Dzięki temu, że Maciej Murawski wystąpił w Canal+iSport mieliśmy możność wysłuchać wielu jego
przemyśleń na temat piłki nożnej. Kiedyś, jako piłkarz, pracował
dwoma nogami i zewnętrzną częścią głowy. Teraz ma trudniej – może tylko głową i
to od wewnątrz. Musiał się więc przestawić – udało się doskonale. Tak jak
niegdyś był graczem ambitnym, nieustępliwym, odpowiedzialnym, który często przerywał akcje przeciwnika, odbierał mu piłkę – tak i teraz wykłada z namaszczeniem, poważnie, głos
zabiera i odbiera by kontynuować, poraża telewidza rozbudowaną, rzetelną erudycją, zmusza do
aktywności i reakcji – niekiedy podejrzewam gwałtownych, zwłaszcza w epitetach.
Niepotrzebnie tylko stacja jako tło dla rozważań pana Macieja
emitowała mecz Ekstraklasy Jagiellonia–Lechia. Lepiej byłoby pokazywać wyłącznie
prelegenta, wart jest każdej celebry.
Słuchaczem i partnerem M.M. w czasie tego wieczoru był Krzysztof Marciniak. Rolami podzielili się tak – jak
jeden kończył mówić, to drugi zaczynał a czasem nawet mówili obaj. Wszystko to
ściśle wg wewnętrznej instrukcji wydanej ostatnio przez dyrektora sportowego
stacji Tomasza Smokowskiego. Podobno
powiedział dosłownie: Możecie mówić nawet obaj jednocześnie bo lepsze to, niż
cisza na antenie. I podwładni się stosują!
Marciniak to przeciwieństwo
kolegi, bo on dopiero teorię futbol praktykuje. Nie można powiedzieć, że nie ma
on zielonego pojęcia o piłce nożnej. Oczywiście pojęcie ma – tyle, że zielone
właśnie. Jest na etapie wiedzy pozyskanej z podręcznika z cyklu: Teoria futbolu.
Technika i taktyka dla początkujących. Marciniak
każdy mecz traktuje jako wprawkę: tzn. okazję to głośnego powtarzania materiału
tam zawartego. Często także swemu starszemu mentorowi zadawał pytania, prosił o
ocenę własnych przemyśleń, a nawet próbował uzupełniać jego uwagi. Czyli uczy
się i zarabia jednocześnie. Godne pochwały! Jeszcze jedna różnica. Jak
wspomniałem Murawski mówi monotonnie, namolnie
i choć merytorycznie, to jednak męczliwie, nużąco. Krzysztof
jest młody więc radosny, beztroski trzpiotowaty
wręcz. W relacji baraszkuje jak tygodniowy źrebaczek puszczony na słoneczną łączkę: chwilkę
pogalopuje, przystanie, uszkami postrzyże, grzywką potrząśnie, baranka bryknie,
pier..ie radośnie i w cwał się puści. Cóż młodość, często chmurna i durna, ale
jednak zwykle piękna!
Mecz zakończył się
wynikiem 2:0 dla Lechii,
a bramki zdobyli Machaj
i Traore.
Mój znajomy powiedział, że gdyby komentatorzy podali tylko te dwie informacje,
a poza tym inteligentnie milczeli, dopiero wtedy jakość przekazu byłaby zadowalająca. Nie
należy się jednak tym przejmować, bo to cynik i złośliwiec.
*
W TVP można często zobaczyć i usłyszeć Rafała Patyrę. Zapowiada, albo prowadzi sportowe studio. Lecz w jego przypadku nieważne co mówi, istotniejsze
jak mówi. Chociaż właściwie on nie mówi, on wręcz uwodzi! Gdy jeszcze żył ten znakomity aktor często słyszało się określenie „spojrzeć Holoubkiem". W skrócie oznaczało to patrzeć w głąb siebie, penetrować wzrokiem własne wnętrze.
Rzadko kto umiał to naśladować – najlepszy był w tym bodaj Maciej Stuhr. Wracajmy do Patyry – on poraża tele-publikę spojrzeniem, która nazwać można odwrotny Holoubek. Patrzy intensywnie na zewnątrz,
wwierca się w oglądającego i tym wzrokiem w nim pozostaje! Gdy dodamy do tego zniewalający uśmiech, który mu nieustannie towarzyszy – staje się jasne: to nasz, polski Rafał Bond. Ale ten filmowy zdobywał wyłącznie panie! Natomiast nasz, telewizyjny wydaje się być bardziej wszechstronny, bo nie sposób odgadnąć, którą płeć on uwodzi, kokietuje, pragnie olśnić! Nietrudno przecież
sobie wyobrazić telewidza zwracającego się do ekranu ze słowami. Przykro mi chłopaku, ale już muszę lecieć, Kamil na mnie czeka, a on taki zazdrosny. Pa, Rafałku. Równie podobnie można sobie wyobrazić reakcje pań. Tak, tak to uwodzenie może być biseksualne, albo nawet multiseksualne. Niepotrzebne skreślić! A Rafała Patyrę przeciwnie: jak najczęściej eksponować! Wart tego – i jako Bond i jako Chłopaczysko!
PS. Maciej Murawski ujawnił
ponadto, że niedawno, mając chwilę czasu i odosobnienia, oddał się…
przemyśleniom. Zaowocowało to wnioskiem – tak, tak, żadna przesada! – epokowym. Otóż najlepsze ligi
europejskie przewyższają ligę polską jedynie w dwóch aspektach: mają lepszych obrońców – to przede wszystkim, no i…
ogólnie – szybkością.
Z tego wynika, że nie jest z naszą Ekstraklasą SA
tak źle! Takich napastników jak Aguero, Rooney, Ibrachimović, Tévez czy Ribéry albo
Sanchez
mamy, okazuje się, pod dostatkiem, nie brakuje też pomocników typu Yaya Touré,
Hazard, Mata, Gerrard czy choćby Pastore – manko odczuwa nasza liga tak naprawdę
tylko „w zakresie” defensorów. Myślę, iż jest to konstatacja godna publikacji
książkowej. Byłoby bezcenne, gdyby Murawski
przedstawił w niej jak doszedł do takich rewelacji. Wstęp do bestselleru mógłby
napisać np. praktyk teoretyczny Andrzej Strejlał,
a posłowie – choćby jego medialny uczeń, teoretyk praktyczny Mateusz Borek. Edycję recenzowaliby z pewnością
pisarz Roman Kołtoń i, niewykluczone, jego
przyjaciel, także znany pisarz, Stefan Grzegorczyk.
Mogłoby to dać początek ogólnonarodowej debacie z niewatpliwą korzyścią dla polskiej piłki
nożnej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz