poniedziałek, 30 stycznia 2012

Sportowe tabloidy telewizyjne

Uważam, że powinno się unikać wszelkich szmatławych gazet: człowiek musi się szanować bo – poza filozofami – nie ma z czego głupieć. Z gazetą sprawa prosta – wystarczy jej nie kupić. Trudniej się obronić, gdy część sportowa szacownej stacji, z uporem maniaka, przekształca się w telewizyjną ekspozyturę ogłupiających tabloidów. Zdaję sobie sprawę, że bzdurna retoryka nie zniknie nigdy z relacji telewizyjnych. Ale to nie znaczy, że nie należy jej pokazywać i wykpiwać. Jest bowiem szansa, że się taką tandetę mentalną choć trochę ograniczy, bo w końcu właściciele (np. Canal+) zauważą, że bezmyślna gadanina komentatorów psuje wizerunek ich stacji.
Niedawno dowiedziałem się, że nowym szefem sportu w Canal+ został wieloletni komentator tej stacji Tomasz Smokowski – gratulacje! To, że odszedł jego poprzednik Jacek Okieńczyc może tylko cieszyć, natomiast ta akurat nominacja (od października 2011) budzić musi wątpliwości. Dlaczego? Powód jest prosty: prawie wszyscy podwładni to jego bardzo dobrzy koledzy! Zmienić coś w takim przypadku jest niezwykle trudno. Tym bardziej, że nominat, choć inteligentny i z klasą, wydaje się być człowiekiem mało przebojowym, do istniejącej rzeczywistości próbującym się raczej przystosować, niż ją zmieniać. A zmiany są konieczne. Należałoby przede wszystkim raz na zawsze skończyć z anachronicznym i paskudzącym relacje przekazem Rafała Nahornego i Przemysława Rudzkiego (ang. Premier League), Jacka Laskowskiego i Leszka Orłowskiego (hiszp. Primera Division), czy Grzegorza Milki i Tomasza Lipińskiego (wł. Serie A). W czasie relacji „na żywo” prowadzą jakieś własne magazyny-skanseny, gdzie ostentacyjnie ignorują ekranowy obraz, opowiadając w tym czasie historie przeszłe, zasypują antenę informacyjnym złomem i mentalny rzęchem. Z punktu widzenia odbiorcy wysoce uciążliwi, bo chwilami brukowi do bólu!.
Trudno również pozostawić bez modyfikacji relacje z polskiej Ekstraklasy. Tam w większości meczów nie ma co komentować nawet jeden sprawozdawca, a na antenie Canal+Sport regularnie czyni to dwóch albo trzech (tzw. Trójca Przenajgłupsza). Jeden w zupełności by wystarczył! Tym bardziej, że poziom tych przekazów żenujący. Porównywalny jedynie z relacjami w Eurosporcie 2, gdy mecze Bundesligi upiorną polszczyzną wala były reprezentant Polski Tomasz Kłos. Powoli zbliżacie się do tego poziomu, szefie Smokowski! Należałoby więc zastanowić się także nad gremialnym zatrudnianiem byłych piłkarzy. Oni najczęściej nie tylko nie umieją posługiwać się poprawnie naszym językiem, ale nie potrafią także dokonać selekcji – co opiniować czy oceniać warto a z czego zrezygnować. Stąd bezustanna tandetna gadanina. Poziom dużo gorszy, niż tych boiskowych przeciętniaków. Czy zechce wyrugować te anomalie nowy Naczelny i zahamować proces degrengolady Stacji w stronę telewizyjnego brukowca? Sądzę, że wątpię – jak mawiał klasyk.
*
Niejednokrotnie pisałem już, że w Eurosporcie Karol Stopa jest komentatorem tenisa kiepskim, a Lech Sidor przeciwnie, chyba najlepszym. Ostatnio obaj komentowali finał Australian Open i w czasie tej relacji Sidor, jak nigdy, obficie wysyłał w stronę Stopy kurtuazyjne smrodki, podlizując się smacznie: jak słusznie powiedział Karol, jak już wspomniał Karol, jak już Państwu mówił Karol itp. Takie wychwalanie kolegi, takie geściki podziwu, takie pantoflarstwo dotychczas mu się nie zdarzały. Jakby chciał zapewnić, że – w przeciwieństwie do mnie – kolegę jako komentatora bardzo ceni. W dowodach zaś lojalności posunął się tak daleko., że próbował także relacji w Karolowym stylu – tylu pseudo-psychologicznych frazesów dotąd u niego nie słyszałem.
Chciałem więc, Lechu Sidor, powiedzieć wyraźnie: dla mnie jest Pan wyrocznią, ale tylko w dziedzinie tenisa, bo na oglądaniu sportu w telewizji znam się trochę lepiej! I dokładnie wiem, kto tu jest dobry a kto dętą tandetą trąci. A jeśli chodzi o lojalność: to dobra cecha – tylko nie można przesadzać. Bo przejmując styl i „filozofię” kolegi nic Pan nie zyska: Karol Stopa nie zmądrzeje, a Lech Sidor może zgłupieć. Czyli zniżyć się do poziomu Stopy! Po co to komu?

