czwartek, 30 sierpnia 2012

Do jakich odbiorców mówią komentatorzy piłkarscy?

Nawiązując do wpisu z 27.08. przytaczam rozmówkę Marcina Rosłonia z Przemysławem Rudzkim, komentatorów meczu Chelsea–Reading 4:2 (1:2). Powód prosty: obrazuje przypadłość typową dla większości komentatorów.
W drugiej połowie meczu przy linii boiska widać na ekranie gotowego do gry rezerwowego Oscara (nowopozyskany przez Chelsea brazylijski pomocnik). Będzie zmiana. Procedurę rozpoczynają… komentatorzy.
M.R.aOscar – jego za moment zobaczymy na boisku. Ciekawe kogo zastąpi? W poprzednim meczu, w tym swoim debiucie, wszedł za Hazarda więc wymienili się nowi zawodnicy. (a gra się toczy)
P.R.eJednak dobrze czuje się w tym meczu Hazard. Nie wiem czy w przypadku kiedy Mancini tak bardzo chce teraz wspomóc ofensywę, jeszcze tutaj podnieść walory ofensywne, czy będzie zdecydowany na ściągnięcie 21-letniego Belga. (a gra się toczy)
M.R.aMoże Johna Obiego Mikela zdejmie z boiska, dochodząc do wniosku(a gra się toczy)
P.R.eże bronienie się nie ma sensu(a gra się toczy)
M.R.aBronienie się dwoma defensywnymi pomocnikami nie jest w tej sytuacji jednak potrzebne. (gra wciąż się toczy) A jednak Romero.
Celowali, celowali i… kulą w płot. Naturalnie należało wykazać odrobinę cierpliwości, chwilkę poczekać. Zmiana trwa przecież ok. 30 sekund, można zatem przedstawić wchodzącego, krótko skomentować roszadę w składzie itd. Czyli postąpić adekwatnie do zaistniałej sytuacji. Tylko że to przymioty komentatorów inteligentnych, szanujących telewidzów. A takich, komentujących futbol, ani w tej ani w  innych stacjach nie uświadczysz.
*
W TVP1 mecz o Superpuchar Hiszpanii Real–Barcelona komentowali Maciej Iwański i Andrzej Juskowiak.

Ilość ich opinii i ocen w 1. połowie:
M.I.a88 krótszych i 6 dłuższych = 94
A.J.g57 krótszych i 1 dłuższa    = 58

Razem: 152

Ilość ich komentarzy w 2. połowie:
M.I.a71 krótszych i 4 dłuższe = 75
A.J.g48 krótszych

Razem: 123

Ilość komentarzy całym meczu:

275

Ponad 3 na 1. minutę meczu!


W nocy przyśniły mi się dwa osiołki, które oglądały to spotkanie. Łebki mieli nieduże, uszki króciutkie – ot, zwykłe ośle wyrostki. Śledzili mecz z wyłączoną fonią. Cisza ta zaniepokoiła mamę-oślicę. Przyszła więc z sąsiedniego pomieszczenia i… – uspokojona już – zapytała:
aDlaczego, chłopcy, oglądacie mecz  w takiej ciszy?
aMamo, bo ci komentatorzy mówią do jakichś bardzo głupich zwierzątek!
Mamuśka uśmiechnęła się i wychodząc mruknęła: mądre dzieciaczki!

wtorek, 28 sierpnia 2012

Kto w Legii ma pecha i komplikuje sobie życie, wystawiając się do wiatru?

Dziś trochę nie „w temacie” tego blogu, ale w kwestii aktualnej – jak najbardziej. Okazuje się, że pomocnik Legii Ivica Vrdoljak nie zagra z norweskim Rosenbergiem w meczu decydującym o awansie warszawskiego klubu do fazy grupowej Ligi Europy powód: kontuzja, czyli pech.

Przed kilkunastoma dniami, we wcześniejszej fazie eliminacji, Legia grała z Ried (Austria). W I. połowie Vrdoljak otrzymał żółtą kartkę a ponieważ po przerwie też grał nieczysto i faulował – aż się prosiło o zdjęcie go z boiska, czego jednak trener Urban nie uczynił. Miał pecha bo Chorwat otrzymał czerwoną kartkę, co „z automatu” wykluczało go z gry w następnym meczu – czyli ze spotkania z Rosenbergiem (1:1) w Warszawie. Zresztą wtedy po raz drugi Urban miał pecha: dokonał zmiany napastnika za napastnika, po której przeciwnik zdobył bramkę!
W ostatnią niedzielę Vrdoljak wystąpił w polskiej lidze z Bełchatowem (2:0 dla Legii). Ok. 70 minuty zarówno on, jak i drugi defensywny pomocnik Gol „oddychali już rękawami” co było powodem, że Legia, choć prowadziła 2:0, wyraźnie traciła kontrolę w środku boiska. Jan Urban zaś dokonał zmiany… napastnika za napastnika, a obu „podgotowanym” pozwolił grać dalej. Efekt: trzeci pech trenera – Vrdoljak doznał urazu i ponownie z Rosenbergiem nie zagra.
W GW Stołecznej tytuł: Największy pechowiec Legii i niżej, w podtytule To ogromna strata dla drużyny Jana Urbana. W tekście zaś trener mówi m.in.: Gdyby mógł grać, to na pewno bym go wystawił… I dalej: Z Ivicą w składzie nasza gra byłaby bardziej uporządkowana. Potem jeszcze: liczyłem na niego w rewanżu, by wreszcie „przejechać” się po zawodniku definitywnie: Skomplikował mi życie przed pierwszym meczem, kiedy dostał czerwoną kartkę, a teraz załatwił się do końca. Wniosek: pech i nieodpowiedzialność piłkarza… ale czy tylko? Bo wystarczyło przecież w obu przypadkach wycofać piłkarza z boiska – przesłanki były! Wówczas gracza nie dopadłoby złowrogie fatum a trener mógłby oszczędzić sobie publicznego wytykania 29-letniemu graczowi niedojrzałości.
Oglądałem owe trzy mecze w towarzystwie 2–3 kolegów. Stwierdziliśmy zgodnie: zarówno trafnego czytania gry, jak i wyczucia czy intuicji, trenerowi Janowi Urbanowi zabrakło – stąd dokonywanie zmian niewłaściwych lub zaniechanie wskazanych. I nie były to bynajmniej precedensy! Stąd wniosek, że Jan Urban nie zawsze pomaga swojej drużynie w czasie meczu, a to poważny mankament w tej profesji.

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Kawiarniane fetorki

Premier League: Chelsea–Reading 4:2 (1:2). Komentowali: Marcin Rosłoń i Przemysław Rudzki. Obiecałem pocytować pana Przemysława więc to robię. Przytoczone fragmenty pochodzą z pierwszych kilkunastu minut 2. połowy meczu (po pierwszej Reading prowadził 2:1).
P.R.aTrudno powiedzieć, co działo się w szatni The Blues, ale myślę, że dużo większy spokój panował w tej, w której zasiedli piłkarze The Royals, trenera McDermotta. Myślę także, że Roberto Di Mateo nie jest szkoleniowcem, który stosuje metodę „na huki”, bo wie, że w ten sposób nie dotrze do doświadczonych piłkarzy. Oni wiedzą, że nawalili i co mają grać w drugiej połowie.
Trener wie, co wiedzą zawodnicy, a Rudzki wie, że oni o tym wiedzą. Klasyczny bełkot rodem z brukowca (nomen omen zresztą – to fakt!).
Ale po co w ogóle te głupie domysły, co odzieje się w szatni i o czym tam trener mówił. I po co delikwent porusza temat, skoro nic o nim nie wie i nie będzie wiedział?
P.R.aPiłkarze The Blues nie przegrali w 33 ostatnich meczach z beniaminkami. W 2001 roku przegrali 0:1 z Charlton. To jest ostatnia porażka z zespołem, który świeżo awansował do Premier League.
Hienka wywęszyła gdzieś medialną 11-letnią padlinkę i podrzuciła nam do posmakowania. Panie Rudzki takimi świeżutkimi, aromatycznymi „smaczkami-ńjusami” proszę się delektować prywatnie, we własnym zakresie, albo z kolegą!
P.R.aRamirez, dobre dośrodkowanie.
Okazuje się to całkowitym kłamstwem, bo zagranie trafiło wprost na głowę przeciwnika, a kolegów Ramireza w pobliżu nie było! Piłka jeszcze leciała, a Rudzki już przesądził o jakości zagrania. Cytuję to dlatego, że u prawie wszystkich komentatorów, nagminnie słyszy się takie przedwczesne oceny. Pytam: dlaczego człowieku komentujesz fakty nim się zakończą, w czasie ich trwania? Po jaką cholerę klektasz dziobem i w dodatku często łżesz, jak najęty. Podobnie jest z innym zagraniem. Akcja jeszcze trwa, piłka w powietrzu a narwaniec już się wydziera: nie ma spalonego! By za chwilę dodać: a jednak podniesiona chorągiewka sędziego. Pytam ponownie: po co, po co wyskakujesz z tymi prognozami! Poczekaj, to kwestia ułamka sekundy i będziesz wiedział – na pewno! A jeżeli już palniesz głupotę to chociaż powiedz potem przepraszam. Cywilizowani ludzie używają czasem tego terminu.
Pisałem już, że jeden komentator w zupełności wystarczy. Choćby po to, by telewidzom oszczędzono takich np. rozmówek:
P.R.aTo co się może najbardziej podobać w grze Reading to jest zero kompleksów. Właściwie bardzo odważnie wyszli na to spotkanie z Chelsea. Podobnie zresztą jak z Wolverhampton. West Ham także wygrał swoje pierwsze spotkanie. No więc zespoły beniaminków pokazują, że nie chcą być tylko tłem dla całej stawki Premier League. Przypomnijmy tylko, że w czasie swojej ostatniej przygody z angielską elitą Królewscy zanotowali 13 porażek, no i to też przyczyniło się do tego, że pożegnali się z Premier League. Teraz chcą zacząć z wysokiego C.
M.R.aNo i pierwszy sezon był bardzo dobry po awansie, 8 miejsce w tabeli. Ale już następny nie. To właśnie potwierdza tę teorię, że czasami życie drugoroczniaka jest znacznie bardziej wymagające od tego entuzjazmu beniaminka, kiedy, kiedy jednak niesiony falą entuzjazmu utrzymuje się na najwyższym poziomie rozgrywek.
P.R.aZresztą potwierdzanie to jeden z trudniejszych elementów w sporcie. To samo tyczy się mistrza, mistrzów Anglii. W tym sezonie też będzie miał na pewno dużo trudniej. Wszyscy grają w myśl zasady „bij mistrza” i nikt już nie potraktuje Manchesteru City niepoważnie, jako takiego tworu zbudowanego tylko i wyłącznie z pieniędzy, ale jako poważny zespół i kandydata numer jeden do mistrzostwa. Tak to trzeba określić.
Czy kiedyś jakiś beniaminek chciał być tylko tłem? Po co ten wyświechtany frazes. I, oczywiście sęp medialny znów poczuł znajomy odorek. Pomińmy już milczeniem owe bufoniaste przygody z angielską elitą. Natomiast, co kogo obchodzi, ile razy 4 lata temu Reading wygrał, czy ile razy przegrał, albo zremisował!
W tym momencie wtrąca się kolega, który – nie wiadomo czym niesiony – popisuje się pasjonującym i niezwykle zgrabnym stylistycznie wywodem o drugoroczniakach. Dialog kontynuuje Rudzki, który objawia, że Manchesteru City dopiero w tym sezonie nikt nie będzie lekceważył jako tworu zbudowanego tylko i wyłącznie z pieniędzy. Po takim dictum polemika jest zbędna – jak z każdą głupotą. Tak to trzeba określić a nazwisko Przemysław Rudzki skreślić z listy ludzi rozsądnych, jeśli ktokolwiek je tam w ogóle wpisał.
Dodać trzeba, że cytowane teksty to kropla w morzu bezustannej paplaniny i kalekich rozmówek obojga komentatorów. To tylko fragmenty z ok. 10-ciu minut meczu. W pozostałych 80. jest podobnie: telewidz najczęściej jedno widzi, drugie słyszy. Jak to przeszkadza oglądać, jak paskudzi każdą relację, jak denerwuje i rozdrażnia – rozsądni ludzie wiedzą. Komentatorzy na ogół nie. Wniosek prosty – potwierdzanie zbyteczne.
Na zakończenie przytoczę ponownie, lekko kontrowersyjną ale tu pasującą jak ulał, dykteryjkę aktora Krzysztofa Kowalewskiego.
Facet wchodzi do kawiarni. Jest prawie pusta, za to smród gorszy, niż przy pełnej frekwencji. W końcu lokalu, pod ścianą, siedzi przy stoliku jedyny na sali gość. Obok jego krzesła leży świeża kupa. Wchodzący podchodzi i pyta:
– To Pan się tu zesrał?
– Tak, a o co chodzi?

Nie zdziwiłbym się specjalnie, gdyby okazało się, że ten jedyny gość kawiarni miał na głowie słuchawki z mikrofonem.

piątek, 24 sierpnia 2012

Onuce bezsensów

Zapytano żołnierza:
– Co czujesz, jak kamasze zzujesz?
– Ulgę i onuce – szczerze odparł wojak.

