sobota, 24 lipca 2010

Perełki Tour de France

Eurosport. Relacje z Tour de France. Komentują niezawodni: Tomasz Jaroński i Krzysztof Wyrzykowski.
Ciekawsze niż cały ten wyścig bywają – obok urzekających krajobrazów Francji – rozmówki komentatorów. Klimat tych pogaduszek jest trudny do określenia: trochę grosteski, kpiny, żartu, ironii, dowcipu z pur nonsensem, zabawnych pytań i odpowiedzi. Spróbowałem, opierając się na autentyku, dokonać lekkiego pastiszu, delikatnie naśladować obu relacjonujących, dodając trochę od siebie. Stąd poniższe „kawałki”. Czy oddają choć trochę atmosferę rzeczywistych – mam taką nadzieję. Oczekuję również, że obaj Panowie przyjmą tę imitację z uśmiechem.

*
Patrz Tomku, skoczył teraz Moreau,
Czy może troszkę dziwi Cię to?
Nie, bo brukowej drogi to cecha,
Skacze, choć nie chce – wolałby jechać.
*
Zobacz, jezioro taflą wciśnięte
między dwa wzgórza – jakże jest piękne!
A nawet bardzo piękne bym rzekł
Spójrz, jak las wokół otula brzeg.

Czy chciałbyś, Tomku, żeby ktoś cię tak otulił?
Chciałbym, ale musiałaby to być osoba zdecydowanie mniej zarośnięta!
*
Krzysztof, to kościół czy katedra,
Kościół, tu etap się rozegra.
Myślisz, że może tak się zdarzyć,
że finisz będzie przy ołtarzu?
Dla pobożnego byłby wygodny –
zwycięży, klęknie i się pomodli.
*
Czy chciałbyś, Tomku, żeby Maja Włoszczowska została kiedyś mistrzynią świata na szosie?
Chciałbym.
No widzisz, dobrze że Cię zapytałem bo teraz wreszcie wiesz czego chcesz.
Bardzo dziękuję, że pozwoliłeś mi się skonkretyzować.
*
Myślę tak, Tomku, drogi kolego,
że dzisiaj może wygrać Cunego.
Chyba, że wrzucą piąty bieg
Mienszow, Contador albo Schleck.
A póki co –
to teraz wspino
się Pineau.
*
Zamek, dwie wieże, wyobraźnio pracuj!
Tomku, księżniczka smutna jak racuch,
tęsknotą łzawi para jej oczu,
post pajęczynkę gdzieś snuć już począł,
lecz widzę rycerza, co bieży doń…
Krzysztof, rowerem, lecz ciągnie go koń!
Tomku, przerwałeś mi w słowa pół,
nie taka puenta miała być tu!
Sory, puentuj. – Za późno teraz
bo się Cavendish do sprintu zbiera!
*
Załóżmy, że zdarza sensacja się spora –
Schleck pokonuje Contadora!
Co Ty byś, Tomku, wtedy rzekł?
Przegrał Contador, bo trafił go Schleck!
*
Ale mgła, chyba finiszu na Tourmalet to raczej, Tomku, nie zobaczymy.
Rzeczywiście, niezła kaszana, nawet tu w studio prawie Cię nie widzę.
A ja Cię widzę dobrze, jak to wyjaśnisz!
Bo to jest, Krzysztofie, mgła w jedną stronę!
Aha! No dobrze, Tomku, jak będę chciał na Ciebie popatrzeć to się przesiądziemy!

czwartek, 22 lipca 2010

Studio Gwóźdź!

21.07.2010. Polsat (otwarty) i Polsat Futbol. Liga Mistrzów. Lech–Inter (Baku) 0:1, karne 9:8, awans Lecha do III rundy eliminacji LM.
Co było okrasą tego meczu: dogrywka i tasiemcowa seria rzutów karnych, to że Kotorowski obronił 3 karne, a Lomai 2? Eee tam! W Polsacie Futbol pokazano Studio LM. Mogą żałować widzowie Polsatu otwartego bo oni widzieli tylko mecz i reklamy emitowane przed, w przerwie i po spotkaniu – tym razem trwały krócej niż sam mecz ale tylko dlatego, że ten był z dogrywką i karnymi!
Nie widzieli natomiast Studia. Dużo stracili. Prowadził je bowiem Bożydar Iwanow, największa atrakcja tego programu i jego niewątpliwy Gwóźdź. Tym razem gośćmi Studia byli Mariusz Wróblewski i Czesław Michniewicz, znany trener, specjalność bezrobotny – i spisali się wzorowo: sylwetki niezgarbione, skoncentrowani, ich pełen szacunku, myślący wzrok wbity w Gwóździa promieniał podziwem – jednym słowem zamienili się w słuch. Niezwykle adekwatnie do kontekstu zresztą, bo program pana Bożydara wypełniały głównie pytania. I trzeba przyznać, że Gwóźdź-Iwanow zadawać je umie! Każde składa się z dwóch podstawowych części: krótkie pytanie-wprowadzenie i, po partykule bodługa, pełna znajomości rzeczy i elokwencji odpowiedź. Gwóźdź-Bożydar, człowiek wyrozumiały, wie że zaproszeni to najczęściej byli piłkarze lub trenerzy i w przeszłości nie mieli czasu pobrać stosownych nauk. Dlatego zwalnia ich, de faktycznie (jak mawia mój znajomy gospodarz domu), od odpowiedzi. Mogliby się plątać, dukać, mylić… A tak, słuchając pełnych finezji i elokwencji fraz monologującego Gwoździa nie tylko doznają głębokich doznań estetycznych, lecz także mogą podnieść poziom ogólny i poszerzyć wiedzę o piłce nożnej, nauczyć się „czytać grę” i analizować ją, poznać uwarunkowania psychologiczne i kulturowe dyscypliny. I jeszcze dostaną działkę za udział w programie – same korzyści!
Ale potem atmosfera w Studio zostało lekko zakłócona, bo przyszedł piłkarz Wichniarek (jeden z najlepszych w tym spotkaniu). Kilkanaście lat grał w Niemczech gdzie uzyskał ksywkę Król Artur. Niedawno monarcha abdykował, wrócił do Polski i podpisał kontrakt z Lechem. Gwóźdź rozpoczął w swoim stylu ale… Władca mu wkrótce przerwał, jakby chciał przywołać do porządku, przywrócić właściwą hierarchię. Wysłał Gwoździowi czytelny sygnał: nie po to raczyłem się zniżyć, aby zaszczycić, i z renomowanej Bundesligi wróciłem do zgrzebnej Ekstraklasy, żeby mnie tu pouczał jakiś przeciętny medialny robotnik. Król mówił nonszalancko, tak trochę od niechcenia. Ale jedną rzecz usłyszeliśmy ciekawą. Zapytany o niewykorzystaną sytuację (poprzeczka) odparł, że w sytuacji „sam na sam” to się nie myśli tylko strzela. Lata gry w Bundeslidze czegoś go nauczyły!