środa, 25 stycznia 2012

Komentator Karol Niewielki

No, niestety – jeszcze w sprawie Karola Stopy. Podczas kolejnej relacji z Australian Open (Eurosport) stwierdził on, po kolejnym dłuższym wykładzie dla nieletnich, że telewidzowie chcieliby tylko wiedzieć czy zagranie było z forhendu czy z bekhendu. Jak z tego wynika, zdaniem Stopy, szersza wiedza o dyscyplinie ich nie interesuje, edukować się  więc nie chcą i dlatego – zamiast słuchać światłych uwag i ocen komentatora – zadowalają się jedynie oglądaniem meczu. Pan Karol nie ujawnił na jakiej podstawie wysnuł taki wniosek – dostawał e-maile, SMS-y, telefony, czytał  blogi, wpisy na różnych forach, czy też mówili mu o tym znajomi. A szkoda, bo rzucenie takiej nieco szkalującej miłośników tenisa opinii jest w tej sytuacji nie tylko kiepsko udokumentowane i mało eleganckie, ale – co gorsza – świadczy o niezrozumieniu problemu przez komentatora. Otóż, panie Stopa, to nie telewidzowie są nieodporni na wiedzę – to Pan jest nieprzemakalny na krytykę. By Panu to uzmysłowić podam prosty przykład. Proszę sobie wyobrazić, że spotyka się Pan z kolegą, który ma opinię renomowanego znawcy matematyki. I w czasie każdego waszego spotkania wygłasza on takie rewelacje.
– Zauważ Karolu  jak niezwykła jest matematyka: 2 + 2 = 4, a 3 × 3 = 9. To jest jasne, prawda. Ale dlaczego 2 × 2 = to też 4, a już 3 × 3 = 9, a nie 6. Ciekawe, prawda? Chwileczkę, Karolu, zaraz pójdziesz po kolejne piwo, teraz posłuchaj jeszcze. Dodaj choćby proste 1 + 1 = oczywiście 2, ale 1 × 1 = tylko 1! I co Ty na to? Jednakże 1 + 1 to także może być tylko 1!  Widzę, że jesteś zdumiony. A to proste, chłopcze. Wystarczy dodać do siebie dwie części plasteliny! Tak, tak – to jest własnie magia matematyki. Ale zostawmy to, bo to w tej chwili mało ważne* – teraz możesz już po iść browarki.
Ciekawe po ilu spotkaniach miałby Pan kolesia dość? A tego typu mądrości tenisowe serwuje nam Pan za każdym razem, gdy się z Panem spotykamy. I to jest istota problemu. Tylko żeby ją dostrzec trzeba spojrzeć pod własny nos, przebić się przez grubą skorupę gołym uchem słyszalnego egocentryzmu, zrewidować zawyżoną samoocenę, słowem dokonać elementarnego rachunku sumienia, uderzyć się we własne piersi, a nie cudze! Wielu ludzi, panie Stopa, nie chce słuchać badziewia, banału, trywialnych oczywistości, wraz z towarzyszącą im barokową i nachalną retoryką. Proszę sobie uzmysłowić, że to nam przeszkadza, powtarzam: przeszkadza w oglądaniu pięknej walki na korcie. Komentator tenisa ma dość czasu by oprócz bieżącej relacji przekazać wiele ciekawych i fachowych opinii. Tylko trzeba je umieć wyselekcjonować, wybrane zaś przekazać tekstem komunikatywnym: normalnym, prostym. Daleko Panu do tego: zawodzi zarówno inteligencja, jak i retoryka, że o umiarze i powściągliwości nie wspomnę.
Ponieważ potraktował mnie Pan jak prostaka – prosta będzie także moja odpowiedź. Życzę Panu bardzo, bardzo długiej emerytury – ale jak najszybszej!

