Nie jestem człowiekiem ani złośliwym, ani mściwym. Nikogo nie lekceważę, odmienności innych nie dyskryminuję. Dlatego to co napiszę wcale przyjemności mi nie sprawi. Ale jednak takich „kwiatków” bez komentarza zostawić nie można, ponieważ każdej anomalii normalny człowiek, w miarę swych możliwości, powinien się przeciwstawiać. Ja mogę tylko o niej napisać, więc to czynię.
Ostatnio oglądałem dwie relacje w Polsacie Sport i Polsacie Sport Ekstra. Grzegorz Michalewski komentował finałowy mecz piłkarski o puchar Ukrainy Szachtar Donieck–Dynamo Kijów (2:0), a Witold Wanio trzecie (i decydujące, jak się okazało) spotkanie o mistrzostwo Polski w siatkówce kobiet Muszynianka Muszyna–Atom Trefl Sopot (3:1).
Michalewski przez bite półtorej godziny czytał z jakiegoś własnego elektronicznego nośnika najrozmaitsze wiadomości-śmieci nie zwracając kompletnie uwagi na to, co działo się na boisku. Bezmyślność i głupota tak wykonywanej pracy była wprost niepojęta. Nie znam pana Michalewskiego i nie zamierzam go obrażać jako człowieka, ale muszę mu powiedzieć w oczy: jako komentator okazał się Pan w tym meczu skończonym debilem, powtarzam jako komentator, a nie jako człowiek. Pouczę Pana: to co dzieje się na boisku jest prawie zawsze najważniejsze! Niech Pan to sobie zapamięta na całe swoje komentatorskie życie.
Odmiennie, ale równie idiotycznie wykonywał swą pracę Witold Wanio. W czasie tego meczu mówił o nim prawie bez przerwy. Zapomniał zupełnie, że to telewizja, a nie radio. Chciał być najważniejszy! Zagadywał i zakrzykiwał zawodniczki, rozgrywane akcje i komentującego wraz z nim Tomasza Wójtowicza. Jest taka anegdota o ekskremencie, który przyczepił się do statku i zadowolony krzyknął: płyniemy. Z Wanio było jeszcze śmieszniej: on to spotkanie-statek potraktował jako jednostkę, której chciał być kapitanem! A był tylko żałosnym psujem, powtarzam żałosnym psujem.
A teraz dwa słowa do Tomasza Wójtowicza. Jest Pan dla polskiego sportu człowiekiem wielce zasłużonym, siatkarzem był Pan wybitym, mistrzem olimpijskim. Dlaczego w tej relacji dał się Pan całkowicie zdominować temu werbalnemu barbarzyńcy i przytakiwał mu jak dziecko: tak, tak. Jeżeli tylko na tyle Pana stać, jeżeli Wanio jest taki mądry, to po co Pan tam z nim siedział! Trzeba się zastanowić: albo zrezygnować, albo mu powiedzieć: od komentowania to jestem ja, a Ty ignorancie mów kto rozgrywa akcje, nazwisko, słyszysz zarozumiały tupeciarzu, nazwisko, resztę widać!
Przed laty w gmachu opery poznańskiej odbywała się próba generalna opery jednego z kompozytorów rosyjskich. Choć to tylko próba, sala była pełna. Taka frekwencja spowodowana była udziałem w przedstawieniu zarówno sławnego dyrygenta Waleriana Bierdiajewa, jak i odtwórcy roli cara, znanego przed laty tenora (bohaterskiego zresztą) Wacława Domienieckiego. W trakcie spektaklu car pojawia się na scenie na żywym koniu i śpiewa: Jam car! Ale wokalne „wejście” Domienieckiego nastapiło w niewłaściwym momencie. Takiej fuszerki dyrygent-perfekcjonista nie wybaczał. Wyciszył orkiestrę i wśród śmiertelnej ciszy na sali krzyknął w stronę tenora: Dupa nie car!
Stąd tytuł panie Marianie Kmito, dyrektorze sportowy Polsatu Sport.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz