poniedziałek, 31 października 2011

Petra Kviczowa, ale wyborowa!

Petra Kvitowa wygrała turniej Masters w Stambule. Startowało 8. najlepszych tenisistek w roku 2011.

Dzisiaj najlepsza wśród tych, co się liczą;
wygranie Masters – jej cenną zdobyczą.
Na korcie wprawdzie kwiczy drażniąco,
lecz efekt kwestią decydującą,
bo to rywalki leżą i kwiczą!

niedziela, 30 października 2011

Dyskretny powiew optymizmu

Canal+Sport. Premier League. Chelsea–Arsenal (3:5). Komentowali Andrzej Twarowski i Rafał Nahorny.
Do oglądania meczu przystępowałem, a właściwie przysiadałem, pełen obaw. Jeden wpadnie w histerię już w tunelu skąd wychodzą zawodnicy i tak mu zostanie do ostatniego gwizdka, a drugi znowu poleci balonem ogłupiających wiadomości i statystyk. I tu się mile zaskoczyłem! Otóż A.T. zestawił się tym razem z palnika i przysiadł obok kuchenki i dlatego zasadniczą część relacji prowadził spokojnie, głosu nie nadużywał. – mówił normalnie! I bardzo słusznie. Teraz zacytuję sam siebie – tekst był o Tomaszu Swędrowskim (siatkówka). Twarowski ma rzadką zaletę: doskonałą emisję głosu, z unikalną bo naturalną ekspresją – jej brzmienie w relacjach sportowych bezcenne. I nie musi „podkręcać głośności”, gdyż ta wrodzona, oryginalna jest idealna.
Cała relacja, oczywiście, taka doskonała już nie była. Zbytecznego hałasu np. obaj nie uniknęli – kiedy gracz strzelał w stronę bramki, albo gdy padł gol to, tradycyjnie, jeden wył jak opętany – gol, a drugi zaraz potem 5:3! Ale radziłem sobie w ten sposób, że w tym czasie kasłałem. Trochę to, „dających ryki", zagłuszało. W czasie przerwy jednak weszła do pokoju żona, niosąc buteleczkę Siropus gwajacolosulfonici i dużą łyżkę stołową. Przyjaciel domu, z którym oglądaliśmy mecz, zwrócił się do niej: mogłabyś i dla mnie przynieść drugą łyżkę i podać coś na ząb? A może napijesz się z nami? Szybko sobie rzecz wyjaśniliśmy i pani doktor odniosła lek do apteki w łazience.
Wracam do głównego wątku. Otóż owo „dawanie krzyku” z trudem, bo z trudem, ale jest do zniesienia, jeżeli poza tym będzie w miarę normalnie. A tym razem było. Chodzi mi zwłaszcza o naturalny podział ról: jeden relacjonuje, drugi komentuje! Pisałem o tym i będę jeszcze pisał w miarę potrzeb bo to, moim zdaniem, kanon, który powinien obowiązywać, gdy komentuje dwóch lub dwoje. Proponowałbym jeszcze by A.T. ograniczył nieco „radiowość” przekazu a ciekawostki, „smaczki” i statystyki pozostawił koledze, bo to podstawowe pożywienie tego smakosza –  podjadać mu więc to niegrzeczność. I tak dobrnęliśmy do Rafała Nahornego. Skrzętnie notowałem: podał siedemdziesiąt (70) różnych „ńjusów” z przeszłości. On tak już ma: myśli i mówi do tyłu. Ale, co warte podkreślenia: tych bzdetów w uszy telewidzów R.F. wrzucił tym razem o połowę mniej, niż w nieodległej przeszłości. I już tak to nie raziło. Kontynuacja ograniczeń pożądana.
Reasumując: mecz był wspaniały, zwłaszcza druga połowa. Wygrał zespół, któremu kibicuję, a jego trenera szanuję. Komentatorzy choć nie bezbłędni, to relacji nie zepsuli. Dobre i to.

PS. Wreszcie ktoś zauważył przytomnie, a był to Andrzej Twarowski, że transfer do Arsenalu obrońcy, Niemca Mertesackera to nieporozumienie. Całkowicie się zgadzam.

sobota, 29 października 2011

Jak sobie pomogli Laskowski z Mielcarskim

Canal+Sport. Relacja z meczu Ekstraklasy Śląsk–Lechia. Komentowali: Jacek Laskowski i Grzegorz Mielcarski.

Laskowski ambicje miał spore,
wykształcił się więc na lekarza,
lecz został komentatorem –
dość dziwne, ale się zdarza.

Mielcarski osiągnął cele:
trenował i został piłkarzem.
A kiedy zakończył karierę,
też zajął się komentarzem.

Za telewizji zaś sprawą
obaj dostali swe szanse:
jeden wzbogacić piłkarsko,
a drugi mentalnym awansem.

Do końca wierszyk ten zdąża
z puentą, która osłupia:
Mielcarski bowiem nie zmądrzał
Laskowski zaś nieźle zgłupiał.

piątek, 28 października 2011

Polsat Sport i Canal+Sport – tym razem chwalę (prawie!)

PolsatSport. W cyklicznym programu Cafe Futbol (z błędem na szyldzie, prawidłowe jest Café) gościem był członek zarządu PZPN Jacek Masiota. Nieźle „przejechał się” po własnej firmie, a głównie po jej prezesie. Wypunktujmy.
1)aPZPN jest źle zarządzane, bo Grzegorz Lato to w tych sprawach całkowity dyletant.
2)aRozrost administracji (74 pracowników etatowych – wzrost o 20! osób), co powoduje, że jej utrzymanie pochłania 30–40% budżetu. To mniej więcej o 25% za dużo! Członków Zarządu jest 18. – powinno być najwyżej 5-ciu, bo inaczej ciało to jest niefunkcjonalne, a przyjęcie uchwały przypomina dolegliwe zaparcia.
3)aZnamienne machinacje w związku z wydaniem tzw. Karty Kibica. Cena 32 zł (koszt produkcji, dystrybucji i obsługi 4 zł). Jedyna z niej korzyść to priorytet przy zakupie biletów na mecze reprezentacji. Dlaczego Kartę wydała współpracująca ze związkiem firma Sportfive. a nie PZPN – nie wiadomo (zapytany w tej kwestii prezes odparł, że to wynika z umowy głównej z firmą. (Masiota sprawdził – Lato skłamał, nie wynika). Dlaczego Sportfive powierzył edycję Karty specjalnie założonej w tym celu  spółce, też tajemnica. Ile sztuk sprzedano – nie wiadomo. Na co będą przeznaczone zyski – nie wiadomo. Masiota zasadność wydaniu Karty akceptuje. Natomiast uważa, że powinien ją wydać PZPN i określić na jakie cele uzyskane przychody przeznacza.
4)aMasiota twierdzi, że powinna być renegocjowana umowa między UEFA a PZPN, dotycząca rozliczeń finansowych w związku z kosztami przygotowań do Euro 2012. Powód – Polska ma obecnie znacznie więcej zadań organizacyjnych (dotyczących zwłaszcza bezpieczeństwa w czasie Euro), niż początkowo określono, co podraża przedsięwzięcie. Stąd konieczność rewizji dotychczasowych ustaleń. Sprawa jest poważna, bo Związkowi grozi deficyt, czyli musiałby on do tej imprezy dołożyć!  Odpowiedzialni za sprawę: prezes Grzegorz Lato i v.prezes ds. zagr. Adam Olkowicz.
5)aMasiota ujawnił (wbrew poleceniom prezesa), że UEFA zleciła badania wizerunkowe związków piłkarskich w poszczególnych krajach. Wynika z nich, że PZPN jest strukturą przestarzałą, niewydolną i futbolowi szkodzącą. A w  kategorii zaufanie znalazł się na przedostatnim miejscu – mniej wiarygodny okazał się tylko Bin Laden! To znaczy, że śmierć terrorysty była dla PZPN wydarzeniem fatalnym w skutkach – jest teraz najmniej wiarygodną organizacją na świecie!
Masiota przedstawił się jako prawnik i ekonomista. PRL-owska struktura Związku mu się podoba, tylko więcej uprawnień przekazałby terenowym „baronom”, czyli prezesom okręgów (ich głosy są decydujące przy wyborze sternika Związku). Taki kit jak wspomniana karta także mu nie przeszkadza, byle tylko obieg środków za nią uzyskanych był odtajniony. Chwalił także firmę Sportfive, choć Lato przekazał jej wyłączność co do praw telewizyjnych, marketingu i tzw. hospitality* – w dodatku pracownik firmy jest jednocześnie dyrektorem kadry. Słowem transakcja dla firmy zaskakująco opłacalna! Na pytanie prowadzącego program Mateusza Borka, czy będzie się ubiegał o stanowisko, Masiota odpowiedział: na dziś nie. Ale wybory prezesa dopiero w grudniu 2012 r. Na dokładniejszą deklarację ma więc czas. Jednak długofalową kampanię rozpoczął już. Co wiemy o ewentualnym kandydacie? Chciałby wskoczyć na stołek, pozostawiając jednak komusze struktury i niejasne biznesowe układy ze wspomnianą firmą. Deklarował jeszcze przezroczystość działalności finansowej. Ale oczywiście – choć to reformator nienachalny, to jednak człowiek z klasą, i porównywanie go z obecnym Nieszczęściem, byłoby dla niego wielce krzywdzące, a dla tego Nieszczęścia niezasłużoną nobilitacją.
Drugim gościem Café (powtarzam Café!) był Rafał Rostkowski, nasz najlepszy i wysoko ceniony za granicą sędzia asystent. Sekowany jednak aktualnie przez szefa Kolegium Sędziów Janusza Eksztajna. Publicznie wytknął mu bowiem nakłanianie arbitra do fałszerstwa: chciał mu zaliczyć „za frajer” obowiązkowe testy biegowe. Rostkowski na oszustwo nie przystał, bo nie chciał stać się zakładnikiem Eksztajna i jego wspólnikiem w szwindlach. Dostrzegając także inne machlojki szefa, złożył przeciw niemu pozew w sądzie. Za tę niesubordynację w rankingu polskich, międzynarodowych arbitrów liniowych na rok 2012 został przesunięty poza pierwszą dziesiątkę.
Ostatnio Eksztajn rozwiązał także kontrakty z wszystkimi sędziami zawodowymi (6-cioma) i ma ponoć zaproponować nowe, w których uposażenie miałoby zależeć od ilości meczów. Czyli im więcej sędziujesz, tym więcej zarabiasz. A ponieważ gwiżdżących deleguje ich szef… to wszystko jasne. Podskoczysz – nie zarobisz, doli nie dasz – sam też się nie pożywisz – podglebie do korupcji idealne! I jeszcze jeden „kwiatek”. Eksztajn jest także tzw. obserwatorem związku. Taki gapi się na mecz ligowy, nierzadko nawet na dwa w weekend, ocenia sędziego i inkasuje za to 3000 zł (2×1500). Obserwacja i ocena podwładnych to podstawowy obowiązek każdego szefa. Ale to w ramach pensji, a nie dodatkowych premii-bonusów! Cwaniutka jest ta PRL-ska skamielina.
W programie dość ostro (i słusznie) zaatakowano całe środowisko sędziowskie. Szkoda, że połajanek wysłuchiwać musiał jeden z niewielu uczciwych. Rostkowski  zniósł ten dyskomfort cierpliwie a gdy już dopuszczono go do głosu odpowiedział, że uzdrowienie środowiska sędziowskiego należy zacząć od wprowadzenia pełnego profesjonalizmu piłkarskich arbitrów. Krok drugi – dodajmy – to precyzyjne określenie procedur w Kolegium Sędziów i korekt personalnych tamże. Od góry począwszy!
PS. Przed chwilą przeczytałem, że Lato spotkał z oboma zwaśnionymi panami i zakomunikował, tu cytat: podjęcie działań zmierzających do unormowania sytuacji w środowisku sędziowskim. Ciekawe, czy zapowiadane podjęcie nie okaże się tylko propagandowym zadęciem?
*
Ciekawy i na dobrym poziomie był tym razem także cykliczny program w Canal+SportLiga+Extra. Przyczyniła się do tego m.in. obecność w studio, zaproszonego trenera Jagiellonii, Czesława Michniewicza. Mówiono m.in. o kilku niedawnych, fatalnych omyłkach sędziów. Trener zauważył, że boiskowe relacje między arbitrami a zawodnikami są pełne niechęci, złości czasem wręcz wrogości. Takie meczowe konteksty przyczyniają się do większej ilości pomyłek sędziowskich, wyzwalają boiskową agresję.  Konsekwencją jest wzrost niesportowych zachowań zawodników i ich brutalnych zagrań, paskudzących widowisko. Michniewicz wskazał angielską Premier League jako przykład do naśladowania. Sytuacja mogłaby ulec poprawie po wprowadzenie pełnego zawodowstwa sędziów. Ale o tym już było.
W cyklicznym programie jedną z ciekawszy pozycji są tzw. Kontrowersje. Z udziałem byłego szefa Kolegium Sędziów Sławomira Stempniewskiego pokazywane i omawiane są sporne decyzje sędziów z bieżącej rundy rozgrywek. Jedna mnie tym razem zbulwersowała. Chodzi o interpretację pewnego boiskowego zdarzenia. W meczu Jagiellonia–GKS napastnik Frankowski aby uniknąć pozycji spalonej pobiegł w kierunku własnej bramki. Nie zdążył jednak dotrzeć przed linię obrony, bo kolega wcześniej zagrał piłkę w jego kierunku. Gdyby ją przyjął, byłby spalony. Przytomnie więc rozstawił nogi i do przepuszczonej piłki dobiegł, nie będący na pozycji spalonej, jego kolega Cetković i znalazł się w klasycznej pozycji „sam na sam”. W tym momencie rozległ się gwizdek – spalony! Uzasadnienie Stempniewskiego: zawodnik, do którego było podanie, przepuszczając piłkę między nogami absorbował uwagę obrońców, czym ich zdezorientował, a to jest niedozwolone. Gdyby piłka zagrana była w kierunku Cetkovicia, ofsajdu by nie było. Taka interpretacja to jest idiotyzm najczystszy z możliwych. Bo (1) kto na 100% wie, oprócz podającego, do kogo było podanie? Dlaczego więc wykluczyć, że nie do Cetkovicia właśnie, skoro do piłki dobiegł i ją opanował! Zagranie może bowiem zmierzać w różnych kierunkach i płaszczyznach, do zawodnika (-ów), usytuowanych pod różnym kątem w stosunku do podawanej piłki. Zatem adresatów może być kilku! Przesądzać do którego, to wróżenie z fusów ((naturalnie bywają sytuacje, gdy adresat jest tak osamotniony, że ewidentny). Dodam jeszcze, nieco przewrotnie, że czasem sam podający jest najbardziej zdziwiony, że tak celnie zagrał… zupełnie do kogoś innego, niż zamierzał.
I (2). A niby to dlaczego atakującemu nie wolno absorbować obrońcy? Podążmy tym debilnym tropem objaśniającym. Napastnik przed obrońcą wykonuje zwód w lewo a z piłką biegnie w prawo. Defensor balansem zmylony, zmuszony do gwałtownej reakcji – zmiany kierunku biegu – przewraca się. Stosując powyższe kryteria sędzia powinien przyznać rzut wolny dla jego zespołu! Bo przeciwnik go zaabsorbował i zdezorientował, w wyniku czego tamten się przewrócił! Czyli był faul! Reasumując powyższe zdarzenie: w takich przypadkach sędzia powinien tylko rozstrzygnąć, czy przyjmujący piłkę nie był na pozycji spalonej. Dalsza interpretacja to odmóżdżająca nadinterpretacja!
Teraz do obecnych w studio dziennikarzy. Dlaczego milczycie, gdy Wam (i telewidzom również) wciska się ciemnotę. A Sławomir Stempniewski, nie pierwszy raz zresztą, robi nam wszystkim wodę z mózgu. Przypomnę tylko znamienną interpretację spalonego: jeżeli za linię obrony wystaje ta część ciała atakującego, którą może on prawidłowo zdobyć bramkę, to jest spalony. Czyli, gdyby np. wystawało mu tam przyrodzenie, to trzeba by gwizdać ofsajd, bo filutek to naturalny agresor i jak ma okazję to strzela. W dodatku żaden przepis piłkarski mu tego nie zabrania (pisałem już o tym).
Argument, że takie są przepisy, to wygodna wymówka intelektualnego lenia! Jeśli obowiązujące regulacje są absurdalne, skrajnie mijające się ze zdrowym rozsądkiem, to dziennikarz musi koniecznie powtarzam musi protestować, nie zgadzać się i stanowczo to artykułować. Od tego zaczyna się często zwalczanie wszelkich anomalii – niedorzecznych przepisów piłkarskich i ich interpretacja także. Do uczestników programu Liga+Extra zwracam się z propozycją: obudźcie się, zacznijcie to robić. Nie przyjmujcie biernie objaśnień układnego Sławomira, że takie są zalecenia UEFY-y.  Pytajcie dlaczego takie durnoty przyjmowane są bez protestu, czy się z nimi zgadza, czy z kolegami z zagranicy rozmawia na ten temat. A przede wszystkim powtarzam: protestujcie, głośno i wyraźnie. Bo powinnością inteligencji jest opinii publicznej absurdy wskazywać!
* To są stadionowe loże i pomieszczenia dla VIP-ów i biznesmenów. Przynoszą milionowe dochody!

środa, 26 października 2011

Stopę należy pilnie ubrać w tenisówki umiaru!

W Eurosporcie relacje ze Stambułu, gdzie rozpoczął się prestiżowy, tenisowy turniej kobiet Masters. Po raz pierwszy w zasadniczej części imprezy wystąpiła Agnieszka Radwańska (poprzednio 2. razy grała jako rezerwowa). Komentowała stała, renomowana ekipa stacji. No, niestety – wszechobecne gadulstwo zaczyna grasować także i tam. Szczególnie popisywał się Karol Stopa. W towarzystwie czynnej tenisistki: Joanny Sakowicz-Kosteckiej komentował mecz Radwańskia–Woźniacka. Z oślim uporem, z natrętnym, drażniącym akcentem narzucał i eksponował swoje opinie i to nawet w momentach kluczowych dla wyniku meczu. Często oceny bardzo wątpliwe, albo wręcz całkowicie nieuzasadnione – rażące były szczególnie pochopne uogólnienia. Szczęściem, Stopa nie jest lekarzem, bo po jednym kaszlnięciu pacjenta, leczyłby go na gruźlicę a sikającemu hamowałby krwotok. Przekonanie o trafności, przede wszystkim, własnych racji sprawiało, że prawie każdą ocenę koleżanki uznawał za niepełną, niewystarczającą, więc czuł się w obowiązku „niekumatą” korygować i uzupełniać. Pouczanie głąbowatych telewidzów, to już u niego norma, ale instruowanie i tenisowe szkolenie pięciokrotnej mistrzyni Polski na telewizyjnej antenie, zakrawa na syndrom psychiatryczny – do terapii po turnieju! A póki co, chcę oglądać najlepsze tenisistki świata, więc żądam, żeby mi nie przeszkadzać! Jak piłka w grze to przymknij się facet, przystopuj bezmyślne mieleniem jęzorem, milcz i podziwiaj.
Inny mecz komentowali: Lech Sidor i Witold Domański. Po co Sidorowi Domański? – zapytał mnie znajomy, z którym oglądałem relację – przecież ten tenisowy trener doskonale daje sobie rady sam. No właśnie, panie dyrektorze! Czy Pan tak mało zarabia, że musi dorabiać! Warto sprawę przemyśleć! Tym bardziej, że pana partnerstwo jednemu z najlepszych skądinąd telewizyjnych komentatorów wyraźnie nie służy. Lech Sidor tym razem bowiem pomylił konteksty i wystąpił w roli nauczyciela a nie komentatora – najwyraźniej prowadził jakiś kurs, warsztaty, czy też inne zajęcia z zakresu nauki tenisa. Turniej Masters nie jest do tego najlepszą sposobnością! Źle by się stało, gdy jeszcze Lecha Sidora dopadła epidemia gadulstwa – źle dla telewidzów i szacownego Eurospotu!

Yayeczka dramatyczne
Wrócę jeszcze do tokijskiego finał Radwańska–Petković. W pewnym momencie Niemka źle stąpnęła, doznała urazu kolana, skrzywiła się z bólu i upadła na kort. Komentujący mecz Stopa stanął przed trudnym problemem ortopedycznym: próbował zidentyfikować kończyny. Wybór wydawał się pozornie łatwy, bo zawodniczka ta ma jedynie dwie nogi. Kłopot jednak w tym, że na oko są one prawie identyczne. Różnią się tylko kierunkiem palców, którymi jest zakończona część poniżej kostek. A ten element był niewidoczny ponieważ Petković, pechowo dla Stopy, grała w obuwiu. Gdy dodać, że kolana obu kończyn u tej akurat zawodniczki są do siebie bliźniaczo podobne – postawienie trafnej diagnozy Stopę zdezorientowało. Stanęło na tym, że Stopa postawił na kolano kończyny lewej. I powiało grozą, bo pani udzielająca tenisistce pomocy medycznej zaczęła terapię od kolana prawgo. Pomyślałem, że Petković dokucza tak dojmujący ból, iż nie jest w stanie wskazać jego źródła. Na szczęcie, po dłuższej chwili, komentator trafnie wreszcie prypisał właściwe kolano do macierzystej kończyny. Szczęśliwy finał, zwłaszcza, że wygrała Radwańska
Kończąc można stwierdzić melancholijnie, że pan Karol  to nie pierwszy facet, który się pogubil między nogami.

poniedziałek, 24 października 2011

Grafoman zainspirował pseudopoetę

Bardzo dobry niegdyś piłkarz, Tomasz Łapński, zdecydował się opublikować wierszyk w GW Sport. Po przeczytaniu tego utworu postanowiłem odpowiedzieć też limerykiem. 

Minęły z piłką chwały dni,
lecz rozgłos znowu mu się śni.
Radzę, niech ktoś ostrzeże Tomka:
w świecie poezji się nie błąkaj,
bo samobóje znów grożą Ci.

sobota, 22 października 2011

Polecam gorąco!


Każdy kto interesuje się piłką nożną
lub jest z nią związany zawodowo
powinien przeczytać
w Gazecie Wyborczej z dnia 22.10.2011 r.
zamieszczony na 43 stronie

wywiad  z prof. Witoldem Orłowskim
W futbolu jak w gospodarce,
fundamenty to podstawa

piątek, 21 października 2011

Tandeta i arogancja żółć generujące

Canal+Sport, liga włoska Lazio–Roma. Komentowali: Cezary Olbrycht i Tomasz Lipiński.
Tę gadaninę obu – namolną i hałaśliwą – a zwłaszcza drażniący, natrętny timbre głosu Olbrychta, wytrzymałem tylko do 33 minuty – potem użyłem pilota. Tym razem posłużył jako spłuczka.
*
Właściciel i prezes Polonii Warszawa Józef Wojciechowski poinformował w wywiadzie dla Przeglądu Sportowego, że zatrudnił na stanowisku dyr. sportowego Włodzimierza Lubańskiego. I teraz z nim, przed każdym meczem, trener jest zobowiązany konsultować skład drużyny – upokorzenie to dla niego oczywiste. W wywiadzie prezes nie wykluczył nawet, że porzuci cały ten futbolowy interes. Dzień, czy dwa po tym, na płycie boiska, tuż przed meczem Ekstraligi S.A. Polonia–Górnik, „wywiadowca” Canal+Sport Mariusz Wróblewski odpytywał trenera Jacka Zielińskiego. Interesowały go takie kwestie: (1) czy, jak nakazał prezes, szkoleniowiec konsultował skład zespołu z dyr. Lubańskim i (2) czy łatwiej się gra po takim wywiadzie, gdzie prezes stwierdza, że jak nie będą grać lepiej, to on przestanie im płacić a potem wycofa w ogóle ze sponsorowania zespołu.
Co do (1). Dlaczego Wróblewski chciał to wiedzieć? Nie zauważył, że jest wobec rozmówcy niegrzeczny, że stawia pytanego w niezręcznej sytuacji? A może pragnął zobaczyć trenera zmieszanego, plączącego się „w zeznaniach”, upokorzonego? Jeśli tak, jeśli Wróblewski odczuwałby z tego jakąś satysfakcję, to powinien on upuścić sobie trochę żółci* – na osobności. Bo ona mu publicznie wycieka i paskudzi rozmówców.
Co do (2). W publicznym łajaniu i szantażowaniu zespołu z jednoczesnym podważaniem autorytetu trenera (bo on jest przecież w największym stopniu odpowiedzialny za grę i wyniki), tylko ktoś bardzo nierozgarnięty mógłby dostrzec elementy pozytywne. Wróblewskiego nie oceniam aż tak źle. Zadając to pytanie udaje raczej pierwszego naiwnego, ściemnia i rżnie opasłego głąba w najlepsze. Obłudnie prowokuje Jacka Zielińskiego: może ten coś palnie, sypnie, zapędzi się, zdenerwuje i powie parę słów czy zdań za dużo, będą jaja. I cel osiagnięty– kołtun dopieszczony.
Chciałbym poinformować pana Wróblewskiego, że przed ekranem siedzą nie tylko głuptaki. Trochę mądrzejsi również. I oni tak właśnie oceniają ten pański wywiad.
*
Mecz Widzew–ŁKS (0:1) komentowali Rafał Dębiński i Kazimierz Węgrzyn.
Co się dzieje z R.D. trudno dociec. Przecież to dorosły człowiek, po studiach, znający języki, inteligent zatem, więc takich andronów pleść nie powinien. To po prostu wstyd. Gdyby jakiś dorosły aktor tak zagrał faceta o mentalności dziecka, dostałby Oskara. Proponuję aby Dębiński w następnych występach spróbował wykreować postać komentatora choćby średnio rozgarniętego.
Inna przypadłością tknięty jest od pewnego czasu K.W. W czasie całej relacji jest nerwowy, pobudzony, chaotyczny – nie mówi płynnie, on słowami i zdaniami raczej warczy, podszczekuje, ujada. Ale przynajmniej nie gubi meczu, zawsze go z telewidzem ogląda. Zapytam: nie można by tego robić spokojniej?
Poziom potyczki był także żałosny; „ciurkiem” więc oglądać i słuchać tego się nie dało. W ostatnim wejściu do relacji dołączyłem ok. 80 minuty. Niedługo potem bramkę strzelił ŁKS. Bliska perspektywa zwycięstwa sprawiła, że trener Michał Probierz z emocji i napięcia dostał szału. Jaskiniowym wyciem instruował, pouczał, rozkazywał swoim – sztorcował „obcych”, wbiegał na boisko i wydzierając się kłócił z sędziami, słał wiąchy dookoła, gwałtownie gestykulował i, jak już powiedziałem, wrzeszczał jak opętany. Jednym słowem zachowaniem takim przypominał swego praszczura sprzed paru tysięcy lat. Dodać warto, że również kilkudniowy, twarzowy zarost trafnie wpisywał się w kontekst. Z tego jednak nie czyniłbym trenerowi zarzutu. Taki osobnik bowiem co 3–4 dni musi golić całe ciało, stąd nie zawsze ma czas dotrzeć nożykiem wszędzie.
*
Liga Europy. Polsat Futbol – studio przed meczem Rapid Bukareszt–Legia. Były piłkarz, grający m.in. w hiszpańskim Betisie, Wojciech Kowalczyk stwierdza, że skoro w Bukareszcie sędziuje Hiszpan, to na pewno podyktuje rzut karny dla Rumunów. Kowalczyk nie zapytał nawet o nazwisko arbitra – tak spontanicznie, od niechcenia poleciał chamską insynuacją. Jednak sędzia nie tylko nie spreparował dla Rapidu karnego, ale nie dyktując go dla tej drużyny, ewidentnie ją skrzywdził. Przyznał to zresztą później sam Kowalczyk.
Dlatego warto mu uzmysłowić, że od czasu, gdy grał w Hiszpanii sporo mogło się tam zmienić – to jedno, a drugie – nie zawsze powinno powtarzać się w publicznej telewizji to, o czym się ględzi mamrotką w barze U Wojciecha.

* I kto to pisze? – może zapytać czytelnik tego blogu(a). Odpowiadam: oczywiście „piszę żółcią” bardzo często. Tyle tylko, że słuchając przez kolejne lata werbalnych popisów komentatorów, musiałem odreagować. Zamiast miotać się w bezsilnej złości, postanowiłem lejącą się potokiem trywialną, medialną partaninę adekwatnie recenzować. Jednak wyszukaną frazą, czy ugrzecznioną formą opisać się tego nie da. Stąd owa „żółć”. Dlatego pretensje proszę kierować nie do mnie. Bo tak jak, toutes proportions gardées, Palikota wygenerowali –  wespół w zespół – ojczulek-grzybek i prezes-frazes, podobnie większość komentatorów stała się współtwórcami, pojawiajacych się w tym blogu złośliwości i kpin.
Ja więc powód mam. A czym Zieliński naraził się Wróblewskiemu?

czwartek, 20 października 2011

Chwalę – i to szczerze!

Polsat Sport, siatkówka Liga Mistrzów Zaksa Kędzierzyn-Koźle–Partyzan Belgrad (3:1). Komentowali: Tomasz Swędrowski i Ireneusz Mazur.
Ta relacja w wykonaniu Tomasza Swędrowskiego mogłaby posłużyć jako materiał szkoleniowy dla uczestników kursu, pod nazwą: Jak należy komentować siatkówkę w telewizji? Zbędnych słów i zdań – prawie żadnych, rozmówek z kolegą brak, każda rozegrana akcja oceniona krótko i na temat, a rozgrywający zawodnicy wymieniani z nazwiska, bez zbędnych radiowych wtrętów. Mimo, że polska drużyna grała z zagraniczną, komentator nie faworyzował żadnej, był obiektywny.
I jeszcze jedno: Tomasz Swędrowski ma rzadką zaletę: doskonałą emisję głosu, z unikalną bo naturalną ekspresją – jej brzmienie w relacjach sportowych bezcenne. I nie musi „podkręcać głośności”, gdyż ta wrodzona, oryginalna jest idealna. W normalnej formie, przy pełnej koncentracji, Swędrowski to absolutna czołówka polskich komentatorów sportowych bez względu na dyscyplinę!
Towarzyszący mu Ireneusz Mazur, wybitny niegdyś trener, starał się dostroić do poziomu kolegi. Merytorycznie nie śmiem go nawet oceniać – taki fachowiec to dla mnie wyrocznia. Natomiast mogę powiedzieć, że wypadałby lepiej, gdyby trochę uprościł swój wielce oryginalny język. Proponuję budować zdania krótsze, na złożonych łatwiej się wyłożyć.
Z drugiej strony rzecz biorąc, choćby z racji nazwiska jego specyficzna, nietypowa składnia nie powinna dziwić. Tym bardziej, że oglądać, broń Boże, nie przeszkadzał, a nawet kilka razy skwareczkami dowcipu smakowicie relację okrasił.
*
I ponownie Polsat. Liga Mistrzów Olympiakos Pireus–Borussia Dortmund (3:1). Komentował Przemysław Pełka.
Złego słowa nie można powiedzieć również i o jego pracy, Był przy każdej akcji, prawie każde zagranie zauważał, relacjonowal je w słowach oszczędnych – wiadomo było kto, do kogo itd., po nazwisku, bez niepotrzebnych radiowych dokrętek. I choć, jak przykład z siatkówki pokazuje, dwóch też może dobrze pracować, to jednak w piłce nożnej zdecydowanie lepiej dla telewidzów, gdy komentuje jeden człowiek. A dla stacji taniej. Wniosek nasuwa się sam!

PS. Miałem przygotowany na dziś zupełnie inny tekst. Ale po obejrzeniu tych transmisji postanowiłem napisać dwie pozytywne recenzje, by pokazać tym, którzy sądzą, że umiem tylko zgryźliwie obsobaczać, iż jednak dobrą pracę też dostrzec potrafię! Niestety podaż takich relacji jest nad wyraz skąpa, stąd  i pochwał jak na lekarstwo. Jeden dzień niech ten tekst tu powisi – ci trzej komentatorzy w pełni na to zasługują.
Jutro już będzie normalnie!

niedziela, 16 października 2011

Czy Canal+Sport zatrudni stewardessy?

W GW. relacja z finału siatkarskich klubowych mistrzostw świata ukazała się pod tytułem Włosi za silni dla Jastrzębskiego Węgla. Wygrało Trentino Diatec Trento po raz trzeci z rzędu. Tylko czy to jest włoska drużyna? Zaglądam na stronę główną klubu. Sponsorów tytułowych ma 4., złotych sponsorów 7., technicznych 4. Poza tym wspierających (Oficial Supplier) 9., przyjaznych mediów (Media Partner)  3. I jeszcze, drobiazg, sponsorów (takich zwykłych, bo bez przymiotnika) jest 34! Tak, to nie pomyłka.
Powyższe „konsorcjum” kupiło najlepszych na świecie siatkarzy i utworzyło z nich drużynę. W podstawowym składzie występują DjurićBośnia i Hercegowina*,  RaphaelBrazylia, KazijskiBułgaria, JuantorenaKuba, StokrCzechy; skład uzupełniają dwaj Włosi. Trenerem jest Radostin StojczewBułgaria.
Jak widać, pod każdym względem  jest to Reprezentacja Świata i to pierwsza!
*
Sport ma sens wtedy, kiedy przystępują do rywalizacji w miarę równorzędni rywale i staczają pojedynek, którego finał jest niewiadomą. Przypadek tu opisywany temu przeczy. Bo niby z kim miałaby rywalizować ta drużyna. Nikt z nią nie ma szans. Ewentualnym konkurentom wykupiono przecież najlepszych! Dlatego partnera dla Trentino należałoby szukać raczej we wszechświecie. Powinna rywalizować z reprezentacją  jakiejś drugiej planety, gdzie żyją ludzie.  Tylko, póki co, nie wiadomo czy taka istnieje.
Zauważyć też warto, że w sporcie przestają obowiązywać kryteria terytorialne i narodowościowe. Przecież choćby piłkarska Wisła Kraków to reprezentacja naszego globu – z tym, że „enta”. Nawet drużyny narodowe bywają już międzynarodowe. Przykład najbliższy – reprezentacja Polski! Nawiasem mówiąc nie wiadomo nawet jaki język będzie tu obowiązywał w szatni, skoro trener najlepiej ponoć mówi po niemiecku.
Wracając do kryteriów. Podstawowym staje się naturalnie pieniądz. Kto kupi najlepszych ten ma największe szanse. Z tym, że przypadek siatkarski pokazuje, że trzeba chyba przedefiniować pojęcie sportu. Bo skoro z góry będzie wiadomo kto wygra, to pozostanie jedynie obserwować jak bardzo ten słabszy zwycięzcy zagrozi!
*
Przed każdym meczem Premier League komentowanym przez Andrzeja Twarowskiego z (najczęściej) Rafałem Nahornym jesteśmy proszeni przez A.T. abyśmy zapięli pasy, usiedli wygodnie w fotelach… itd. Jednym słowem mamy być pasażerami wirtualnego statku powietrznego, którego załogę stanowią naturalnie obaj komentatorzy. Z tym, że funkcja kapitana samolotu jest naturalnie przypisana I. pilotowi Twarowskiemu. Ale załoga w tym składzie jest jednak niepełna – nie ma tu bowiem ani jednej stewardessy. A szkoda. Bo ja np. poprosiłbym ją, aby przekazała pierwszemu pilotowi, żeby nie wydzierał się jak dzikus za każdym razem, gdy przelatujemy koło jakiejś sytuacji podbramkowej.

* W innym miejscu podano, że urodził się w Serbii, a ma obywatelstwo greckie.

sobota, 15 października 2011

Grzecznie proszę: przymknijcie te niewyparzone, rozpasane gęby!