Dziś będzie znowu o złych praktykach w relacjach telewizyjnych „na żywo”.  Przypomnę, choć to truizm: komentujący powinien dokonywać selekcji boiskowych zdarzeń: opiniować te które są tego warte – duperelne ignorować. W przeciwnym razie: (1) wartość merytoryczna oraz poziom przekazu dołuje, relacja (2) jest przegadana a te mankamenty przeszkadzają w oglądaniu (3). Niby oczywistości, ale dla wielu „w obejmach” to ziemia nieznana.  Najlepszym przykładem są tu  transmisje z meczów Ekstraklasy SA   w Canal+Sport zwłaszcza. Pisałem już o tym, ale skoro recydywa trwa w najlepsze...
Po co do kalekich zagrań, nieporadnych przerzutów czy podań powodujących dziesiątki strat piłki, ostrzeliwania płotu zamiast bramki,  słowem po co do takich obciachów i tandety dorabiać ideologię, filozofować, snuć uogólnienia itd. Listę takich mądrali otwierają u mnie Rafałowie Wolski i Dębiński – ci z byle g….  potrafią wygenerować bigosik palce lizać!. Wolski przechodzi samego siebie zwłaszcza gdy komentuje ligę hiszpańską.  Uniesienie, wprost ogień w głosie i niezmącone przekonanie, że to oryginalne, mądre i odkrywcze. Jakże się biedak myli, jakże żałośnie brzmi ta jego wydumana retoryka! W ogóle lepiej dla obu, by zajęli się meczem. Kto przy piłce, czy jest rożny, czy od bramki, czyj aut itp. To samo radziłbym Grzegorzowi Milko(ce?), Przemysławowi Rudzkiemu*, Krzysztofowi Marciniakowi, Robertowi Skrzyńskiemu i innym. Naprawdę ograniczcie do minimum różne przesłania od siebie, własne przemyślenia, opinie, oceny –  są one prawie zawsze nieoryginalne, nieciekawe, mało mądre. Nie każdy przecież ma zdolności do trafnych analiz czy podsumowań albo uogólnień. A i materia w intelekt uboga, bo to sport arcyprosty! Nadmierne zagięcie, napinka, nierzadko euforia, granicząca z histerią, rażą wtedy szczególnie! I gadanina rośnie lawinowo.
Na domiar złego obok „głównego” mówcy siedzi zawsze kolega, najczęściej były piłkarz, i on też swoje dodać musi, albo zdublować przedmówcę. Np. – to bardzo częste – piłka jest już na drugiej połowie bojska (tak nazywa zieloną murawę jeden z „byłych”, Jerzy Brzęczek) a „leci” powtórka zdarzenia opisanego już przez poprzednika – dotyczy to nierzadko zagrań, które powinno się raczej miłosiernie przemilczeć, niż je mutować. „Rzucają się w uszy” także ich poważniejsze przywary: fachowości do relacji wnoszą niewiele, mówią natomiast niechlujnie, językiem ułomnym. Wystarczy posłuchać Kazimierza Węgrzyna, który w dorosłym wieku przechodzi szczególną mutację: porzuca ludzką artykulację homo sapiens na rzecz szczekania (homo canis?), przyswoić bełkocik Grzegorza Mielczarskiego, zaobserwować smutną metamorfozę, dziś już „obrosłego w piórka" Tomasza Wieszczyckiego, niegdyś powściągliwego i rozsądnego a teraz gadającego bez opamiętania – by dostrzec jak kumuluje się miernota boiskowa ze sprawozdawczą.
W tym kontekście fakt, że do każdego meczu stacja zatrudnia dwóch komentatorów jest dla mnie jako abonenta absurdalny a znaleźć jakiekolwiek logiczne uzasadnienie takich praktyk – mission impossible. Mecz piłkarski to nie lekkoatletyczna Diamentowa Liga! – singiel wystarczyłby w zupełności. Dodać trzeba, że obaj panowie dość często wdają się w kolesiowskie dialogi, zwracają się bezpośrednio do siebie, kontynuują wątki zaczęte przez kolegę, zadają sobie pytania – o poziomie tej paplaniny szkoda słów! Natomiast porcja niepotrzebnego gadulstwa rośnie. Niewątpliwie ten kto chce w Canal+Sport obejrzeć mecz Ekstraklasy SA musi mieć anielską cierpliwość, graniczącą z masochizmem.
Czy w Canal+Sport** znajdzie się ktoś, kto te felery dostrzeże i zareaguje? Oszczędzając można przecież jednocześnie znacząco poprawić jakość oferty! A przy okazji zdjąć te buciory złych praktyk oraz odwinąć i wyrzucić mało aromatyczne onuce-anomalie. Wtedy, my telewidzowie odczujemy ulgę i ozdrowieńczy przypływ świeżego powietrza.

**aJego niedługo trochę pocytuję!
**aNa stronie Newsweek.pl zdjęcia komentatorów Canal+Sport.  Nie wiedziałem, że tym gronie jest także znakomity aktor. Chodzi o Andrzeja Twarowskiego, który – jak pokazuje jedno ze zdjęć – genialnie wcielił się w Rafała Dębińskiego. Na innej fotce pan Andrzej już w kreacji własnej, choć błędnie podpisanej. Pokazuje tu siebie jako skromnego sympatycznego człowieka. I znów świetnie zagrane! Zupełnie nie przypomina on tego zarozumialca i histeryka w transmisjach z Premier League. Np. Rooneeeeeeeeeeeeey! Serdecznie pozdrawiam. Odpinając pas!

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Rafał Hiena Nahorny i inne Sępy