* Wirtualny kolega używa tu ulubionej frazy Karola Stopy, który często kończy nią swoje obfite „matematyczne" wykłady tenisowe. Pytanie tylko dlaczego używa liczby mnogiej: „zostawmy". Prosimy w przyszłości: zostawiam to już i przepraszam. Należy się to NAM!

sobota, 21 stycznia 2012

Jeśli już musisz kibicuj dyskretnie

W Eurosporcie trwają relacje z tenisowego Australian Open. Poziom komentatorów dobry (z radością usłyszałem znów Lecha Sidora). Ale parę mankamentów warto wytknąć. Np. pani Joanna Sakowicz-Kostecka mogłaby sobie darować szczegółowe tłumaczenie telewidzom co znaczy zaciśnięta pięść zawodniczki po wygranej piłce.
Dwaj panowie komentujący mecz Radwańska–Woskobojewa na korcie komplementowali wyłącznie Polkę. Czasem przybierało to groteskowy wymiar. Np. po efektownym, wygrywającym bekhendzie Galiny, usłyszeliśmy, że to efekt jej frustracji. Może i tak, ale ta frustracja przyniosła piękne zagranie. I warto było to zauważyć. W chwilę po tym Polka poszła do siatki i została wspaniale, wzdłuż linii minięta. Komentarz: to bardzo dobrze, że Radwańska chodzi do siatki, teraz się nie udało, ale… itd. O spektakularnym zagraniu Galiny ani słowa. I odwrotnie – po asie serwisowym Radwańskiej usłyszeliśmy: jakby chciała powiedzieć swojej przeciwniczce – po moim serwisie nie masz czego szukać. Poniekąd słusznie od tego są starannie tresowane nastolatki podające zawodnikom piłki, ale elegancki to ten komentarz jednak nie był.
Kibicowanie swoim, dostrzeganie tylko swoich to jest tak powszechna anomalia wśród sprawozdawców, że uznano ją niemal za normalność. A jednostronność ocen prymitywizuje oglądane widowisko, staje się interpretacją ewidentnie podszytą szowinizmem i jest bliższa reakcji kibola niż fachowca. Deprecjonują i ośmieszają się wówczas nie tylko zawodowi komentatorzy, ale także – zatrudniani okazjonalnie – zasłużeni, znakomici niegdyś zawodnicy, np. Fibak.  Dlatego zjawisko należy wytykać i potępiać. Oczywiście problem nie dotyczy jedynie tenisa, ale w tej eleganckiej dyscyplinie razi bardziej niż gdzie indziej.
*
Przeczytałem w GW, że Franciszek Smuda ciągle tęskni  za Sebastianem Boenischem, obrońcą Werderu Brema – naturalnie w kontekście ME. Jak wiadomo długo (14 miesięcy) leczył on kontuzję. Istnieje bardzo poważna groźba, że nie zdąży na czas dojść do  optymalnej formy – zwłaszcza, że w macierzystym klubie może grać sporadycznie, bo konkurencję ma silną. Proponuję, aby Smuda zaproponował prezesowi Wisły Kraków wypożyczenie zawodnika.  W naszej lidze miałby większe szansę na  grę. Przeciwwskazań takiego rozwiązania trudno dostrzec, zaś korzyści ewidentne dla wszystkich zainteresowanych.

środa, 18 stycznia 2012

Urokliwe synkopy Karola Stopy!

