niedziela, 26 września 2010

Powiało sztuką!

W Eurosporcie trwają relacje ze snookera (Open Glasgow). Komentują: ojciec Rafał i synuś Przemuś*.
Relacje ze sportu mogą się ocierać o sztukę. Albo można by z emfazą powiedzieć, że sztuką wręcz bywają. Aby tak się stało muszą się skumulować dwie, co najmniej, okoliczności. Pierwsza to znakomity sportowiec i druga to godni jego klasy recenzenci. No i tak się właśnie dzieje. Byron snookera, czyli Ronni O`Sullivan przy stole oraz inteligentni i profesjonalni Jewtuch i Kruk przy mikrofonie. Czysta poezja.
Gratuluję, dziękuję, pozdrawiam!


* Sami tak się żartobliwie przedstawili. Osobiście obu bym adoptował. A przy okazji: czy adoptował ktoś kiedyś ojca?

sobota, 25 września 2010

Prośba do Grzegorza Mielcarskiego

Szanowny panie Grzegorzu!
Osobiście Pana nie znam. Nie wiem więc jakim Pan jest synem, mężem, ojcem, kolegą, przyjacielem. Nie wiem co Pana bulwersuje, martwi, cieszy, nie wiem z kim Panu po drodze, a kogo Pan nie akceptuje, nie zamieniłem z Panem jednego choćby słowa, nie wypiłem kieliszka wódki, nie przebywałem w tym samym towarzystwie. Jest Pan dla mnie zatem człowiekiem obcym. Nie mogę więc mieć wobec Pana żadnych uprzedzeń, nie mam żadnego powodu by Panu szkodzić albo sprawić przykrość. Bo bezinteresownym kanalią nie jestem
Znam tylko Pana jako byłego piłkarza i obecnego telewizyjnego komentatora piłkarskiego w Canal+Sport. Piłkarzem był Pan dobrym: srebrny medal na olimpiadzie, dziesięć meczy w reprezentacji i podpisany kontrakt z renomowanym portugalskim Porto są tego niekwestionowanym dowodem. Natomiast komentatorem dobrym Pan nie jest. Po prostu nie ma Pan do tego właściwie żadnej predyspozycji. Zapyta Pan: a znajomość piłki nożnej? Odpowiem: ależ Pan nie potrafi zupełnie tej wiedzy przekazać! Ponieważ praca z mikrofonem lub w dyskusyjnym studio wymaga umiejętności mówienia, a z tym kompletnie Pan sobie nie radzi. Liga+Ekstra z Pana udziałem (zwłaszcza to wydanie, w której gościem był piłkarz Polonii Daniel Gołębiewski), albo Liga+, czy chociażby ostatni mecz Legia–Lech są tego najlepszymi przykładami?
Jak mawiał klasyk: piłka nożna polega na tym, żeby kopać tę małą kulę – piłkę, a nie tę dużą, czyli ziemską. Pan jako komentator kopie cały czas tę dużą. Noga od tego Pana nie boli, ale uszy telewidzów więdną!
Stąd moja prośba niech Pan nam tego oszczędzi, a sobie nie psuje niezłego przecież wizerunku jako sportowca i nie ośmiesza sam siebie jako człowieka: niech Pan, po prostu, zrezygnuje z tej pracy.

piątek, 24 września 2010

Telewizyjna łączka świętych krów


Przeczytałem wczoraj jeszcze raz, usunięty już, nieszczęsny akapit o Jacku Magierze – fragment wpisu pt. Rudne-vs-Juventus z przed paru dni. I szczerze ubolewam, że w ogóle w tekście się on znalazł. Wniosek dla mnie: oceniać raczej komentatorów, bo o innych problemach sportu za mało wiem. Taka nauczka.
Przy okazji. Chcę powiedzieć, że po raz pierwszy w
życiu piszę tak wiele i tak często. Stąd m.in. pojawiają się potknięcia. Cały czas się jednak nabieram doświadczenia i mam nadzieję na pozytywne tej empirii rezultaty.
A pisać niestety muszę, bo jest zjawiskiem całkowicie nienormalnym by w przestrzeni społecznej funkcjonowała grupa zawodowa prawie całkowicie wyjęta spod publicznego osądu. A tak się dzieje w przypadku sportowych dziennikarzy telewizyjnych. Zapraszają i kolegów z gazet i siebie wzajemnie na wizję, tworząc koterię czy też rodzaj kliki, którą obowiązuje niepisana ale bezwzględnie przestrzegana współlojalność, skutecznie realizowana i utrwalana finansowym profitem.
Podam przykład choć nieco już wiekowy, bo z Mundialu w Niemczech 2006, za to bardzo charakterystyczny. Imprezę przekazywał Polsat. Do studia mistrzostw zaproszono m.in. jako stałego eksperta Tomasza Hajtę, byłego znanego piłkarza, reprezentanta kraju. W jednej z emisji programu usiłował on polemizować z Romanem Kołtoniem (innym ekspertem), nie zgadzając się z jakąś jego opinią czy oceną. Prowadzący Mateusz Borek przerwał mu w pół zdania i „dał odpór" stwierdzając, że tu sądów nad Romanem Kołtoniem nie będzie. Zbesztany Hajto zamilkł. Nie ważne co chciał powiedzieć, z czym się nie zgadzał. Próba merytorycznej, jednostkowej polemiki została potraktowana jako personalny atak na kolesia z ferajny (w dodatku osobistego także), a to narusza interesy całej grupy! Hajto więc musiał zostać ukarany, publicznie przywołany do porządku. I tak funkcjonuje to towarzystwo medialnej łączki. Sporów, konfrontacji poglądów, merytorycznej sprzeczki tu nie uświadczysz. Za to bąki kurtuazyjnych smrodków latają stadami. Bo priorytetem jest trwać w kolektywie, pilnując lukratywnego układu. Świeże powietrze jest do tego całkowicie zbędne.
Dlatego będę ten blog kontynuował, dopóki nie znajdzie się ktoś kto o tym zechce pisać równie bezstronnie i obiektywnie, za to duże lepiej i mądrzej. Naturalnie publicznie!

czwartek, 23 września 2010

Przepraszam pana Jacka Magierę

W jednym z poprzednich wpisów użyłem wobec Jacka Magiery epitetu, który nie powinien się zdarzyć. Zatem przepraszam (epitet ten został usunięty).
Oprócz niegrzeczności wykazałem się przy okazji także ignorancją. Jacek Magiera nie jest bowiem II trenerem Legii, jak napisałem i sądziłem, lecz tylko asystentem Macieja Skorży. A mając taki status może jedynie radzić, podpowiadać, sugerować i… akceptować bez sprzeciwu (na zewnętrz zwłaszcza!) decyzje swego szefa. To oczywiste – teraz już również i dla mnie. I dlatego Jacka Magierę za przypisywanie mu niecnych zamiarów przepraszam ponownie.
Ale przy okazji. Kiedyś reprezentację Szwecji prowadziło dwóch trenerów. Obaj na tych samych prawach. Wyniki osiągali niezłe bo przepracowali wspólnie kilka lat. My w Polsce trenerów wybitnych nie mamy. Więc może „wespół w zespół” byłoby im łatwiej pracować optymalnie? Precedens był – i to na wysokim szczeblu. W kilku polskich klubach Ekstraklasy szykują się zmiany trenerów, zatem…

*

W Eurosporcie snooker. Otwarte Mistrzostwa Glasgow.
Mam propozycję modyfikacji sposobu rozgrywania turniejów. Oto szczegóły: do fazy pucharowej kwalifikuje się 48 zawodników. Po I rundzie zostaje 24. W II rundzie awans uzyskałoby 1412 zwycięzców plus 2 najlepiej punktujących spośród przegranych. W III rundzie z grona 14 awansowałoby 87 plus 1 najlepszy z przegranych. Od ćwierćfinałów jak dotychczas.
Zalety.
1) Nagradzani byliby zawodnicy, choć przegrani, to jednak dobrze punktujący.
2) Większe prawdopodobieństwa wyłonienia najlepszej „ósemki" – ważny aspekt sportowy.
3) Ewentualne spotkanie się dwóch faworytów we wcześniejszej fazie nie musiałoby eliminować jednego z nich. To korzyść dla telewizji, bo atrakcyjność relacji z imprezy nie doznałaby uszczerbku.
4) Z tego samego powodu korzyść dla widzów i telewidzów.

Wada.
Rozgrywane partie trwałyby zwykle aż do ostatniej bili na stole – co przedłużałoby rywalizację i… relację! A to z kolei dla ramówek telewizyjnych spory mankament.

Jeszcze drobna uwaga. Usłyszałem od jednego z komentatorów: może dalej kontynuować „brejka”. Proponuję w przyszłości kontynuować relację bez dalej.

środa, 22 września 2010

W Eurosporcie snooker z Glasgow. Ebdon-O`Brien. Komentował Rafał Jewtuch.
W przeciwieństwie do innych Rafałów to właśnie pan Jewtuch jest dla mnie Rafałem+. Ten mecz relacjonował sam, bo okazało się, że jego stały partner (telewizyjny!) Przemek Kruk zachorował - na szczęście niegroźnie: lekkie przeziębienie - żadna ptasia grypa. Pan Rafał i tym razem na swoim (wysokim) poziomie. Czasem zdarzają mu się przydługie monologi na tematy różne. Tym razem się powściągnął i było ok.
Zauważyłem, że pan Rafał jest admiratorem czasownika posiłkować się. W komentarzu do jednego z zagrań Ebdona usłyszeliśmy więc, że zawodnik (cytuję z pamięci): posilił się bilą niebieską. Miało być, że tą bilą sobie pomógł, użył jej, zastosował ją, wsparł się na niej, a wyszło. że ją skonsumował. Polskie czasowniki bywają jak widać zdradliwe. Mam test dla komentatora: jaka jest forma czasu teraźniejszego od czasownika runąć? Np. ten plan zawodnika właśnie… Nie, nie: runął to czas przeszły!
*
Canal+Sport. Liga hiszpańska. Real-Espaniol. Komentowali: Jacek Laskowski i Leszek Orłowski.
Zda się trwa to wieki
jak telewidz cierpi
ten serial kaleki:
Mecz według kiepskich.

poniedziałek, 20 września 2010

Jerzy Matlak – guru gburów

Polsat Sport. Siatkówka. Memoriał Agaty Mróz.
Jerzy Matlak trener reprezentacji polskich siatkarek fachowcem musi być bardzo dobrym, bo przeciętni kadry na ogół do prowadzenia nie dostają. Wiadomo jednak, że same merytoryczne kwalifikacje to trochę za mało. Trener musi być także, najkrócej mówiąc, jak dobry ojciec – raz surowy, innym razem przyjazny a zawsze sprawiedliwy. To on przecież głównie decyduje o właściwej atmosferze w zespole – nieodzownej, obok klasy sportowej, by odnosić sukcesy. A jak pod tym względem prezentuje się ojciec Matlak. Gdy drużyna wygrywa jest w miarę dobrze, ale w razie niepowodzenia trener popada w stres, który znosi bardzo źle. Widać to w czasie przerw w trakcie rozgrywanych setów. Trudno mu się wtedy opanować, jest niezwykle pobudzony, zdenerwowany, pojawia się niepohamowana złość. Na zawodniczki patrzy jak na wroga, nienawistnym okiem i z miną zbója. Trudno także zaakceptować sposób w jaki się do nich zwraca. To nie jest język perswazji i spokojnej podpowiedzi. On raczej warczy, podszczekuje na nie. Wygląda to mniej więcej tak: No, przecież nic nie gracie, no, no, obudźcie się, no, samo się nie wygra, no.
Może warto uzmysłowić Szanownemu Panu Gburowi, że no to się krzyczy na krowy, gdy chce się np. stadko przemieścić. Natomiast zwracać się tak ludzi, zwłaszcza kobiet to zachowanie prostackie, ocierające się o chamstwo. Może zatem warto, by pan Matlak odwiedził pastwisko i tam się wyładował na zastanym inwentarzu.
Chociaż, bo ja wiem, co właściwe winne byłyby te biedne krowiny?

sobota, 18 września 2010

Ględzenie na koszt abonenta

Canal+Sport. Ekstraklasa. Wisła–Korona (2:2). Komentowali: Jacek Laskowski, Kazimierz Węgrzyn i Mieczysław Szmkowiak (Szymek).

Sypią słów tyle, co odra krost,
Zdarzeń niewiele, a ocen sto.
Co chwilę któryś ozorem „miele”,
Bzdura i banał gęsto się ściele.
Masz rację Kazek – pochwalił Szymek,
Jacek z podziwu ma głupią minę.
Co z Tobą Jacek – zapytał Kazek
I patrzył w niego, tak jak w obrazek.
Nie patrz tak na mnie – poprosił Jacek,
Bo gdzieś mnie ściska i wątek tracę.
Co tracisz Jacku – zapytał Szymek
I teraz Jacek miał głupią minę.
Już odnalazłem com zgubił – Szymku –
A pogadamy o tym przy drinku.
Po meczu Szymku, z Jackiem – rzekł Kazek –
Się odprężymy w tutejszym barze.

Masz rację Kazek – tutaj się włączę
I taką prośbą wierszyk zakończę:
Pieprzcie te bzdety – powiem to wprost –
W pubie lub barze – na własny koszt
!

PS. W poprzednim wpisie pomyliłem narodowość Łotysza Rudnevsa.

piątek, 17 września 2010

Rudne-vs-Juventus

Juventus–Lech 3:3. Dzień konia Łotysza Artjomsa Rudnevsa (3 bramki) i bardzo dobra gra Lecha będą opisywane i pokazywane powszechnie i obficie. Ja chciałbym natomiast zwrócić uwagę na grę Kriwca – mogła zaimponować. To bodaj najwszechstronniejszy obecnie piłkarz Lecha – w ustawieniu 4-2-3-1 jako jeden z dwóch defensywnych pomocników może się okazać niezwykle pożytecznym odkryciem trenera Zielińskiego.

Teraz o Legii. Uważałem Macieja Skorżę za dobrego trenera. Teraz mam poważne wątpliwości. Jest wyraźnie zagubiony. Miał trudno, to prawda. Na początku sezonu musiał wkomponować 5 nowych zawodników z importu i to w sytuacji gdy 4 podstawowych obrońców nie mogło grać z powodu kontuzji. Ale nie poradził sobie.
1. Gdy 2 podstawowych środkowych defensorów (Astiz i Choto) grać nie mogą, to oczywiste że powinni ich zastąpić stoperzy rezerwowi, czyli Artur Jędrzejczyk (na tej pozycji w klubie debiutował) oraz Kumbev. A Skorża zestawił obronę z 4 bocznych obrońców!. Rezerwowi zaś: A.J. grał na prawej stronie, a Kumbev nie zagrał ani minuty! Efekt drużyna po prostych błędach w obronie traciła bramki i przegrywała. Skutecznej korekty ustawienia nie było!
2. Na mecz z Ruchem (Legia przegrała 0:1), po kilku miesiącach leczenia urazu w pierwszym składzie wychodzi Rzeźniczak i gra do 70 minuty; wtedy (przy wyniku 0:1) zostaje usunięty z boiska (czerwona kartka po 2 żółtych). Trener stwierdza, że gracz zachował się głupio i nakłada na niego karę finansową. Warto zauważyć jednak, że skrajne zmęczenie mądrej grze nie sprzyja. A Rzeźniczak po godzinie miał już „wyraźnie dość”, co widać było nawet w telewizji. Zmiany jednak się nie doczekał. To może nie był „wielbłąd” – ale trener Ekstraklasy tak publicznie do swojej stopy strzelać nie powinien. Dlatego uważam, że taką samą karę powinien ponieść sam Skorża.
3. Sprawa poważniejsza i być może kontrowersyjna. Dziś każdy prawie zespół to istna „wieża Babel” – ten fakt sprawia dodatkowy kłopot każdemu trenerowi. Jak sobie z tym radzi Maciej Skorża – np. w kontekście Macieja Iwańskiego? Przed sezonem trener stwierdził, że pomocnik ten będzie podstawowym rozgrywającym. A wkrótce... wyznaczył na kapitana debiutanta „ze świeżego zaciągu” Chorwata Ivicę Vrdoljaka. Ewentulnym kontrkandydatem był Maciej Iwański, który miał na tyle długi staż w Legii i znaczącą pozycję na boisku (o czym zdecydował zresztą sam trener), że mógł liczyć na takie wyróżnienie. Trener powinien więc zastanowić się: czy Iwańskiemu rzeczywiście na tym zależy i jak może zareagować gdy nominację dostanie Chorwat? Czy ewentualnie sabotując tę decyzję zawodnik (a charakter ma on niełatwy) nie doprowadzi do popsucia atmosfery w zespole, czy nie powstaną podziały na my i oni, czy nie pojawi się szeptanka: <nie dość że zagraniczni mają miejsca „za frajer”, kasę pokaźną, to jeszcze „dał im” kapitana>. To są ważne dylematy, bo o kluczowych zawodników trener musi troszczyć się szczególnie: oni przecież trzymają go na posadzie, to jedno, a drugie – dla klubu ważniejsze – najczęściej decydują o ewentualnych sukcesach drużyny. Iwański i niektórzy jego koledzy z zespołu, niestety dla trenera, wyboru Vrdoljaka nie zaakceptowali.*
Oliwy do ognia dolało posadzenie Iwańskiego na ławce rezerwowych w towarzyskim meczu z Arsenalem – na inaugurację stadionu Legii. Sądził on, że wyjdzie na czele drużyny jako jej kapitan – rola rezerwowego upokorzyła go zatem w dwójnasób! Tym bardziej, że pięciu „zagranicznych" miejsca w pierwszym składzie dostało „na piękne oczy”! Ale, swoją drogą, żeby podstawowego zawodnika w tak prestiżowym dla niego meczu (nowy stadion, pełne trybuny, telewizja, słowem – uroczysta gala) posadzić na ławce to brak wyobraźni graniczący z aberracją i jednocześnie niekontrolowany zachwyt obcym zaciągiem. Szczerze mówiąc myślałem, że trener Skorża jest inteligentniejszy!

Te błędy sprawiły, o czym świadczą medialne przecieki, że w zespole pojawił się niezdrowy klimat, groźny, bo generujący nierzadko wyniszczające konflikty wewnątrz grupy. Trener więc próbuje reagować, zdyscyplinować zespół, pokazać kto tu rządzi. W konsekwencji sypią się kary. M.in. Iwański przesunięty został do rezerw, kilku innym uszczuplono portfele za brak motywacji, itp. Lecz czy Skorża coś na tym zyskał, np. wzmocnił swój autorytet? Śmiem wątpić. A co stracił? Jednego z lepszych zawodników i czas. Bo teraz skonsolidowanie zespołu i zbudowanie silnej Legii bardzo się opóźni i będzie trudniejsze, jeśli w ogóle dla Skorży możliwe.

Jeszcze o Lechu. Przepiękna, trzecia bramka Rudnevsa (na 3:3), strzelona w ostatnich fragmentach meczu, była efektownym ukoronowaniem nareszcie niezwykle udanego występu polskiego klubu piłkarskiego. A że z tak utytułowanym rywalem i na jego stadionie – dla kibica satysfakcja wyjątkowa!

* Naturalnie trener może ignorować trudny charakter zawodnika, żądając bezwzględnej akceptacji swoich decyzji, w razie zaś sprzeciwu wyrzucić go z zespołu – i to się stało. Tylko czy musiało? Nie wykluczam naturalnie, że Maciej Iwański to człowiek o wybujałej ambicji, porywczy, w stresie pohukujący na kolegów – zatem w relacjach z innymi trudny. Byłoby pożądane jednak, aby trener był świadom również, że u piłkarza liczą się przede wszystkim umiejętności a nie kryształowy charakter. A postępując inteligentnie można utrzymać w drużynie wartościowego piłkarza z zachowaniem własnego autorytetu. Być może istnieje jeszcze taka szansa w relacjach Maciej SkorżaMaciej Iwański. W przeciwnym wypadku jeden z nich będzie musiał z Legii odejść.

środa, 15 września 2010

Kto po Janasie?

Właściciel Polonii Warszawa prezes Józef Wojciechowski zwolnił już 12 trenera w ciągu niespełna 4 lat. Hiszpana Jose Bakero zastąpił prawdziwy Polak – Paweł Janas.

Cel dla trenera wygląda prosto:
Musi z Polonią zdobyć mistrzostwo.
Ale do tego dystans jest wielki
Pełne dwadzieścia cztery kolejki.
Ilu Prezesie do tego czasu
W odstawkę pójdzie takich Janasów?
A ile nerwów, forsy i zdrowia,
Będzie Cię każdy Janas kosztował?
Pominie Piątka – Andreu wstawi
Choć przecież Piątek by zespół zbawił.
Lub kiedy będzie się upierał:
„Dobry to wynik zero do zera".
Ty wkładasz serce, swój czas marnujesz,
Dupek zaś kontent, że remisuje.

Pomysł więc taki Prezesie mam,
Nie płać miernotom – załatw to sam.
A kompetencji tak podziel sferę:
Prezesem – Dablju, Józef trenerem.
Dablju – to trafny skład i strategia
Józef – gwarancją, że się nie przegra.
Gdy zaś coś będzie wbrew Twojej woli,
Wezwiesz przed lustro i op….dolisz.
To na trenerów najlepszy sposób:
Szybko, dosadnie i bez rozgłosu!

Lecz jaką można posłużyć radą,
Gdy mimo wszystko z grą będzie słabo
I w końcu taki przytrafi się niefart,
Że Wojciechowski zwolni Józefa?

Tutaj wymiękam. Będzie jak zwykle –
Kolejny Janas na małą chwilkę.
Dablju podejmie zaś w krótkim czasie
Mądrą decyzję: kto po Janasie?


poniedziałek, 13 września 2010

Ofsajd to spalony, prawda?

Canal+Sport. Ekstraklasa.
*
Jagiellonia Białystok–Wisła Kraków (2:1). Komentowali: Rafał Dębiński i Tomasz Wieszczycki.
Pan Tomasz to jeden z najlepszych komentatorów. Inteligentny człowiek i na piłce się zna. Co powinien więc zrobić jego kolega? A no, zadbać o stronę formalną przekazu, czyli przejąć rolę sprawozdawcy. Składy, zmiany, kto przy piłce, kto strzela, kto broni, kto wyrzuca z autu, kto piłkę odebrał itp. Oceny zostawić zaś siedzącemu obok fachowcowi. To jednak dla pana Dębińskiego za mało ambitne. On też przecież się zna. Sypał więc komentarzem obficie. Nie będąc jednak pewien czy się nie myli, szukał potwierdzenia u kolegi, zwracając się do niego z pytaniem: Prawda?
Panie Rafale zamiast obsadzać się w roli niedorozwiniętego (piłkarsko) uczniaka pana Tomasza, niech Pan spróbuje być fachowcem telewizyjnym. Wtedy relacjonowaliby mecz dwaj profesjonaliści: sprawozdawca i komentator. Bardzo pożądany, klarowny podział ról! I to jest oczywista oczywistość jak mawia – wyraźnie brnący dziś w szaleństwo – klasyk.
*
Śląsk Wrocław–Lech Poznań: Komentowali: Marcin Rosłoń, Mirosław Szymkowiak, Krzysztof Przytuła.
Z szacunku dla prostopadłych piłek, które niegdyś tak ładnie grał pan Szymek i dla jego klasy jako byłego już zawodnika, ocenię tylko jego kolegów. Ci jak grali słabo w piłkę, tak samo kiepsko spisują się przy mikrofonie. Omawiali obficie każdą akcję „jak leci”, byle gadać. A komentować nie było czego, bo drużyny pokazały widowisko żenujące. W dodatku K. Przytuła, niedawno jeszcze czynny zawodnik, z irytacją i wręcz złością pouczał grających. Miał wyraźnie do nich pretensję za kiepskie zagrania. A przecież przed paroma miesiącami z wieloma z nich grał i niczym się spośród nich nie wyróżniał. Zapomniał wół jak cielęciem był!
Znacznym niedopatrzeniem natomiast była nieobecność komentatorów za bramkami oraz na trybunach. Dosadne oceny kibiców mogłyby dodatkowo uatrakcyjnić widowisko!
*
Ruch Chorzów–Legia Warszawa (1:0). Komentarz: Rafał Wolski i Grzegorz Mielcarski.
Liga+. Magazyn Rafała Dębińskiego z udziałem Grzegorza Mielcarskiego.
Wymieniona trójka pracowników Canal+Sport z różnych względów prezentowała zbyt niski poziom by ich oceniać.

wtorek, 7 września 2010

Czujcie się wybuczeni

Mecz Ukraina–Polska w TVP komentowali: Tomasz Jasina i Radosław Majdan (debiut).
Podaję dwa krótkie kilkuminutowe stenogramy (relacja ciągła}.
51 min meczu.
R.M.: Tak, oczywiście cały mecz pressingiem grać się nie da. Tutaj, oczywiście, musi być zachowana arytmia i, oczywiście, nasi zawodnicy zdają sobie z tego sprawę i są sytuacje, kiedy aż się prosi żeby dochodzić do, do, do drużyny przeciwnej blokując ich i grając pressingiem, ale też nie da się tak grać całe 90 minut.
T.J.: Myślę, że taką równowagę, taki podział między grą pressingiem a przyjęciem rywala, i taką obroną bardziej pozycyjną, tego będzie można wymagać od drużyny, która już zostanie, która już będzie wyselekcjonowana, która będzie grała mecze towarzyskie w 2011 roku. No ale, oczywiście, bez przerwy podkreślamy, że wyniki nie są najważniejsze. Ale myślę, że w tej chwili wynik też jest istotny dla naszej reprezentacji po to, aby ta atmosfera wokół całej polskiej piłki się poprawiła. Teraz Tymoszczuk zagrał do Woronina, jest Woronin, wchodził środkiem Szewczenko, ale niedokładne podanie Woronina.
R.M.: Tak, na pewno ważna jest tutaj atmosfera, ale przede wszystkim każde kolejne zwycięstwo daje pewność tej drużynie. Nawet jeśli jest w okresie selekcji, w momencie kiedy nasz selekcjoner tworzy tę drużynę to, nie oszukujmy się, większość jak sądzę piłkarzy którzy grają dzisiaj, w tej reprezentacji będą. Takie na pewno zwycięstwa, mecze dobrze rozegrane, powodują to, że oni zyskają pewność, że wierzą w to, że mogą wygrać i, i, i że mogą być równorzędnym rywalem dla każdego zespołu. A na pewno gdzieś tam ostatnio, ostatnio te nasze występy tę pewność w dość istotny sposób zachwiały, jeśli chodzi o nasz zespół.
55 minuta meczu.

T.J.: No widać, to co podkreślaliśmy w pierwszej części spotkania, że jest to zespół, który jest drużyną bardziej poukładaną w tej chwili od naszych piłkarzy; zespół który może trochę lepiej się rozumie od podopiecznych Franciszka Smudy, ale dziś dzięki tej agresywnej postawie, chociażby drugiej linii, jednak Ukraińcom nie udaje się konstruować tylu pożytecznych ataków ofensywnych ile zanotowali w tym meczu biało czerwoni. Teraz Szewczenko wypuścił sobie piłkę między Wojtkowiaka a wracającego Peszkę i wywalczył piłkarz Ukrainy rzut rożny.
R.M.: Tak. I widać teraz po zachowaniu zawodników Ukrainy, że to nie będzie dla nas łatwy mecz. Jednak w szatni przeprowadzili ze sobą poważną rozmowę i widać na pewno, że nie godzą się z tym rezultatem i na pewno będą dążyć do tego, żeby wyrównać, czego dowodem są już te akcje. Stają się groźniejsi. Że widać, że już rozgrywają te akcje w szybszym tempie i na pewno będą dążyć do wyrównania.
T.J.: W narożniku boiska Fedeckij. Jurij Kałytwyncew, mówił o tym meczu, że wynik nie jest najważniejszy, że nie jest to priorytet, że nie przyjechaliśmy wygrać za wszelką cenę. Podstawową sprawą w tej chwili jest dla nas jakość gry. No można też sobie pozwolić na takie słowa jak się w ciągu roku trzy mecze wygrywa, dwa remisuje i nie przegrało się do tej pory w 2010 roku meczu towarzyskiego. W trochę innej sytuacji są na pewno Franciszek Smuda i nasza reprezentacja, bo oczywiście tutaj nie byłoby wielkiej tragedii, jakby mecz został przegrany, ale na pewno zwycięstwo może tchnąć sporo optymizmu, sporo wiary w naszą reprezentację. O tej poprawie atmosfery już mówiliśmy, no i myślę, że także psychika, morale polskiego zespołu znacznie wzrośnie, jeśli udaje się konstruować ataki ofensywne, jeśli udaje się skutecznie odpierać ataki przeciwnika no i, co najważniejsze, wreszcie udało się strzelić gola. Tymoszczuk do
Tu przerywa mu R.M i dalej niezrozumiałe, bo mówią jednocześnie; po chwili:
R.M: …dochodzimy do linii defensywnej Ukrainy. Natomiast jeśli chodzi o zwycięstwa, to esencją futbolu są zwycięstwa. Nawet jeśli on mówi, że tak naprawdę zwycięstwo jest dla niego sprawą drugiego rzędu, naprawdę w to nie wierzy. Oczywiście najważniejsza jest gra, ale gra nie poparta zwycięstwem naprawdę no jest… niczym. Na poważniejszych imprezach kluby i drużyny które osiągają wielkie laury, zaszczyty, puchary tak naprawdę ocenia się wymierny sukces w postaci zwycięstw, w postaci zdobycia mistrzostwa świata. Nawet jeśli drużyna gra pięknie a przegra, to taka drużyna nie jest oceniana i klasyfikowana wysoko.
T.J.: No ja najzupełniej się z tym zgadzam, bo rzeczywiście, czy to jest mecz towarzyski, czy mecz na ważnej imprezie to zawsze celem powinno być zwycięstwo. Bo jeśli te zwycięstwa piłkarze mają we krwi, chcą wygrywać, dążą do tych zwycięstw, to jest także szansa na zbudowanie silnego, mocnego zespołu. No a myślę, że o to chodzi, aby białoczerwoni dostarczyli nam wielu pozytywnych emocji za niecałe dwa lata, kiedy w Polsce i na Ukrainie rozpoczną się mistrzostwa Europy w piłce nożnej.

To były tylko dwa przykładowe fragmenty. A utrzymanych w podobnym stylu usłyszeliśmy jeszcze ok. 25 w całym meczu. Czego telewidzowie się z nich dowiedzieli? Że lepiej wygrać niż przegrać, że wygrana poprawia atmosferę, że zwycięstwo nie jest najważniejsze, ale gra – zwycięstwem nie poparta – jest niczym, że chcielibyśmy przeżywać miłe chwile na ME w 2010 roku? O tym wie każde dziecko i nie potrzeba zatrudniać Radosława Majdana jako komentatora, żeby o tym przypominał. Nawiasem mówiąc polszczyzna, którą się posługuje, powinna skłaniać go raczej do milczenia, niż zabierania publicznie głosu. I choćby tylko z tego powodu jego debiut należy uznać za całkowicie nieudany. Należy mu się Wybuczenie z gwizdami.
Powstaje jeszcze pytanie: do kogo jest adresowana taka mowa-trawa, takie banały i pustosłowie? Nikogo przecież to niczego nie nauczy. Odnosiło się wrażenie, że Tomasz Jasina i jego kolega są całkowicie zdekoncentrowani – sami nie bardzo wiedzą gdzie są i co mają mówić. Pomysłu i koncepcji na relację nie mieli żadnej – chaos więc zdominował cały ten nieszczęsny przekaz.
Takie dyletanctwo to naturalnie ewidentny dyskomfort dla telewidzów. Proporcje między rzeczywistą relacją (tekst na czerwono) a monologami i dialogami okołomeczowymi zostały drastycznie zachwiane. Obraz z gry utonął w powodzi słów i zdań w większości całkowicie zbędnych.
Obu Panom telewidzowie machają białymi chusteczkami!

sobota, 4 września 2010

Trzech z IV ligi

Canal+Sport. W programie Sport+Extra (obecni: Rafał Wolski, prowadzący oraz Roman Węgrzyn i Rafał Nahorny) goszczono Tomasz Kupisza. Ten 20-letni obecnie piłkarz przez trzy lata grał w angielskim Wigan. Do zespołu grającego w Premier League przebić się jednak nie zdołał. W tym roku powrócił do Polski i obecnie gra w Jagiellonii Białystok (Ekstraklasa). W studio odpowiadał krótko i do rzeczy. W przeciwieństwie…
Zaczął odpytywanie z właściwą sobie skromnością i taktem R. Wolski:
R.W.: Pierwsze pytanie do pana Tomka. Nie wiem czy jesteś w stanie sobie wyobrazić, co JA dziś najpierw robiłem, kiedy zajmowałem się tym programem? Masz jakiś pomysł może?
Natomiast niezwykle skomplikowanej materii dotknął red. W. zadając pytanie:
R.W.: Dlaczego JA Ciebie teraz muszę przedstawiać jako piłkarza Jagiellonii Białystok, czy przedstawiam jako piłkarza Jagiellonii Białystok, a nie piłkarza Wigan Athletic?
Natomiast poniższe pytanie red. W. rozwiewa wszelkie wątpliwości: to rzeczywiście tęga głowa!
R.W.: Całkiem niedawno w rozmowie z naszym reporterem… miałbyś do tego Manchesteru bardzo blisko z Wigan, jak już tam się pojawiłeś. Ale w rozmowie z naszym reporterem, który przepytywał Cię na okazję… z okazji meczu Jagiellonia–Lech powiedziałeś, że jeszcze wcześniej, zanim pojechałeś do Anglii miałeś propozycję od wielkiej postaci naszej piłki, od Pana Szarmacha, czy przez niego przekazaną. I chodziło nie o wyjazd do Anglii, a do Francji. Dzisiaj, kiedy z Kazkiem (Węgrzynem) oglądaliśmy sobie ten materiał i obaj mieliśmy taką samą minę, kiedy usłyszeliśmy Twoje słowa: To nie był mój kierunek. To był jedyny powód dla którego… Gdzie grałeś wtedy?... w Piasecznie?
T.K.: Tak, tak w Piasecznie.
R.W: To był jedyny powód dla którego nawet nie chciałeś się tym zajmować?
Następnie red. W. poinformował gościa:
R.W: Nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile ci faceci mają do Ciebie pytań.
W końcu głos otrzymał Roman Węgrzyn (jeden z tych facetów). Ale po uprzednim wprowadzeniu red. W.
R.W.: Kazek już nie może wytrzymać w blokach, bo chce z Tobą pewnie porozmawiać o sile w lidze angielskiej, proszę bardzo! (Było to pytanie lekko uszczypliwe, bo R.W. to znany miłośnik i admirator futbolu siłowego, fizycznego, futbolu walki).
R.Węgrzyn.: Nie, nie chodzi o to. Tylko właśnie zastanawiam się, dlaczego Tomek akurat kierunek angielski wybrał. Nie, nie jest jakiejś takiej postury, bym powiedział gladiatorskiej, żeby sobie tam łatwo poradzić, dlatego na pewno myślę, tutaj Tomka spytałem, czy czy to nie byłby jakby problem, tego, żeby tam jak gdyby się nie załapał, żeby tam jak gdyby nie został. Czy czy to jak gdyby widzisz różnicę, między jak gdyby nawet rezerwami w lidze angielskiej, a tutaj w naszej Ekstraklasie. Czy to jest jak gdyby przepaść, jeśli chodzi właśnie o ten jak gdyby kontakt eeee powiedziałbym siłowy, czy raczej nie zauważasz aż tak dużej różnicy?
Czasem zdarza się kurze znieść dwa żółtka w jednym jajku. Z pełną kury nieświadomością. Podobnie bywa z red. Wolski. Zada pytanie i nie zauważy nawet, że zniósł dwa. Klasa!
R.W.: Teraz masz 20 lat. Kilka lat spędzonych w Anglii, kilka lat spędzonych w Wigan w różnych drużynach tego klubu. Gdybyś miał wskazać jedną rzecz, która jest dla Ciebie najważniejsza, a której nauczyłeś się właśnie tam, coś co może dać Ci też profit w przyszłości, wyniosłeś to stamtąd? Czy jesteś… pokazać coś takiego? Czy uważasz, że np. rozwijając się w Polsce, na jakimś przyzwoitym poziomie, tak, notując od tego 96 roku jakiś ustawiczny progres, no i grając wcześniej w Ekstraklasie nie stało to się w efekcie Twoim udziałem, czy też byłbyś w stanie to osiągnąć?
Pan Tomek na drugie pytanie odpowiedział: że nie wie. O pierwszym dotyczącym rzeczy najważniejszej red. W. zapomniał mu przypomnieć. Ale wybitni zawsze byli roztargnieni!
A jak należy zadać pytanie: Czy zamierzasz w przyszłości grać w Premier League?
Odpowiada red. Nahorny.
R.N.: Ja oczywiście będę uparcie wracał do Anglii do Premier League. Powiedziałeś, że jeszcze jesteś trochę za słaby na dorosłą reprezentację Polski. Wiem, że to nie jest temat aktualny w tej chwili, i nie jest kwestią najbliższych miesięcy, ale czy Premier League interesuje Cię, czy uważasz oglądając tę ligę, nie dotknąwszy jej w zasadzie, bo nie grałeś jeszcze w ligowym meczu w Wigan, że to jest liga dla Ciebie, że poradziłbyś sobie, nie mówię, że dziś czy jutro, ale pojutrze, po kilku sezonach. Czy wróciłeś z Anglii do Polski z takim poczuciem, że czegoś tam nie dokończyłeś, nie dokończyłeś swojej pracy?

Nie zapytano Tomasza Kupisza gdzie zaczynał swoją przygodę z piłką, nie zapytano w jakich okolicznościach wyjechał do Wigan, nie dowiedzieliśmy się też, co szczególnie cennego wyniósł pan Tomek z pobytu w Anglii (choć red. Wolski był tego bliski). Ale i tak było ciekawie.
Reasumując na poważnie: Panie Tomku niech Pan nigdy nie gra tak, jak „ci faceci” pytali. Bo wyląduje Pan w IV lidze.
PS.: Kolorem czerwonym cytaty bez skrótów.

Obserwatorzy

O mnie

Warszawa, Poland
Kibic sportowy