Eurosport, skrót meczu Dania–Portugalia (2:0), komentuje Edward Durda.  W 30  min słyszymy takie durdymały: …Duńczycy zremisowali ponadto z Norwegią na wyjeździe jeden do jednego, później pokonali Norwegów dwa do zera, no a ostatnio zwycięstwo z Cyprem cztery do jednego w spotkaniu wyjazdowym. Duńczycy to, przypominam, mistrzowie Europy z roku dziewięćdziesiątego drugiego, nie grali w mistrzostwach Europy w dwa tysiące ósmym roku, teraz mają szanse powrócić do elity starego kontynentu. Nie grali także na mistrzostwach świata w roku dwa tysiące szóstym, ale przed rokiem wystąpili na turnieju w RPA.
To zostało odczytane w czasie, gdy na boisku zaatakowali Portugalczycy, stwarzając bardzo groźną sytuację pod bramka rywali. Zaraz po tym Duńczycy przeprowadzili szybki kontratak, strzelali niebezpiecznie na bramkę i w efekcie wywalczyli rzut rożny. Zanim został wykonany, realizator pokazał powtórkę poprzedniej akcji Duńczyków, następnie wykonanie rzutu wolnego i jego powtórkę.
Te fakty zostały przez komentatora całkowicie zignorowane. Nie padło ani jedno nazwisko, kto  do kogo podawał, kto strzelił, kto mu przeszkadzał, jednym słowem zero zainteresowania tym, co na ekranie – ważniejsze było to, że 9 lat temu Dania zdobyła ME! To był tylko przykład, naturalnie – jeden z wszechobecnych. Bowiem Durdę boiskowe wydarzenia interesują minimalnie, woli chwalić się, że umie czytać. A przecież skróty to wybrane z całego meczu najważniejsze, najbardziej emocjonujące, najciekawsze wydarzenia, sama esencja dramaturgii i widowiskowości, dla telewidza atrakcyjne szczególnie, istny rarytas! Niestety brutalnie i bezceremonialnie przegadywane, więc kaleczone przez prawie wszystkich komentatorów. Durda w Eurosporcie nie jest wyjątkiem, Tomasz Lach knoci porównywalnie. Z innych stacji zdecydowanie „wyróżnia się” Piotr Laboga z Canal+Sport. To paskudziarz chyba najbardziej dolegliwy. A, o ironio, to on najczęściej dokonuje resumé wspaniałej ligi hiszpańskiej. I ma wtedy do powiedzenia jeszcze więcej, niż poprzednik – wprost leją się z niego potoki i fontanny informacji i uwag całkowicie niepotrzebnych. Takie werbalne fekalia świnią przekaz szczególnie dotkliwie. 
Na koniec tej sekwencji pytanie? Do kogo? powtarzam do kogo? są kierowane te wszystkie informacje-śmieci, informaje-trupy, po jasna cholerę ci barbarzyńcy medialni je reanimują! Niepojęty brak inteligencji i wyobraźni. Nie klektajcie bezmyślnie dziobami, to są w tym kontekście informacje niepotrzebne nikomu do niczego. Dlatego: Patrz: tytuł!
*
W tej samej stacji mecz Dania–Portugalia (2:0)  komentowali: Marcin Feddek i Arkadiusz Onyszko.
Garść danych statystycznych z I. połowy tego meczu.
W ciągu 45 min (+2) wygłosili łącznie 108 (słownie: sto osiem) komentarzy. W tej liczbie pominąłem relacje bieżące (kto do kogo podał, kto strzelił itp.). Te 108 to były uwagi dotyczące meczu, zawodników i ich życiorysów, statystyk wszelakich (najstarsza sięgała 1966 roku), historii światowego futbolu, a także wspomnień osobistych Onyszki z pobytu w Danii i ze stadionu Legii w Warszawie, gdzie był na takim meczu, w którym Wawrzyniak się poślizgnął (ujawnił dodatkowo, że siedział wtedy na trybunach – niegłupi spryciarz!).
Wracając do statystyk: na jedną  minutę meczu przypadały dwa komentarze, nie dotyczące, jak wspomniałem, aktualnie rozgrywanej akcji. Czyli boiskowe wydarzenia utonęły w powodzi słów. Dlatego: Patrz: tytuł!
*
Ekstraklasa SA* (Lech–Korona 1:0 (Canal+Sport).  Komentowali: Tomasz Smokowski i Maciej Murawski.
Cytat z relacji:
T.S.: Wiesz co, już jednego takiego gola w tym sezonie na Legii, Legia grała, nie wiem czy z Podbeskidziem i to Podbeskidzie strzeliło tam w Warszawie. W każdym razie Legia tak straciła, tak straciła… chyba z Górnikiem Zabrze…
M.M.: Na pewno nie z Podbeskidziem.
T.S.: …tak, tak… z Górnikiem Zabrze. Wbiegający zawodnik…
M.M.: Zachorski
T.S.: …tak, tak… Zachorski.
Zabrakło tylko zwieńczenia:
T.S.: To polej Muraś.
M.M.: Już sypię Tomuś.
T.S.: Zagryź Muraś.
M.M.: Za chwileczkę, bo muszę iść odcedzić kartofelki, a Ty w międzyczasie ciapnij tego ogóreczka przez środek.
Ale i takiego dialogu możemy się także doczekać – i nie jest to wcale takie nierealne. Jak im się zachce przepłukać gardziel, zrobią to bez wahania i obaw, zwłaszcza, że obaj mówią bodaj więcej, niż Feddek z Onyszką. A poza tym – w końcu dwaj kolesie są u siebie i nikt im nie podskoczy – mogą mówić i robić co chcą – bez żadnych konsekwencji. Dlatego: Patrz: tytuł!

* To mogłaby być encyklopedyczna definicja słowa ściema.

poniedziałek, 10 października 2011

Gdzie żerują niektóre orły

Karol Stopa komentuje tenis w Eurosporcie. I chociaż to niewątpliwie erudyta i encyklopedysta tej dyscypliny, mogący o niej opowiadać godzinami, to jednak jest przede wszystkim telewizyjnym tenisa nauczycielem – szczególnym dodajmy. Jego komentarz jest bowiem kierowany zawsze do telewidzów o wiedzy jedynie elementarnej. Każda jego relacja to jedna jednostka lekcyjna, zawsze taka sama. Pan Karol uczy starannie, jest cierpliwy i wyrozumiały nawet dla najbardziej roztargnionych i rozkojarzonych widzów-pierwszoklasistów – poszczególne frazy np. powtarza kilkakrotnie. Jak wiadomo synonimy to wyrazy jednoznaczne albo bliskoznaczne. Komentator Stopa zaś biegle operuje synonimami-zdaniami, dość często bowiem tę samą myśl rozbudowuje do trzech albo czterech opasłych zdań. Żeby do dzieciaków dotarło!
Naturalnie dla zaawansowanych i często oglądających tenisowe relacje osób pełnoletnich, taka „łopatologia” bywa dość uciążliwa. Dlatego komentator w niektórych domach bywa zapewne „częstowany” epitetami w rodzaju: tłumaczy, jak chłop krowie na miedzy, albo chłopski filozof. Ale szczęśliwie one do niego nie docierają i dlatego – niezrażony – kagankiem tenisowej oświaty mózgi oświeca. I jeszcze jedno: sposób przekazu ojca Karola przypomina mini-kazania natchnionego kaznodziei a mentorski ton, liczne mocne akcentowanie poszczególnych wyrazów i słownych ciągów sprawia wrażenie, że słuchacz uczestniczy w jakimś religijnym misterium, gdzie komentarz się odprawia. Amen.
Mnie osobiście trudno byłoby jednak pana Karola potępiać – bo to u niego m.in. pobierałem pierwsze i jedyne w życiu telewizyjne lekcje tenisa. Wiem także, że każdą nową relację ogląda pewien procent ludzi jeszcze tenisowo „zielonych”, zatem pan Stopa wciąż ma nowych uczniów, ergo: pozostaje niezmiennie wielce użytecznym. A już przez niego nauczeni mają tę korzyść że, choć nic nowego nie usłyszą, to nabytą wiedzę sobie utrwalą.
Agnieszka Radwańska (gratulacje za Tokio i Pekin zwłaszcza) zmieniła się nie do poznania. Imponuje zarówno skutecznością swej gry, jak i zachowaniem na korcie. Zniknął „rozkapryszony bachor”, pojawiła się dojrzała,  tenisistka i… pasmo sukcesów. W polemice z Jakubem Ciastoniem, GW pisałem niedawno, kiedy „dołowała”, że jej trzeba pomóc, że powinien pojawić się człowiek, którego tenisowy autorytet byłby dla niej niepodważalny, który by ją wspomógł psychicznie, przywrócił spokój na korcie. I znalazł się taki: Tomasz Wiktorowski („wypożyczony" z Polskiego Związku Tenisowego na prośbę tenisistki). Szkoda, że pan Radwański dezawuuje jego pozytywny wpływ na grę córki nieeleganckimi i niemądrymi sugestiami. Wygląda na to, że ciągle trudno mu pogodzić się z faktem, że uczeń przerósł nauczyciela (wielce zasłużonego zresztą) i to już znacznie! Otóż tej oczywistej prawdy nie był w stanie napisać bardzo dobry skądinąd dziennikarz Wyborczej, choć oczywiście o tym wiedział lepiej ode mnie, bo on akurat na tenisie się zna. Obraził natomiast Radwańską pisząc, że nie chce sobie pomóc, że sama nie wie czego chce itp. Jej „przywalił" – niepochlebnie napisać o jej ojcu nie był w stanie! Moim zdaniem dziennikarz tak powinien sobie budować relacje (zwłaszcza towarzyskie) w sportowym środowisku, żeby móc pisać o nim suwerennie. Bo inaczej deprecjonuje swój wizerunek – nie tylko zawodowy.
*
W poprzednim, niedzielnym programie z błędem Cafe Futbol (powinno być Café) Mateusz Borek zaprosił do studio bramkarza, homofoba i damskiego boksera w jednym – Arkadiusza Onyszkę. Ten przyszedł odziany w różową marynarkę. I dostało mu się od prowadzącego! Borek nazwał go różową panterą* i dworował sobie z gościa w najlepsze – poleciały liczne kpinki i podśmiech…ki. Elegancki pan Mateusz ubogacał także żarciki ironicznym półuśmieszkiem pogodnego ćwierćinteligenta. Arkadiusz Onyszko nie wniósł do Café nic, zaproszono go tam zupełnie niepotrzebnie. Ale skoro już… to w programie „na żywo” naśmiewanie się z jego ubioru jest wysoce nistosowne!
W Weselu Wyspiańskiego pada fraza ...nie polezie orzeł w gówna. Może i nie polezie, ale w niektórych programach telewizyjne „orły" często ochoczo tam latają.

