sobota, 27 sierpnia 2011

Za dużo miejsca zostawia się bredni

Z udziałem polskich drużyn trwały ostatnio eliminacje do fazy zasadniczej piłkarskich lig europejskich. Te futbolowe potyczki relacjonował głównie Polsat za co należy się stacji podziękowanie. Więc to czynię!
W meczu decydującym o awansie do Ligi Mistrzów Wisła grała na Cyprze – niestety, przegrała i odpadła. Komentatorzy Mateusz Borek i Wojciech Kowalczyk zasadnie ocenili, że APOEL był zdecydowanie lepszy. Nie było to zbyt odkrywcze, bo widoczne gołym okiem: jedni grali a drudzy biegali. Ale relacjonujący muszą recenzować także oczywistości, więc naturalnie czepiać się ich za to nie mam zamiaru. Natomiast szlag mógł trafiać, gdy taki banalny fakt, różnie go formułując, powtarzali bezmyślnie, bez umiaru  czterdzieści razy – to już przegięcie ewidentne. Rozumiem ich frustrację, bo Wisła była momentami deklasowana. Ale Borek z Kowalczykiem powinni mieć na tyle wyobraźni, by dostrzec, że ich żałosnego lamentu musiało wysłuchiwać setki tysięcy ludzi, równie zdenerwowanych, zniesmaczonych i zdegustowanych. Po co więc było dolewać oliwy do ognia? Podobno o klasie człowieka, świadczy m.in. umiejętność dostosowania swoich zachowań do zastanego kontekstu. Dedykuję ten pogląd obu komentatorom.
Opinie o meczu Spartak–Legia Wojciech Kowalczyk wygłaszał tym razem z telewizyjnego studio. Od początku gołym okiem widać było, że coś mu dolega. Czy miał kaca po przyjeździe z Cypru, gdzie poprzedniego dnia obficie utyskiwał z Borkiem na grę Wisły, czy był inny powód, nie wiem. W każdym razie siedział nadęty z miną gradowej chmury na obliczu i nie podobało mu się nic. Nawet kompletnie nieprzewidywalna wygrana Legii i jej sensacyjny awans do Ligi Europejskiej tęczą facjaty Kowalczyka przyozdobić nie zdołały. Wyglądało na to, że wyrobił już sobie i utrwalił pogląd, że Legia pod wodzą Macieja Skorży nigdy żadnego sukcesu nie odniesie! I konsekwentnie przy tym trwał. Od kiedy Legia za kadencji tego trenera poniosła (w zeszłym sezonie) rekordową liczbę 11 porażek a potem on sam nie zdobył się na potępienie bandziora, który spoliczkował jego piłkarza Jakuba Rzeźniczaka, i ja należałem do tych, którzy chętnie by mu białą chusteczką z trybun pomachali. Ale facet odniósł sukces sportowy i – co dla klubu także ważne – finansowy. Bo w życiu tak bywa, że nauka wynikająca z przeszłych porażek może zaowocować teraźniejszym sukcesem, a z moralności nikt nikogo w sporcie nie rozlicza! Ekspert musi to zauważyć i docenić. A nie zachowywać się jak rozkapryszony bachor, którego najbardziej drażni nieprzyjazna dlań rzeczywistość. Czas dojrzeć bródnowski ziomku!
*
Po raz pierwszy w tym sezonie, wszystkie mecze polskiej Ekstraklasy są transmitowane „na żywo”. Z tym, że trzy – te które uważa za najciekawsze – wybiera sobie na wyłączność Canal+, a pozostałe pięć można obejrzeć w dwóch relacjach, bo także w Polsacie. Oglądam zwykle najwyżej tylko te trzy w Canal+. I radzę taką powściągliwość innym. Bo poziom tej kopaniny, a zwłaszcza komentarz do niej może spowodować znaczne ubytki zdrowotne – z trwałym masochizmem jako schorzeniem w tej sytuacji najłagodniejszym. Że nie są to groźby urojone posłużyć może para komentatorów Rafał Dębiński i Krzysztof Przytuła. Jeden (Przytuła) to „szczególarz”* wybitny, drugi (Dębiński) to cedzak aktywnie go w łowieniu najbłahszych dyrdymałów wspierający. Ich emocjonalnym, naiwnym ekscytacjom i wręcz dziecinno-młodzieńczym zachwytom nie ujdzie cało żadne zagranie – każde jest warte uwagi i opinii! Komentują w ten sposób wszystko – jak leci, pa wsiem. Nawet najbardziej kalekie zagranie jest opisywane kolejno przez obu, a niekiedy niesieni euforia wydzierają się jednocześnie! Konikiem tej pary detalistów jest także częste wytykanie drużynom, że zostawiają przeciwnikowi zbyt wiele miejsca na boisku. To ich zdaniem źródło wielu boiskowych porażek. Może to i prawda. Ale też nie przesadzę, kiedy napiszę, że w studio komentatorskim szef Canal+ Sport Jacek Okieńczyc od lat zostawia za dużo miejsca. Dlatego w utworzoną lukę obok Dębińskiego wskoczył m.in. – taki pech – Krzysztof Przytuła. Nieszczęścia więc komentują parami! I sukcesu stacji trudno się tu dopatrzyć.