Po wizycie Jego Wysokości klimat w Studio znacznie się pogorszył a Bożydar Iwanow już do końca programu był wyraźnie zdeprymowany. Wydaje się, że dwa Gwoździe w Studio to za dużo!

środa, 21 lipca 2010

Towarzysz Marian Kmita – Polsat Sport

Jeszcze o zamieszczonym 19.07.2010 w GW. Sport. pl felietonie Mariana Kmity Towarzysze broni po polsku. Tym razem z nieco innego punktu widzenia.
Kilka cytatów: (w drużynie) zasada solidarności i lojalności zawodników wobec świata zewnętrznego jest pierwszym, fundamentalnym przykazaniem.nawet w klasie C to święte prawo. Natomiast wewnątrz zespołu można… …nawet – jeśli trzeba – pobić się na pięści, ale żadnego z członków drużyny koledzy nie wystawiają na widok publicznyw konopnym worku i nie przywiązują do pręgierza, …A jeśli już wyrzuca się kogoś z drużyny to robi się to po cichu, bez żadnego komentarza czy publicznego oświadczenia. Jako przykład do naśladowania podsuwa zachowanie piłkarzy francuskich na niedawnych : gdy trener wyrzucił z drużyny Anelkę – w obronie kolegi nie wyszli oni na trening. I dalej: Odpadli ale utajnili ...temat ich wewnętrznych konfliktów.* A potem: Ekstremalne emocje w naturalny sposób cementują każdą grupę, budując unikalne więzi.
Czyli wg Kmity: albo siatkarze wstawiają się za kolegą, buntują przeciwko trenerowi, odmawiając np. wyjścia na zajęcia lub domagając się jego dymisji, albo zachowując ciszę, na osobności palnąć Żygadłę piąchą w nos, dodać zatwierdzającego kopa i wynocha! Dodajmy: wspólne bicie delikwenta scementowałoby z pewnością więzi, aż do unikalnych. Tylko jak to wszystko zrobić, by wydarzenie pozostało wewnętrzną tajemnicą grupy? Może nam Kmita odpowie za tydzień!
Marian Kmita wyznaje kanon lojalności za wszelką cenę! Taka wierność (nazywana często solidarnością złodziejską) jest typowa dla wszelkich grup przestępczych, organizacji bandyckich, gangów; w mafii sycylijskiej to sławna omerta – milczenie aż do końca. Podobne „unikalne więzi” obowiązywały także w organizacjach działających w ustrojach totalitarnych – 40 lat z okładem przerabialiśmy to w Polsce (PZPR).
Marian Kmita nie zrozumiał jeszcze, że drużyna sportowa to nie grupa przestępcza. Nie może w nieskończoność przemilczać wewnętrznych konfliktów, niesnasek i swarów. Musi być rozsądnie otwarta na środowisko, w którym działa, bo to wentyl bezpieczeństwa – bez niego zespół zdegeneruje się i sportowy sukces szlag trafi! Zwłaszcza, gdy to jest reprezentacja kraju!
Felieton Mariana Kmity uważam za szczególnie szkodliwy, a ujawnione poglądy patogenne. Dlatego desygnowanie go na stanowisko dyrektora sportu w ogólnopolskiej stacji było nominację wysoce niefortunną.

* To zwykła nieprawda. Media na całym świecie relacjonowały ze szczegółami kompromitujący Francję skandal. To jeszcze jeden dowód, że próba „zamiatania pod dywan” to w dzisiejszym świecie działanie wyjątkowo nieskuteczne a bałwochwalcze gloryfikowanie takich zachowań wręcz głupie.

wtorek, 20 lipca 2010

Mały człowiek na wysokim stanowisku

W GW. Sport.pl (19.07.2010) cotygodniowy felieton dyr. sportu w Polsacie Mariana Kmity na temat siatkówki. Tytuł Towarzysze broni po polsku.
Łukasz Żygadło, rozgrywający reprezentacji Polski, kilkanaście dni temu w Studio Polsat Sport przed meczem Ligi Mistrzów Polska–Niemcy oznajmił, że nosi się z zamiarem rezygnacji z gry w kadrze. Powody? Żalił się, że trener w czasie zajęć bojkotuje go, marginalizuje, każe ćwiczyć zbicia a on powinien przecież doskonalić wystawianie piłki aby zgrać się z kolegami atakującymi, nie daje grać w meczach – jednym słowem niby powołał, ale demonstracyjnie go sekuje, stąd decyzja gracza o rezygnacji. Mówił też coś o niejasnych kryteriach, jakimi kieruje się trener, itd. Na pytanie czy rozmawiał o tym z Danielem Castellanim odpowiadał mętnie, kluczył, z czego wynikało że takiej próby nie podjął. Konsekwencje tej medialnej „spowiedzi” były łatwe do przewidzenia. Najpierw szkoleniowiec oświadczył, że jak Żygadło będzie chciał odejść, to jego decyzja zostanie uszanowana, a potem pozostali kadrowicze napisali list, w którym solidaryzowali się ze stanowiskiem trenera. W końcu Łukasz Żygadło z kadry się wycofał.
Jak to wygląda w ocenie Mariana Kmity. Pisze on na wstępie: Sprawa Łukasza Żygadły znalazła kuriozalny epilog w zabawnym oświadczeniu zawodników kadry. Zabawnym dla wszystkich, ale nie dla Żygadły, którego koledzy z drużyny zwyczajnie zdradzili. W imię jakich wartości, trudno dociec. Czy na zlecenie trenera, który rozpuścił swoich pupili do granic i oczekiwał w kłopotliwej sytuacji ich pomocy
Kmicie wyraźnie pomyliły się pory roku: panie dyrektorze obornik rozrzuca się wiosną! Oskarżać kilkunastu reprezentantów kraju, wielu o światowej renomie, o zdradę kolegi, który zresztą sam się wykluczył, to zwykła podłość. Twierdzenie zaś, że trener najpierw utracił kontrolę nad grupą (bo cóż innego znaczy rozpuścił swoich pupili do granic) a potem im coś zlecił – wskazuje na kłopoty w logicznym myśleniu. Tak to bywa jak się w upał nawozi!
Dalej autor snuje rozważania o sportach drużynowych. Taki zespół powinna cechować solidarność, całkowita lojalność (jeden za wszystkich… itd.). Wewnątrz grupy dyr. Polsatu dopuszcza co prawda nawet mordobicie – cytat: (można się) …pobić na pięści, ale żadnego z członków drużyny koledzy nie wystawiają na widok publiczny w konopnym worku i nie przywiązują do medialnego pręgierza.
Ta poetycka fraza pisana była zapewne już chłodnym wieczorem, ale wskazuje wyraźnie, że Kmita nie zregenerował jeszcze zasobów intelektualnych po wyczerpujących zmaganiach fizycznych w polu.
Bo przecież to Łukasz Żygadło we wspomnianym wywiadzie jako pierwszy był autorem przecieku z kadry, łamiąc gloryfikowaną przez Kmitę lojalność grupową. A do medialnego pręgierza przyszpilił się sam (nikt mu do Studia iść nie nakazał) i odziany był w elegancką koszulę, a nie konopny worek. Jeśli o konopiach mowa: przysłowiowy Filip ujawnił wreszcie swoje nazwisko!
W zakończeniu Marian Kmita uznaje casus Żygadły za niebezpieczny precedens. Dla samych zawodników, bo jeśli dziś Żygadło, to dlaczego jutro nie ktoś inny z drużyny. Dla trenera, bo ma w zespole pluton egzekucyjny, który sam osądza, wydaje wyrok i strzela.
Składu plutonu egzekucyjnego autor nie podaje – ale zostawmy eufemizmy: to muszą być podstawowi zawodnicy zespołu, czyli Zagumny, Wlazły, Kurek, Winiarski, Gacek, Pliński, Możdżonek. To oni rozpuszczeni przez trenera przejęli rządy w kadrze, utrącają kolegów mogących zagrozić ich pozycji, rozwalają polską reprezentację od wewnątrz – reasumując: są zdrajcami, prowadzą krecią robotę, dopuszczając się dywersji i sabotażu. Dziwne, że w tej sytuacji Marian Kmita nie domaga nasłania na wywrotowców Brygady Antyterrorystycznej. Ale, poczekajmy – za tydzień znowu Gazeta Wyborcza zamieści felieton Mariana Kmity.
Daniel Castellani, wbrew zapowiedziom, awansu siatkarzy do finału Ligi Mistrzów za priorytet nie uznał lub też ze względów losowych (kontuzje, przemęczenie, sprawy osobiste graczy, itp.) uznać nie mógł. Najważniejszą imprezą roku stały się więc dla niego zbliżające się Mistrzostwa Świata. Gdyby Polsat Sport przeprowadził z Castellanim wywiad być może na ten temat wiadomo byłoby więcej. Ale rozmowy nie było.
Epilog. Co o tym sądzić może czytelnik i telewidz? Stacja będzie relacjonować z Argentyny finałowy turnieju Ligi Światowej, reprezentacji Polski tam nie będzie, oglądalność imprezy w kraju drastycznie więc spadnie, reklamodawcy zażądają renegocjacji warunków umowy, mogą powstać straty finansowe. Ktoś musi za to ponieść konsekwencje. Padło na reprezentację Polski w siatkówce i jej trenera Argentyńczyka Daniela Castellaniego.
Winnych wskazał Marian Kmita..
A że zastosował podłe chwyty... No cóż, taki jest.

poniedziałek, 19 lipca 2010

Jak wyleczyć futbol z żółtaczki? Uzupełnienie

Jeszcze kilka słów do poprzedniego wpisu.
W punktach a–e wyliczyłem Korzyści jakie przyniesienie duży rzut karny (drk). Dodam jeszcze dwa:
f) drk byłby nowym, oryginalnym i bardzo atrakcyjnym elementem piłkarskiego meczu – w rk szanse bramkarza są znacznie mniejsze niż strzelca, w drk zaś proporcje te znacznie się wyrównują, rezultat staje się mniej przewidywalny, co podgrzeje sportową atmosferę, podniesie emocje, znacząco zwiększając dramaturgię piłkarskiego spektaklu! Wyobraźmy to sobie: sędzia pokazuje żółtą kartkę, na widowni poruszenie, chwilę zawodnicy protestują, ożywieni widzowie oceniają zdarzenie, w końcu zawodnicy ustawiają się w stosownej odległości, podekscytowanie – kto będzie strzelał, już wiadomo, wykonawca zmierza w kierunku bramki, ustawia piłkę, teraz rytuał a la Ronaldo, napięcie narasta...,
g) strzelenie gola z drk wymagałoby (najczęście) strzałów dynamicznych, silnych i precyzyjnych, w wielu spotkaniach widzowie zobaczyliby więc piękne bramki! – ale wielokrotnie także efektowne, spektakularne i skuteczne interwencje bramkarzy.
Ja wątpliwości nie mam: duży rzut karny stałby się widowiskiem samym w sobie! Dla wielu widzów oczekiwanym za szczególną ekscytacją!
Jeszcze o karach za niesportowe zachowanie się.
Za odkopywanie piłki lub kontynuowanie akcji po gwizdku arbitra, obrażanie go lub ubliżanie mu itp.: rzut wolny pośredni, a klub ponosiłby sankcje finansowe – powiększane np. o 10% za każde następne podobne przewinienie jego piłkarzy w ciągu sezonu. Uzyskane środki zasilałyby specjalne konto PZPN (lub jakiejś bardziej wiarygodnej piłkarskiej instytucji) z przeznaczeniem na szkolenie dzieci i młodzieży.
Za przewinienia szczególnie drastyczne konsekwencją byłaby czerwona kartka, ale – jeżeli limit zmian nie został wyczerpany – wyrzuconego zawodnika mógłby zastąpić rezerwowy. Gorąco namawiam do podjęcia publicznej dyskusji na ten temat. Jeśli jakaś gazeta albo telewizyjna stacja taką dysputę zainicjuje – może uznać ten pomysł z drk za swój własny. Pozwów o autorstwo wnosił nie będę. Co więcej, w tym blogu za takie przedsięwzięcie serdecznie podziękuję!
PS. Karanie piłkarza za to, że po zdobyciu gola z radości zdjął koszulkę uważam za regulację szczególnie debilną, kompromitującą autorów. Natomiast zdjęcie spodenek powinno być karane koniecznością ponownego nałożenia tej garderoby przez głowę! Czynność tę wolno byłoby pokazywać na stadionowym telebimie.

niedziela, 18 lipca 2010

Jak wyleczyć futbol z żółtaczki?

