgłosy, dźwięki, pogłosy, brzmienie oklasków ze sportowej areny płyną nadal bez zakłóceń. Taka opcję powinien posiadać każdy telewizor! Dla naszego, telewidzów, zdrowia.
Wracajmy do biegu zjazdowego. Trasa bardzo trudna, wiele ostrych zakrętów, tempo znacznie przekraczające 100 km/godz. Walka znakomicie przygotowanych narciarzy – wyrównana i niezwykle zacięta. Dwunastu (12) najlepszych mieści się w 0,88 sek! Zwycięzca Szwajcar Defago wyprzedza Norwega Svindala o 0,06 (sześć setnych sek.), a trzeciego Body Millera (USA) o 0,09 sek. Dramaturgia niespełna 2 min przejazdów – ekstremalnie wysoka.
Dwaj jedyni na stoku Polacy, Kurdziel i Domański (obaj Eurosport), zawiedli całkowicie. Pomylili trasę. Równolegle szusowali po stoku własnej bezmyślności. Ich aparaty mowy bowiem, pozbawione kontroli zdrowego rozsądku i inteligencji, wydalały teksty o wartości i na poziomie pomyj, które powinny być kierowane do jakiegoś ścieku, a bryzgały natrętnie w nasze uszy. I to tak skutecznie, że paskudziły i kaleczyły dramaturgię tamtą, autentyczną, intrygującą. Komentujący unurzali maestrię w gumnie.
Tylko użycie knebla mogło tę erupcje zatrzymać. Nie było pod ręką żadnego, niestety.

PS. Oczywiście mógłbym przytoczyć próbki relacji. Ale po co? Dwóch generuje debilne teksty, trzeci je dodatkowo powtarza i głupota się powiela. A, jako taka, zupełnie przecież na to nie zasługuje.

niedziela, 14 lutego 2010

PIĘKNO

Olimpiada Zimowa w Kanadzie (Vancouver). Konkurs skoków na skoczni normalnej. Adam Małysz (Polska) zdobył srebrny medal).

Modlić się do ludzi to niestosowne
Obraża się wierzących.
Ale podziwiać można. Więc podziwiam.
Dziękować też. Zatem dziękuję.
Potem słuchałem Luciano Pavarottiego.
Dwa piękna. Jakże różne.
I jak podobne. Pięknem właśnie.
Nie modlę się, ale kłaniać się mogę.
Najładniej jak umiem.
Nie pięknie. Tak nie potrafię.
Piękno to ONI.

piątek, 12 lutego 2010

Komentować, czy walić w bęben?


Tym razem o relacjach z siatkówki w Polsat Sport. Chodzi o mecze międzypaństwowe i międzynarodowe.
Właściwie wszystkie relacje są prowadzone „pod naszych”. Swoją drogą często ci „nasi” to Białorusini, Hiszpanie, Brazylijczycy, Czesi, Francuzi, Astralijczycy itd., natomiast zawodnicy z tych krajów, grający u przeciwnika, to już obcy. Np. gdy Skra Bełchatów (w składzie Hiszpan Falasca) grała z drużyną hiszpańską, to jeden Hiszpan był nasz – polski, kilku innych po drugiej stronie siatki – to już Hiszpanie obcy! Czysta groteska.
Wracajmy do tematu. Czy któryś sprawozdawca, kibicujący „swoim”, zastanowił się dlaczego tak czyni, po prostu: po co? Sądzę, że u żadnego taka refleksja się nie pojawiła, a gdyby nawet – miałby kłopot, by rozsądnie odpowiedzieć. Zwłaszcza że – co najważniejsze – w zwycięstwie pomóc nie jest przecież w stanie! Argument, że chce pokazać komu kibicuje jest niepoważny, bo to wszyscy doskonale wiedzą (pisałem już o tym).
Tendencyjna relacja tymczasem to przekaz nierzetelny, nieuczciwy – zatem nieprofesjonalny.
„Widzenie” tylko jednej strony ma także inny mankament. Panowie komentatorzy! Ignorując przeciwnika, nie podkreślając jego klasy, nie zauważając zagrań wspaniałych, przemilczając trafne decyzje taktyczne „ich” trenera – deprecjonujecie, obniżacie wartość ewentualnego sukcesu „swoich”. A, przeciwnie, relacjonując rzetelnie, dostrzegając walory oponenta – osiągnięte zwycięstwo znacząco dowartościowujecie! Tamci byli znakomici, ale zostali pokonani! Czy taki triumf nie smakuje lepiej, nie jest pełniejszy, piękniejszy?
A porażka? Czyż nie jest bardziej zrozumiała, więc mniej dotkliwa, łatwiejsza do przyjęcia dla oglądających, gdy mają świadomość z kim ich drużyna przegrała?
Wreszcie, korzyść niebagatelna, przypomnienie, że piłka jest okrągła, a zespoły są dwa. Czyli, że to jednak sport!
Ale znalazłem, być może, powód zasadności relacji „pod naszych”. Nie wykluczone, że większość telewizyjnej „publiki” chce kibicować i przeżywać mecz wspólnie z komentatorem. Wespół w zespół! By doznania były głębsze, pełniejsze. To możliwe.
Ale, po pierwsze, nie wiadomo czy to prawda, bo nikt tego nie badał, a po drugie, jeśli nawet część oglądających tego chce, to spotyka ich srogi zawód. Bo dlaczego relacjonujący, na wzór innych widzów, nie są odziani w „organizacyjne” stroje ukochanej drużyny, w gustowne czapeczki z pomponikiem, i tak przyozdobieni nie są pokazywani w przerwach technicznych, dlaczego na wezwanie halowego zapiewajły Jerzy Mielewski nie klaszcze wszystkimi dłońmi, a Wojciech Drzyzga nie dmucha przeraźliwie w kolorową fujarkę. Nie słychać też, by Witold Wanio intonował zdartym barytonem W stepie szerokim, którego okiem nawet sokolim nie zmierzysz, przy akompaniamencie Ireneusza Mazura, walącego z rozmachem w miniaturowy bęben. Czyli dlaczego nie wspierają naszych, tak jak większość widzów w hali?! Zaspokajanie gustów większości, do tego mogloby prowadzić.
Gdy Witold Wanio, Jerzy Mielewski, Marek Magiera, Tomasz Włodarczyk, Przemysław Iwańczyk zatrudnieni jako komentatorzy, udaną akcję „swoich" relacjonują okrzykiem: znakomicie, kapitalnie, a podobną akcję przeciwnika ubolewaniem: szkoda, niestety, znowu tracimy punkt, to coś mi to przypomina.
Poruszcie wyobraźnię Panowie. Grupa pseudokibiców idzie na piłkarski mecz. Na szyjach szaliki, na ramionach pelerynki, w dłoniach flagi. Na nich kolorowe napisy z nazwą drużyny: naszej, jedynej, która może wygrać. Ordynarne hasła, obrażające przeciwnika, niecenzuralne przyśpiewki. To kroczy kibolstwo. Wytężcie wzrok, widzicie ich. Ja ich widzę: mają Wasze twarze. Niestety, za często wpisujecie się w ten pejzaż. Warto?

czwartek, 11 lutego 2010

Czy list dotarł do pana prezesa Guerna?

W dniu 11 lutego 2010 roku skierowałem do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumenta (UOKiK) pismo następującej treści:
Witam Państwa!
W dniu 23 listopada 2009 r. wysłałem list ze skargą do Prezesa Zarządu Canal+Cyfrowy (p. załącznik). Do dziś nie otrzymałem odpowiedzi.
Chciałbym zapytać, czy nadawcę tej interwencji obowiązują jakieś terminy i czy w ogóle ma on ustawowy obowiązek na takie skargi odpowiadać.
Na antenie Canal+ grała niedawno Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy Jerzego Owsiaka, w końcu 2009 był organizowany przez Stację Okrągły Stół dla Piłki Nożnej. To musi świadczyć niezwykle pozytywnie o panu prezesie Guernie. Nie chce mi się wierzyć, że człowiek tej klasy nie miał czasu, by zlecić swojemu pracownikowi polecenie, kurtuazyjnej choćby odpowiedzi. Nawet, gdyby ustawowo nie był do tego zobligowany.
W dniu 23 listopada 2009 roku osobiście zaniosłem list do siedziby Cyfry Plus i mam jego kopię, którą w recepcji sygnowała pani Karolina Wdowska.
Czy możliwe, żeby pismo do pana Prezesa nie dotarło. Czy mógłbym prosić o ewentualne sprawdzenie tego?
Rozumiem doskonale, że sprawa jest dość błaha.. Ale jednak od lat jestem regularnym abonentem Stacji, nie zalegam, a dyskomfort z usługi mam dokuczliwy i częsty.
Mając nadzieję na pozytywną odpowiedź
Pozdrawiam serdecznie
itd.(szczegółowe dane w załączniku)
I czekam teraz na odpowiedź z UOKiK