* Tak w filmie Vabank Gustaw Kramer (Leonard Pietraszak) nazwał komisarza Przygodę (Józef Para).

wtorek, 23 sierpnia 2011

Gdy nikt nie sponsoruje walki z patologią

W sobotnim meczu ligowym holenderski trener Wisły Maaskant desygnował do gry dziewięciu rezerwowych. Najlepszych oszczędzał na spotkanie wtorkowe z APOELEM Nikozja, decydujące o zakwalifikowaniu się do Ligi Mistrzów. W GW. (22.08.2011) czytam: Zrozumiałbym dwie zmiany… Ale robić aż dziewięć zmian…? Dla mnie to śmieszne, że piłkarz nie może zagrać dwóch pełnych meczów w odstępie trzech–czterech dni – powiedział Mateusz Borek z Polsatu Sport. 
Najpierw zauważmy, że jeśli Borek nie rozumie Maaskanta, fakt ten nie znaczy jeszcze, że to trener Wisły postępuje nierozumnie, czy też ma kłopoty z logicznym myśleniem. Teraz przypomnijmy – rok 2010. Liga Europy Lech Poznań–Manchester City 3:1. Trzy dni po tym, w meczu ligowym angielskiej Premier League, grało 10 innych piłkarzy MC! Mateusz Borek wychwalał wtedy sukces Lecha* (de facto z rezerwami MC), a do głowy (i słusznie!) nie przyszło mu kpić z trenera angielskiej drużyny, że ten żongluje składem. Dlaczego teraz puka się w czoło, drwiąc sobie z trenera Wisły?
Następna kwestia i pytanie: co to za cykl w odstępie trzech–czterech dni? To zwykła demagogia, bo takiej sekwencji rozgrywek nie ma! Bardzo często natomiast występujący ciąg rozgrywkowy to środa–sobota. Rozwiejmy, przy okazji, inny mit. Powszechnie uważa się, że gra w środy i soboty to dwa mecze w tygodniu. Nieprawda! Środa–sobota–środa to przecież trzy mecze! Odstęp między nimi to kolejno dwa i trzy dni – w sumie pięć. Czyli drużyny grają mecze co 2,5 dnia w ciągu tygodnia! 
Jakie to rodzi konsekwencje? Po pierwsze obniża jakość, poziom gry drużyny – organizmy zawodników nie zdążą się zregenerować. Po drugie wymusza na trenerach „odpuszczanie” niektórych spotkań, czyli grę rezerwami. W obu przypadkach pokrzywdzeni są obserwatorzy, kibice, sympatycy futbolu, bo za bilety albo abonamenty otrzymują gorszy produkt.
I tu dochodzimy do sedna. Monstrualna ilość rozgrywanych meczów piłkarskich stała się już patologią! Kto więc powinien ją opisywać, demaskować i domagać się ograniczeń? Odpowiedź jest prosta: naturalnie sportowi dziennikarze. Sprawa jest jednak beznadziejna – im taka reglamentacja się nie opłaci! Bowiem gdy więcej imprez tym oni więcej zarobią – wierszówką lub bezpośrednią relacją, studiem telewizyjnym itp. Koło się zamyka. Dlatego Mateusz Borek podświadomie, w odruchu obronnym, kpiąc sobie z trenera, próbuje chronić siebie i swoje środowisko.
A że na skutek tego fałszuje rzeczywistość, stawiając nieprawdziwe diagnozy – cóż,  takie czasy: konto w banku kształtuje świadomość. Coraz bardziej przez to ograniczoną, niestety.
\
* Oczywiście Lech sukces odniósł, bo wygrał z renomowaną drużyną i zakwalifikował się do fazy pucharowej imprezy. Ale fakt, że przeciwnik te rozgrywki odpuścił, wartość sportową osiągnięcia zespołu poznańskiego naturalnie pomniejsza!