* Żeby chociaż wpadł na pomysł nazwania jego marynarki różową panterką, byłby w tym badziewiu choćby ślad dowcipu.

wtorek, 4 października 2011

Jak się Laskowski ze starą prawdą zmagał

Canal+Sport. Premier League Bolton–Chelsea (1:5). Komentowali: Jacek Laskowski i Rafał Ulatowski (trener „na bezrobociu”, dorabia więc „komentatorką”).
Cytat z Laskowskiego: Ta akcja potwierdziła starą piłkarską prawdę: odbierzesz piłkę 60 metrów od bramki to masz do tej bramki 60 metrów, odbierzesz 40 metrów to masz 40, a jak odbierzesz 20 to już masz bardzo blisko. Szkoda, że pan Jacek nie sprecyzował jak daleko od bramki znajdzie się zawodnik, który odbierze piłkę w odległości 10 metrów od tej bramki.
Natomiast atrybuty piłkarskiego obrońcy wyłuszczył jasno trener Rafał. Powiedział mianowicie, że obok licznych umiejętności musi on także umieć trzymać przeciwnika za koszulkę zgodnie z przepisami. Na takim mniej więcej poziomie stała cała relacja obu panów. Panie Ulatowski prezesi polskich klubów oglądają ligę angielską, więc słyszą co pan mówi. Obawiam się, że kontynuując pracę z mikrofonem może pan bezrobotnym trenerem pozostać na dłużej. A może warto?
*
W tejże stacji mecz Ekstraklasy SA Korona–Górnik (2:0) komentowali Rafał Dębiński, Mirosław Szymkowiak i Krzysztof Przytuła.
Kiedy Szymkowiak debiutował był stonowany i rzeczowy. Obecnie to prawdziwy rutyniarz. Mówi dużo więcej i częściej. Czyli, jak zazwyczaj w takich przypadkach, więcej niż potrzeba i rzadziej sensownie. Nieco inaczej dołuje Przytuła. Poprzednio pracował on jako siedzący w studio, w tym zaś meczu „robił” na piechotę z płyty boiska. Skąd ten regres, nie wiadomo. Jeśli chciano mu coś dać do zrozumienia, to aluzji nie odczytał. Następny test z trybun? Oby.
Dębiński koordynował całość, zatem – koncepcji zero, wszechobecny chaos, prostackie gadulstwo. Reasumując: koncert trzech zupełnie niezgranych tenorów, z których każdy głównie fałszował.
Raz jednak dał głos także czwarty, raczej dyszkant, którego nazwiska nie pamiętam. Otóż on ujawnił, że w przerwie meczu poszedł pod drzwi szatni Górnika, żeby podsłuchać, jak trener Nawałka opier…. swoich piłkarzy – a powinien, bo przegrywali już 0:2 i mocne słowo należało się, jak najbardziej! Przystawił ucho do drzwi… i nic nie usłyszał. Zapytał więc ochroniarza, czy szatnie nie są przypadkiem pomieszczeniami dźwiękoszczelnymi. Okazało się, że nie. Doszedł więc do wniosku, że trener nawet jeśli sztorcował, to po cichu. Dowiedzieć się co trener mówił w szatni to dla komentatorów odwieczne marzenie, pragnienie, odczuwany bezustannie popęd, wciąż niespełnione pożądanie. I to chyba tkwi w ich naturze. Jest takie francuskie powiedzenie: chassez le naturel, il revient au galop*. No właśnie, może te niemądre słowotoki, które słyszymy w czasie każdego prawie meczu to próba swoistej samoobrony, przed powracającą cwałem, bo ciągle niezaspokojoną garderobianą ciekawością?
Wróćmy na zakończenie do starej prawdy Laskowskiego by ją nieco zmodyfikować. Otóż zaczyna się eksponować i formułować nieco młodsza, ale już całkiem dorosła prawda: kto straci zdrowy rozsądek komentując piłkarskie wydarzenia, ten nie odzyska go ani za 10, ani za 20, ani za 40, ani – tym bardziej – za 60 lat.

PS.: Pana Laskowskiego już raz oduczyłem nieznośnej maniery przeciągania samogłosek (zwłaszcza przy nazwiskach, np.: Lampaaaaart, Drogbaaaaa itp.). Słyszę, że powoli narasta recydywa. Jak się okazuje niektórzy bez kontroli wnet rączo kłusują na manowce. Sygnalizuję więc problem. I znowu  wyręczyłem dyrektora Okieńczyca, korygując jego podwladnego. Ciekawe czy doczekam się kiedyś podziękowania innego, niż tradycyjne już wiązanki?

* Odpędzajcie popęd wrodzony, a wróci cwałem.

Obserwatorzy

O mnie

Warszawa, Poland
Kibic sportowy