Oglądając w Eurosporcie turniej Australian Open i mecz  Federer–Kudriawcew, postanowiłem napisać jeszcze parę słów o panu Karolu. Wydaje się, że komentowanie tenisa to prosta robota – krótka ocena każdej rozegranej piłki i buzia na kłódkę, bo już leci następny serwis. Ale to naturalnie może być opinia jedynie jakiegoś blogera-ignoranta. Taki bowiem tuz tenisowy jak Stopa, podobnie prostacko wykonaną pracą się nie splami, nie zniży się do banalnych jednostkowych ocen każdego zagrania. Jego opinie są zawsze usytuowane w szerszym kontekście, rzucane na szersze tło. Zakończenie każdej kortowej akcji staje się dla tego Koryfeusza* tenisa jedynie pretekstem do zaskakujących uogólnień, niezwykle cennych syntez. Każdy taki mini-wykład (nie lękajmy się tego słowa) jest w dodatku tak barwnie, interesująco rozbudowany i tak przystępnie podany, że jego sedno, jego istotę zrozumieją nawet najgłupsi telewidzowie. Czyli – jak wynika z wykładów Stopy – zdecydowana ich większość.
Przykłady. Wyobraźmy sobie, że zebrało nam się na porównania i powiedzieliśmy: Kudriawcew przypomina znanego przed laty francuskiego tenisistę Nicolasa Escudé – obecnie szefa szkolenia we Francuskiej Centrali Tenisowej.
A jak to brzmiało w wykonaniu Stopy: Bardzo mi sylwetką, niektórymi uderzeniami, ale przede wszystkim sposobem poruszania się po korcie – bardzo mi rosyjski tenisista przypomina znanego przed laty francuskiego tenisistę Nicolasa Escudé. Niesłychanie podobny sposób poruszania się po korcie, bo bardzo podobna sylwetka, wysoki, szczupły – takie trochę pająkowate nogi. Nicolas Escudé pracuje teraz we Francuskiej Centrali Tenisowej. Jest tam szefem szkolenia.
Bez tego objaśnienia, jedynie patrząc na Kudriawcewa, nigdy przecież nie odgadlibyśmy jak wyglądał Escudé.
Albo szeroki rys historyczno-biograficzny elokwentnego Karola po jednym ze znakomitych zagrań. Zanotowałem: Potrafi jednocześnie Federer robić to niesłychanie lekko. Jak się patrzy na grę Nadala, którego godzinę temu oglądaliśmy na tym ekranie, no to owszem była, był efekt, była siła uderzenia, ale było też widać spory wysiłek wkładany w zagrania. Federer ten sam cel wielokrotnie osiąga niezwykle lekko. Ma się takie wrażenie jakby chodził na czubkach palców. Jakby trochę od niechcenia to robił, jakby nie było tego niesamowitego napinania mięśni. To jest sprawa czucia, sprawa techniki, to jest sprawa koordynacji, różnych elementów, powiązanych w jedną całość. Ale  z całą pewnością efekt końcowy jest taki, że Federer, którego kariera trwa już tak bardzo długo jest tenisistą omijanym przez kontuzje. Mówiłem o tych jego kłopotach podczas turnieju w Katarze, no ale z drugiej strony jako człowiek grający zawodowo w tenisa od tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego roku**, czyli to już czternasty** sezon występów i jak osiągnął takie wyżyny, zagrał tyle pojedynków, tyle razy zwyciężał, to obciążenia musiały być ogromne. Natomiast tego rodzaju akcje, takie zagrywa on jakby od niechcenia, no ma się wrażenie, że on idzie do piłki a nie biegnie, to jest dowód tej jego wielkości, jego łatwości gry.
Na szczęście dalszy ciąg tego zajmującego exposé przerwała reklama. Piszę „na szczęście”, bo mieliśmy chwilkę, by raz jeszcze przetrawić, przemyśleć te zachwycające frazy. Ponieważ reklamy w Eurosporcie nie trwają długo, Pan męski filozof po paru chwilach znów pouczał nasze tępe kiepeły kolejnymi mądrościami. Tylko ci na korcie trochę przeszkadzają w odbiorze. Ale nie marudźmy – zawsze można oglądać komentarz Stopy z zamkniętymi oczami!

***Wikipedia poucza: Przodownik chóru w teatrze greckim. Rola koryfeusza łączy się z dytyrambem, gdyż w tej pieśni wyodrębnił się przodownik chóru, intonujący dytyramb, kierujący śpiewem i tańcem.
I czyż pan Karol nie jest jednocześnie śpiewakiem i primabalerinem, który akompaniuje sam sobie śpiewną frazą do własnego tańca, tkanego porywającymi piruetami erudycji.
***Piszę cyfry słownie, bo tak je wymawia pan Stopa.

sobota, 14 stycznia 2012

Panie Domański, czas paskudziarzowi powiedzieć: STOP!

Eurosport. Francuski finał turnieju w Katarze. Gael Monfils..Jo-Wilfried Tonga 6:4, 6:2. 
Przy stanie 5:4 komentator Karol Stopa stwierdza (cytaty na niebiesko): Problemem Gaela jest zdrowie, właściwie, prawdę mówiąc, stan jego kolan. Proszę zobaczyć jak ma on te kolana oklejone. Te kolana są w stanie ruiny. On właściwie, zdaniem lekarzy, już dawno nie powinien grać w tenisa. To tylko jego jakaś niewiarygodna żywotność sprawia, że on funkcjonuje. O to mieli do niego pretensje trenerzy, że właśnie przez taki bezmyślny sposób prowadzenia pojedynków niszczy swoje zdrowie, swoje kolana. Nie wygrywa spotkań szybciej, chociaż powinien to robić i umie to robić. Woli się bawić i przeciągać gry.
Kawałek dalej: Tu koniecznie trzeba powiedzieć o jeszcze jednej ważnej sytuacji. Przy takiej pogodzie jak dzisiejsza (Daucha była deszczowa) ludzie, którzy mają problemy z kolanami tego typu co Monfils, odczuwają ból w tych kolanach ze zdwojoną siłą, bo to są jednak dolegliwości o charakterze reumatycznym. Każdy uprawiający sport, a tenis w szczególności, wie świetnie, że jak pogoda się zmienia to można oszaleć – tak bolą łokcie albo kolana. I może właśnie być może z tego powodu, o którym powiedziałem, jest tak, jak dla mnie przynajmniej, trochę zgaszony, trochę za defensywnie na razie nastawiony. Nie było nic z szaleństwa, z jego skoków, parad.
Potem nasąpił krótki rys historyczny. Tsonga zdobył przewagę nad Monfilsem w zeszłym sezonie, wygrywając kilka ważnych pojedynków. Monfils nawet w tych finałach w których grał, to grał w jakichś małych turniejach, gdzie się mordował ze średniej klasy rywalami, natomiast Tonga od jakiegoś czasu zaczął grać ważne mecze w dużych turniejach. W końcu gra przed Państwem finalista Turnieju Mistrzów w Londynie, człowiek który pokonał Federera w Wimbledonie i tak można by wymieniać i wymieniać. To są już poważne pojedynki, to są także doświadczenia, które procentują. Krótka pauza. Żeby to wszystko zrównoważyć, no to uważam, że właśnie dziś Monfils musi błysnąć tym swoim kortowym szaleństwem. A on jest taki jakiś, jak dla mnie, za spokojny.
Z kolan taka ruina, że grać w tenisa nie powinien, taktyka głupia, bo przeciąga mecze, kolana i łokcie w deszczową pogodę bolą tak, że można oszaleć. I nie dość że kaleka, to jeszcze głupio wybiera peryferyjne turnieje – słowem idiota. Dlatego zawiedziony Stopa całkiem zasadnie oczekuje od Francuza nadpobudliwości, szaleństwa, skoków, parad słowem zachowań, jak na kretyna przystało!
Stopa relacjonował także turniej kobiet w Sydney. Mecz półfinałowy Kvitova–Li Na – bezmyślnie przegadał. A co mówił. Służę przykładem:
Nie słychać za często tych charakterystycznych odgłosów wydawanych przez Czeszkę. Wielu osobom patrzącym na występy Petry Kvitovej bardzo się to nie podoba. Niekiedy to kojarzą z tym co robią na korcie Szarapowa albo Azarenka. No, a to jest pomyłka. Kvitova nie wykrzykuje głośno po każdym odbiciu. To, co czasami słychać po każdej, po takiej piłce efektownie wygranej przez Czeszkę to jest wykrzyczany, krótkim takim wysokim dyszkantem okrzyk czeski „pójć”, czyli czeska wersja „kaman”. Jak się tego słucha w dużym natężeniu, jak ona to często powtarza, to ma się wrażenie, że tenisistka kwiczy na korcie. No i brzmi to rzeczywiście czasami dość śmiesznie. Ale to jest po prostu jej taki okrzyk bojowy. Tyle, że barwa jej głosu, ton jej głosu, jest taki właśnie dziwny, niski, za… zawoł.  eeee  yyy osoby, która wykrzykuje w ten sposób. Zostawmy to wszystko, bo to mniej teraz ważne.
Niestety, nie wszystko da się zostawić. Pewne rzeczy trzeba powiedzieć dosadnie. Na tenisie być może Stopa się zna, ale jako komentator jest trywialnym ignorantem. Jego wybujały egocentryzm owocuje retoryką dorosłego dziecka, tkniętego sklerozą. Dla telewidza owo natrętne bredzenie, ogłupiająca retoryka tetryka jest tym bardziej dokuczliwą upierdliwością, że nieuchronną. Recydywa za parę dni  w relacjach z tenisowego turnieju w Australian Open: Karol Stopa w pełnej krasie –piep… jak potłuczony. Oto, co nas czeka. Niech to szlag!

PS. Witold Domański jest szefem sportu w Eurosporcie.

poniedziałek, 9 stycznia 2012

Polowanie na Muchę

W dodatku GW Duży Format reportaż Wojciecha Staszewskiego Mucha nie gada. Autor chciał sobie porozmawiać z min. sportu a pani Joanna mu wywiadu odmówiła! Skrajna bezczelność – jak śmiała!
Skoro Mucha nie gada, to poczytajmy o czym wytwornie brzęczy dziennikarz Staszewski. Nawet kiedy pisałem teksty pośmiertne, pogrążone w żałobie rodziny i znajomi rozmawiali o bohaterze chętniej niż bliscy minister Muchy. To zgrabne porównanie, oprócz elegancji ma jeszcze jeden walor – jest autowskazówką dla Staszewskiego: trzeba prowadzić higieniczny tryb życia, nie denerwować się, gdy ktoś odmówi wywiadu*, pilnie obserwować czy jakaś lichota mózgu nie paskudzi, słowem – próbować żyć tak długo, by upragnione i wiarygodne informacje o bohaterce wreszcie uzyskać.
Odmową jednak autor się nie zniechęcił, przeciwnie – jak rasowy myśliwy podążył, by samemu szukać tropów. Najpierw dotarł do rodziców pani minister – po konsultacji z córką rozmowy odmówili, a ojciec: rzuca słuchawką. Następnie tropiciel dociera do pierwszego trenera pani minister, bo ta przed laty chciała być karateką. Słyszy odmowną odpowiedź. Ale nie ustępuje: Na moją prośbę Pawliński zawraca się o cofnięcie zakazu rozmów, ale nie dostaje zgody.
Jak każdy dobry myśliwy Staszewski nagonki nie przerywa. Dowiaduje się, że po ukończeniu liceum pani Joanna chciała być aktorką, ale nie zdała egzaminu. Szkoda, że Staszewski nie pisze, od kogo się dowiaduje. Ale może informator poprosił o dyskrecję, bo nie wyobrażam sobie, by autor dał wiarę jakimś prześciekom. Gdy okazało się, że aktorką nie będzie, .Joanna zmienia plany: Wybiera zarządzanie na Uniwersytecie Warszawskim. Kolejny rozmówca autora, profesor tej uczelni Krzysztof Obłój, ocenia swoją studentkę wysoko. Mówi, że często odwiedzała bibliotekę, studiując fachowe periodyki z dziedziny zarządzania. Profesor wymienia tytuły, konkludując: (to była) elita czasopism naukowych w dziedzinie strategii. To, naturalnie, rys pozytywny w sylwetce pani Muchy. Ale czujny Staszewski natychmiast pokazuje jej drugie, już mniej nieskalane oblicze. Ujawnia mianowicie, że studentka Anna Mucha powiła dwóch synów: Stasia rodzi na drugim roku, dwa lub cztery lata później (według różnych źródeł) – drugiego syna, Krzysia. Studiów jednak nie przerywa, dojeżdża z rodzinnego Płońska do Warszawy. Tu znowu odrobina nierzetelności, bo jednak daty narodzin Krzysia reporter ustalić nie zdołał. Jednakowoż to i tak niezwykle cenne informacje i z jaką klasą podane. Żadnych insynuacji, że od młodości rozwiązła, że nieźle musiała balować, że moralnie wątpliwa – przeciwnie: silny charakter, niezłomna wola, by mimo dodatkowej mitręgi studia skończyć. Brawo Staszewski!
Po studiach Joanna Mucha wraz z mężem przeprowadza się do Lublina. Małżonek chce powiększyć prowadzony w Warszawie biznes ale w stolicy wynajem lokali drogi, stąd zmiana adresu firmy. W Lublinie przyszła minister poznaje Janusza Palikota i kontynuuje karierę polityczną. Najpierw bowiem była Unia Wolności (jeszcze w Płońsku), potem Platforma Obywatelska. Wkrótce zostaje szefową Akademii Janusza Palikota. I tu się wobec właściciela Akademii sprzeniewierzyła – zapanowała nad podwładnymi! Przy każdej okazji cały zarząd stał po jej stronie, nie po mojej – opowiada Palikot. – Jak wolałem zrobić spotkanie po świętach, a ona przed świętami – to wszyscy głosowali, że przed świętami. Jak wolałem jednodniowe zajęcia akademii, bo to mniejsze koszty, to wymusili na mnie dwudniowe, tak jak chciała Mucha.