W kilku krajach Europy, m.in. w Polsce, rozpoczęły się już rozgrywki piłkarskie sezonu 2012/2013. I… wróciło stare. Dziś chciałbym opisać jedną z najczęściej pojawiających się i wielce dokuczliwą zarazę, która infekuje wiele piłkarskich relacji telewizyjnych: to syndrom hieny i sępa. Jak wiadomo podstawowym pożywieniem tych osobników jest padlina. Zjadając rozkładające się zwłoki padłych zwierząt spełniają „przy okazji” bardzo ważną rolę: zapobiegają bowiem rozprzestrzenianiu się w przyrodzie rozmaitych chorób czy epidemii.
Dopatrzyłem się także ich ludzkich odpowiedników – to wielu bohaterów tego blogu. Głównym pożywieniem tych panów, czymś co ich napędza, inspiruje jest medialna padlina, czyli fakty i fakciki, które już zaistniały, przebrzmiały i na zawsze wydawałoby się, odeszły w przeszłość. Niestety, złuda to jedynie. Prostackie, często ordynarne i obrzydliwe ploty, cytaty oczywistych frazesów, niemądrych wypowiedzi prasowych i telewizyjnych, bezrozumne  statystyki, szmirowate „smaczki” z życiorysów i karier trenerów albo zawodników, jednym słowem smrodliwa tandeta medialnych zdarzeń przeszłych   – to są dla nich codzienne dania główne z deserem i przystawkami. Ale hiena czy sęp zjadają te paskudzctwa, żeby żyć  – tamci by je zwrócić! I to jest ta zasadnicza różnica!
Czołowym przedstawicielem tego gatunku jest niewątpliwie smakosz wybitny – Rafał Nahorny. Raczej nielot, zatem hiena! Przed każdym meczem ma pełne usta tych specyfików*. A potem z zajadłą ekspresją, zawziętością, samozaparciem, biglem, wigorem, rozmachem, – z konsekwencją buldoga, mlaskając, czkając, glamiąc, szpik wysysając, śliniąc się i oblizując – pobudzony jak sztubak przeżuwa i wydala z siebie te nie strawione, zleżałe, cuchnące kawałki. Kiedyś naliczyłem mu 150 takich „kulinariów” w czasie jednego meczu ligi angielskiej!
Pytam podczas prawie każdej jego relacji z Premier League: Po co się tego nażarłeś i dlaczego tym publicznie w nasze uszy wymiotujesz? Kto i kiedy powstrzyma te Twoje fetorne „pawie”. Patrz, tu dzieje się atrakcyjna, porywająca rzeczywistość, smakowita piłkarska aktualność, strawa to świeżutka i pachnąca, możesz jej skosztować, rozsmakować się nią i nasycić. Dlaczego tego nie zauważasz? Dlaczego przez tyle lat wpieprzasz to mniej czy bardziej, ale przecież cuchnące ścierwo, często jest ono w stanie rozkładu,  łażą po nim robale, czasem truchło już nie leży – właśnie zaczęło pełzać. A Ty te obrzydlistwa przeżuwasz i haftujesz nimi w przekonaniu, że zadziwiasz telewidzów. No, to mnie tak właśnie zadziwiasz i zachwycasz! Ilu widzów podobnie? Jak myślisz?
To jest niepojęte, że tak bezmyślnie i nieinteligentnie (a przy tym tak bezkarnie!) można babrać wspaniałe widowiska sportowe. Rusz tyłek Tomaszu Smokowski – jesteś przecież jego przełożonym. Pokaż, że masz choćby mini-jądra. Jak Ci zanikły załatw jakiś przeszczep, choćby jednej kulki, niech będzie nawet zwisła, byleby coś Ci tam dyndało, byleś tylko jakoś zadziałał. Spróbuj może Nahornego lekko przymknąć – może byłaby to przestroga dla innych Twoich  podwładnych. Bo masz w swojej stołówce podobnych do łasucha Rafała koneserów zdrowej żywności, np: Leszka Orłowskiego (liga hiszpańska), Grzegorza Milkę i Tomasza Lipińskiego (liga włoska).
Dyrektorowi Polsatu Sport Marianowi Kmicie też warto przypomnieć, że stołują się u niego takie łasuchy jak Grzegorz Michalewski (także hiena szczególna) czy Cezary Kowalski (sęp, który porcjuje dziobem padlinkę nieco świeższą).
Naturalnie nietaktem byłoby pominięcie tutaj dyrektora sportowego TVP konesera-łakomczucha – sępa-nielota i hienę, nieco już wyleniałych, w jednym – Włodzimierza Szaranowicza (swoja drogą, ten typ to pasuje do każdej telewizyjnej anomalii).
Powtórzę: hiena i sęp to bardzo pożyteczne osobniki – ale te zwierzęce, naturalnie!
 
*aMecz 1. kolejki Premier League Arsenal–Sunderland (b. dobrze poukładana drużyna) był tego kolejnym przykładem.

czwartek, 16 sierpnia 2012

Mamy was po dziurki w nosie!

W mediach dokonuje się bilansu naszych występów olimpijskich. Opinii i ocen co niemiara, wątków i aspektów istne zatrzęsienie. Zwykle krytycznych: polski sport dołuje. No, ale skoro tak, to dlaczego reprezentowała nas tak liczna grupa sportowców, przeszło 200 i podobna liczba osób towarzyszących. O tej anomalii pisze się raczej rzadko. A przecież wyniki np. pływaków, kajakarzy, wioślarzy czy niektórych lekkoatletów wyraźnie wskazują, że wysłano ich zupełnie niepotrzebnie. Gołym okiem widać tu syndrom sportowego nepotyzmu. Najrozmaitsze układziki, powiązania towarzyskie, znajomości w centrali – im więcej przepchnie się na imprezę „swoich”, tym więcej „na krzywy ryj” pojedzie działaczy. I naturalnie: trenerów, masażystów, lekarzy, sędziów, psychologów itp. Jednym słowem wygląda na to, że i na tym obszarze działa jakaś organizacja w rodzaju  Polskiego Sportu Ludowego.
*
Nie doczekałem się także w mediach oceny pracy komentatorów TVP Sport. Żaden dziennikarz sportowy nie chce o nich mówić i pisać. Czyżby zostali przez kolegów po fachu niezauważeni, pominięci, ignorowani? Wolne żarty – tamci ślepi wszak nie są! Ale… To jest przecież towarzystwo wzajemnej adoracji. Przyjrzyjmy się tej pajęczynce.
Przemysław Rudzki, dziennikarz sportowy Faktu, dorabia w Canal+Sport; Michał Kołodziejczyk jest na etacie w Rzeczpospolitej a fuchy dostaje z TVP Sport; Żelisław Żeżyński pracuje w Canal+Sport a dorabia w PS – albo odwrotnie, Przemysław Iwańczyk tyra w Wyborczej i jednocześnie „pozyskuje korzyść” w Polsacie Sport; Leszek Orłowski na co dzień w Piłce Nożnej a na cotydzień w Canal+Sport (tylko tyle włókienek i nici tej sieci akurat pamiętam, o innych podobnych pewnie nie wiem). Cała ta medialna paczka kilka razy w roku spotyka się także na meczach piłkarskich z przedstawicielami innych profesji. Nietrudno zgadnąć, że po zawodach tradycyjna imprezka, kolejne toasty i buźki integracyjne, itd. Grupa więc funkcjonuje na zasadzie medialnej mafii, w skrócie medioso. Zasada o sobie tylko dobrze, albo ani słowa to ich swoista, niepisana omertà. Dlatego mowa o profesjonalnej rzetelności i przyzwoitości – nie wspominając o dziennikarskiej powinności czy, pardon, powołaniu – byłaby tutaj żenującą naiwnością. A przecież niektóre mecze lekkoatletów czy siatkarzy oglądały przed telewizorami miliony ludzi i to już jest zjawisko społeczne, wykraczające poza sport. Nie jest bez znaczenia zatem sposób kontaktowania się z tak ogromną widownią. W tym kontekście poziom delikwentów ze słuchawkami i ich retoryka, czyli to czego musieli telewidzowie przez wiele godzin wysłuchiwać powinno zostać rzetelnie ocenione i zaopiniowane. Oczywiście od środowiska tak przeżartego kolesiostwem oczekiwać tego nie można.
*
Sporadycznie komentatorów oceniają inni – np. ostatnio Daniel Olbrychski. Mówił on o zachowaniu polskich „kibiców” w czasie meczu siatkarzy z Rosją na I.O. w Londynie. Te haniebne gwizdy polonijnej widowni musiały jednoczyć przeciwko polskiej drużynie miłośników siatkówki na całym świecie, tak jak mobilizowały zdrową złość znakomitych Rosjan. Myślę, że świetni polscy sportowcy byli takim „dopingiem” speszeni i zawstydzeni. Nie gra się wtedy lepiej. Wiedzą to wszyscy, którzy uprawiali sport. Nie wiedzieli tego tylko komentatorzy TVP. Poza tym, swoim nieznośnym gadulstwem przeszkadzali w oglądaniu. I dalej: Komentator, zdaje się pan Dębowski (on bez wątpienia!) wcielił się w prowodyra tej gawiedzi. Przy każdym buczeniu i gwizdach wzruszony łkał: «biało-czerwono na trybunach». A moim gościom i mnie przed telewizorem było czerwono ze wstydu. I nie gra naszych chłopców była tego powodem.
W czasie olimpijskich relacji wspomniany szowinizm, a także liczne potknięcia językowe, oraz zwykłe głupstwa, obok wspomnianego Piotra Dębowskiego, były również udziałem innych, z dyrektorem sportowym TVP Włodzimierzem Szaranowiczem, Dariuszem Szpakowskim, Jackiem Jońcą na czele. W Eurosporcie lekkoatletykę komentuje Janusz Rozum. Powściągliwie i profesjonalnie. Odnosi się wrażenie, graniczące z pewnością, że pan Janusz ma więcej w nazwisku, niż razem wzięta, wspomniana czwórka w głowach.
*
Pisałem już o tym i powtórzę raz jeszcze: poziom komentatorów sportowych, zwłaszcza w relacjach „na żywo” z roku na rok dramatycznie się obniża. Ich prostacka retoryka, pokraczny język, bijący w uszy narcyzm, dokuczliwa hałaśliwość i niezmierzone, wszechogarniające gadulstwo to dla kibica upierdliwa codzienność. Gdy dodać do tego ich prymitywne, szowinistyczne kibolstwo demonstrowane w międzynarodowych spotkaniach Polaków, oglądanie sportu w telewizji staje się przeżyciem traumatycznym. Kto i kiedy to zauważy, kto i kiedy uwolni nas od tych bezczelnych, impertynenckich, chamowatych medialnych terrorystów?

piątek, 10 sierpnia 2012

Czas na szkółki dla szkoleniowców!

W III. rundzie eliminacji do Ligi Europy Legia pokonała austriacki SV Ried i w IV. zagra o fazę grupową. Po 1:2 na wyjeździe, wygrała u siebie 3:1. Po meczu trener Urban powiedział:
Moim skromnym zdaniem, zagraliśmy bardzo dobrze. Stworzyliśmy wiele składnych akcji i strzelaliśmy gole. Szkoda tylko, że na własne życzenie skomplikowaliśmy sobie sytuację w ostatnich minutach.
Czy Legia zagrała bardzo dobrze, czy jedynie dość poprawnie można dyskutować – moim zdaniem grę swej drużyny trener przeszacował.  Ale to mniej istotne – najważniejsze, że awansowała.
Natomiast zdumiewa druga część wypowiedzi Urbana, że na własne życzenie itd. Otóż w 59 min przy wyniku 2:0 trener dokonał zmiany: za Łukasika* wszedł Gol. Na boisku pozostał zaś Vrdoljak, który miał już żółtą kartkę i dalej faulował. Dlatego to jego trzeba było wycofać z gry, tym bardziej, że niedawno miał przerwę w treningach bo był kontuzjowany. Przy stanie 3:0 stało się: Chorwat sfaulował, dostał 2. żółtą kartkę i Legia musiała przez ponad 20 minut grać w „10”. Austriacy strzelili bramkę i rozpoczęła się nerwówka – następny gol Polaków eliminował. Brakowało niewiele: tuż przed końcem meczu rachityczny blondynek  z obozu „wrogów" spudłował głową z paru metrów. Zatem nie na własne życzenie skomplikowaliśmy sobie sytuację w ostatnich minutach tylko z powodu bezmyślności swego trenera przez kilkanaście minut zawodnicy poddani byli sporemu stresowi, niepotrzebnie stracili trochę zdrowia i nerwów – o kibicach nie mówiąc.
Gdy przypomnieć jak poprzedni trener Maciej Skorża asekurancką, wręcz tchórzliwą pseudotaktyką przegrał z kretesem mistrzostwo Polski – można sentencjonalnie stwierdzić: biedna ta Legia.
Jeszcze jedno: Jacek Magiera jako II. trener czy też asystent pracuje w klubie od 20 grudnia 2006 r. Przetrwał Dariusza Wdowczyka, Jacka Zielińskiego, Jana Urbana, Stefana Białasa, Macieja Skorżęobecnie ponownie jest przy Urbanie. Taki dobry doradca, czy raczej człowiek spolegliwy, gumowy, bez inicjatywy – więc wygodny. Może warto, by dyr. sportowy zareagował, bo takie błędy, jak opisany wyżej, sztab szkoleniowy Legii po prostu kompromitują.
Niedawno niezły „numer” wykręcił także Orest Leńczyk, trener Śląska Wrocław. Jego zespół grał w eliminacjach do Ligi Mistrzów. Po wygranej na wyjeździe 2:0 w rewanżu u siebie pan Orest pozostawił w rezerwie dwóch podstawowych zawodników: szybkich skrzydłowych Sobotę (obecnie już kadrowicz) i Patejuka. A w składzie znalazło się dwóch lewych obrońców – jeden grał jako lewy pomocnik. Nietrudno sobie wyobrazić jaki kociokwik mieli w głowie grający zawodnicy i jak to negatywnie wpłynęło na ich postawę na boisku! Lewego pomocnika zresztą zmienił Leńczyk już w I. połowie, tym samym przyznając się, że palnął głupstwo. Przeciwnik strzelił gola i tylko wielkiemu szczęściu może zawdzięczać, że Śląsk nie stracił dalszych goli i szczęśliwie awansował. Juniorskie wpadki taktyczne sędziwego szkoleniowca można by mnożyć.
Nieudolne i tchórzliwe decyzje trenera Franciszka Smudy, podczas niedawnych ME, to kolejny przykład polskiej „bezmyśli” szkoleniowej.
Polskich piłkarzy dość często się krytykuje, zresztą słusznie, ale także ich szkoleniowcy są wyraźnie… niedoszkoleni. Popełniają zawstydzające błędy taktyczne, nie pomagają drużynie w czasie meczu, a także podejmują niemądre decyzje personalne przy ustalaniu składu I. jedenastki.
W niektórych klubach prowadzone są już szkółki piłkarskie – np. ta w Legii funkcjonuje bardzo dobrze. Szkolenie trenerów, sądząc po efektach, stoi na kompromitującym poziomie i wymaga daleko idących zmian. Chciałoby się zapytać: co na to PZPN? Ale tam jest Grzegorz Lato! Dlatego zamiast zadawać jakiekolwiek pytania lepiej odreagować solidną wiązankę – adresat wiadomy.

* Zawodnik kontuzji nie sygnalizował. 

czwartek, 9 sierpnia 2012

Dlaczego Gazeta Wyborcza tym razem nie ostrzegła

Na I.O. w Londynie polscy siatkarze przegrali z Rosją 0:3. Na tę najważniejszą dla sportowca imprezę z formą ewidentnie nie trafili. Niestety, ale się zdarza. Zadać można pytanie: czy istnieje jakiś system wczesnego ostrzegania, który – wmontowany w cykl treningowy – sygnalizowałby popełniane w przygotowaniach błędy na tyle  w porę, by znakomitemu trenerowi i doskonałym zawodnikom umożliwić korektę. Tego wyraźnie zabrakło. Chociaż wydaje się, że prowadzenie zespołu przez trenera (zwłaszcza zaniechanie zmian) także pozostawiało w tym meczu wiele do życzenia
Ostrzec nie mogli również, niestety, znani dziennikarze, piszący (m.in.) o siatkówce. Rafał Stec z GW bowiem, oprócz bieżących tekstów, od miesięcy komponuje hagiografię pt. Andrea Anastasi: genialny i nieomylny po wsze czasy. A Przemysław Iwańczyk (GW i Polsat Sport) jest także „urobiony po pachy". Od dłuższego czasu przygotowuje się do trudnego i pionierskiego dla siebie wywiadu: mianowicie zamierza odpytać  konia z łękami – przedstawiciela dwóch dyscyplin sportu: jeździectwa i gimnastyki.
Oba teksty wkrótce w Wyborczej.

środa, 8 sierpnia 2012

Czy ktoś okiełzna tę miernotę i frazes?

Dziś na I.O. mecz naszych siatkarzy z Rosją. Jednym z komentatorów TVP – obok Mariusza Szyszki – będzie Piotr Dębowski, czyli – nieodosobnione, niestety – telewizyjne nieszczęście. Poziom jego retoryki bowiem upoważnia go do zabierania głosu w gronie kilku zaledwie osób i to najlepiej nietrzeźwych. A tu będzie przecież mówił do widowni wielomilionowej. W porównaniu z poprzednimi relacjami (potyczki z Włochami i Bułgarią) trochę się, co prawda, wyciszył, ale niestety ciągle ostentacyjnie wychodzi przed szereg i po każdej rozegranej akcji pierwszy wyrywa się z oceną. A to co mówi jest prawie zawsze mieszanką wyświechtanego banału ze zwykłymi głupstwami: ani to mądre, ani merytoryczne, natomiast skrajnie upierdliwe dla oglądającego – zwłaszcza w momentach niepowodzeń Polaków. Szlag człowieka wtedy trafia w dwójnasób: nie dość, że denerwuje się bo nasi dołują, to jeszcze musi wysłuchiwać takiej, mniej więcej, profesjonalnej i mentalnej tandety:
no niestety, proszę Państwa, jaka szkoda, tak niewiele brakowało;
Polacy muszą jakoś zatrzymać tego Michajłowa;
nie możemy popełniać takich prostych błędów;
proszę Państwa, jeśli pozwolimy Rosjanom wpaść w trans mogą być nie do zatrzymania, dlatego Polacy muszą koniecznie zrobić przejście;
dobry wyblok, mamy kontrę, ach, jaka szkoda, jaka szkoda, Winiarski minimalnie w aut, jakże niewiele brakowało;
teraz, teraz musimy wreszcie przejąć inicjatywę, trzeba pokazać Rosjanom kto tu rządzi;
czas najwyższy by zacząć odrabiać straty;
dobrze, dobrze, na całe nasze szczęście Rosjanie dotknęli górnej taśmy;
teraz przydałby się as serwisowy, przecież Bartman to potrafi;
niestety, niestety ta piłka trafiła w taśmę i została na naszej stronie boiska;
niedobrze, niedobrze, proszę Państwa: as serwisowy Wołkowa, niestety,
jeszcze gramy, jeszcze gramy, no nie, proszę Państwa, Winiarski nie może tak anemicznie atakować, Rosjanie muszą poczuć naszą siłę;
teraz, teraz – mamy kontrę, Kureeeeek! no, niestety zablokowany, jaka szkoda;.
niedobrze, niedobrze proszę Państwa, teraz konieczna jest już maksymalna koncentracja, żarty się skończyły, tu już półśrodki nie pomogą;
dobrze, doskonale, wreszcie Michałow zablokowany;
Tietiuchin znowu przestrzelił, nie mamy nic przeciwko temu, prosimy o jeszcze;
Rosjanie wiedzą, że potrzebny im jest teraz 25. punkt, by wygrać seta, dlatego musimy być maksymalnie skoncentrowani, jeszcze jest iskierka nadziei.
niestety, szkoda wielka szkoda, set dla Rosjan. itd., itp.
Nie wiem czy ktoś może zmusić Dębowskiego by usunął się w cień, a oceny i opinie pozostawił najpierw Mariuszowi Szyszce, który na siatkówce się zna a ogładą i klasą jako człowiek też, eufemistycznie rzecz ujmując, P.D. nie ustępuje. Wiem – idealnie nie będzie, bo pan Mariusz, jako były zawodnik, ma w genach zakodowane być „za swoimi”, i w swoim komentarzu emocjonalnego kibicowania nie uniknie. Jednak merytorycznie widowisko niewątpliwie zyska. I, co bezcenne, nie będzie wtedy słychać Dębowskiego!

wtorek, 7 sierpnia 2012

Zosia zrobiła rufę i wskoczyła na podium!

Z okazji I.O. TVP sprawiła sobie monumentalne studio. Ciekawe ile ono kosztowało? To pytanie nie jest przejawem demagogii, zważywszy, że minister kultury wspomógł niedawno telewizję kilkoma milionami złotych, bo zabrakło jej na bieżącą działalność. Wygląda na to, że dużą część tego wsparcia poszło na ten olimpijski wystrój.
Gospodarzami studio zawiadują 3 pary, na trzy zmiany – na każdej szychcie osiada jedna para – kabotyńskie uśmiechy obowiązkowe! Trawestując znane porzekadło można powiedzieć, że nieszczęścia siedzą parami! Obok tkwią zaproszeni goście, którzy są odpytywani na różne tematy. Bywa wesoło. Np. siatkarzowi Pawłowi Papke jedna z Pań (nazwisko litościwie przemilczę) zadała takie pytanko, cytuję: Jak spędzacie kilkanaście godzin przed takim dużym wydarzeniem? Normalnie, absolutnie staracie się nie myśleć? Zamykasz oczy i bez problemu wstajesz rano wypoczęty. Normalny człowiek takiego obciążenia by nie zniósł dzień przed. Pozostaje odpowiedzieć pytaniem: jak wobec milionowej widowni rozumny (jak sądzę) człowiek nie wstydzi się zadawać takich idiotycznych pytań? Swoją drogą, nie wiem jak zachowuje się owa Pani pod wstaniu z łóżka, ale raczej niech stara się myśleć i dla własnego bezpieczeństwa oczy mieć jednak otwarte. Chociaż delikatny kontakt uroczej główki z jakimś meblem mógłby, per saldo, okazać się dla niej terapeutyczny.
*
Igrzyska to prawie całodzienna dawka telewizyjnych transmisji. Oglądamy wciąż zmieniającą się wizję, dziesiątki, setki obrazów, ujęć, planów ogólnych i konterfektów. Towarzyszy im, naturalnie, ogrom wrażeń, emocji, huśtawki nastrojów, jednym słowem przeżyć co nie miara. Bywa to niekiedy dość wyczerpujące., ale to nasz wybór – w końcu Olimpiada ma swoje prawa.
Ale jakim prawem bezustannie towarzyszyć nam muszą namolne i hałaśliwe słowotoki komentatorów: wydzierają się, ryczą, wyją, skowyczą. Całkowity brak opanowania – emocji nie kontrolują zupełnie. Byle więcej, byle głośniej. Nie dziwi więc, że sens i logika wypowiadanych ocen i opinii bywa bardzo często żenująca. Kilka przykładów.
Gdy Tomasz Majewski zdobywał złoty medal dyr.Włodzimierz Szaranowicz i Marek Jóźwik uradowali się tak przeraźliwie, że podobnego skowytu w cywilizowanym świecie chyba nikt dotąd nie słyszał. Nie wykluczone, że ostatnio tak radował się praczłowiek, wprowadząjąc się do 1-szej wydrążonej przez siebie jaskini. Jak widać dyr. z podwładnym, na krótką chwilkę, cofnęli ewolucję o setki tysięcy lat.
Dyr. Włodzimierz popisywał się także błyskotliwą retoryką. Wytknął błąd przegranemu sprinterowi Powellowi: przecież gdyby puścił w rytmie ruch.1 Niestety, puszczał ruch nierytmicznie i zwycięstwo szlag trafił. Innemu zawodnikowi wytknął infekowanie otoczenia: swym talentem zaraził innych. Jak można pozyskać talent przez zarażenie tego już nie ujawnił. Po biegu na 100 m zeskanował także Amerykanina Tysona Gaya. Fachowo stwierdził; widać(!), że jest przygotowany do biegania do 80 m i chociaż: Gay rytmowo biega znakomicie to przegrał, bo był odchylony do tyłu. Ktoś mógłby spytać czy dyr. Szaranowicz wie co mówi? Oczywiście, że nie wie! Gdyby wiedział co mówi ze wstydu zostałby niemową!
Jego telewizyjny towarzysz od czasów bodaj Gierka, czyli Dariusz Szpakowski (witam serdecznie!), udzielił nam natomiast lekcji wiosłowania. Podziwiając jednego z zawodników mówił, cytuję: A tutaj spokój i kontrolowanie. Proszę popatrzeć na tę technikę. Najpierw wiosło trzeba włożyć do wody. W odpowiednim momencie przeciągnąć. Praca całego ciała od stóp poprzez nogi, wypchnięcie i pociągnięcie, mięśnie grzbietowe pracujące mocno. Wiosłowanie to jednak banalna czynność: przeciągnąć, wypchnąć, pociągnąć, grzbietem popracować i się płynie! Trzeba jednak pamiętać, żeby umieścić w wodzie wiosło i sprawdzić czy stopy znajdują się blisko nóg.
Kiedy rywalizują rodacy, o czym już pisałem, to komentarz jest najczęściej szowinizmem w stanie czystym. Sebastian Szczęsny (podnoszenie ciężarów), Bartosz Heller – siatkówka plażowa, Piotr Dębowski i Mariusz Szyszko – siatkówka), Dariusz Szpakowski – wioślarstwo, czy relacjonujący zmagania w niszowych raczej w Polsce dyscyplinach – badminton, zapasy, strzelectwo, żeglarstwo – widzą i dopingują jedynie swoich. Przykłady?
Bartosz Heller np. tak intensywnie i gorliwie wspierał naszych siatkarzy plażowych grających o półfinał z Brazylią, że obawiałem się skandalu. Na szczęście na piasek nie wbiegł i rękoczynem „wrogów” nie potraktował. Ale los okazał się mściwy. Tak skamlesz za „swoimi”? No, to przegrają! – rzekło fatum i dało wygraną rywalom. Jest i druga możliwość: relacjonujący ten mecz Brazylijczyk okazał się skuteczniejszy – w intencji swoich skowyczał bardziej poddańczo, uniżenie i żarliwie. A takich opatrzności uwielbia szczególnie i łaską obdarza przede wszystkim!
*
Kończyłem właśnie ten wpis, gdy Zofia Klepacka (żeglarstwo –windsurfing) walczyła o brązowy medal. Komentował głęboko wierzący Waldemar Heflich. Cytuję fragmenty tej Zdrowaśki do Zośki i nie tylko:
Gdzieś jesteś Zosiu?
Jeszcze nie ma Zosi na dolnym znaku.
Jeszcze musiała zrobić rufę.
Finka wyprzedziła Zosię.
Zosiu, ach gdybyś uciekła Fince.
Jak my tej Zosi życzymy zwycięstwa.
Boże, Zosiu odrób tę stratę.
Zosiu błagam, to jest Twój wyścig życia.
Dziewczyno biegnij po tej wodzie, a nie możesz tego medalu stracić.
Gdzie jesteś Zosiu?
Szczęśliwie Zosia odnalazła się na trzecim miejscu – z brązowym medalem. Po wyścigu Heflich konkludował:
Zosia to rycerz, który walczy do końca!
Boże, to był wielki dzień polskiego żeglarstwa!
Amen.
Waldemar Heflich pokazał jak można skutecznie odmawiać pacierze. Niech uczą się Heller, Dębowski, Szczęsny i inni. Ubożuchny wasz profesjonalny warsztat. Pracujcie nad sobą!

1aTo drugi w rankingu debilizmów XXI w. I to tego samego Autora. Serdeczne gratulacje. (O pierwszym można przeczytać w tekście z dnia 1.08).

niedziela, 5 sierpnia 2012

Żeby tylko Zagumny nie okazał się... Zagubnym

Dzięki telewizji Polsat jestem zagorzałym fanem siatkówki, dyscypliny której nie uprawiałem nigdy. Zatem nie jako fachowiec, ale jako kibic pozwolę sobie na parę słów komentarza. Otóż mam obawy. Dotyczą one polskiej drużyny grającej na I.O i uważanej przez ekspertów za jednego z faworytów imprezy.
(1)aTrener Anastasi pierwszym rozgrywającym uczynił Łukasza Żygadłę, zwykle rezerwowego nie tylko w klubie (włoskie Trentino), gdzie grał na co dzień, ale także w reprezentacji Polski. Tu bowiem numerem jeden był od kilku lat Paweł Zagumny – ścisła światowa czołówka na tej pozycji (w 2006 roku uznany najlepszym rozgrywającym w Japonii). Nietrudno się domyślić, że dla tego 37-letniego już zawodnika Igrzyska w Londynie i ewentualny medal miały być zwieńczeniem jego błyskotliwej kariery. Dlatego degradacja do roli rezerwowego mogła go zranić boleśnie.
Fachowcy mówią, że Anastasi wybrał Żygadłę, bo tego łatwiej zdyscyplinować (gorliwiej wykonuje polecenia trenera). Zagumny zaś jest większym indywidualistą, bardziej skorym do improwizacji – trener wolał więc zawodnika bardziej dla niego przewidywalnego.
Powszechnie uważało się, i słusznie, że reprezentacja ma dwóch znakomitych rozgrywających. Czy obecnie również? Dotychczasowa hierarchia została bowiem odwrócona o 180°. I może się okazać, że presji wynikającej z rangi imprezy wieczny rezerwowy nie wytrzyma, a poraniony psychicznie i zdezorientowany (grać jak nakazują, czy sytuacyjnie?) dotychczasowy lider w roli rezerwowego, także nie zagra na swoim najwyższym poziomie?
(2)aTrener Anastasi ma ambicję wygrywać wszystkie turnieje. Najlepsi więc są od wielu miesięcy eksploatowani maksymalnie. Czy wytrzymają trudy obecnej Olimpiady? Bo pewne oznaki braku świeżości zauważyłem zarówno w przegranym meczu z Bułgarią, jak i zwycięskim z Argentyną.
To takie moje strachy. Zapewne się mylę, bom amator. Oby!

piątek, 3 sierpnia 2012

Wielu komentatorom pilnie potrzebny jest okulista

W relacjach telewizyjnych rozprzestrzenia się ta anomalia coraz intensywniej. Prawie każda sportowa konfrontacja „swoich” z „obcymi” jest nią zainfekowana. Im bardziej prestiżowa impreza tym zaraza dokuczliwsza. Potwierdzają to, niestety, także relacje z Igrzysk Olimpijskich a obfitość i intensywność przekazu patologię znacznie potęgują. Sportowy szowinizm telewizyjnych komentatorów, bo o nim tu mowa, jest wszechogarniający – toczy telewizyjne transmisje jak złośliwy nowotwór. My, telewidzowie, doświadczamy tego powszechnie i traumatycznie.
Przykład z I.O. Spotkanie Radwańska–Georges komentowali Jacek Jońca i Wojciech Fibak. J.J. na wstępie oświadczył: Nie wyobrażam sobie innego wyniku, niż zwycięstwo Radwańskiej. Po meczu przeprosin od niego za tę głupotę nie usłyszeliśmy. Nieobiektywny od początku do końca meczu był także W.F. Natchnionym, pełnym egzaltacji głosem bez umiaru komplementował rodaczkę. Była genialna, wspaniała, wyjątkowa, niezwykle utalentowana, grała tenis na światowym chwilami poziomie. A jeśli popełniła prosty błąd, łajał ją… komplementami! Głosem pełnym smutku, bólu  i zdziwienia tak mniej więcej rozpaczał: Agnieszka ma wspaniały return, jeden z najlepszych na świecie, to jej koronne zagranie, a teraz zagrała w siatkę! Jońca milczał, bo prawdopodobnie płakał! Warto dodać, że gdy Polka efektownie zdobywała punkt to z kolei  szczerze się śmiał. Jak zmienny w swych nastrojach dzieciak!
W trakcie relacji Fibak powtórzył również owo jońcowe „nie wyobrażam sobie” a następnie dodał, że nie po to przyleciał z Lazurowego Wybrzeża, żeby oglądać porażkę Agnieszki. A my nie po płacimy abonament, żeby słuchać obywatela świata zachowującego się jak żałosny kibolek. Panie Fibak po drugiej stronie grała znakomita tenisistka, doskonale tego dnia usposobiona, zaserwowała m.in. 20 asów a Pan to dostrzegał jedynie śladowo! O zachowaniu jakiejś proporcji czy umiaru nie było mowy – stronniczość aż biła w uszy. I jeszcze jedno. Średnio nas interesuje skąd Pan przyleciał i gdzie Pan poleci – aktualne zainteresowanie własną osoba przeszacował Pan tu wyraźnie. Przypomnę więc: skromności to nie wada.
W GW w notatce pt. Olimpiada czy parada szowinistów Piotr Muszyński z Radia Francuskiego (RF) pisze o stronniczości gazet francuskich.  Potem puentuje: …nie pojmuje się dwóch prostych rzeczy. Po pierwsze, że igrzyska są bodaj jedynymi zawodami sportowymi z samej swej natury uniwersalnymi. Po drugie, że właśnie ze względu na swą naturę dają one mediom niepowtarzalną okazję do nauczenia widzów, słuchaczy i czytelników podziwiania i doceniania najlepszych, najzdolniejszych i najbardziej pracowitych, a nie tylko kibicowania swoim i liczenia ich medali bądź popadania w dziecinną złość z powodu ich braku. Tylko ślepy nie potrafi dostrzec, jak wielkie znaczenie może mieć daleko, daleko poza sportem, wyrobienie takiej postawy w masowej skali.
Szkoda, ze nawet człowiekowi tej klasy co Wojciech Fibak trzeba przypominać takie oczywistości!

* Piotra Dębowskiego za błąd w nazwisku (p. poprzedni wpis) przepraszam. Omyłkę już skorygowałem.

środa, 1 sierpnia 2012

Dyrektorze Szaranowicz! Powąchaj smak nieokrzesania twojego podwładnego!

To jest prawdziwy skandal, inaczej tego określić nie można. Chodzi o Piotra Dębowskiego, który na I.O. komentuje dla TVP siatkówkę. Nie chcę się nad nim znęcać, bo on sam dla siebie jest okrutnym katem. Jednak trudno przejść obojętnie wobec jego prymitywnego szowinizmu, debilnych ocen i uwag, które obficie z siebie wydalał, relacjonując mecze Polaków z Włochami i Bułgarami. Wył przy tym, co chwila, niemiłosiernie. Dębowski byłby kompromitacją dla każdej stacji, ale dla TVP jest kompromitacją haniebną szczególnie!
Należałoby pilnie interweniować, aby trochę go okiełznać, żeby się przymknął i wyciszył, bo inaczej każde następne mecze Polaków będą dla telewidzów niezmiernie dokuczliwą traumą. Tylko do kogo interweniować? Do dyr. sportowego Szaranowicza*, który sam wielokrotnie zachowywał się podobnie. Póki co widz jest bezradny. Pozostaje więc tylko wątpliwa satysfakcja, że tę telewizyjną tandetę można choćby opisać.
*aW studiu TVP (r. 2003) Włodzimierz Szaranowicz zadał Przemysławowi Salecie następujące pytanie:
– Chciałbyś powąchać jeszcze smak potu w ringu?
Czy ktokolwiek zna faceta, który mógłby wymyślić tak kretyński tekst – niewątpliwie debilizm XXI w!? A w TVP to jest DYREKTOR! I na tym stanowisku rozumu mu raczej nie przybędzie.

PS. Relacje z siatkówki od zawsze kojarzyły mi się z Polsatem Sport. Jednak praw do transmisji I.O. stacja nie ma. Stąd mój płomienny apel (wpis z 8.07) do komentatora Polsatu Tomasza Swędrowskiego o powściągliwość trafił kulą w płot. Ze względów formalnych relacjonować siatkówki nie mógł. Mogłaby natomiast TVP gościnnie zatrudnić pana Tomasza, ale ona wolała swoich. Z jakim skutkiem, napisałem wyżej.
Swoją drogą, mam nadzieję, że te „popisy" Dębowskiego wywołają jednak jakąś refleksję u Tomasza Swędrowskiego m.in..

Obserwatorzy

O mnie

Warszawa, Poland
Kibic sportowy