Za faul taktyczny a także za jego „wymuszanie” – duży rzut karny z 16 m (drk). Miejsce przewinienia: z wyjątkiem pól karnych – całe boisko. Opis i zasady wykonywania drk:
1) Piłka musi być ustawiona na linii okalającej pole karne w dowolnym jej miejscu.
2) O wyborze miejsca wykonania decyduje wykonawca rzutu.
3) Zawodnicy obu drużyn w czasie wykonywania rzutu muszą niezwłocznie stanąć w takiej, co najmniej, odległości od linii bramkowej jak ustawiony sędzia asystent (na ok. 30–35 m).
4) Rzut jest bezpośredni i wykonywany bez muru.
5) Rezultat wykonywanego rzutu byłby dwojaki: albo jest gol i wznowienie od środka boiska, albo gdy bramkarz obroni lub strzał jest niecelny – gra zostaje wznowiona z linii 5 m, jak po niecelnym strzale. Dobitki wykluczone! Rozpoczęcie gry – tylko na gwizdek arbitra!
6) Nie byłoby konieczności rysowania na boisku żadnej dodatkowej linii, żadnego nowego punktu nawet.
7) Przewinienia skutkujące drk nie byłyby, oczywiście, ewidencjonowane!
Korzyści:
a) bezpośrednie, natychmiastowe wyrównanie szans, które utraciła drużyna poszkodowana na skutek przerwania jej akcji,
b) rozwój zastygłej i coraz bardziej unifikującej się taktyki – faul taktyczny, żelazny punkt „strategii” każdego prawie trenera, musiałby być stosowany ostrożniej, więc znacznie rzadziej! Dodatkowo zaś, mniejsza jego opłacalność (drk!) zmusiłaby trenerów do poszukiwania i opracowania innych, nowych wariantów zarówno defensywnych jak i ofensywnych!
c) chętniej i częściej zawodnicy decydowaliby się na akcje indywidualne, i wielokrotnie byłyby one udane; również wiele akcji dwójkowych czy zespołowych, obecnie przerywanych faulem, trwałoby dłużej, a wynikająca stąd płynniejsza gra przydałaby spotkaniom dramaturgii i emocji.
d) mniej byłoby kontuzji i urazów.
e) padałoby więcej bramek.
Hamulce.
Wielu fachowców narzuciło sobie swoisty samo- czy auto-terror z którego nie mogą się uwolnić i co wywołuje u nich postawy przesadnie ostrożne, wręcz zachowawcze. Sądzą oni mianowicie, że zaostrzenie przepisów to wzrost oszustw, symulowania, udawania, naciągania itp. I, zapewne, z tego punktu widzenia potraktowaliby również propozycję drk lub regulacje podobne.
Cóż odpowiedzieć? Po pierwsze próby wymuszania faulu, zwłaszcza na polu karnym, podejmowane są nierzadko i obecnie (żółta kartka nie odstrasza!), po drugie – za lipę i nabieranie – arbiter karałby drk także sprawcę (drk odstraszy skuteczniej!), po trzecie wreszcie korzyści wyliczone powyżej w punktach a–e zbyt ewidentne, by je ignorować.
Pokutuje też pogląd, że piłka nożna to nie hokej. To prawda, ale czy 1:1 albo 1:0 to wynik lepszy od 3:3 lub 4:3. Pytanie retoryczne.
Powtarzam tytuł jednego z poprzednich blogów: faul taktyczny to nowotwór, który rujnuje piłkarskie widowisko. Drk to propozycja znaczącego wyrugowania go z piłkarskich boisk. Pomysł obecny to pewnie jeden z wielu, jakie mogłyby się pojawić. Ale się nie pojawią, jeśli środowisko dziennikarzy, tkwiących w piłce nożnej, nie uświadomi sobie groźby sytuacji. Uważam, że publiczne podjęcie tego tematu jest pilną koniecznością. Finał ostatnich Mistrzostw Świata* tę niezbędność dobitnie potwierdził!

* Naturalnie sędzia Webb mógłby reagować ostrzej. Np. wyrzucić z boiska trzech zawodników. Grano by 8 na 9. Mecz byłby czystszy, tyle tylko, że zamiast brutalności i chamstwa mielibyśmy parodię!

sobota, 17 lipca 2010

Tour de Faul (etapowy)

I znowu nie napiszę czym zastąpić żółtą kartkę w futbolu. Wszystko przez Tour de France – relacje w Eurosporcie. Konkretnie chodzi o etap XI. Miał tam miejsce incydent. W końcówkach etapów płaskich trwa zwykle tzw. rozprowadzanie – jeśli drużyna ma wybitnego sprintera, jego koledzy starają się wypracować mu jak najlepszą pozycję do finiszu. W tym przypadku Dean rozprowadzał Farrarę (obaj z ekipy Garmin), a Renshaw – Cavendisha (HTC Columbia). Na ok. 400 metrów przed metą Renshaw zaczął trykać, niczym baran, jadącego obok Deana. W okolice barku i szyi bódł go trzykrotnie. A jechali z szybkością ok. 65 km/godz. i mieli tuż za sobą kilkudziesięciu kolarzy! Nieszczęście i dramat wisiały w powietrzu! Potraktowany „z główki” Dean wreszcie zwolnił, Renshaw zajechał jeszcze drogę innemu kolarzowi i w końcu Cavandish, mając „wyczyszczone przedpole”, wygrał etap. Za te faule sędziowie ukarali Renshawa wykluczeniem z wyścigu. W wywiadzie dla telewizji, uzasadniając werdykt, jeden z arbitrów wyścigu stwierdził, że była to jazda skrajnie niebezpieczna i że Komisja Sędziowska w ciągu pięciu minut jednogłośnie, bez dłuższych dywagacji, wypracowała takie rozstrzygnięcie.
Relacjonowali ten etap Adam Probosz i Tomasz Jaroński. Zapytany przez kolegę o incydent pan Tomasz najpierw ironizował, że właściwie Renshaw tylko oponenta dotykał głową, potem – szukając właściwego określenia – stwierdził zabawnie że go głową jedynie pukał (tu nasuwa się komentarz, od którego się powstrzymam), w końcu orzekł, że kara jest zbyt radykalna. Argumenty Komisji określił jako naciągane, a sędziowie dlatego wykluczyli Renshowa, że brakowało podstaw by tak ukarać… Cavendisha (mieli go „na muszce” za przewiny kolarza z przeszłości). Dokonali więc zemsty nie wprost – wyrzucili z wyścigu jego najlepszego pomocnika-rozprowadzacza.
Skąd taka ocena? Otóż okazało się, że pan Tomasz jest także lingwistą-amatorem. Stwierdził bowiem, że to język ciała sędziego demaskuje jego nieszczerość – arbiter w czasie wywiadu nie patrzył ani w kamerę, ani na „wywiadowcę”. Potem sprawozdawca zarzucił jeszcze sędziom niekonsekwencję – bo zwycięstwa Cavendisha nie zakwestionowali.
Kilka uwag. Podważanie czyjejś wiarygodności tylko dlatego, że nie wodzi wzrokiem tam, gdzie wodziłby szczery i prawdomówny Jaroński – nazywa się panie Tomaszu insynuacją. Pan jej się dopuścił publicznie, a to bardzo nieetycznie i niewychowawczo – młodzi ludzie oglądają relacje także!
Wróćmy do naszego baranka… Zgadzam się z Tomaszem Jarońskim, że orzeczenie Komisji Sędziowskiej było niekonsekwentne. Jako dowód, Komentator niezwykle trafnie porównał to zdarzenie z sytuacją na piłkarskim boisku, gdy zawodnik faulując odzyskuje piłkę, podaje do kolegi i ten strzela gola. Jednak bramka nie powinna być uznana, bo asystent faulował. Ale dalej pan Tomasz konsekwentny już nie jest!
A nasuwa się prosta konkluzja: po wykluczeniu z wyścigu Renshowa (asysta po faulu) Cavendish (zdobyca gola) powinien zostać pozbawiony zwycięstwa i przesunięty na koniec grupy z której finiszował. Byłoby to rozstrzygnięcie nie tylko sprawiedliwe, stałoby się także czytelnym sygnałem: niedopuszczalne jest łamanie zasad bezpiecznej jazdy w peletonie!
I, mówiąc szczerze, takiej opinii oczekiwałbym od telewizyjnego komentatora. W razie rozterki argument bezpieczeństwa powinien tu decydować. A poza tym to Tomasz Jaroński jest właściwym człowiekiem w stosownym miejscu!
To tyle. Oby nam się chłodniej działo!

piątek, 16 lipca 2010

Żółtej kartce pokażmy czerwoną!

Wbrew zapowiedziom będzie najpierw o czymś innym.
Żółta kartka za faul taktyczny i będący jej konsekwencją „karomierz” – jest anachronizmem. Dlaczego?
1. Nie stanowi pełnej rekompensaty za celowo przerwaną akcję. Przeciwnik przeprowadzał ją bowiem by zdobyć gola – co jest istotą futbolu. Skoro zatem naruszono kanon – kara sportowa powinna więc być zadośćuczynieniem bardziej dolegliwym.
2. Nie jest natychmiastową sankcją czysto sportową, a jedynie jej zapowiedzią (za drugą żółtą – kartka czerwona).
3. Po kilku otrzymanych kartkach w kolejnym meczu (albo dwóch) gracz musi pauzować. Z jakiej racji ogłasza się przerwę w pracy zdrowemu pracownikowi! W dodatku to sport – wielu widzów więc jest pozbawionych możliwości oglądania ulubionego zawodnika.
4. Po popełnieniu 4-ech przewinień przeciwko czterem różnym drużynom – nie może zagrać przeciwko piątej! Za co więc ma ewentualną korzyść ta ostatnia?
5. Każda żółta kartka musi być ewidencjonowana! Bo 4–5 kartkach zawodnik nie gra w jednym meczu, po 8–10 w dwóch, po… itd. Każdy gracz ma więc indywidualną kartotekę, na każdym szczeblu rozgrywek krajowych i zagranicznych! Taka procedura bowiem obowiązuje w ponad stu krajach członkowskich FIFA! To nie wszystko. Rozgrywki organizowane przez samą FIFA i federacje pięciu kontynentów (tylko Antarktydzie się udało!), a więc Mistrzostwa Świata, eliminacje do nich, mistrzostwa kontynentów i eliminacje do nich, klubowy puchar świata, Liga Mistrzów i wstępne eliminacje, Liga Europejska i wstępne eliminacje itd. Itd. – cały piłkarski świat liczy żółte kartki! Buchalteria i biurokracja – kosmiczna, paranoja w formie najczystszej!
Czasem rachmistrze klubowi pomylą się i trener desygnuje do gry zawodnika, który powinien mieć przerwę, bo osiągnął stosowny limit kartkowy. Biedny ten klub, któremu się to przydarzy. Czujni dziennikarze nie zostawią na nim suchej nitki. To zganią, potępią, napiętnują.
O rzeczywistych wynaturzeniach milczą. Zatem częstuję Was żółtą kartką – nieewidencjonowaną!

czwartek, 15 lipca 2010

Faul taktyczny – opis destrukcji

Przebieg finałowego meczu w RPA Holandia–Hiszpania jest ewidentnym dowodem na to, że piłka nożna jest bardzo poważnie chora. W poprzednim wpisie wskazałem tę patologię: faul taktyczny. W powszechnym rozumieniu to takie wykroczenie, które zostało ukarane żółtą (czerwoną) kartką. Sądzę jednak, że ok. 90% wszystkich fauli to zagrania umyślne, wykonywane z całkowitą premedytacją! Chodzi tu głównie o przerwanie akcji, uniknięcie kontrataku – ale nie tylko. Przy okazji można przecież „wsadzić mu łokcia” w żebra albo dźgnąć w szczękę, złapać za koszulkę, rękę, szturchnąć, popchnąć, kopnąć – każdy sposób jest dobry, aby przeciwnika zniechęcić, osłabić, wyprowadzić z równowagi, sprowokować, zadać mu ból, itp.
Opisany wyżej faul taktyczny stanowi jeden z podstawowych elementów stosowanej coraz powszechniej, skrajnie destrukcyjnej taktyki, którą tu określę umownie jako „gra z kontry”. Tak grały, z wyjątkiem Hiszpanii, prawie wszystkie czołowe drużyny na ostatnich . Tak ustawił swój Inter MediolanJose Mourinho i i wygrał z nim Ligę Mistrzów.
Taka taktyka okalecza naturalnie piłkarskie widowisko. Pisałem już o tym nieraz. Gdy w meczu brakuje ciągłości akcji indywidualnych, dwójkowych, zespołowych, celnych strzałów na bramkę, parad bramkarzy itp., czyli już w zalążku niszczona jest boiskowa dramaturgia, to wychodzi z tego taki potworek jak ostatni finał. 700 mln zostało „nabitych w butelkę”.
Trener ma oczywiście pełne prawo zastosować dowolną taktykę, ale wielomilionowa czy choćby wielotysięczna widownia, ma także prawo do widowiska, emocji, piękna gry! Ten swoisty spór, ten konflikt interesów muszą rozstrzygać przepisy! Mądre i wyważone, uwzględniające racje OBU stron! Teraz rozstrzygają na niekorzyść widzów. Triumfuje gra nieczysta, brutalność, destrukcja. I dopóki główny sprawca tej anomalii faul taktyczny będzie tak opłacalny jak dotychczas nie zmieni się nic.

Propozycje zmian w przepisach w następnym blogu.

środa, 14 lipca 2010

Faul taktyczny – nowotwór piłki nożnej

Zakończyły się w RPA. Stały na kiepskim poziomie. Dlaczego?
Beznadziejnie grały Włochy, bardzo słabo Francja i Anglia, słabo Brazylia, Argentyna i Portugalia, w kilku spotkaniach bez świeżości więc pozbawiona „błysku” była Hiszpania – to przyczyny sportowego regresu mistrzostw. Zaskakująco skuteczna postawa Niemców i Holendrów (w finale prezentujących zresztą chamski antyfutbol) – niemocy wymienionych wyżej potęg nie zrównoważyła i tym samym utrzymanie imprezy na zadowalającym poziomie było niepodobieństwem. Nawiasem, chwaleni powszechnie Niemcy błyszczeli głównie na tle nieporadnych (Australia, Anglia) – z przeciętną Serbią i lepszą technicznie Hiszpanią – przegrali.
W taktyce królował Jose Mourinho. System 1-4-2-3-1, czyli z dwoma defesywnymi pomocnikami konkurencji nie miał. HiszpaniaBusquets-Xabi Alonso, HolandiaDe Jong-Van Bommel, NiemcyKhedira-Schweinsteiger, BrazyliaGilberto Silva-Elano (Melo), Francja Toulalan-Diaby (Diarra). Z jednym defensorem w drugiej linii (Mascherano) grała Argentyna – i zaliczyła 0:4 z Niemcami. Taktyka „hermetycznego korka” plus faul taktyczny jest opłacalna, bo bezpieczna i piekielnie skuteczna. Genialnemu panu Jose pozostaje już tylko praca nad ustawieniem 1-4-3-2-1-00 (zero) to skala atrakcyjności meczu przy tej taktyce. Po tym „nowatorskim” udoskonaleniu pozostanie już tylko strategia utwardzania skamieniałego betonu! Niedługo wszyscy będą grali podobnie. Taktyka umrze!
700 mln ludzi oglądało finał imprezy. Mecz pełen chamskiej brutalności. Sędzia Webb, choć nie bez winy, zapobiec temu nie mógł, wystarczającego antidotum nie miał! Żółte kartki okazały się przeżytkiem, nieskutecznym anachronizmem – od przewinień nie odstraszały. Bo kara za faul taktyczny musi stać się nie psychologiczną pogróżką tylko sportową rekompensatą – natychmiastową i dolegliwą.
Boisko to nie tylko miejsce gdzie zaprogramowane i zdalnie sterowane roboty dokonują totalnej destrukcji, wymierzając ciosy łokciami i kopiąc siebie zamiast piłki, ale także przestrzeń sportowa, która powinna być wypełniona widowiskiem pełnym sportowej estetyki, dramaturgii i emocji. Obraz barbarzyńsko niszczonego spektaklu, czyli finał Holandia-Hiszpania to jeden z większych skandali i spektakularne oskarżenie pod adresem nie tylko FIFA, to także klęska ludzi piszących i mówiących o futbolu. Bo kto ma reagować w imieniu kibiców i sympatyków tej dyscypliny sportu, kto powinien być ich rzecznikiem w walce o takie zmiany w przepisach, które wyeliminują oczywiste patologie – ano dziennikarze sportowi, telewizyjni zresztą również.
Czas po temu najwyższy!

poniedziałek, 12 lipca 2010

Sława i chała!

Zakończyły się w RPA. Zapowiadając w TVP Sport transmisję z finału Włodzimierz Szaranowicz zaanonsował, że relację przeprowadzą: sława komentatorska!!! Dariusz Szpakowski i sława piłkarska Włodzimierz Lubański.
Zdumiewające porównanie. To tak jakby nazwać pospolity bubel – cennym przedmiotem, trywialną łajbę – oceanicznym statkiem, gospodarczy kojec – pałacem, określić kabotyna – wielkim artystą, głupkowi – nadać status mędrca. W definicji sławny, sława mieszczą się takie pojęcia jak: niekwestionowany talent, znakomitość, postać, osobowość, gloria (chwała), powszechna aprobata, uwielbienie, szacunek. Trzeba mieć bezczelność i tupet Szaranowicza, żeby dostrzec te cechy u Szpakowskiego. Jest znany i popularny, ale to jeszcze nie sława. Ma natomiast dobrą dykcję. To zaleta, ale i mankament jednocześnie: wyraźnie słychać CO mówi. Ale wysilać się nie musi, zwłaszcza teraz, gdy dyrektorem Sportu w TVP został jego wieloletni koleś Włodzimierz Szaranowicz. Mimo wszystko postawienie znaku równości między przeciętniakiem a żywą legendą polskiej piłki szokuje.
Mistrzostwa zakończone. Odpoczniemy od kilku panów. Czas już po temu najwyższy, bo od z górą miesiąca „podtruwali" nam pracowicie.

sobota, 10 lipca 2010

Z tych imienin nie wyjdziemy!

Do końca Mistrzostw Świata w RPA zostały ostatnie dwa mecze: o pierwsze i o trzecie miejsce.
TVP nie ma sprawozdawców godnych relacjonować takie spotkania. Niestety. Telewidzowie muszą przyjąć ową smutną rzeczywistość z tzw. dobrodziejstwem inwentarza. Będzie więc tak jak z toastem na knajackich imieninach: godna, niegodna pijemy do dna! Jakiś fan solenizantki mógł w tym momencie na znak protestu opuścić imprezę. My piłkarscy alkoholicy tego nie zrobimy, spełnimy te dwa ostatnie toasty, łykając serwowany nam bimberek o smrodliwym zapaszku. Taki los uzależnionych. W końcu nie przesadzajmy, tknięci nałogiem nie szukają smaku – chodzi głównie o to, żeby sponiewierało!
Dariuszu Szpakowski i Macieju Iwańskipolewajcie!

piątek, 9 lipca 2010

Tour sięga bruku

Polsat. SiatkówkaLiga światowa. Komentarz: Tomasz Swędrowski i Wojciech Drzyzga.
To dobrze, że są tacy sprawozdawcy. Ma się gwarancję, że nie zepsują widowiska, nie przegadają i nie przegapią rozgrywanych akcji, a znakomita znajomość dyscypliny pozwala im fachowo skomentować bieżące wydarzenia i wyjaśnić telewidzom wszelkie kontrowersje, a także rozszyfrować powody decyzji sędziów, czy regulaminowe niuanse.
A teraz zdumienie. Jak to się dzieje, że w tej samej stacji (Polsat) dwójka innych komentatorów siatkówki – Witold Wanio i Damian Dacewicz – relacje knoci dokumentnie. Szanuję pana dyr. Kmitę – choćby za inteligentne uwagi o siatkówce pisane dla GW – ale dlaczego dopuszcza on do takiej fuszerki na własnym profesjonalnym podwórku. Sprawozdawcy Witold i Damian z meczu „na żywo” czynią magazyn albo telewizyjne studio. Mamuci narcyz i zarozumiałość Wani zaś powoduje dodatkowo, że każdy program z jego udziałem, to są wariacje na temat własny. Panie dyr. Kmita proszę użyć kompetencji, bo tandeta pleni się na Pana poletku!
*
Eurosport. Kolarstwo – relacje z Tour de France. Komentarz: Tomasz Jaroński i Krzysztof Wyrzykowski.
Ruszył sławny Tour. Mamy więc znów przyjemność obcowania z dwójką inteligentnych ludzi, którzy z dystansem i dyskretnym humorem snują rozważania o kolarstwie, zawodnikach, przytaczają anegdotki i ciekawostki, a telewidzowie mogą jednocześnie oglądać niepowtarzalną Francję z jej urzekającymi pejzażami, zamkami, malowniczymi miastami i miasteczkami. Laurka wręczona, więc ad rem.
W trzecim etapie organizatorzy wprowadzili kilka odcinków z nawierzchnią brukową. Dlaczego? Żeby urozmaicić nudę płaskich etapów. Rzeczywiście nudno nie było. Mnie cierpła skóra gdy widziałem jak niektórzy zawodnicy, chcąc uniknąć bruku, mknęli z szybkością 50 km/godz. wąziutkimi, kilkunastocentymetrowymi ścieżynkami oddzielającymi owe „kocie łby” od pobocza. Najmniejszy błąd mógł skończyć się tragiczną wywrotką. To igranie z życiem zawodników. I nie ma w tym przesady, bo odcinki „brukowe” przysporzyły wielu kolarzom dramatycznych kłopotów. Uczestniczyli w kraksach, łapali defekty, kontuzje, ponosili straty czasowe (Armstrong) a jeden z faworytów – Luksemburczyk Frank Schleck – przewrócił się na nierównej nawierzchni i złamał w 3-ch miejscach obojczyk, który mu złożono za pomocą 8 śrub. Zwolennikiem brukowego „urozmaicenia” był najwyraźniej Krzysztof Wyrzykowski. Czy ciągle Pan jest? Że wypadek zawsze może się zdarzyć? Oczywiście. Ale organizatorzy sportowej rywalizacji nie mogą takich zdarzeń aranżować a dziennikarze sportowi tego abrobować!
Panie Krzysztofie, to tylko mały kamyczek do Pana ogródka – żaden, broń Boże, brukowiec!

czwartek, 8 lipca 2010

Rozbierzcie go z tych słuchawek!

7.07.2010. RPA. MŚ. Półfinał: Niemcy–Hiszpania (0:1). Komentarz: Dariusz Szpakowski i Włodzimierz lubański.
Proponowałem w poprzednim wpisie, żeby Dariusz Szpakowski przesiadł się na trybuny. Nie posłuchał. No to będę go cytował do skutku. Aż wreszcie ktoś zrozumie, że tego nieszczęśliwego dzieciaka trzeba posłać do zerówki, ale przede wszystkim odebrać mu mikrofon, bo kompromituje (choć to wcale niełatwe!) publiczną TVP. To króciutki stenogram, z końcowych, niecałych dwóch minuty doliczonego czasu gry i komentarza pomeczowego. Za poniżej cytowany bełkot, wygłaszany przez niepanującego nad emocjami sprawozdawczego psuja, serdecznie Państwa przepraszam.
Szpakowski: (92 min. meczu). Od momentu, kiedy w siedemdziesiątej trzeciej minucie uszczęśliwił Hiszpanów Puyol; będzie jeszcze jedna zmiana, żeby zyskać czas w ekipie Hiszpanii. Torres, daleko, ile tylko miał sił, by uderzyć, to Friedrich, walczy Gomes, Puyol i teraz już takie oddalanie, albo zagrywanie, żeby coś wykorzystać, jeśli chodzi o Niemców, żeby oddalić i utrzymać, to co się ma. Gomez, będzie okazja dla Niemców, za mocno, za nerwowo, Teraz Casillas: spokojnie panowie. Co może dziać się w Hiszpanii? Z jakim zainteresowaniem czekają na te sekundowe rozstrzygnięcia kibice w Niemczech? Już gotowy do wejścia jest Marchena. A więc wzmocnienie siły, czyli linii obrony. Iniesta, Iniesta wziął teraz ciężar gry na siebie, ale Lahm; chyba jedna z ostatnich akcji Niemców, do środka. Spokój teraz. I zobaczmy, jak to rozegrają. Mertesacker cały czas w takich sytuacjach wchodzi, żeby do niego zagrać, tak jak szukał go teraz Lahm. Xabi Alonso i Schweinsteiger, dobre przejęcie przez Piqué, żeby nie stracić Silva, walczą Niemcy rozpaczliwie w końcówce, czysto. (cieszy się) Puyol ten ma serce, tego nic nie powstrzyma, Puyol oddalił. Będzie możliwość zmiany. Dziewięćdziesiąta druga minuta, boisko opuści Xabi Alonso, pojawi się Marchena z numerem czwartym. Czwarty z tych, którzy pamiętają srebro olimpijskie z Igrzysk w Sydney...
Del Bosque mówił przed tym meczem, wierzę, że to dzisiejsze święto Sanfermines jest znakiem Opatrzności, przecież tak na imię miał mój ojciec, tak na imię miał mój brat. Już nie wytrzymują Hiszpanie. Wszyscy wstali z ławki, podobnie Niemcy. Już niedługo to potrwa, Iniesta, przetrzymać, oddalić teraz przez Capdeville, jeszcze Torres powalczy z Neuerem, Neuer nie może inaczej tylko głową. I ruszają Niemcy, Lahm, do niego podbiega Silva, nikt nie stoi, siedzi na stadionie, wszyscy stoją, jeszcze sekundy, zagranie w pole karne, przejmą Niemcy, Hiszpanie pokazują, żeby węgierski arbiter kończył, będzie okazja dla Niemców, oddala to Piqué, żeby zdążyć próbuje jeszcze ile tylko ma sil, i chyba utrzymał. Koniec!!!
(krzyczy) Hiszpania historycznie, Hiszpania historycznie, po raz pierwszy w wielkim finale.

Teraz mecz sensownie i krótko podsumowuje Włodzimierz Lubański, stwierdzając, że wygrali lepsi.
I na tym relacja powinna się zakończyć. A gdzie tam, jeszcze MUSIAŁ przemówić mag mikrofonu, genialny znawca futbolu. I przemówił. Jego niezwykły komentarz powinien wisieć oprawiony w złote ramy nad łóżkiem nie tylko każdego sportowego komentatora, ale także każdego kibica. Z prostym przesłaniem: nigdy nie mów tak beznadziejnie chaotycznie i głupio. Oto ten kuriozalny tekst:
Szp.: Holandia czeka w futbolowym niebie i zmierzy się w pojedynku finałowym 11 lipca z zespołem Hiszpanii. Grali pięknie jak nigdy, przegrywali jak zawsze. Ale od momentu, kiedy sięgnęli po mistrzostwo Europy pod wodzą Aragonesa, (widać Puyola) a dziś wygrali za sprawą tego piłkarza. Vincente del Bosque przed tym spotkaniem powiedział: Niemcy zrobili olbrzymi postęp, odmłodzili drużynę, grali naprawdę wspaniale, ale myślę, że my nie zboczyliśmy z drogi. Nie udał się Niemcom rewanż, Hiszpanie zagrali dzisiaj znakomite spotkanie. I mieli człowieka, który ma wielkie serce do gry. (Puyol na ekranie). Kiedy kiedyś Sven Goran Ericson stworzył, no taki model piłkarza i powiedział jedną rzecz: że dołożyłby do tego właśnie Puyola z jego fryzurą. Zapomniał chyba o tym, że oprócz umiejętności ma on wielkie serce, które zaprezentował i dzisiaj. Ta waleczność, ta nieustępliwość, ta feeria Roha była dzisiaj widoczna. Gratulacje dla Hiszpanów. Ale powiem szczerze, nawet jeśli komuś nie podoba się styl gry drużyny niemieckiej, to naprawdę, wielkie podziękowania za to, jak walczyli dziś do końca. Obie ekipy stworzyły znakomite widowisko, może bez fajerwerków, na które trzeba było czekać do tej pierwszej bramki, ale dziś jest to bez wątpienia święto drużyny hiszpańskiej. Bo przecież nigdy nie byli i są po raz pierwszy, a tam w tym finale, czeka na nich Holandia. Niemcy na otarcie łez, Schweinsteigera, a także jego partnerów, o brąz z Urugwajem, jak cztery lata temu. Radość Hiszpanów, część już z nich zeszła z boiska, uszczęśliwiony Villa, który zrównał się z rekordzistami, ale rekordu jeszcze nie pobił. Klose też ma szanse na pobicie osiągnięć Ronaldo w finałach. Niemcy też mają swoją historyczną, dwudziestą porażkę w finałach, no a Hiszpanie jakże wielki triumf. To już jest troszkę tak, że ten mecz o trzecie miejsce, ten mały finał, jest takim meczem pocieszenia, nie odpada się, jeszcze jest nadzieja, ale bez wątpienia uciekło to co jest najważniejsze – gra w finale i bliskość tego pucharu świata, on jest jeden do zdobycia. Pozostały już z 32 tylko dwie ekipy. Smutek Niemców, którzy stworzyli wraz z Hiszpanami piękny spektakl; i jak powiedział Włodzimierz Lubański: siedemdziesiąt minut dla tych, którzy są znawcami futbolu, dla tych szkoleniowców, zawodników, piękny pokaz taktyki, znakomitego krycia, nie podejmowania ryzyka, ataków pozycyjnych, szybkich, wspaniałego rozmieszczenia na boisku. Ale kiedy pada gol ze stałego fragmentu gry, bo nie udawało się z żadnej innej akcji, ani z szybkiego ataku, ani pozycyjnego, ani strzału z daleka, no wtedy zaczęło się widowisko. Niemcy zrobili wszystko, co mogli, zagrali trzy fantastyczne spotkania, wygrywając i strzelając cztery bramki każdemu z rywali; mają na koncie ich czternaście, o połowę mniej Hiszpanie, którzy jednak o ten jeden gol, jak dwa lata temu byli lepsi. Nie udał się wielki rewanż ekipie niemieckiej. Wielki triumf Vincenta del Bosque, który po Aragonesie, wiedzie właściwą drogą La Rohę. Hiszpania–Holandia. Czy ktoś tak typował? Pewnie kilka osób tak. Urugwaj–Niemcy o 3-cie miejsce. To wszystko, dziękują Włodzimierz Lubański i Dariusz Szpakowski…. (do ekspertów w telewizyjnym studio) Panowie poanalizujcie, jest co.
Dokąd jeszcze telewidzowie będą karani takimi bełkotami? W normalnej instytucji powinien reagować przełożony. Ale na to nie ma szans: szef nazywa się Włodzimierz Szaranowicz i od niego Szpakowski uczył się fachu! A jak się nauczył tak fachuje.