piątek, 19 sierpnia 2011

Podżegacz José Mourinho

Wisła pokonała 1:0 Apoel Nikozja i jest o krok od awansu do Ligi Mistrzów. Mecz w Polsacie komentowali Mateusz Borek i Wojciech Kowalczyk. Ten pierwszy tym razem powściągliwy, obecny na boisku, „nie przeszedł obok komentarza”, bardziej „szukał” relacji z rozgrywanych akcji, niż wyszukanych, pseudo oratorskich fraz. Nie pozostawił oczywiście złudzeń komu sprzyja i dobrze życzy. Pomyślności zatem winszował tylko swoim-obcym, których w Wiśle było dziewięciu ((9), a nie obcym-obcym, których u cypryjskiego rywala było dziesięciu (10). Dlatego, gdy przeciwnik popełnił błąd mówił I dobrze. Pewnie, że dobrze, ale dla kibica – gorzej dla komentatora. Szowinizm relacjonujących piłkę nożną z udziałem polskich drużyn w międzynarodowych rozgrywkach jest naturalnie tak oczywisty, jak u np. Wani albo Magiery „robiących” siatkówkę. Tyle tylko, że w futbolu – w przeciwieństwie do siatkówki – wynik nie zmienia się co chwila, zatem jest mniej okazji do tendencyjnych ocen i wykazania się „patriotyzmem”. Czyli kibolstwo mniej razi, ale, jak wspomniałem, tam także zauważalne jest wyraźnie. Pewną okolicznością łagodzącą jest fakt, że w „kopanej” od lat sukcesów nie odnosimy żadnych.
Wojciech Kowalczyk, od niedawna komentator meczów „na żywo”, w ocenach wydarzeń na boisku trafia na ogół w dziesiątkę; gorzej kiedy niepotrzebnie wikła się w pozaboiskowe „opowieści dziwnej treści”, wtedy ewidentnie w oglądaniu przeszkadza. A w powyższej relacji zdarzało mu się to niestety zbyt często – zwłaszcza na początku. Ciekawe, czy zrozumie, że komentarz eksperta to nie opowiadanie ani esej, tylko krótka, zwięzła merytoryczna ocena boiskowej aktualności. W przeciwnym razie urodzi się kolejny gadający mądrala – zupelnie niepotrzebnie, bo tych mamy już znaczną nadwyżkę!
Z zarzutów merytorycznych wytknąłbym obu komentatorom nie zauważenie bardzo dobrej gry obronnej całej drużyny Wisły (przeciwnik prawie wcale nie miał tzw. sytuacji bramkowych) a także zignorowanie w ocenach znakomitej pracy francuskiego sędziego, który był w tym spotkaniu niezauważalny – co dla arbitra jest zawsze najlepszym komplementem. Prześlepienia powyższe wynikły prawdopodobnie z nienależytego kontrolowaniu emocji własnych, bo to one zazwyczaj horyzonty fachowości zawężają.
Wskazałem kilka mankamentów, ale ogólnie rzecz biorąc mecz w towarzystwie obu panów oglądać się jednak dało. Zwykle bywa gorzej.
*
Superpuchar Hiszpanii zdobyła Barcelona, pokonując w rewanżowym meczu Real (3:2). W TVP relację, jak zwykle, pracowicie paskudzili: Dariusz Szpakowski i Mirosław Trzeciak. Gdyby jakiekolwiek zespoły tak grały jak oni komentują to należałoby natychmiast zmienić kanał i wpuścić się w jakikolwiek inny. Wiec się wpuszczam.
Dwumecz „gigantów” i towarzyszące mu okoliczności pokazały jak postępująca degrengolada osobowości trenera Mourinho staje się problemem mogącym mieć groźne następstwa. Pełen pychy, arogancji i niezwykle wysokiej samooceny Portugalczyk nie jest w stanie uznać, że to Barcelona jest hegemonem a nie „jego” Real, że Messi jest najlepszym piłkarzem świata a nie Ronaldo i wreszcie, że kunsztem szkoleniowym nie przewyższa on Guardioli. Stąd np. liczne jego absencje na konferencjach prasowych i wysyłanie tam asystenta. To oczywiście żadne nieszczęście – jednego bufona w mediach mniej może tylko cieszyć. Gorzej, że nie umiejąc pogodzić się z porażką i próbując wygrać za wszelką cenę, chwyta się Mourinho sposobów pozasportowych, nakazuje swoim zawodnikom grę brutalną, prowokuje ich do utarczek i ekscesów boiskowych, osobiście w nich zresztą uczestnicząc, co wczorajsza relacja najlepiej pokazała. Naturalnie o podziękowaniu za pracę arbitrom, czy za rywalizację trenerowi przeciwnika tym bardziej mowy być nie może. Mourinho staje się coraz większym przekleństwem piłki nożnej. Władze FIFA powinny szybko reagować, bo publiczne podgrzewanie nastrojów, eskalacja agresywnych zachowań i aranżowanie boiskowych burd powszechnie znanego i sławnego trenera, może doprowadzić do następstw zgoła tragicznych. Nie mówiąc o tym, że antypropaganda futbolu i zdziczenie obyczajów nie tylko sportowych staje się widowiskiem o zasięgu światowym – wczorajszy mecz transmitowano bowiem także na inne kontynenty.
Dostrzeżenie casus Mourinho przerastało naturalnie możliwości Szpakowskiego i Trzeciaka. No, ale oni sami od dawna są anomalią, którą ktoś wreszcie powinien rozpoznać i usunąć.

wtorek, 16 sierpnia 2011

Sekretarz Nielot Generalny

Zdzisław Kręcina jest Sekretarzem Generalnym Polskiego Związku Piłki Nożnej. Zważywszy na strukturę tej organizacji i styl sprawowania władzy jej naczelnych towarzyszy można nawet powiedzieć, że tow. Kręcina jest Pierwszym SG PZPN. Drugiego jednak nie ma. Zrezygnowano z nazwania tak zastępcy, ponieważ podobno nie znaleziono delikwenta, który wizerunkowo i mentalnie pasowałby prezesowi Lacie – choćby w przybliżeniu – tak idealnie jak tow. Zdzisław. Tacy zasłużeni towarzysze są już, niestety, w większości na emeryturze albo nie żyją. Stąd kłopot z rekrutacją.
Niedawno Kręcina zamierzał lecieć z Wrocławia do Warszawy. Będąc człowiekiem na ważnym stanowisku, dla którego każda minuta jest cenna, czas oczekiwaniu na lot skrócił sobie serią alkoholowych drinków, konsumowanych w pomieszczeniach dla VIP-ów. Kiedy więc wkroczył na pokład statku powietrznego był już wyraźnie w nastroju odlotowym. Rzucił zatem w kierunku pasażerów kilka jędrnych wiązanek, po czym opadł na fotel i usnął. Niestety, jest on – jak sam wyznał – tak skonstruowany, że gdy wypije kilka głębszych, to wtedy głośno chrapie. Tak było i w tym przypadku. Niektórzy podróżni myśleli z początku, że pilot włączył już silniki i zaczęli gorączkowo zapinać pasy i przygotowywać stosowne torebki. Kiedy się jednak zorientowali skąd pochodzą te gromkie grzmoty poprosili stewardessę, aby tow. Zdzisławowi założyła jakiś tłumik. Niestety takiego aparatu w wyposażeniu samolotu nie było. Niektórzy próbowali śpiącemu nad uchem głośno gwizdać, ale bez skutku. W końcu śpiącego obudzono i polecono mu opuścić samolot, bo zbytnio hałasował. Ten początkowo zaspany i zdezorientowany, gdy się zorientował o co chodzi, poprosił by go nie usuwano. Zadeklarował, że do samej Warszawy nie uśnie ani przez chwilę i będzie jedynie przeklinał. Zapewnienia nic nie pomogły – z pokładu go wyprowadzono. I musiał konwencjonalnie trzeźwieć na ziemi.
Incydentem naturalnie rychło zajęły się media. Kręcina w sprawie zdarzenia wypowiadał się sześć razy, za każdym razem – nomen omen – podając inną wersję. I to nie dziwi – człowiek po kolejnym drinku nieco inaczej dostrzega otaczający go świat. Ale swoją drogą o panu Generalnym świadczy to jak najlepiej. Musi mieć bowiem tęgą głowę, skoro zapamiętał szczegółowo tak wielokrotnie przecież zniuansowaną rzeczywistość. O tym, że ani na moment nie tracił kontaktu z „realem” świadczy też jego zapewnienie w Radio „Z”: nie byłem pilotem tego samolotu. Dał tym samym moralnym Katonom wyraźny odpór: nie tylko wszystko pamięta, ale także – nie pilotując – nie musiał być ani trzeźwy, ani przytomny. Powiedział także, że po incydencie wykupił bilet na następny rejs, ale – zrażony niegościnnością przewoźnika – podróży powietrznej zaniechał i do Warszawy wrócił taksówką. Człowiek miał dwa ważne bilety, a w samolocie nie pozwolono mu nawet na kwadrans drzemki! I niech to będzie wyraźny sygnał dla kierownictwa LOT-u: prominentny klient traci zaufanie do Waszej firmy. Sprawa ma posmak skandalu. Kręcina dodał jeszcze, że za drugi bilet i taryfę zapłacił z własnej kieszeni. Kto mu zafundował bilet na nie rozpoczęty rejs – tego nie ujawnił.
Rzecznik prasowy PZPN Agnieszka Olejkowska poinformowała, że Kręcina usiłował przelecieć się jako Zdzisław i Związkowi nic do tego. Do stanu nietrzeźwości zaś prywatnych osób ona – co zrozumiałe – odnosić się nie będzie. I słusznie, bo przecież prywatny Kręcina, nie mógł upić służbowego Sekretarza Generalnego, który w tym czasie tkwił na Miodowej.* Pozostaje jeszcze do rozstrzygnięcia kwestia kto zapłacił za pierwszy bilet? Rzecznik Olejkowska sprawę przemilczała. Chyba słusznie. Bo jeśli nawet bilet był opłacony przez Związek, czyli służbowy, to korzystał z niego prywatny Zdzichu, więc sprawy nie ma.
Tylko złośliwi i nieżyczliwi piłkarskiej Centrali twierdzą, że w PZPN jest teraz kolejny Kręcina – ten druga ma na imię Agnieszka.

* Dla „niekumatych”: ulica w Warszawie, gdzie znajduje się siedziba Związku.

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Co firmuje Jacek Okieńczyc z Canal+Sport?

Faktu nie czytam bo szmatławcami się brzydzę. Ale mój ulubiony menedżer, czyli szef sportu w Canał+ Jacek Okieńczyc, zdanie ma inne. Dlatego zatrudnia w swojej firmie Przemysława Rudzkiego dziennikarza Faktu właśnie. I to do komentowania najlepszej bodaj ligi świata, czyli angielskiej Premier League. Rudzki, jak na brukowego żurnalistę przystało, miesza wszystko ze wszystkim, plecie, co mu ślina na język przyniesie przez cały prawie mecz. Nie zauważa, że tą swoją natrętną, upierdliwą gadaniną, tymi wyświechtanymi frazesami paskudzi, wręcz obs…widowisko, ubliżając telewidzom, znakomitym piłkarzom i zdrowemu rozsądkowi. I, najgorsze, że tego nie zauważa. Bowiem największym nieszczęściem tkniętego brakiem inteligencji delikwenta jest fakt, że nie zdaje on sobie z tego sprawy. To ten przypadek właśnie.
W trakcie komentowanego przez Rudzkiego a oglądanego przeze mnie meczu (West Bromwich–Manchester United 1:2) do pokoju wbiegła lekko przerażona rodzina nerwowo pytając co się stało? Nic takiego, to tylko Piotr Laboga jaskiniowo zawył – odpowiedziałem spokojnie. Co za dzikus! – usłyszałem jeszcze. Tu wyjaśniam, że to On z panem Przemysławem relacjonował wspomniany mecz. Nawiasem mówiąc, jaki dziki skowyt i niewyobrażalne rykowisko muszą towarzyszyć castingowi na komentatora telewizyjnego. Laboga tego żywą ilustracją!
Wróćmy do Przemysława Rudzkiego. W trakcie relacji tak m.in. skomentował grę światowej klasy napastnika MU: Rooney biega jak wściekły bulterier. Ale to już nie może dziwić. Bo immanentną cechą wszelkich szmatławców jest także trywialne chamstwo.

sobota, 6 sierpnia 2011

Mateusz Borek – terapia potrzebna od zaraz!

Eurosport2. Bundesliga. Borussia Dortmund–Hamburger SV 3:1. Komentował: Mateusz Borek*.
Każdy, nawet przeciętnie tylko inteligentny człowiek, który obejrzałby choćby 23 minuty tego meczu i posłuchał Mateusza Borka, musiałby przyznać: ten człowiek jest najwyraźniej chory. Natomiast zdiagnozowanie stanu tego schorzenia nie stanowiłoby z kolei żadnego problemu dla początkującego nawet psychiatry. Posłużmy się wikipedią.

Rozpoznanie stanów manii
Według skali diagnostycznej DSM-IV** dla rozpoznania stanu manii konieczna jest obecność trzech z siedmiu następujących objawów (a czterech objawów w przypadku nastroju drażliwego):
1. Nastawienie wyższościowe (niekiedy urojenia wielkościowe);
2. Zmniejszona potrzeba snu;
3. Nadmierna gadatliwość;
4. Przyśpieszenie toku myślenia (gonitwa myśli);
5. Rozpraszalność uwagi;
6. Wzmożenie aktywności socjalnej, seksualnej lub pobudzenie ruchowe;
7. Zaangażowanie w przyjemne czynności (np. zakupy) mogące powodować przykre następstwa.

Zaznaczone przeze mnie (półgrubą czerwoną czcionką) symptomy wystąpiły w tej relacji u pacjenta Borka w sposób bezdyskusyjny. Punkt pierwszy jedynie może budzić pewne wątpliwości. Ale i on wydaje się wielce prawdopodobny, jeśli uwzględni się, obserwowaną od dawna, emanującą z komentatora skrajnie wysoką samoocenę. Jeśli tak, to mamy tu do czynienia z objawami manii zaawansowanej, bo będącej już w stadium nastroju drażliwego. Dlatego temu człowiekowi trzeba pomóc.
W związku z tym chciałbym zwrócić się do Romana Kołtonia, wieloletniego kolegi i przyjaciela pana Mateusza. Niejednokrotnie w swoim blogu wzruszająco nazywa go pan per Mati. Mati zauważył, Mati podkreślił, Mati słusznie mówił, itp. Panie Romanie teraz Mati jest w potrzebie! A Pan jednym z nielicznych, który może mu pomóc. W przypadku miernot interweniować być może nie warto. Ale Borek to autentyczny talent medialny, telewizyjny zwłaszcza. Ale jak wielu innym wybitnie uzdolnionym grozi mu wielkie niebezpieczeństwo. Przykłady degrengolady legendarnych już dziś piłkarzy Besta, czy Gascoina są tego najlepszym przykładem. Ich zgubił alkoholizm. Przekleństwem Borka jest wybujały narcyzm, który paraliżuje w nim elementarną samokontrolę i rozpoznanie kontekstów, paskudzi wizerunek. Błyszczeć i imponować, eksponować się bezustannie, za wszelką cenę, coraz bardziej natrętnie i bezceremonialnie – sytuacja i okoliczności znaczenia nie mają. Stąd m.in. te kaskady słów, mnożenia grafomańskich, piętrowych synonimów (powtarzanie ciurkiem tej samej oceny, często nawet czterokrotne!), agresywność i drąniąca ekspresyjność wygłaszanych opinii – ostatni mecz najlepszą tego ilustracją. Dlatego przyjaciel, panie Romanie, to pierwsza osoba, która powinna zareagować!
Ratujmy Mateusza Borka zanim stanie się jednym z najbardziej upierdliwych telwwizyjnych partaczy.

  * nazwiska drugiego komentatora nie warto nawet przytaczać.
** DSM-IV (Diagnostic and Statistical Manual of Mental Disorders) – klasyfikacja zaburzeń psychicznych Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego - APA , umieszczona m.in. w wydanej w języku polskim publikacji Kryteria Diagnostyczne według DSM-IV-TR, stanowiącym przekład najnowszej, poprawionej wersji czwartego wydania pod redakcją prof. Jacka Wciórki z Instytutu Psychiatrii i Neurologii. Obecnie trwają prace nad DSM V, którego pojawienie się jest planowane na maj 2013.
1.                              


środa, 3 sierpnia 2011

Relacje bardziej kompatybilne

W GW. (03.08.2011) czytam notatkę pt.: Ekstraklasa w TV: Jest gorzej, będzie lepiej? Cytaty: Kibicom nie spodobały się relacje telewizyjne stojące na niższym poziomie niż w czasie, gdy ligę pokazywały Canal+ i Orange Sport. I dalej: …nieczytelne grafiki, słabsze statystykiNa niższym poziomie stoją też powtórki, trudno ocenić, czy spalony faktycznie był czy nie. Brakuje refleksu, elastyczności.
Gdy polską ligę pokazywały Canal+ i Orange Sport transmisję przeprowadzała firma Multi Production. I robiła to perfekcyjnie. W mojej opinii, o czym pisałem, podobnie jak relacje z angielskiej Premier League, był to najwyższy światowy poziom. W tym roku dokonano zmiany: za przekaz odpowiada Ekstraklasa SA z jej prezesem Andrzejem Rusko. A Ci najęli do tego firmę Live Park. I zaliczyli wpadkę już na starcie. Odpierając zarzuty niedoróbek w przekazie, rzecznik Ekstraklasy Adrian Skubis powiada; nie zgadzamy się, że jakość relacji jest gorsza, by chwilę potem sobie zaprzeczyć: To był start nowego rozdania, jeśli chodzi o transmisje. Canal+ przez lata zawiesił poprzeczkę wysoko, chwaliliśmy go wielokrotnie(!). Potrzebujemy czasu na dopracowanie szczegółów. Szczegóły, jak spodnie, dopina się przed wyjściem, bo inaczej można się potknąć o troki od własnych gaci, panie Skubis. Dalej rzecznik dementuje sugestie, że prezes Rusko ma jakiekolwiek powiązania z Live Park. To bzdury. – powiada wiarygodnie. – Błąd bierze się stąd, że udziałowcem Live Park jest Ekstraklasa SA, której prezesem jest pan Rusko. Rzeczywiście, powiązań nie widać żadnych. Ale… między logiką a narzeczem rzecznika. Teraz jednak wiadomo dlaczego prezes nie wybrał firmy dotychczasowej, czyli Multi Production. Przecież, jak ujawnił rzecznikiem Skubis, przez lata podziwiał tę firmę, chwalił ją nawet, gapiąc się z podziwem na wysoko zawieszoną poprzeczkę jej profesjonalizmu. Zatem poczuł się z tą firmą związany i chciał uniknąć posądzenia o nepotyzm. Taki uczciwy i transparentny.
Ale zostawmy rżnącego głupa Skubisa. Ciekawsze jest, po co prezes Rusko w ogóle zmieniał coś, co funkcjonowało bez zarzutu? Czy proponował Multi Production kontynuację? Jeśli tak, to dlaczego nie doszedł z nią do porozumienia? Stawiała wygórowane żądania finansowe? – trzeba było to ujawnić. Niczego takiego nie usłyszeliśmy. W efekcie powiało amatorszczyzną. W związku z tym padają uzasadnione podejrzenia, że pan prezes albo jest niekompetentny, albo z kontraktu z Live Park czerpie jakieś korzyści. Tertium non datur*.
Ciekawe, swoją drogą, jak zareaguje na sprawę tytularny sponsor rozgrywek Ekstraklasy SA T-Mobile. Na wszelki wypadek doniosę bezczelnie: Rusko oszukał Was: transakcja z pewnością bowiem nie przewidywała, że jeden z podstawowych jej elementów – telewizyjny przekaz – okaże się towarem tak wybrakowanym.
W notatce GW wypowiada się także komentator Canal + Tomasz Smokowski. Narzeka na mankamenty obecnych relacji… i słusznie. W dłuższej wypowiedzi jednak nie znalazł czasu na proste przepraszamy, a nawet bardzo przepraszamy skierowane do telewidzów.
Widzę w całej sprawie jeden pozytyw: teraz wreszcie poziom przekazu telewizyjnego zjechał na tyle, że jest bardziej adekwatny do poziomu komentatorów. Gorzka to równowaga, ale, póki co, jedyna możliwa.

* Trzeciej (możliwości) nie ma (łac.).

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Nagość telewizyjnych nygusów

Od początku meczu Ekstraklasy Cracovia–Korona komentatora Canal+ Sport Romana Węgrzyna zachwyciła gra gości. Naprawdę grają fajną piłkę, lepszą od Cracovii opiniował autorytatywnie. Ponieważ równolegle mecz ten relacjonował także Polsat Futbol przełączyłem czujnie (jak się okazało) na tę stację. A tam komentator, też były piłkarz zresztą, Wojciech Kowalczyk zawyrokował w 23 min: jak dotąd Korona Kielce nie istnieje na boisku, trener będzie musiał w przerwie wstrząsnąć nimi. Dlaczego jeden zachwycił się tym, co dla drugiego nie istniało, a ten drugi prześlepił to, co tamtego urzekło – trudno zgadnąć. Rozbieżność ta wskazuje jednak na  ogólniejszą prawidłowość. W każdy weekend – z racji sportowych relacji – ilość całkowicie zbędnego wodolejstwa, głupstw, bredni, komentarzy płytkich, banalnych, formułowanych niechlujnie, w dodatku kaleczących polski język w sposób skandaliczny – leje się w uszy telewidzów potokiem zastraszająco obfitym. To już wypełnia znamiona patologii.
Powie ktoś: problem poziomu profesjonalnego telewizyjnych komentatorów sportowych jest w przestrzeni publicznej 1500-setnym w skali ważności. Nawet jeśli to prawda, nie oznacza ona jeszcze przyzwolenia na tak bezmyślne, tak nieodpowiedzialne, tak amatorskie wykonywanie jakiejkolwiek profesji, zwłaszcza w sferze medialnej. Nie jest to wina jedynie komentatorów, bo nikt nigdy nie sformułował jakichkolwiek reguł, których musieliby przestrzegać. Nikt im nie uzmysłowił, że nie jest to zawód wolny, twórczy, że nie są więc kreatorami. To telewidz, obraz, uczestnicy imprezy (zawodnicy) są podmiotami, a komentatorzy pełnią wobec nich jedynie funkcje usługowe, pomocnicze. Dlatego powściągliwość, pokora, skromność, takt, ogólnie przyjęte normy dobrego wychowania – to wyznaczniki zachowań, które powinni respektować. Zwłaszcza pracując w usługach właśnie.
Warto byłoby zatem uświadomić Mateuszowi Borkowi, Bożydarowi Iwanowowi, Andrzejowi Twarowskiemu*, Marcinowi Rosłoniowi, Jackowi Laskowskiemu, Cezaremu Olbrychtowi, Krzysztofowi Wani, Włodzimierzowi Szaranowiczowi i wielu innym, że do imprez, które relacjonują, są tylko znacznie mniej ważnym dodatkiem, a nie tych przekazów istotą. To jednak próżny trud. Od lat nie poddawani żadnej publicznej krytyce, nabrali już przekonania o własnej doskonałości w stopniu nieodwracalnym. Stąd ich pełne tupetu i arogancji kabotyńskie zachowaniaefekciarskie popisywanie się wszechwiedzą i erudycją, albo epatowania jaskiniowym wyciem. W tej sytuacji jakikolwiek apel o odrobinę krytycznej samooceny naturalnie sensu najmniejszego nie ma. Piszę więc o tym po to jedynie, by wiedzieli, że wielu to dostrzega. I żadne dziecko nie musi im pomagać okrzykiem: król jest nagi. Ową nagość obserwują bowiem od dawna. Zapewniam: to często wielce żałosny obrazek!

* Magazyn Liga+Extra jest emitowany ze studia renomowanej stacji Canal+Sport. Szkoda, że tego nie zauważa jeden z jej współprowadzących, krotochwil Twarowski.  I  – z minami i gestami kiepskiego aktorzyny – sypie zgrywuśnymi żarcikami, jakby uczestniczył w knajackiej uroczystości rodzinnej.

Obserwatorzy

O mnie

Warszawa, Poland
Kibic sportowy