środa, 10 lutego 2010

Panie Mateuszu: ten ekler trzeba podciągnąć!


Przed laty w gimnazjum, do którego uczęszczałem, w czasie lekcji języka polskiego jeden z uczniów powiedział: Rozchodzi się o to, że… Profesor, starszy już człowiek, przerwał mu i replikował: Rozchodzą to Ci się półdupki w klozecie! Riposta była mało elegancka, to prawda, ale odtąd nauczyłem się, że mnie albo komuś: o coś chodzi! Nigdy rozchodzi się.
W Polsat Sport mecz o puchar Niemiec: Werder – Hoffenheim. Almeida (Werder) otrzymuje podanie, nie próbuje dryblować, strzela bez wahania i zdobywa drugą bramkę. Mateusz Borek, bo on to komentował: Już nie szukał przegonienia defensywy tylko… itd.
Otóż niechlujstwo tej frazy jest porównywalne ze spodniami z opuszczonym suwakiem, do którego domknięcia wzywam Pana w tytule. Jako zwolennik i sympatyk talentu Mateusza Borka mam nadzieję, że ten nagłówek pomoże Panu na zawsze i definitywnie przegonić ze swych relacji podobne potworki.

wtorek, 9 lutego 2010

Na „bosaka” z mikrofonem


W Eurosporcie relacje ze skoków narciarskich komentuje najczęściej Bogdan Chruścicki. Jest bardzo szybki, szybszy niż komputer. Bo nim ukaże się na ekranie grafika z długością skoku i miejscem zawodnika, pan Bogdan zawsze zdąży podać własne szacunki. Liczy rzeczywiście szybko, ale zwykle niecelnie. Po oddanym skoku słyszymy, np.: no, 115, 116, myślę, metrów; pokazuje się grafika, a tylko 112, to da mu jakieś 6 albo 7 miejsce, no tak, jest 8-me. Innym razem: sądzę, że to 125 prawie metrów. Grafika jest jednak wredna: 119 tylko metrów, no, nieprecyzyjnie narysowane są te linie komputerowe. Skakał akurat Zauner (Austria): no, bez żadnych wątpliwości, to pierwszy skok ponad 130 metrów i nowy lider. Szlak by trafił te elektroniczne napisy: a jednak 126,5 m, no, ale lider na pewno. I tym razem wreszcie pan Bogdan trafił.
Dlaczego jednak nie poczeka kilka sekund, dlaczego koniecznie musi zgadywać i, co gorsza, najczęściej, chybiać? A teraz pan Chruścicki musi podjąć jeszcze nowe wyzwanie. Doliczane lub odliczane są punkty za wiatr i długość rozbiegu. Jak to błyskawicznie policzyć, doliczyć, odjąć? Proponuję relacjonować na „bosaka”, bo w tej sytuacji każdy palec może być bezcenny!
Inna cecha tego sprawozdawcy to zabawny, niekiedy, szyk wyrazów: zamiast myślę, że 115, 116 metrów, słychać często 115, 116, myślę, metrów (skrót myślowy to nie jest), albo 125, prawie, metrów. Podobnie podaje wiek skoczków: anonsuje np. 20-dziesto-, prawie, letni, usłyszeć można nawet: 20-dziesto-, niespełna, dwuletni. I nie od razu wiadomo, czy ma 18 czy 22 lata?
Bogdan Chruścicki jest także miłośnikiem pewnej partykuły, chodzi o wyraz „no”. Używa go nagminnie, we wszystkich możliwych konfiguracjach. No tak, no to wreszcie, no i, no niestety, no cóż, Itp. Zaciekawiło mnie ile tych „no” potrafi pan Bogdan upchnąć w relacji. Policzyłem podczas konkursu o Puchar Świata w Klingenthal. Tylko w I serii (50 zawodników) naliczyłem 210 sztuk „no”. No, no – to jest wynik! Tym bardziej, że pomijałem „no” w wyrazach Norwegia, Norwegowie, Nojmajer – liczyłem tylko byty samodzielne.
Naturalnie, żadnych merytorycznych, fachowych uwag dotyczących istoty tej dyscypliny sportu usłyszeć nie sposób. I trudno się temu dziwić. Pan Bogdan nie ma możliwości, by zająć się skokami na poważnie. Tyle tych zawodów, że czasu mu starcza tylko na ich komentowanie.
*
Skoki w Eurosporcie relacjonuje też, choć rzadziej, Marek Rudziński. Przed laty przyszedł on do telewizji z radia. I do dziś tego nie zauważył. Mówi bez przerwy, z szybkością zawodnika skaczącego na Letalnicy*. Najlepszy w każdym konkursie, w którym startuje. Nikt nigdy nie skoczy tyle, ile on nagada. I z odbiciem jest zawsze na czas. A ma je potężne, co udowadnia podczas każdego konkursu. Ląduje zdyszanym, ale bezpiecznym teleMarkiem. Mamut komentatorów niekwestionowany!

