poniedziałek, 30 listopada 2009

Trudne do wytrzymania piękno


Polsat Sport. Cafe futbol. Prowadzący: Mateusz Borek, „prowadzeni” – Roman Kołtoń (witam!) i Wojciech Kowalczyk.
Było w programie trochę ważnej publicystyki. Np. na temat proceduralnych uchybień w jednym z okręgów PZPN, co postawiło pod znakiem zapytania legalność wyboru władz Związku z Grzegorzem Latą na czele. Sprawa ma powrócić za tydzień. Warto jej chyba poświęcić więcej czasu.
Poruszono także, planowany na styczeń 2010, wyjazd kadry na 3 mecze do Tajlandii. Za tą niepotrzebną wyprawą stoi Spotfive. I musimy tam grać jako REPREZENTACJA Polski. Bo tylko wtedy firma zarabia. Swoją drogą, marzy mi się dziennikarskie śledztwo na temat powiązań PZPN z firmą Sportfive. Ale byłby hit! Tylko to chyba temat tabu.
Słowem – obejrzeliśmy program na dobrym poziomie.

29.XI.2009 r. Canal+Sport. Liga angielska: Arsenal–Chelsea (0:3) – komentowali: Andrzej Twarowski i Rafał Nahorny. Liga hiszpańska; Barcelona–Real (1:0) – Jacek Laskowski i Leszek Orłowski.
Ci czterej panowie, niewykwalifikowani robotnicy medialni, doznali w pracy przykrej dolegliwości: złapało ich rozwolnienie werbalne. U pana Twarowskiego miało to przebieg gwałtowny, wręcz histeryczny i obfity, Rafał Nahorny i Leszek Orłowski cierpieli spokojniej, ale swoje zrobili, perfum wokół, bynajmniej, nie rozsiewając. Natomiast pana Laskowskiego rozbolał najwyraźniej brzuszek bo zmagał się z syndromem, paplając jak dziecko.
Na koniec Jacek Laskowski podziękował za piękny wieczór. Tylko kto tu miał piękny wieczór? Wy tknięci przypadłością, czy my – telewidzowie, którzy musieli to wytrzymać? Ale podziękować za podziękowanie – wypada!

Canal+Sport. Liga+Extra. Prowadzący: Tomasz Smokowski i Andrzej Twarowski (specjalność: arogancja i błazenada), stały ekspert Tomasz Wieszczycki. Zaproszony gość Franciszek Smuda. W takm gronie o rozsądny dialog trudno. Mimo wysiłków pana Wieszczyckiego. A propos trenera Smudy. Lech Wałęsa był dobrym przywódcą Solidarności i kiepskim prezydentem, Franciszek Smuda jest bardzo dobrym trenerem klubowym, ale… no właśnie. Póki co zatacza się od ściany do ściany.

piątek, 27 listopada 2009

Snobowtór

26.XI.2009. Polsat Sport Extra. Londyn. Tenis ATP: Andy Murray (Anglia) – Fernando Verdasco (Hiszpania) (2:1). Komentują: Wojciech Fibak (była tenisowa znakomitość), Tomasz Tomaszewski (syn).
Podział ról zarysowany wyraziście. Od początku wiadomo kto tu pasterz, a kto się w cieniu pasie. W czasie relacji panowie zwracają się prawie wyłącznie do siebie. Obowiązuje pełna galanteria: zauważyłeś Wojtku, zwróciłeś uwagę Tomku. Wszystko w oparach kurtuazyjnych smrodków, obficie wzajem serwowanych. Wersal w Londynie. Oto ważniejsze fragmenty meczu*.
Pan Wojciech: Widziałeś, Tomku, ten forhend Verdasco? Gdzie patrzył pan Tomasz – nie wiadomo. Ale musiał się zagapić, więc został taktownie upomniany.
Słyszałem, Wojtku, że byłeś wczoraj w konkurencyjnej stacji u Rymanowskiego. Czy Polański teraz wyjdzie?
Pada odpowiedź: Myślę, że tak! Jak Rymanowski i Fibak postanowili, to Polański może odetchnąć!
Pewnie, he, he, Wojtku, wybierzecie się razem na narty?
Możliwe. Elektronicznie zaobrączkowani! – pogodnie zażartował pan Wojciech.
Co do Polańskiego – wiadomo. Ale dlaczego ma być zaobrączkowany Wojciech Fibak. Przecież on, jako wzorowy mąż i ojciec, swoje skłonności skierował ku pełnoletniej i prawnie je zalegalizował.
Pan Tomasz podgaduje: Podobno Verdasco niedawno interesował się Martą Domachowską – i wyobraź sobie, ona wtedy zaczęła grać gorzej. Potem interesował się Aną Ivanović…
Wcale mu się, Tomku, nie dziwię.
…ale ona też, Wojtku, wówczas zaczęła grać gorzej.
Uważaj, Tomku, bo Verdasco cały czas interesuje się Lopezem, i ten także gra słabo!
Teraz nie dziwi, dlaczego biseks Verdasco transmitowane spotkanie przegrał.
Potem pan Tomasz uruchomił kadzielnicę: Pamiętny, Wojtku, Masters w 1976 roku (Madryt) i finał singla z Orantesem – wyfrunął wonny obłoczek kadzidła – Niewiele brakowało… 2:1 w setach i 4:1 w IV secie… Pan Wojciech melancholijnie wspomniał coś o zmęczeniu po ciężkim półfinale z Villasem.
Następnie pan Tomasz rozsmarował na dłoni stosowną porcję stężonej wazeliny: Byłeś kiedyś najlepszym tenisistą świata – rozpoczął energiczną wcierkę przygotowanego preparatu – oczywiście jako deblista – skorygował, po delikatnych protestach kolegi.
I tak to mniej więcej wyglądało.
Trzeba przyznać, że Andy Murray i Fernando Verdasco nie zawiedli. Byli doskonałym tłem dla dwóch wzorowo pracujących komentatorów.

