poniedziałek, 31 grudnia 2012

Tej stajni nie oczyściłby nawet Herakles!


Do Polsatu Sport zaproszono  Roberta Lewandowskiego. W studio spotkali się z nim Bożydar Iwanow, Roman Kołtoń i Marcin Feddek. Było to przed Bożym Narodzeniem. Święta spędzili najprawdopodobniej… bardzo ciasno, bo tkwili zapewne jeszcze w d…. naszego piłkarza. Tak bowiem ostentacyjnie, po palcu, obrzydliwie wchodzili mu w tę część ciała. Odrażający telewizyjni śmierdziele!
Po tym fakcie ostatecznie podjąłem decyzję o zaprzestaniu tej pisaniny. Poza nielicznymi wyjątkami, takie zasr… środowisko nie zasługuje na żadne cenzuralne słowa. Na inne zresztą też!  

Nie dotyczy:
Tomasza Swędrowskiego,  Lecha Sidora, Przemysława Kruka,  Rafała Jewtucha, Marka Szewczyka, Jerzego Mielewskiego.
Oczywiście także inteligetnych i dowcipnych:

Tomasza Jarońskiego i Krzysztofa Wyrzykowskiego, których za wstępne pominięcie serdecznie przepraszam!

piątek, 21 grudnia 2012

Dla nich to tylko grudniowa majówka!


Wydawało się, że koniec świata został przez Majów odwołany ze względu na promocję Toyoty, rocznik bodaj 2012. To sensacyjne oświadczenie obiegło chyba wszystkie rozgłośnie radiowe i telewizyjne świata. Jednak decyzja o anulowaniu okazała się przedwczesna – była aktualna tylko do wczoraj. Nieoczekiwanie bowiem wyszło na jaw, już po sprzedaży wielu tysięcy reklamowanych pojazdów, że mają one bardzo poważną wadę fabryczną, którą należałoby natychmiast usunąć – naturalnie na koszt producenta. A to się firmie absolutnie nie opłaca – nie tylko koszty napraw pochłonęłyby miliardy, lecz także dramatycznie ucierpiałby wizerunek niezawodności tej marki. Koniec świata jest dla nas bez porównania tańszy – oświadczył prezes ds. finansowych koncernu. Japończycy nakazali zatem Majom zapowiadaną od lat Apokalipsę, jednak zrealizować! 
Ci zaś odmówili. Agencja Kyodo cytuje wypowiedź ich współczesnego wodza. Mówi naczelny Maj Ster Schtic: Nasi indiańscy przodkowie byli zawsze ludźmi wiarygodnymi a my, ich potomkowie, mamy święty obowiązek pozostać wierni tej tradycji. Dlatego wykluczamy odwołanie raz powziętej decyzji.
Reakcja skośnookich szefów koncernu była natychmiastowa – wysłali Majom ultimatum: Albo kończycie ze światem, albo nie dostaniecie obiecanej forsy!
Majowie znaleźli się w pułapce! Przygotowując się do uroczystości zakończenia wyprzedali i przehulali cały dobytek, cofnięcie więc spodziewanej kasy pozostawiłoby ich bez środków do życia. Ale to jedna strona medalu. Druga była taka, że ulegając szantażowi i aktualizując grudniowe, ogólnoświatowe uroczystości z 21 grudnia 2012, staliby się pośmiewiskiem całego globu, splamiliby swoje święte zasady i obyczaje, splugawili tradycję i honor swych przodków. Co prawda na krótko, ale jednak. 
Ostatecznie zwyciężyło poczucie własnej godności. Po otrzymaniu przelewu od Toyoty na konferencji prasowej w Szałasie Głównym, w świetle jupiterów i kamer buszmeńskiej telewizji Kłam, która miała wyłączność na relację,  Ster Schtic oświadczył słownie: Koniec świata jest nieukniony i nastąpi definitywnie 21.XII.2012 I dodał sentencjonalnie: Po każdym końcu następuje jakiś początek. My fundusze na start mamy. Zobaczymy jak poradzą sobie Japończycy, mogą się bardzo zdziwić – zakończył z majowym uśmiechem na pomarszczonej twarzy.
*
Wg ostatnich doniesień jedynymi, którzy przeżyją, będą sportowi komentatorzy telewizyjni. Genialnym przodkom Majów nie przyszło do głowy bowiem, że może w przyszłości zaistnieć profesja, której przedstawiciele potrafią tak dużo, głośno i szybko mówić – przy prawie całkowitym braku rozumnego namysłu. Zatem ponurych, samospełniających się prognoz dla nich nie sformułowali – dlatego ocaleją. Tyle tylko, że nie będą mieli do kogo mówić. Ciekawe, czy zorientują się i przycichną. Szkoda, że nigdy się tego nie dowiem.