* Mamucia skocznia w Planicy. Rekord obiektu – 239 m – jest rekordem świata w długości skoku.

poniedziałek, 8 lutego 2010

Bólteriery z Canal+Sport


7.02.2010. Canal+Sport. Chelsea–Arsenal 2:0. Komentowali: Andrzej Twarowski i Rafał Nahorny.
W I. połowie podrasowany, jak zwykle, Andrzej Twarowski, z właściwą sobie elegancją, doniósł: Ashley Cole zaatakował „jak wściekły bullterrier”*.
No, skoro użył takiego porównania w obecności wielu tysięcy telewidzów, to może sobie także na to pozwolić znacznie „mniej uczęszczany” bloger. Określenie to pasuje bowiem jak ulał do… komentatorów meczu. Po małej modyfikacji. Bo to były dwa bólteriery. Może nie wściekłe, ale jazgoczące i skowyczące donośnie i przez cały mecz; aż do bólu właśnie.
Psy czteronożne szczekają na ogół z jakiegoś istotnego powodu. Dwunożne nie zawsze. Ci dwaj istotnego powodu nie mieli. Oni patrzyli przecież na grających piłkarzy, nierzadko ze ścisłej światowej czołówki. I patrząc na nich bez ustanku, na przemian podwarkiwali, skamleli, jazgotali. Co im ci zawodnicy zawinili, że tak ich przez 90 min (plus doliczony czas gry) obszczekiwali, pojąć trudno. A może objaśniłby to nam ich szef, Jacek Okieńczyc (Pan tam jeszcze pracuje)?
Porównywanie do piesków przychodzi mi z trudem, bo czteronogi te bardzo lubię.
*
Niedzielne (7.02) skróty meczów z lig europejskich znowu ukazały się na antenie w formie bubla, bo bez słowa relacji, sama grafika i odgłosy trybun. A wystarczyłby tylko jeden bólterier ze sfory, który warknie (bez ujadania!) nazwisko prowadzącego akcję, strzelca gola, bramkarza. Nie doczekam tego. Takie to pieskie życie!

* Określenie nie tylko chamskie, ale, co gorsza, także nieprawdziwe, bo A. Cole to bodaj najlepszy lewy obrońca na świecie i dlatego nie atakuje wściekle, za to zdecydowanie, szybko i mądrze. Takie opisywanie gry Anglika jest natomiast nieprofesjonalne, bo nieprzemyślane, pochopne i głupie.



czwartek, 4 lutego 2010

Nagrody miesiąca przyznane

Kapituła JOVO jednogłośnie* przyznała nagrodę

Yayeczka kunsztem faszerowane

dla najlepszej telewizyjnej relacji stycznia 2010.