* To nie cytaty. Raczej opisy dialogu.


Mikst(ura) przeterminowana

Tego samego dnia w Londynie mecz deblowy Kubot (Polska), Marach (Austria) – Cermak (Czechy), Mertinak (Słowacja) [4:6, 4:6]. Komentowali dla Polsatu Sport Extra: Katarzyna Nowak (tenisowa Nelly) i Bohdan Tomaszewski (nestor). Był to dziwny mecz tenisowy. Do dwóch znakomitych par deblowych dołączono egzotycznego miksta. Po co?

czwartek, 26 listopada 2009

Polsat Sport? Extra!

25.XI.2009 r. Polsat Sport Extra i Polsat. Liga Mistrzów: Milan–Olympique Marsylia (1:1). W studio: prowadzący: Mateusz Borek i trzej byli piłkarze, reprezentanci Polski: Piotr Świerczewski, Piotr Czachowski i Wojciech Kowalczyk. Komentowali mecz: Bożydar Iwanow* i Roman Kołtoń.
Gdy pan Mateusz jest w formie to fachowość, polot, inteligencja – zapewnione. W środę w formie był. Jego goście też. Poprawnym językiem, ze znajomością rzeczy, czasem dowcipnie opowiadali o przeszłości, ale przede wszystkim oceniali spotkania Ligi Mistrzów. Profesjonalnie.
Popisali się również komentatorzy. Pan Bożydar jako relacjonujący, pan Roman jako komentujący. Ten dość wyraźnie zarysowany podział ról sprawił, że prawie żadna akcja nie umknęła ich uwadze. I było wiadomo, którzy piłkarze brali udział w tych akcjach. W czasie przerw w grze Roman Kołtoń oceniał, informował, wyjaśniał. Krótko! Gdy grę wznawiano natychmiast oddawał głos koledze. Ten, choć czasem podnosił głos, to nie histerycznie i tylko na chwilę (to uwaga do Andrzeja Twarowskiego z Canal+Sport). Obaj unikali także „dialogowania", słusznie oceniając, że nie są w pubie (to uwaga do Grzegorza Milki i Tomasza Lipińskiego – Canal+ Sport). Jednym słowem obaj pomagali oglądać, a nie przeszkadzali.
Pozwolę sobie na osobistą refleksję. W domu gościmy zwykle tych, których lubimy. Z okazji relacji sportowych nie zawsze tak bywa – wtedy na niektórych jesteśmy skazani. W środę byłem skazany pozytywnie. Sprawozdawcy uszanowali mnie i doskonałych zawodników. W towarzystwie ludzi, którzy jak ja (a niech będzie z patosem!) kochają futbol, spędziłem przyjemny, fajny wieczór. Prawie komfort dla telewidza! Całej wymienionej tu szóstce Panów serdecznie za to dziękuję.
Bożydar Iwanow i Roman Kołtoń pokazali na czym, mniej więcej, polega zawód piłkarskiego sprawozdawcy telewizyjnego. To dobra wiadomość dla pracowników Canal+, zwłaszcza: Rafała Nahornego, Grzegorza Milki, Tomasza Lipińskiego, Leszka Orłowskiego, Wojciecha Michałowicza**. Macie panowie od kogo się uczyć. Odtwarzajcie sobie mecz Milan–Olympique i… naśladujcie! Bo jak dotąd pracowicie tworzycie nową, stację: Canal Minus Sport.
* Może trochę rzadziej powinien Pan komentować sam, a ustąpić koledze. On mniej mówił, więc uważniej obserwował. Poza tym, też fachowiec.
** Przez bezmyślne, tasiemcowe słowotoki tego oszołoma przy mikrofonie przestałem oglądać NBA. Nigdy Panu tego nie zapomnę, panie Michałowicz.

poniedziałek, 23 listopada 2009

„Co by tu jeszcze spieprzyć Panowie...."

22.XI.2009 r. Eurosport2 Budensliga Bayern–Bayer: przy mikrofonie: Mateusz Borek (w formie skacowanego menela) i Tomasz Kłos (tego, co ten człowiek mówi i jak mówi, nie powinien słuchać nawet idiota, bo by jeszcze bardziej zgłupiał).
Canal+Sport Ekstraklasa S.A. Wisła–Cracovia: przy mikrofonie Marcin Rosłoń (chłopskie filozofowanie najmądrzejszego z całej wsi), Jerzy Brzęczek i Maciej Terlecki (głupawe pogaduszki, drętwa mowa).

Zastanawia mnie jedno. Do kogo Wy Panowie kierujecie te wasze debilne komentarze? Czy naprawdę sądzicie, że słuchają was sami kretyni. Piłka nożna to dyscyplina prosta i dla prostych ludzi, to prawda. Ale prości ludzie to nie głupki. A tak nas wszystkich, po chamsku, traktujecie.
Zamknięci we własnym gronie, nie podlegając żadnej ocenie z zewnątrz doprowadziliście zawód komentatora na samo dno. Pomysłu i koncepcji – zero. Bezmyślne mielenie jęzorem – na porządku dziennym. Zapraszacie do studia ludzi, którzy kompletnie nie umieją mówić po polsku. Dlatego słyszy się takie brednie, nonsensy, głupoty, komentarze na poziomie tegorocznego absolwenta zerówki. Wymienione na wstępie relacje były tego najlepszym dowodem. Paranoja trwa i ma się dobrze. Ciekawe, jak długo?

niedziela, 22 listopada 2009

Patologia

Po relacji z meczu ligi angielskiej Liverpool–Mamnchester City, który komentowali Marcin Rosłoń i Rafał Nahorny napisałem list do prezesa zarządu Cyfry+ pana Bertranda Le Gurna.

sobota, 21 listopada 2009

Towarzystwo wzajemnej indolencji

20.XI.2009 r. Canal+Sport. Ekstraliga S.A.: derby Warszawy Legia–Polonia 1:1. Komentarz: Jacek Laskowski i Roman Węgrzyn (uszanowanie!).
Obaj panowie zachowali się wzorowo. Nie przeklęli ani razu, żaden nie dostał zawału, jednym słowem szlag ich nie trafił i bez widocznego uszczerbku na zdrowiu wytrwali do końca tego widowiska-potworka. Gratuluję i współczuję.
Dlaczego człowiek ma kręgosłup? Żeby mu głowa do d… nie wpadła. Mało to eleganckie, ale pasuje do Legii – drużyny z chorym kręgosłupem. Brak jej bowiem kluczowego elementu (lub 2) – defensywnego pomocnika*. To jedyny chyba taki przypadek na świecie! Pracuje w Legii prezes sportowy – Leszek Miklas, dyrektor sportowy – Mirosław Trzeciak (b. reprezentant Polski), trener Jan Urban, asystenci trenera: Jose Vicuna (Hiszpan) i Jacek Magiera, skaut Marek Jóźwiak (b. zawodnicy kubu) . Czy ci ludzie nie dostrzegają ewidentnej anomalii. W ten sposób dobrej klasy zespołu nie zbuduje się nigdy.
Na Łazienkowskiej powstaje imponujący stadion. Jeżeli nic się nie zmieni, to w przyszłości rozsądniej będzie zwiedzac ten obiekt, niż oglądac tam żenujące podrygi kalekiej drużyny.

* Mankamentów w grze Legii jest naturalnie więcej. Jednak ten, o którym napisałem, jest moim zdaniem kluczowy.



czwartek, 19 listopada 2009

Chłopcy z ferajny – wersja polska

18.11.2009. Eurosport. Siatkówka, Puchar Wielkich Mistrzów: Polska–Japonia (2–3). Przy mikrofonie „modlili się” w intencji rodaków: Jacek Laskowski i Grzegorz Ryś.
Grzegorz Ryś (42 l.) był zawodnikiem kilku ligowych klubów, później m.in. trenerem juniorów, którzy w 2003 r. zostali mistrzami świata, trenerem reprezentacji Egiptu, a obecnie jest trenerem-koordynatorem Szkoły Mistrzostwa Sportowego. Piękna sportowa kariera. Wydawało się, że to idealny kandydat na komentatora. Niestety, tylko się wydawało. W parze z Jackiem Laskowskim dali „popis” tendencyjnej, jednostronnej relacji. Widzieli i oceniali tylko Polaków. Znakomita okresami gra Japonii, np. piękne obrony libero Tanabe, kreatywność rozgrywającego Abe (błyskawicze „wystawy", płaskie, przez całą szerokość siatki); skuteczność Fukuzawy, były dla nich prawie niewidoczne. Czasem, łaskawie pochwalili leworęcznego Shimizu. No, ale jego atomowe ataki dostrzegłby nawet zupełny ignorant. Pomagali rodakom jak mogli. Kpili sobie pogardliwie, gdy np. po jednym z serwisów Bartosza Kurka, Japończycy usiłowali „dostarczyć” piłkę na drugą stronę; gdy Shimizu wykonał kolejny udany atak, życzyli złośliwie Oby mu wreszcie przeszło; po błędzie Azjatów padała uwaga, Najwyższy czas, albo Na szczęście, albo Dobrze (naturalnie dla NAS). Jednym słowem, identyfikowali się ze SWOIMI z intensywnością zwykłych kiboli!
Tę „obiektywną” relację falami słowotoków użyźniał Jacek Laskowski. Komentuje on zgodnie z zasadą: Jeśli nawet żadna myśl do głowy nie przyjdzie, to zawsze ślina coś na język przyniesie! Banał, frazes, pustosłowie, umysłowa lekkość bytu konika polnego, he!, he! he! – po własnych durnych dowcipach – to jego repertuar. Gejzer niedorzeczności tryskał obficie. W dodatku co chwila pojawiające się Eeeee! Eeeee! To zdumiewający przypadek! Zapaść zawodowa wprost proporcjonalna do stażu pracy.
Po porażce Polaków, tylko głupawi i szowiniści mieli jakąś rekompensatę – mecz relacjonowali ich kumple o bliźniaczej mentalności.

wtorek, 17 listopada 2009

Zagrał skróta w auta i stracił punkta


Dziś trochę o relacji z meczu siatkówki. Jest jeden problem, z którym nie radzi sobie żaden komentator. Jak relacjonować kolejny rozgrywany punkt – od momentu serwisu do zakończenia akcji? Najczęściej słyszymy próbę jej opisania. Oczywiście nieudaną. Bo tu się nie da nic sensownego powiedzieć. Za mało czasu!!! Słyszymy więc jakieś okrzyki, strzępy zdań, nerwowe, wyrywkowe komentarze, np. ależ akcja, jeszcze gramy itp. Reasumując: nieporadność, rodząca chaos. A gdy akcja jest dłuższa – z kontrą i rekontrą – wtedy już zupełny brak koncepcji. Kakofonia dźwięków różnych. Dyskomfort dla telewidza dolegliwy.
A problem łatwo rozwiązać: gdy piłka w górze – należy wymieniać TYLKO NAZWISKO! zawodnika, który jest aktualnie przy piłce! Resztę widać. A komentarz – za chwilę, przy powtórce. Będzie więcej czasu! Można wtedy podać także nazwisko(a) blokujących.
Korzyści
Dla telewidzów:
a. będziemy znali nazwiska wszystkich (5–6) zawodników rozgrywających akcję (dlaczego relacjonujący w 80–90% nie podają obecnie np. nazwiska przyjmującego i rozgrywającego – przy kontrze nie takie to oczywiste),
b. lepiej poznamy zawodników, co służyć będzie propagowaniu dyscypliny.
Dla relacjonujących:
a. pracowaliby według przejrzystej, klarownej i spójnej koncepcji.
b. oszczędzą aparat artykulacyjny (warto, z myślą o przyszłości, szanować to narzędzie).