PS. Naturalnie ich słowotoku nie powstrzyma fakt, że nie będzie też imprez i  będą mieli przed sobą jedynie pusty, „śnieżący” monitor. To akurat żaden powód – oni i tak obraz prawie zawsze ignorowali. 

sobota, 15 grudnia 2012

Psuje


Wojciech Drzyzga recenzuje siatkówkę w Polsat Sport. Były reprezentant Polski, potem trener, powszechnie szanowany autorytet w tej dyscyplinie – czy można wyobrazić sobie lepszego komentatora siatkarskich meczów. Już teraz można, niestety. Pan Wojciech przestał się kontrolować zupełnie. Jego tasiemcowe monologi wprost przesłaniają grających. To nie oni i ich zagrania są najważniejsze. Dominujące, decydujące jest to co sądzi o nich (i „sadzi” zresztą też) W.D. Przynajmniej tak mu się wydaje. Trzeba być mocno zaawansowanym megalomanem, żeby równie rażąco nie wyczuwać kontekstu, niestosowności takiego gadulstwa, produkowania setki słów bez cienia refleksji, rozeznania kontekstu. W dodatku przy takiej ilości słów Drzyzga bywa wielokrotnie na bakier ze składnią, zdarzają mu się dość często zdania i frazy-potworki, nic nie znaczące, po prostu głupie. Dodać jeszcze trzeba, że wykształcił on u siebie swoistą ciągłość tych słowotoków. Koniec jednego zdania bywa najczęściej początkiem następnego, on nawleka się wprost słowami i frazami, funkcjonuje jak samonakręcający się mechanizm, końca nie widać. Smutna degrengolada kolejnego komentatora, który poczuł się profesorem do tego stopnia, że skarlał do statusu chłopka-roztropka.
Ostatnio W.D. dwukrotnie komentował mecze z Przemysławem Iwańczykiem. On z kolei, słysząc nieustanną paplaninę kolegi Wojciecha, mógłby darować sobie komentowanie i zająć się meczem, informować kto zagrywa, atakuje, broni – wystarczy nazwisko, resztę widać. Mógłby, ale on woli z kolesiem dialogować, zadawać kompletnie niepotrzebne pytania, podrzucać nowe wątki – tamten, oczywiście, musi odpowiedzieć… i z relacji burdel się robi kompletny.
Polska Plusliga siatkówki jest coraz ciekawsza, rywalizacja coraz bardziej zacięta i wyrównana, poziom rozgrywek bardzo wysoki, realizacja telewizyjna Polsatu Sport bez zarzutu. Niestety poza nielicznymi wyjątkami (Tomasz Swędrowski i może Jerzy Mielewski) poziom komentatorów żenujący. Będę konkretny:
Panowie przymknijcie się trochę, przestańcie klektać bezmyślnie dziobami. Oprócz niewyparzonej gęby macie chyba jeszcze choćby resztki rozumu? Zanim nałożycie te ogłupiające Was obejmy chwilę pomyślcie co będziecie za chwilę robić, uruchomcie wyobraźnię, skoncentrujcie się, zauważcie że nie Wy jesteście tu w centrum uwagi, wyobraźcie sobie dziesiątki a niekiedy setki tysięcy słuchających Was ludzi. Nie psujcie im przyjemności oglądania pięknych widowisk – miejcie choć śladową ambicję zachowywać się w tak licznym towarzystwie rozumnie, jak ludzie przyzwoici a nie mało cywilizowani gęgacze. Gęsi wszak to ptaki, a posiadać ptasi rozum to chyba wstyd, nie uważacie, panowie Drzyzga i Iwańczyk?

*

W Eurosporcie relacje z Pucharu Świata w skokach współkomentuje od tego sezonu Adam Małysz. Dla mnie sportowiec-wzór. Dlatego miałem pewne obawy – niestety sprawdziły się. Siedzący obok pana Adama pracownik Stacji Igor Błachut wprowadzić kolegi w specyfikę profesji nie mógł, bo sam jest tu zielony. To co potrafił to zapowiedzieć kto skacze, a potem obaj prognozowali jaka to odległość i które to może być miejsce. Całkiem bez sensu, bo za chwilę, za kilka, kilkanaście sekund pojawia się na ekranie grafika, która wyjaśnia wszystko.
Pisałem już kiedyś o tym. Ale powtórzę raz jeszcze, podając Błachutowi całkowicie gratis koncepcję relacji. Słuchaj pan i ucz się.
1.aSkoczek siedzi na belce – podać należy nazwisko i narodowość oraz które miejsce zajmuje aktualnie w PŚ.
2. Teraz cisza, bo rozpoczął się zjazd po zeskoku. Gdy delikwent jest w powietrzu realizator wyświetla szybkość na progu, należy ją podać – nie każdy mógł zauważyć.
3. Zawodnik wylądował. Teraz komentuje Małysz. Niech oceni styl, w czasie powtórki lub powtórek, objaśni czy skok był spóźniony czy trafiony. Niech wskaże np. moment idealnego odbicia. Czy następuje on wtedy, gdy skoczek najeżdża na próg środkiem nart, nad wiązaniami, czy wcześniej a może później. Jak po położeniu nart poznać w czasie lotu, czy skok jest spóźniony czy może odbicie nastąpiło za wcześnie. Małysz mówi czasem, że skoczek nic nie robił w powietrzu, co to znaczy, co powinien zrobić? Naturalnie nie za każdym razem o tym wszystkim! Decydować będą ujęcia, które pokaże realizator.
4. W końcu widać zawodnika i grafikę z wynikiem i aktualną klasyfikacją. Odczytuje ją Igor Błachut. I teraz wracamy do pkt. 1.
Zastanawia mnie zawsze dlaczego żaden, powtarzam żaden komentator nie jest ciekaw tych niuansów, o których pisałem w pkt. 3. Dlaczego Tajnera, czy Małysza czy innego fachowca nie wykorzystuje się by objaśnić telewidzom kilka, choćby tych elementarnych zasad i prawidłowości, warunkujących skok optymalny? Przecież z tym większym zainteresowaniem ogląda  się zwłaszcza tak spektakularną dyscyplinę sportu, im więcej o niej wiemy, im więcej ją rozpoznamy.
Nie mówiąc o tym, że przedstawiona wyżej koncepcja relacji jest jakimś pomysłem, wprowadza pewien porządek przekazu! Jakikolwiek, ale jednak. O niebo to chyba lepsze, niż bezmyślne, bo kompletnie tutaj zbyteczne dywagacje, które nierzadko w ciągu kilku sekund są brutalnie korygowane pokazanymi na ekranie wynikami. Podam przykład. Po kolejnym skoku Igor Błachut zawyrokował, że zawodnik będzie na 3. miejscu w klasyfikacji. I strzelił sobie niezłego samogłupa! Okazało się, że skoczek wylądował na pozycji 16!
Po co komu takie antycypacje? Bo jeśli już komentatorowi nie przeszkadza publiczne ośmieszanie się, to jednak autorytet i renomę naszego wspaniałego sportowca warto uszanować. To ostatnie zdanie kieruję do szefa Eurosportu na Polskę Witolda Domańskiego.


wtorek, 11 grudnia 2012

Rafałowi Jewtuchowi ku przestrodze!


Chwaliłem poprzednio parę Rafał Jewtuch i Przemek Kruk. I stało się tak, jak to wielokrotnie bywa w tele-relacjach sportowych: jeśli komentator pochwali zawodnika, to ten zaraz popełnia znaczący błąd – taka swoista prawidłowość. Zdarzyła się to także mnie. 
Jeden z meczów w ramach snookerowego UK Chamionship pan weteran Rafał (chodzi o staż)  komentował z Jarosławem Kowalskim – prawie nowicjuszem (w porównaniu z kolegą). I, niestety, stary wyga pokazał nieopierzonemu koledze i telewidzom kto tu hegemonem. Rozgadał się jak najęty, gardłował bez umiaru, słowotoki spływały w nasze uszy z szybkością i obfitością wodospadu; dodajmy: z pokaźną ilością komunałów. Zaś bez towarzystwa stałego partnera Przemka Kruka pogubił się kompletnie.
Takie mam tego wytłumaczenie. Gdy komentują razem, to właśnie Przemek Kruk jako pierwszy ocenia bieżącą sytuację na snookerowym stole, przewiduje ewentualne możliwości taktyczne, zagrożenia lub korzyści zagrania defensywnego, tzw. odstawnej lub ofensywnego, czyli wbijania – słowem nam, w większości niekumatym widzom, pozwala lepiej rozumieć oglądaną taktyczną rozgrywkę. A jego kolega zajmuje się przede wszystkim formalną stroną potyczki: przypomina bilans poprzednich meczów zawodników, liczy punkty, snuje prognozy, informuje o aktualnych wynikach z sąsiednich stołów, itp. Choć, naturalnie, sam także swoje fachowe opinie wygłasza. I ten dość klarowny podział ról funkcjonuje znakomicie – obaj uzupełniają się idealnie.
Tego właśnie zabrakło, gdy partnerem pana Rafała został Jarosław Kowalski. W dodatku ten z kolei merytorycznie ograniczał się najczęściej do banału, pustosłowia, mówienia oczywistości – istna plaga w telewizyjnych relacjach, nie tylko sportowych zresztą.
Ale nie zawsze przekonanie, że się mówi „oczywistą oczywistość” jest zasadne. Pan Kowalski twierdził np., że jeśli przegrywający nie zacznie wbijać to przegra. Niby tak, ale czy na pewno?
Punkty w tej grze zdobywać można także w inny sposób. Np. stawiając snookera. Dla mniej zaawansowanych: to sytuacja gdy zawodnik nie może białą bilą zaliczyć bezpośrednio czerwonej lub sześciu innych kolorowych i musi grać od jednej lub kilku band, okalających stół. A tu o błąd nietrudno. Jeśli spudłuje traci minimum 4. (cztery) punkty. Gdyby postawić przeciwnikowi takich udanych snookerów 37 to zyskać można co najmniej 148 pkt (4×37) i wygrać partię nie wbijając żadnej bili! Bo jeśli nawet przeciwnik sczyści stół, zaliczając tzw. maksymalnego breaka zyska jedynie oczek 147 i przegra!

Jarosław Kowalski, choć dwukrotny mistrz Polski (gratuluję!) sukcesów międzynarodowych nie osiągnął. Mam dla niego propozycję: zamiast trenować mozolnie niewdzięczne wbijanie, czy nie lepiej obmyślać chytre fortele, zaskakiwać rywali montowaniem upierdliwych dlań zasadzek, stawianiem kolczastych zasieków, obezwładniać snuciem paraliżujących pajęczyn – słowem szlifować i doskonalić umiejętność projektowania i wykonywania snookerów-pułapek. Kto wie może wtedy jego kariera nabierze międzynarodowego wymiaru? Co prawda nikt nigdy jeszcze takiej taktyki nie próbował, bo to trudne, ale zaryzykować i odnieść sukces, będąc w dodatku tym, który przetarł szlaki i na zawsze wpisał się w historię dyscypliny, bezcenne!
Tylko taką widziałbym korzyść z pełnych frazesów telewizyjnych komentarzy Jarosława Kowalskiego. Jeden z nich okazałby się pozorny i wskazał drogę do osiągnięć szczytowych. 