Dalej Staszewski nadstawia mankiet, w który zraniony Januszek kolejne rzewne łzy wylewa. W 2007 roku bowiem, nie bacząc, że w przeszłości pozbawiła go wpływów w jego własnej Akademii, zaproponował jej wysokie miejsce na liście wyborczej… Ale ona wtedy mnie zdradziła – mówi Palikot. – Stwierdziła, że musi zdobyć wyborców moim kosztem. Zaczęły się dosyć wulgarne SMS-y z nieprawdziwymi informacjami, bezpodstawne oskarżenia… Naturalnie Staszewski nie dociska Palikota o jakieś konkrety. I słusznie. Bo (1) to zbyt wiarygodny polityk, żeby mówił nieprawdę, a ponadto (2) – po co powielać kłamliwe insynuacje w poważnej gazecie. Zamiast tego Staszewski ponownie zabiega o rozmowę z minister. Tym razem chce uzyskać odpowiedź wulgarnej zdrajczyni na palikotowe zarzuty. Stara się przez trzy tygodnie – bezskutecznie. Na koniec słyszy od rzecznika: – Ciągle nie ma decyzji. Szkoda – pręgierz już był przygotowany! Szykowała się pasjonująca, publiczna pyskówka! Może nawet medialny spektakl roku – z wodzirejem Staszewskim w centrum.
Dalej – ponownie ustami Palikota – niezłomny Wojciech demaskuje bez litości. W Sejmie pani Mucha natychmiast skonfliktowała się z wszystkimi, jest izolowana, w restauracji żadna posłanka nie chce siadać przy jej stoliku. Z chęcią dosiadają się za to mężczyźni. Poszła plotka, że jest zbliżona z Gawinem. I ponownie tropiciel prawdy Staszewski razi wiarołomną młotem-Palikotem. Raz wszedłem do kawiarenki na Kruczej, ona siedziała z Gawinem i strasznie się zarumieniła. Z pewnością potrafi wykorzystywać zauroczonych nią mężczyzn do swojej kariery. Święte słowa! Życie potwierdziło bowiem niszczycielską siłę powabów pani Joann z całą mocą. Zauroczony nią Gowin tak zgłupiał, że zgodził się zostać ministrem sprawiedliwości! Wkrótce z pewnością wyjdzie na jaw, jak to olśnienie Gowina przyspieszy dalszą karierę demonicznej minister.
Łowca prawdy, choć już samodzielnie, węszyć nie przestaje. Ustala, że Mucha rozwodzi się i porzuca dzieci, zostawiając je w Lublinie z byłym z mężem. I choć dotychczasowe wyniki śledztwa nie pozostawiają wątpliwości, że jest to najoczywistsza prawda, uczciwy Staszewski raz jeszcze żebrze w ministerstwie. Ale: Minister nie daje mi szansy na zweryfikowanie tej informacji – pisze. Wyraźnie cierpi!
Na zakończenie jeszcze pikantny fakcik. Telewizja pokazuje... jak na zaprzysiężenie rządu podwozi ją sportowym samochodem za 300 tys. złotych jej partner, ekonomista Janusz Jankowiak. Tabloidy twierdzą, że kupili razem mieszkanie w Warszawie i że Jankowiak pożyczył jej 100 tys. zł.  Cyniczne wyrachowanie Muchy obnażone bezdyskusyjnie, kalkulować potrafi bezbłędnie – zamiast durnego woli bogatego.  Moralna nędza.
*
Pismak szmatławca nigdy nie oddziela spraw prywatnych od służbowych, zawodowych. Kleci teksty żerując na insynuacji, plotce, rynsztokowych przeciekach. Wojciech Staszewski, haniebnie mszcząc się za odmowę wywiadu, dopuścił się takiego właśnie procederu. Obsadzając się w roli brukowego grafomana. Nie chce rozmawiać to Cię obsmaruję, opluskwię, w błocie utytłam. I jak założył tak zrobił.

* Minister Joanna Mucha wkrótce po nominacji udzieliła obszernego wywiadu głównemu wydaniu Gazety Wyborczej.

środa, 4 stycznia 2012

Piękny turniej głupio rozgrywany i partaniną komentowany

W  Turnieju Czterech Skoczni obowiązuje tzw. System KO. W konkursie zasadniczym 50 zawodników rywalizuje parami: 1 z 50, 2 z 49… itd. Do końcowej rundy awansuje 25. zwycięzców i 5. najlepszych spośród przegranych. W 1. konkursie w Garmisch-Partenkirchen przegrani z miejsc 6-9 mieli lepsze noty niż zwycięzcy z lokat 22-25. A 6. przegrany (pierwszy, który odpadł) w normalnym konkursie zająłby 20 miejsce po 1. serii! Co dawałoby mu 11 punktów do klasyfikacji Pucharu Świata – z ewentualną awansu w drugiej serii. Tymczasem nie zdobył żadnego.
W 3. konkursie (Innsbruck) prawie identyczna anomalia. Z tym, że tu aż 5. spośród przegranych  (miejsca 6–10) uzyskało lepszy wynik i odpadło, zaś 6. zająłby po 1. serii tym razem 21 miejsce – gdyby, po prostu, obowiązywała normalna klasyfikacja, tzn. wg uzyskanych wyników.
Czyli ten system rozgrywania turnieju powoduje, że zawodnicy osiągający gorszy wynik ogrywają lepszych. Ze sportowego punktu widzenia jest to czysty idiotyzm. Dlaczego więc trwa sobie w najlepsze już wiele lat. Jedna z przyczyn jest oczywista. Narciarskie środowisko dziennikarzy zajmujących się skokami to w większości profesjonalne eunuchy. Fachowej wiedzy na temat dyscypliny mają najwyżej 0,1% – relację wypełnia pusta gadanina i miliony informacji-śmieci o przeszłych wynikach. I to wszystko na tle skaczących zawodników –potem jeszcze kasa i inkasa – to wszystko. Żadnych większych zawodowych ambicji u nich nie widać. A mówić o jakiejś  misji, czy powołaniu to się po prostu narazić na kpiny. To jest główny powód, że udokumentowana tu anomalia trwa w najlepsze! Pytam po raz n-ty: kto ma takie nonsensy dostrzec i opisać, kto kształtować opinię publiczną, by wywierać naciski na bezmyślność działaczy. No, kto jeśli nie dziennikarze, zwłaszcza telewizyjni? Ruszcie się impotenci – czas na jakąś viagrę!
Tegoroczny TCS wszystkie te felery i latami narosłe naleciałości komentatorów spektakularnie potwierdza po raz kolejny. Markowi Rudzińskiemu (Eurosport) usta się nie zamykają ani na chwilę. Zwracam raz jeszcze uwagę: ten człowiek jest chory i trzeba mu pomóc, bo zagada się na śmierć! Tak dużo i tak głupio (bo niepotrzebnie) mówi jeszcze tylko werbalna katiusza, plująca od lat ogniem ciągłym w czasie relacji z koszykówki  NBA – czyliaWojciech Michałowicz ze stacji Canal+Sport).
Nielepszy Sebastian Szczęsny z TVP Sport. Chaotyczny, zdekoncentrowany, co ślina na język przyniesie, to leci na antenę, słowem – chaos zupełny. W Innsbrucku komentował z nim Apoloniusz Tajner. Szczęsny prezesa PZN do głosu dopuszczał rzadko i na krótko. Rażąco to ilustrowała powtórka (slow motion) po znakomitym skoku Kamila Stocha w 1-szej serii. Idealne ujęcie momentu odbicia i dalsza faza lotu zostały ubabrane bezmyślnym klektaniem dziobem podnieconego jak sztubak Sebastianka. Naucz się dzieciaku, że skoro masz u boku mądrzejszego  od siebie fachowca to daj mu dojść do słowa, będzie szansa usłyszeć kilka zdań fachowego komentarza. Byłaby to choć chwilowa odtrutka od Twoich treli-moreli i retoryki na poziomie przedszkola.
Naturalnie na temat skandalicznego faworyzowania zawodników Austrii  – tym razem głównie kosztem Stocha i Daiki Ito Szczęsny także się nie zająknął.  A przecież gdy skakali Schlienezauer, Morgenstern albo Kofler czekano na optymalne warunki, a poważnie zagrażającym im Polakowi i Japończykowi nakazano skakać w bardzo niekorzystnych warunkach, jawnie ich przy tym krzywdząc. Podrasowany, nieszczęsny gołowąs pewnie tego w ogóle nie zauważył, a pan Prezes na szefów międzynarodowej federacji złego słowa nie powie. Po co zadrażniać – może kiedyś przygarną?
Czekamy na czwarty, kończący imprezę konkurs w Bischofshofen. Ciekawe ilu tam gorszych skoczków debilny system awansuje kosztem lepszych? Bo co do komentatorów sprawa jasna. Niemądry sposób selecji już dawno temu wyłonił  gorszych i to na wiele jeszcze lat.

Obserwatorzy

O mnie

Warszawa, Poland
Kibic sportowy