Do pana Wójtowicza: sądzę, że po zakończeniu akcji, Pan jako pierwszy powinien ją komentować, a nie kolega. A może warto młodszego i mniej doświadczonego partnera troszkę zdyscyplinować?
Do pana Drzyzgi: komentator to nie orator. Ocena powinna kończyć się przed kolejnym serwisem. Poza tym – słucha się Pana z satysfakcją. Trafność opinii profesjonalna, polszczyzna bez zarzutu.

Polska siatkówka osiągnęła ostatnio imponujący pułap. Realizacja wizji – coraz lepsza. Panowie sprawozdawcy Polsatu Sport: i Wy ruszcie troszkę w górę. Zachęcam frazą, usłyszaną od Tomasza Wójtowicza WŁĄCZCIE WINDĘ!

Od sprawozdawców prawie zawsze słyszy się: zagrał „skróta”. Dlaczego więc nie mówimy: odebrała poroda, naprawił krana, uzyskał wzwoda, zagrał w auta, stracił punkta. Ponieważ w bierniku: kogo? co? nieosobowe rzeczowniki mają tu formę mianownika: co? Czyli: skrót, poród, kran, wzwód, aut, punkt.
No, i znowu mam za złe. Widocznie tacy zawsze znajdą powoda, żeby się przyczepić
.

sobota, 14 listopada 2009

Wibratory wciąż mobilne


Gazeta Telewizyjna dodatek do G.W. (13–19.XI.2009). Na str. 12 tekst Rafała Bryndala Komentator to dla meczu jak wibrator (taki tytuł wart jest co najmniej obszernego eseju, a tu tylko 4 króciutkie i wąziutkie łamy).
Cytat początkowy: Czym by były relacje z meczów, gdyby zabrakło podnieconych głosów komentatorów. Otóż smutnym pałętaniem się ufryzowanych osiłków po boisku. To komentatorzy potrafią niczym ksiądz z ambony stworzyć wokół meczu atmosferę nabożeństwa. (Na marginesie – czasem atmosfery nabożeństwa nic tak skutecznie nie zepsuje, jak głos z ambony).
Wróćmy do meritum. Traktuję ten tytuł i cytowane zdania – serio. Spróbuję więc osiodłać myśl w nich zawartą, chwilkę na niej kłusując* (od kłusa, a nie kłusowania).
Wniosek nasuwa się sam: np. Ronaldo i Kaka (Real Madryt), Torres i Gerard (Liverpool), Rooney (MU), Arszawin i Fabregas (Arsenal Londyn), Lampard i Drogba (Chelasea Londyn), Eto`o i Milito (Inter Mediolan), Ronadinho i Pato (Milan) byliby tylko smutno pałętającymi się po boisku ufryzowanymi osiłkami i, dopowiedzmy, partaczami i nieudacznikami; byliby, gdyby nie zespół wibratorów z ambony Canal+Sport w składzie: Piotr Laboga**, Jacek Laskowski**, Leszek Orłowski**, Grzegorz Milko**, Tomasz Lipiński**, Rafał Nahorny** i vibrator di tutti vibratori – Jacek Okieńczyc***. To Ci, histerycznie podnieceni misją kapłani, pełni kunsztu i inteligencji, obleczeni aureolą słuchawek z wystającym pręcikiem sprawiają, że ufryzowane jak naleśnik (np. Berbatow, MU), bezbożne kukły-osiłki, w podniosłej atmosferze nabożeństwa są, w ogóle, do oglądania. A my, telewidzowie, możemy uczestniczyć w boiskowym misterium. Podziękujmy tym kapłanom. Niech będą przekonani, że są przydatni. Bo jak czułby się wibrator, mając świadomość, że wibruje powietrze?

Ale, niestety, pan Bryndal nie zauważył, że w misterium uczestniczą także poganie. I oni błagają swych bożków: Perunie**** święty, Świętowicie****, Władco nasz, spraw by tym kapłanom poplątało języki, by już nie zatruwali naszych uszu tasiemcami statystyk wydumanych i ogłupiających, ściekiem bajań i klechd debilnych, jadem zdarzeń minionych, trucizną wieści umarłych, nie ekshumowali upiorów dawno pogrzebanych. Tak się modlą. Ale, nie mają szans. Ciągle sprawne wibratory są wciąż mocne!

* Próbka stylu, inspirowana Tomaszem Lorkiem z Polsatu Sport.
** Komentatorzy, którzy relacjonują mecze z najlepszych lig europejskich: m.in. angielskiej, hiszpańskiej, włoskiej.
*** Szef komentatorów Canal+Sport.
**** Bóstwa słowiańskie.
Źródło: Wikipedia.

Yayeczka ponure

W TVP nastąpiła zmiana na stanowisku dyrektora sportowego

Podmienić Korzeniowskiego
Szaranowiczem?
To jak skazanemu –
Dożywocie na stryczek.

czwartek, 12 listopada 2009

Kto i czym nasączył Tomasza Lorka?


W PolsatSportExtra 11.XI.2009 relacja z tenisa. W Paryżu (Hala Bercy) pożegnalny mecz Safina (Rosja) z del Potro (Argentyna) – w setach 1:2. Relacjonuje Tomasz Lorek. Cytaty przytoczone chronologicznie.
I set. W przerwie między gemami słyszymy szczypta przerwy dla Państwa. To dopiero wstęp. Za chwilę będziemy się szczypać bez przerwy.
Po powrocie do Moskwy (w 2002 r.) z turnieju w Melbourne: nie wzruszył się (Safin) skierowanym ku jego oczodołom fotofleszom. Oczodołami trudno coś dostrzec! Po zagraniu (przez Marata) crossa: to był błysk Boga. O, nie! To był błysk Lorka, którego Bóg mógł tylko podziwiać.
Po wygranym II serwisie słyszymy, że del Potro delikatnie nasączył go kickiem. Kto nasącza kicki ten ma wyniki!
Po którymś przegranym punkcie, Safin machnął z niechęcią rakietą. Red. Lorek diagnozuje, agresywny, krwisty dyskurs Maratowi by się przydał. Niestety. Endriu, specjalisty od takich barwnych rozmówek, w pobliżu nie było. Ale po chwili Marat znów był na swej ulubionej, energetycznej fali. Chyba się jednak przegrzał, bo del Potro tak machnął rakietą, że odegnał złe duchy i kolekcjonuje pierwszą partię (6:4).
II set. Po wygranym woleju Safina: jakby rzeźbił fragmenty moskiewskiego metra – powściągliwie zauważa red. Tomasz. Ale zaraz potem niebiosa odmówiły mu błysku. Tylko na chwilę. Naszyjnik siostry Dinary, (który) spoczywa na szyi Safina zadziałał niczym amulet, bo Marat wyciągnął się jak legumina na patelni i wygrał punkt. Safin – wyciągnięta legumina, kort – patelnia, Lorek – z patelnią na ustach. Pikantna potrawa tu się pichci!
Dalej słyszymy: emocjonalnie jest ten mecz wysokogórską wspinaczką. Szczególnie dla geniusza-Safina, będącego niewiarygodnie wrażliwym człowiekiem, który z trudem broni się przed złem tego świata. I dalej: w przerwie hala Bercy żyje urokliwymi przyśpiewkami „Marat, Marat”, intonowanymi z najwyższych rejestrów hali. Lecz, gdy odejdzie Safin, Halę Bercy można będzie pokryć popiołem i wtedy będzie wyglądać jak średniowieczny kurhan – przytacza red. Lorek sentencję Connorsa.
Znowu wspomnienia: w 2007 roku po meczu z należną sobie czcią przytulił nieznaną sobie babcię i podarował jej ręcznik. Może zmęczony – niedowidział? Potem refleksja red. Tomasza: Rodzice chcą, gdy mamy 13–15 lat, żeby nie wychodzić z domu wieczorem, a jak mamy 30 lat mama woła: Marat, Marat, przynieś mi sterty brudnej bielizny. Bieliznę syn przyniósł i wrócił na kort. Lecz zepsuł zagranie i stuknął się w czoło. Red. Lorek na posterunku: szto ty dziełajesz – zapytał swojego wnętrza, aby się oczyścić z toksyn. Wnętrze milczało. Za moment zepsuł sączek-del Potro: mógłby teraz oczyścić nos z materiału – poleciał cytat z Sienkiewicza. Tyle tu toksycznego materiału, że ktoś powinien wziąć na przeczyszczenie wnętrza.
Wreszcie delikatnie zatarła się różnica 8 lat jaka dzieliła Safina od del Potro i Rosjanin wygrał II-go seta 7:5.
III set. Notujemy o Safinie: kiedy jest rozgrzany jak wulkan – nieosiągalny, a wtedy ślinianki z luzu przeskakują na 3 bieg (to znowu Connors). Dalej już red. Lorek: znów wznosi się na szczyt Aconcagua. Jednak gdy ze szczytu opadał, na korcie nadepnął butem owada, któremu, jak sam stwierdził, ulżył, bo ten owad żyje tylko 1 dzień. I słusznie, niech się tak długo nie męczy! Z upływem III seta w Safinie dojrzewa potrzeba dialogu z własną duszą, bo del Potro, ten piec martenowski, korzystając z podmuchu dopingu, zaczerpnął z niewiarygodnej studni piękna i osiągnął przewagę. Czy Safin przyda jeszcze jeden niebanalny błysk? Nie przydał, choć przydałby mu się. Czy niebo nad Paryżem zapłacze? – pyta Tomasz natchniony. Zapłakało. 7:5 dla del Potro. Na Halę Bercy zaczęły opadać popioły smutku i nostalgii, usypując kurhan, w którym spocznie wielki tenis Safina. Misterium, celebrowane przez kaznodzieję Lorka, dokonało się.
Ale my nie powinniśmy żałować Marata, skoro mamy Tomasza, tę niewiarygodną studnię piękna, nasączoną kickiem rozciągniętej leguminy!

wtorek, 10 listopada 2009

WIRUS* C+N1/L+M/O



Wirus ten pojawia się sukcesywnie w werbalnej przestrzeni elektronicznej, podczas relacji w Canal+Sport (C+ w nazwie) z ligowych meczów piłkarskich czołowych drużyn świata.
Pojedynczą jednostkę wirusa nazywamy wirionem. Litery w nazwie „naszego” wirusa to symbole wirionów, które go tworzą. Ten wirus zawiera także swoisty RNA (A – agresywny).
Wirusy nie są zdolne do samodzielnego rozmnażania się. W celu powielania własnych genów prowadzą proces namnażania, wykorzystując aparat kopiujący zawarty w komórkach. Wirus C+N1/L+M/O namnaża się przynajmniej raz w tygodniu. Czasem częściej. Jego aparat kopiujący działa bezbłędnie. Zakaża i zaraża prawie identycznie za każdym razem. Warto dodać, że wiriony tworzące tego wirusa działają najczęściej parami.
Wirion N1 jest szczególnie napastliwy i złośliwy (stąd nr 1), Działa z premedytacją i konsekwentnie. Nie ma szacunku ani dla znakomitych piłkarzy, ani dla telewidzów, ani nawet dla własnego partnera.. „Swoją” działką trucizny zainfekować musi. Nawet w doliczonym czasie gry.
Dwójka wirionów (połączonych w nazwie „plusem”) występuje często razem i działa inaczej. Tu jad sączony jest mniej gwałtownie. Za to równie bezceremonialnie i nachalnie.
Pozostał jeszcze wirion „O”. Działa jak para opisana powyżej.

Niektóre wirusy mogą być otoczone dodatkową „osłonką lipidową”. Lipidem jest np. wosk. Ta woskowa osłonka, która ochrania „naszego” wirusa, ma symbol – JO.

***

Mecz Ekstraklasy S.A. Lechia–Korona Kielce (1:1) komentowali: Piotr Laboga i Stefan Białas (trener). W I połowie Lechia wykonywała rzut wolny bezpośredni z ok. 18 m. Kaczmarek strzelił w nieosłonięty róg i zdobył bramkę. Piotr Laboga wyrwał się z komentarzem, że to wina muru. Pan trener zaś powiedział, że bramkarza, który źle się ustawił. Sprawa oczywista dla każdego juniora. Ale Piotr Laboga jest umysłowo młodszy. W przerwie powtórzył, że jednak to wina muru.
To, że red. Piotr nie zna się na piłce, a ją komentuje to się zdarza. Gorsze jest co innego.
1. Piotr Laboga jest niedouczony i uczyć się nie chce! A zawsze warto być mniej durnym.
2. Piotr Laboga wyrywał się z własnymi ocenami jako pierwszy. Tak było przy obu bramkach na zakończenie I połowy i po zakończeniu meczu. Tak było po prawie każdym zagraniu. Nie wpadło mu do głowy, że obok jest fachowiec, w dodatku starszy i gość (jednak!) więc warto może posłuchać najpierw jego, samemu się nie kompromitując.
3. Piotr Laboga, jak każdy ignorant, jest pewny siebie i zarozumiały.
4. Czy Piotr Laboga wie, co to jest skromność, takt, kultura, powściągliwość, umiar?

Woskowa pelerynka i tu zadziała? JO, JO!

* wirus' (łac. „virus”) – trucizna, jad.
Źródło: Wikipedia

sobota, 7 listopada 2009

Pogodna elegia o meczu Wisła–Legia


6.XI.2009 Canal+ Sport, Wisła–Legia (0–1). komentarz: Tomasz Smokowski i Roman Węgrzyn (dzień dobry!) – w studio oraz Mirosław Szymkowiak – na płycie boiska (wszystkich lubię!). Brak komentatorów za bramkami. A w przyszłości? Uważam, że każdy zawodnik powinien mieć swojego komentatora.

1. Drużyny grały za szybko, jak na swoje umiejętności. Stąd liczne straty piłki. Do 30 min. naliczyłem 80 strat (przerwałem, bo liczydło się przegrzało). W II poł. jeszcze więcej. Było zatem ok. 250 strat w meczu. To stratowało widowisko.
2. Najlepszy na boisku był sędzia Hubert Siejewicz i jego asystenci.
3. Ekipia sprawozdawcza tym razem przystrojona uroczym kwiatem w eleganckiej aplikacji, czyli ozdoba imprezy: Paulina Czarnota-Bojarska.
4. Nie zawiódł „wywiadowca” Rafał Dębiński. Zadał rozmówcom dwie klasyczne „przedłużki” (p. poprzedni wpis).
5. Można by się czepiać, że jak „robi się” relację z dwoma b. graczami reprezentacji, to logicznie biorąc, podział ról sam się narzuca:
relacja – Tomasz Smokowski,
ocena zagrań (akcji) – R. Wegrzyn i M. Szymkowiak,
ale panu Tomaszowi taki podział znów się nie narzucił; tym razem można mu wybaczyć, bo w tej grze a la „piłkarzyki” wszystko, co odwracało od niej uwagę, miało większą wartość.
7. Mecz bez „klepy”. Czyli z „klepą” – klapa. Smutek, panie Romanie.
8. W pomeczowym studio (obok płyty boiska) brylował (bez okularów) Marcin Rosłoń. Obok niego, stołek w stołek, ramię w ramię, mikrofon w mikrofon, siedzieli zaproszeni goście. Pan Marcin ocenił miny trenerów jako nieradosne, dociekał, czy głośno Maciej Skorża karcił „swoich” w przerwie meczu (syndromu sir Alexa nie było), pytał gracza Iwańskiego czy jest zadowolony, że Legia wygrała (niespodzianka – był!), troszczył się o nieosloniętą wodę sodową kopacza Małeckiego (było zimno), obiecał, że mu pożyczy czapki – nie pożyczył. Ładnie to tak nie dotrzymywać obietnic! Zadał też pan Marcin kilka zbędnych pytań dotyczących meczu. Wszystkie pytania-tasiemce w stylu późnego baroku* (było po 22.00), wyczerpujące. Telewidzów.
Reasumując: Trochę wstyd za taki hit.

* „Przerost formy nad treścią” – to domena tego stylu.

piątek, 6 listopada 2009

Pytanie i odpowiedź w jednym


Na wstępie definicja:
Przedłużka = pytanie + bo + odpowiedź

Stało się już prawie regułą, że dziennikarz prowadzący wywiad lub program nie zadaje pytania a, właśnie – przedłużkę .
Przykład (fikcyjny):
(pytanie) W LM Rubin Kazań zdobył w 2 meczach z Barceloną 3 pkt a Barca 1 pkt. Jak to możliwe? bo(odpowiedź) zauważ Roman … i tu następuje długi wywód, który wyczerpująco odpowiada na zadane „pytanie”).
To są te dwa elementy, które tworzą „przedłużkę". Stanowi ona zwykle byt samodzielny, zamknięty: nic dodać, nic ująć.
Ugodzoni taką „przedłużką”, reagują różnie. Trener Orest Leńczyk odparł niedawno reporterowi Canal+Sport: Sam pan sobie odpowiedział na pytanie!
Wróćmy do trafionego „przedłużką” pana Romana. Uśmiecha się (pozdrowienia!) i „kombinuje”: „Zabrał mi odpowiedź. Ale coś trzeba mówić”. I mówi: Zauważ Mati, że w zeszłym sezonie, Bayern... itd. Inteligentnie wrzucony poboczny wątek-„przywodziciel" I program się toczy.
Ponieważ „przedłużka” „pro(a)gresuje”, pojawią się pewnie także jakieś riposty. Np. „wywołany do tablicy”, skołowany monologiem, nie pamiętając już jego początku, poprosi: Panie redaktorze, czy ja mogę już wyjść? Albo (inny, sarkastycznie): Panie redaktorze, a czy mógłbym prosić o jakieś pytanie. Albo: Wobec takiej erudycji, panie redaktorze, to ja już nic nie mam do dodania.
Wśród telewizyjnych szermierzy „przedłużkami” wyróżniają się: Mateusz Borek i Bożydar Iwanow (obaj Polsat Sport), Tomasz Smokowski i Andrzej Twarowski – mój przyjaciel, pozdrawiam (obaj Canal+Sport) oraz Włodzimierz Szaranowicz i Dariusz Szpakowski (obaj a kysz) z TVP.