czwartek, 6 grudnia 2012

Blaski i... cienias


Snookera komentują najczęściej Rafał Jewtuch i Przemek Kruk. Jak? Z szacunkiem dla telewidza, którego traktują jako osobę myślącą. Mając zaś świadomość, że goszczą, choć tylko głosem, w wielu domach zachowują się przyzwoicie. Oszczędzają nam np. tasiemcowej, bezmyślnej paplaniny, bo jako ludzie z klasą bzdurnych opinii wygłaszać nie umieją. Ścisła czołówka komentatorów bez względu na dyscypliny. Tacy Snookerowi Panowie Dwaj. Co do ich ewentualnego szronu wiedzy nie posiadam!
Przy okazji podsuwam pytanie dla telewidzów: Ilu bili trzeba do rozegrania partyjki snookera.  Odpowiedzi będą różne – i zapewne wszystkie błędne. A odpowiedź jest prosta: Wystarczy dwóch Billów!
Pozdrawiam!
*
A teraz już normalka: smutna komentatorska rzeczywistość, czyli popisy Przemysława Iwańczyka w Polsacie Sport (także dziennikarza Gazety Wyborczej – jak się okazuje czarne samce owiec bywają wszędzie). Relacjonował on mecz siatkówki AGEL Prostějov (Czechy)iiAtom Trefl Sopot. Oczywiście, ostentacyjnie kibicował „naszym". Takie samo doskonałe zagranie kwitowane było albo pięknie, gdy Polki  punkt zyskiwały, albo niestety, szkoda, gdy traciły. Polska drużyna wygrała 3:0 bo była zdecydowanie lepsza. Ale to nie znaczy, że przegrane można obrażać, lekceważyć kpiną i się z nich naigrawać. A P.I. czynił to wielokrotnie, by w końcu stwierdzić elegancko, cytuję: Takie zespoły wciąga się nosem. 
Zaś po zagraniu jednej z zawodniczek Trefla – prawie pionowe, niezwykle silne zbicie tuż za siatkę – błysnął iście „saloonowym" dowcipem. Wyraził  mianowicie zadowolenie, że na drodze lecącej piłki nie stała Markéta Chlumská (czeska libero) bo mogłaby mieć, cytuję: tatar z twarzy.
Jak się okazuje istnieje jeszcze gdzieś w Warszawie jedna budka z piwem. A tam z pewnością Przemysław Iwańczyk jest częstym klientem. I skutki są widoczne: schamiał kompletnie.

sobota, 1 grudnia 2012

Syndrom: Borussia Obłęd


Trwa to już od wielu miesięcy. Sukcesy niemieckiego klubu z Dortmundu z wiodącym udziałem trzech polskich piłkarzy wywołały w naszych mediach lawinę entuzjastycznych komentarzy. Ogrom tych zasłużonych komplementów nie dziwi. Piszczek, Błaszczykowski i Lewandowski – obok kilku graczy niemieckich – odgrywają tam role pierwszoplanowe. Dają nam sporo radości i satysfakcji.  Ale wszystko powinno mieć przecież swoje granice.
Mecze Borussii pokazuje dość często Eurosport2. Tam zaś komentuje je zwykle, choć nie tylko, Mateusz Borek. Ale określenie komentuje jest tu dalece niewystarczające. On tej drużynie namiętnie kibicuje, wpada w cielęcy zachwyt po każdym prawie zagraniu, geniuszem nazywa jej trenera Jürgena Kloppa. Wydaje się, że są to szczyty uwielbienia. Nic bardziej błędnego. Przecież, jako się rzekło, tam wiodące role grają 3. Polacy. I to dopiero oni otrzymują od M.B. Everesty hołdów. „Achy” i „ochy” padają gęsto, albo – jak kto woli – sypią się nieustająco. Jednak i tu jeszcze nawiedzony Mateusz nie osiąga apogeum admiracji. On jest na topie wtedy, gdy opisuje Roberta Lewandowskego. Do czego to porównać?
Przed laty w kilku filmach znakomitej węgierskiej reżyserki Márty Mészáros główne role grywał polski aktor Jan Nowicki. Pani reżyser miała ponoć do niego wyraźną słabość. Jak twierdzili świadkowie w czasie realizacji filmów na planie wodziła za nim zakochanym okiem kamery. Z zachowaniem proporcji – podobnie opiewa naszego snajpera wyborowego gwiazda Polsatu Sport. Pieści go słowami, szczytuje uwielbieniem wszystkich ośmiotysięczników. Nawet gdy wygląda na to, że zagadał się na śmierć, snując jakieś duperelne wątki a właściwie wielolowątki okołomeczowe – przerywa „odlot”, bo Robert jest przy piłce. Potencja drgnęła – zaczyna się kolejna gra wstępna.
Krótko i poważnie mówiąc. Mateusz Borek komentując mecze Borussii Dortmund zachowuje się jak gówniarz-małolat, wpadający w cielęcy zachwyt. Bez żadnego umiaru i zachowania proporcji. Od tak przesłodzonego przekazu robi się niedobrze!
Polecam  jesienny spacer. Być może rześkie o tej porze powietrze animuje zdrowy rozsądek, a ten szczęśliwie przywróci proporcje, hamując patoliogię. Z jej objawami należy bowiem walczyć – póki jeszcze czas! 

Obserwatorzy

O mnie

Warszawa, Poland
Kibic sportowy