Triumfatorami zostali, ex equo, komentatorzy Eurosportu.
Za komentarz z półfinałowego meczu tenisa Australian Open: Justine Henin–Serena Williams

Katarzyna Strączy i Lech Sidor

oraz za komentarz z półfinałowego meczu snookera Welsh Open: John Higgins–Ronnie O`Sullivan

Rafał Jewtuch i Przemek Kruk

Laureatom i ich szefowi Witoldowi Domańskiemu serdecznie gratuluję.

* Gdyby głosowanie było niejednogłośne, wyróżnienia nie można byłoby przyznac, bo nikt nie byłby „za".

poniedziałek, 1 lutego 2010

Yayeczka pogodne!

Esteta zderzeń i kolizji
Polsat Sport. Finał ME w piłce ręcznej: Francja–Chorwacja. W jednej z akcji nastąpiła kolizja trzech zawodników. Wszyscy upadli na parkiet i nie podnosili się. Wyglądało to groźnie. Tomasz Włodarczyk skomentował krótko: piękny sport walki. Po chwili w zwolnionym kadrze widać zderzenie głowami, uderzenia łokciem, boleśnie wyglądające, gwałtowne upadki. Dość zatrważające. Tomasz Włodarczyk skomentował: piękne!
Proponuję przydzielić panu Włodarczykowi, ochronę, najlepiej całodobową. W przeciwnym razie, z taką estetyczną wrażliwością, może on poważnie samookaleczyć się, tłumacząc, że chciał poprawić swój wizerunek!

Motoryzacja zawitała na korty!
Eurosport
– relacja z Mistrzostw Australii w tenisie. Mecz ¼ finału Nikołaj Dawydienko (Rosja) – Roger Federer (Szwajcaria). Pierwszy set 6:2 dla Rosjanina. Gra bajecznie, Federer słabiutko. Komentatorzy, Karol Stopa i Lech Sidor, rozpływają się nad Nikołajem: ostatnio zrobił duże postępy, Szwajcarowi na nic nie pozwala, jest szybszy, dokładniejszy, a Federer już nie ten, co był. Pan Lech żartuje nawet, że Dawydienko, klemami opasującymi kostki i przewodami, podłączony jest do akumulatora 80 Ah (stosowane w ciężarówkach) i to właśnie „ustrojstwo” tak go napędza.
W drugim secie Rosjanin prowadzi 3:1 i 40:15 i nagle… przegrywa 13 kolejnych gemów! Federer wygrywa zatem dwa następne sety 6:3, 6:0 i prowadzi w meczu 2:1 a w czwartym secie 1:0.
Jak to się stało? Taka degrengolada. Akumulator nawalił? Po jednym secie – niemożliwe, za mocny jest. Więc co? Dla komentatorów to oczywiste. Rychło zamustrowali na pełzającego w pobliżu raka i na nim powolutku i delikatnie zaczynają się wycofywać. Otóż okazuje się, że akumulator jest, co prawda, ok. – ale Dawydienko pokpił sprawę z paliwem. Było kosmiczne, wysokooktanowe, łatwopalne i szybko się Rosjaninowi wyczerpało. Za mało zatankował, po prostu!
Relacjonujący nie mają jednak szczęścia. Rosjanin zaczyna znów grać bardzo dobrze, czwarty set jest długi i Federer wygrywa go dopiero po 12 gemach – 7:5, a cały mecz 3:1. Powstaje proste pytanie: dlaczego Nikołaj na sucho, bez paliwa tak długo walczył? [Teraz Panowie posłużyli się kotem, którego zręcznie obrócili ogonem w stronę dla zwierzęcia zaskakującą.]
Co go napędzało? zapytacie. Jak to co? Paliwo! spokojnie Wam odpowiedzą. Przecież go już nie miał! przypomnicie; na próżno. A te resztki, co mu zostały w przewodach?
Faktycznie, przecież tam zawsze trochę zostaje.
Zapyta ktoś: ciekawe, co będzie, gdy w przyszłości Rosjanin więcej zatankuje? Jak to co? Do tego czasu akumulator mu się wyczerpie!