Czy dla mistrzów operowania „przedłużką” zapraszanie gości stanie się zbędne? Sądzę, że nigdy. Zmieni się tylko rola zapraszanych. Będą widzami – oglądającymi i podziwiającymi erudytów.


Wkrótce pojawi się tu propozycja dla pana Mateusza Borka. Interesująca!

czwartek, 5 listopada 2009

Czym bywają wypchane, pawiany spreparowane?

Na internetowej stronie Sport.pl felietonik Krzysztofa Budki z „Przeglądu Sportowego" – W krainie ślepców.
Autor stawia tezę, że PZPN to teatr lalek, składający się z marionetek, z najważniejszą z nich – prezesem Latą, który nominował Franciszka Smudę na selekcjonera nie sam z siebie, ale na rozkaz. Kto Lacie polecił takie zlecenie? Facet (tak w oryginale), o którym powiadają, że jest wypchany dolarami niczym spreparowany pawian trocinami. Dalej o tym, że ślepi (działacze PZPN – półinteligenci) wybrali jednookiego na prezesa. Stąd tytuł felietonu.
Frazeologia – palce lizać (bo smaczniejsze). O stylu i składni litościwie zmilczę. Przed laty siedziałem z wujem – malarzem pokojowym – w ogródku, przed domkiem, który odnawiał. Zapytałem, jak ocenia „licówkę” frontowej ściany budynku. Wuj przełknął, zakąsił i rzekł: „Nie zadawaj mie pytań między wódką a zagryzką. A licówka? Zrobili jak umieli. Lepiej, jak umiom – nie zrobiom.” Ano właśnie. Wróćmy do tekstu i, jak to mówią, chwyćmy byka za meritum.
Autor sugeruje, że PZPN nie jest suwerenny, bo musi wykonywać rozkazy jakiegoś bardzo bogatego „faceta", który co gorsza, ma w dorobku kręcenie nie takimi marionetkami. Czyli w łamaniu prawa –recydywista. No, jeśli tak jest, to wykryte zostało groźne przestępstwo. Bo albo tu występuje szantaż, albo korupcja. Należałoby więc zawiadomić prokuraturę. Ale tam nie ma z czym pójść, bo w tekście brak konkretów i dowodów. A zatem dziennikarz napisał paszkwil.
Dwie uwagi:
a. paszkwile w gazecie zawsze obniżają jej poziom, a w ogólnopolskiej, są szczególnie szkodliwe społecznie,
b. napisany tekst jest nierzetelny i niemądry (na tym poprzestańmy).
I na koniec. Kiepsko spreparowano ten felieton-pawian: rozpruł się, uwalniając to, czym był wypchany – pryzmę błota. Bez odrobiny trocin.

wtorek, 3 listopada 2009

Ani straszno ani śmieszno. Głupio!


2 miesiące pracował w Polonii trener Duszan Radolsky i został zwolniony. Przez prezesa i zarząd nieustannie poddawany był publicznemu, brutalnemu mobbingowi. Na koniec postawiono mu ultimatum-szantaż i zwolniono. W wywiadzie po przegranym meczu trener nerwowo się uśmiecha, próbuje nadrabiać miną, mówi, że naturalnie spodziewa się zwolnienia, że właściciel to mu zapowiedział i że taki jest już los trenerów. Zmęczony i przygnębiony, bo przegrał i stracił pracę. Nie ma już żadnego znaczenia, co powie i z jaką miną. Koniec.
W GW Stołecznej (3.XI.2009) na stronie sportowej w stałej rubryce CZARNA MAGIA felietonik, pt. Straszno i śmieszno autorstwa BLCK.
Cytat: „..średnio co 6 kolejek zmienia się trener, a ty (to BLCK monologuje do siebie) musisz spojrzeć na tę ponurą sytuację, by dostrzec w niej coś nowego”.
Oj, niedomagasz BLCK. Jeśli „średnio co 6 kolejek zmienia się trener”, to dzieje się 6 razy coś „nowego”. Ty chciałbyś więcej tych „nowości”. BLCK spróbuj raczej poszukać, czegoś starego. Nie ryzykujesz, wiele głupszego od tego „nowego” nie znajdziesz.
Dalej BLCK pisze, że po przegranym meczu trener Polonii Duszan Radolsky (to już insynuacja BLCK): „wyglądał, jak podmiot liryczny utworu Skaldów „Cała jesteś w skowronkach”. A powinien wyglądać, oczywiście, jak podmiot utworu „Cała jesteś w krukach”.
I dalej: „…jako kibic Polonii mocno emocjonalnie związany z klubem, (i) tak czułem się, jakby
każdym wypowiedzianym słowem trener Radolsky pluł mi w twarz”. Rozumiem Cię, BLCK,Twój ukochany klub ma kłopoty, to dołuje. Stres, nerwy, jedna szklaneczka za dużo, lekka delirka i już się beczy. A tu w dodatku na ekranie miga Radolsky... Ale spoko. To nie on, nie był agresywny, na drugi dzień rozstał się z prezesem w zgodzie. No, chłopie, głowa go góry. Przyjdzie nowy coach, pociągnie 3 kolejki, szybciej wróci „nowe". No...
Od następnego trenera BLCK wymaga niewiele, oczekuje tylko „że wygranie każdego meczu będzie dla niego niemalże sprawą życia i śmierci”. Łaskawe panisko. Wtrącił jednak „niemalże”! Czyli ciężkie kalectwo, ewentualnie, dopuszcza.

Wyobraźmy sobie teraz mecz wg oczekiwań BLCK. Stadion Polonii. Trybuny pełne. Trener i zawodnicy stoją przed trybuną główną, każdy z podniesioną prawą ręką. W dwumiejscowej loży honorowej ramię w ramię Józef Woyciechowski i BLCK. Prezes daje znak. W tym momencie zawodnicy i trener kierują w stronę loży donośne:
Bądź pozdrowiony Józefie, bądź pozdrowiony BLCK, przez idących na śmierć”*.
Sądzisz BLCK, że znajdą się drużyny, które będą chciały grać z takimi szurniętymi?
W zakończeniu BLCK pragnie, aby granie na śmierć i życie preferował „menedżer, który obejmie ster przy Konwiktorskiej 6”.
Nie wiem kto „obejmie ster”. Wiem zaś, że coś objęło Twój mózg BLCK i nie dopuszcza tam żadnej myśli. Dlatego opuść te łamy i idź prosto do lekarza. By Leczył CKolego.

* Ave, Caesar, morituri te salutant. W Starożytnym Rzymie pozdrowienie kierowane przez gladiatorów do Caesara, przed wejściem na arenę. (Wikipedia)

poniedziałek, 2 listopada 2009

O konieczności korzystania z toalet

Cana+ Sport, 31.X.2009, Liga+ Extra. W studio prowadzący: Tomasz Smokowski i Andrzej Twarowski; goście: Antoni Bugajski (Przegląd Sportowy) i Kazimierz Węgrzyn (stały ekspert, były piłkarz, pseud. Klepa).
Oglądamy skrót meczu Ekstraklasy S.A. Jagiellonia Białystok–Polonia Warszawa (0:1). Trener Polonii – Słowak, Duszan Radolsky, od miesiąca jest publicznie represjonowany przez prezesa Woyciechowskiego i innych pracowników klubu, zapowiedziami zwolnienia. Przed tym meczem postawiono mu wprost ultimatum-szantaż: jeśli Polonia nie wygra z Jagiellonią zostanie zwolniony. Polonia przegrała. Po meczu reporter Mariusz Wróblewski zapytał trenera Polonii, czy jest przygotowany na to, że będzie zwolniony? Trener dość nerwowo się uśmiecha, próbuje nadrabiać miną, mówi, że naturalnie spodziewa się, że właściciel to mu zapowiedział i że taki jest już los trenerów. Po tej rozmowie wracamy do studia. Komentując nadany reportaż, pan Bugajski dziwi się zachowaniu trenera, uważa je za mało poważne. Prowadzący trochę jakby protestują, ale krótko i słabo. Dopiero Roman Węgrzyn staje wyraźnie w obronie trenera, argumentuje, że drużyna zagrała nieźle, że widać już pozytywne efekty pracy Słowaka, że zwalnianie kolejnego trenera (4 czy 5, można się zgubić) w ciągu paru miesięcy i szukanie nowego, nie ma sensu. Prowadzący milczeli. Na tym zakończono ten wątek.
Ale warto go wznowić.
Do Mariusza Wróblewskiego. Zadając to pytanie nie zauważył Pan, niestety, że dołuje już zaszczutego. Teraz ja zapytam równie grzecznie: „Gdy indagował Pan trenera – gdzie się podziała Pańska wrażliwość, gdzie była Pana inteligencja, dobre maniery, dlaczego nie przyszło Panu do głowy proste – NIE WYPADA!” I profesjonalnie ważniejsze: „PO CO Pan o to pytał?
Do Antoniego Bugajskiego. Nie spodobała się Panu postawa biczowanego? Źle plecy nadstawiał, głupio się śmiał? A jakie jego zachowanie by Pana rajcowało?
Jeśli ktoś jest publicznie poniżany i obrażany, jeśli kogoś się, zwyczajnie, flekuje i upokarza to obowiązkiem dziennikarza (telewizyjnego także) jest stanąć w jego obronie. Pokazać patologię takich zachowań. Zwłaszcza, że to nie precedens a recydywa. Prezes Woyciechowski w biznesie jest geniuszem. Ale sport to nie handel toaletami. Tu decyduje współpraca ludzi, może mniej doskonałych, ale żywych – RUCHOMOŚCI! Tu z toalet należy korzystać. Zwłaszcza, że Polonia to klub z tradycjami, to dobro, to wartość, to ikona Warszawy. Nie tylko sportowa.
Trenerzy będą zwalniani zawsze. Ale gdy są krzywdzeni, Wy powinniście reagować – TEŻ ZAWSZE! Na początek spróbujcie obronić Duszana Radolskyego. Jak? Czy przypadkiem Duszan Radolsky nie został poddany publicznemu mobbingowi?
Do pana Romana Węgrzyna. Zachował się Pan jak człowiek przyzwoity. Panie Romanie SZACUNECZEK*. DUŻY!
Chętnie rozegrałbym z Panem klepe.

Suplement
Nie realizujcie obstalunków gawiedzi. Ile razy można pisać i mówić o zwalnianych trenerach, ile można zapowiadać: czy?, kiedy?, robić „badania opinii publicznej”, ustalać rankingi i klasyfikacje, którego najpierw, odpytywać ich o to, itd. To są przecież też ludzie – więc zwyczajnie: NIE WYPADA.

* Ulubiona fraza Mirosława Szymkowiaka (byłego piłkarza, reprezentanta Polski)

Obserwatorzy

O mnie

Warszawa, Poland
Kibic sportowy