Skuteczny nie czuje nic!
W Eurosporcie Mistrzostwa Walii w snookera. Spotkanie: Steve Maguire (Szkocja) – Mark Williams (Walia) [5:1]. Komentatorzy – Rafał Jewtuch i Przemek Kruk – już na początku zauważyli, że Szkot jest niedysponowany, stracił czucie kija; inaczej nawet chodził z nim przy stole. Rzeczywiście, patyk mu jakby zwiotczał a jego tip nieregularnie popluwał pecynkami kredy. Nie zmartwiłem się zbytnio, bo kibicowałem Markowi. Ale brak czucia zaczął się gwałtowanie rozrastać. Teraz już sam Steve przestał czuć cokolwiek – wbijał niczym maszyna. Jak to wytłumaczyć, przecież niedomagał? Komentatorzy i tym razem użyli biednego kota, serwując mu dyskomfort ogona. Przy 3:1 orzekli, że czucia Maguire jeszcze nie odzyskał, natomiast już nabył skuteczność! Perełka! Williams wolałby pewnie, żeby było odwrotnie. A tak, siedział z miną na kwintę i kręcił nosem nie ruszając głową – u Walijczyków oznaka skrajnej frustracji. Szkot tego nie zauważył, bo w międzyczasie stracił także poczucie. Przyzwoitości tym razem. Prawie nie dopuszczał Marka do stołu. Gospodarza do jego własnego stołu – upiorny gość! W dodatku zwycięski.
A komentatorom, zresztą doskonałym, zdarzył się wypadek przy pracy: skutecznie stracili czucie.

W Eurosporcie konkurencje alpejskie relacjonuje Tomasz Kurdziel.
Niewielu mamy komentatorów spokojnych. Większość jest podekscytowana, podniecona, podminowana, niektórzy krzyczą, inni nawet wyją (np. Marcin Grzywacz ze stacji Sportklub). Wróćmy teraz do Tomasza Kurdziela. Czy jest człowiekiem stonowanym, czy też leniwym, tego nie wiadomo. Widać jednak, że dopracował się własnego, oryginalnego stylu. Wychodząc z założenia, że całkiem spokojnie i beznamiętnie relacjonować się nie da, a przesadne uniesienia też mu nie odpowiadają, postanowił pracować na minimalnym pobudzeniu, takim swoistym oralnym półwzwodzie, coś w rodzaju szczątkowej erekcji werbalnej. I w tym stanie może przetrwać przez całą relację. Ani mu to bardziej nie wiotczeje, ani się nie utwardza! Oryginał absolutny. Fizjologiczny Supergigant!

Finał Mistrzostw Australii kobiet: Serena Williams – Henin (2:1). Komentowali: Katarzyna Strączy i Lech Sidor. Znakomicie. Szefie Domański: ta Para sprawdza się doskonale!
Starali się Państwo patrzeć ma mecz obiektywnie. Podobnie zresztą jak ja. No cóż… Być może następnym razem nasze starania zostaną wynagrodzone!

Polsat Sport Café Futbol. Prowadzący: Mateusz Borek oraz Roman K0łtoń i Wojciech Kowalczyk.
Przypomniano tu konferencję prasową Franciszka Smudy, który uzasadniając powołanie Jana Furtoka na stanowisko dyrektora reprezentacji Polski, stwierdził mniej więcej tak: Jasiu to nie jest przypadkowy człowiek z ulicy. On zna zapach skarpetek w szatni! Ale teraz, podobno, Smuda już Furtoka nie chce. I ma on odejść ze stanowiska.
Sądzę, że sprawa jest jasna. Ktoś wyprał skarpetki i Jasiu utracił kompetencje. Swoja drogą za długo tego dyrektorstwa to On się nie nawąchał!




Obserwatorzy

O mnie

Warszawa, Poland
Kibic sportowy