wtorek, 6 lipca 2010

Dariuszu Szpakowski – na trybuny!

3.07.2010. MŚ w RPA. ¼ finału Paragwaj–Hiszpania (0:1). Komentowali: Dariusz Szpakowski i Włodzimierz Lubański.
Od kilkunastu co najmniej lat na antenie TVP piłkę nożną relacjonuje Dariusz Szpakowski. W roku 2002 zwolnił go z tego obowiązku nowy (wtedy) dyrektor działu sportowego Janusz Basałaj. Słusznie uznał bowiem, że taki sprawozdawca kompromituje telewizję publiczną. Ale po dwóch latach to Basałaj musiał odejść a zaraz potem Szpakowski powrócił. I straszy do dziś. Nie zrobił od lat żadnych postępów. Brak koncepcji, chaotyczność, nieustanna dekoncentracja i wynikające z niej permanentne rozmijanie się uwag i ocen z oglądaną na ekranie akcją, komentarze i wtręty własne na poziomie zerówki. Jest rzeczą niepojętą, że taki ignorant, nie potrafiący mówić poprawnie po polsku relacjonuje wszystkie najważniejsze mecze reprezentacji Polski. Nie demonstruje ona wysokiego poziomu, to prawda. Ale przecież nie zasługuje aż na takiego fuszera. Kto i kiedy wreszcie to zauważy i skończy tę kompromitację ważnej instytucji i człowieka. A może on sam przeczytawszy poniższy zapis z ostatniej relacji z , wykaże odrobinę ambicji i przyzwoitości i sam poda się do dymisji. Ja w imieniu własnym, wielu moich znajomych i przyjaciół, a także, jak sądzę, wielu innych kibiców piłki nożnej oznajmiamy chórem: kończ Waść, oszczędź wstydu sobie, a nam wieloletniego dyskomfortu. Tych pańskich głupot słuchać już nie chcemy, proszę nie paskudzić kolejnych sportowych imprez!
Panu już dziękujemy! Chcemy obcować z ludźmi rozumnymi!
*
Jest to stenogram od 83 minuty meczu, czyli od momentu zdobycia gola przez Villę. Trwa więc ok. 10 minut (na czerwono rzeczywista relacja telewizyjna)..
Sz.: (krzyczy) Iniesta, Iniesta, pole karne, ładnie, okazja, Xavi, (wyje) tam jest Pedro, i… słupek, tam jest Villa, Villa, tylko Villa. (wydziera się): a więc czekali, czekali i doczekali się! Hiszpania teraz śpiewa, Hiszpania szaleje, to jest ten moment, kiedy można wreszcie w tym meczu zaśpiewać, co już śpiewali wielokrotnie: Villa, Villa, Villa maravilla.
L.: Geniusz Iniesty. Ta jednak akcja, na którą wszyscy czekali. Geniusz Iniesty – proszę spojrzeć (relacjonuje powtórkę).
Sz.: (wpada koledze w słowo): już dwa razy to widzieliśmy. To piąty gol w tym turnieju, ale jakże ważny! Klasę drużyny, mówiłem już o tym, poznaje się po tym, kiedy potrafi dźwignąć w takiej sytuacji. Nieudany drugi rzut karny, pierwszy udany, ale powtórzony. A teraz będzie zmiana w obu zespołach. (widać Villę): Czy on nie jest cudowny, Włodek?
L.: Ja muszę powiedzieć, ten jeden moment, no, ta, ta akcja pokazuje (niezrozumiałe, bo podniecony kolega ciągle wpada mu w słowo). Jaki potencjał jest w tym zespole. No, taki zespół do pokazywania, do pokazywania i do nauki. Sposób w jaki podał po driblingu do wolno stojącego partnera, jest fenomenalny.
Sz.: (relacjonuje zmianę zawodników w obu drużynach). Zobaczymy jak to teraz będzie wyglądało w końcówce, czy pójdą za ciosem i spróbują dobić rywala? (krzyczy) Ma taką okazję Iniesta, jest Villa, czekają partnerzy, ale spudłował Villa.
L.: Już nie miał Iilla siły do zakończenia tej akcji strzałem.
Sz.: Ale jeszcze raz wrócę, Włodek, do tej szczęśliwej osiemdziesiątej trzeciej minuty, do tego przebłysku geniusza, geniuszu i Iniesty, który uratował Barsę w spotkaniu z Chelsea i to on zrobił całą akcję, a potem piękne uderzenie Pedro i ten instynkt, to jest, to się po prostu trzeba z tym urodzić. Byli tacy piłkarze, są tacy piłkarze, byłeś w reprezentacji Ty, kiedy potrafiłeś wykorzystać, ta piłka szukała tutaj gdzieś Iniesty.
L.: Villa był bardzo dobrze ustawiony, ale akcja rozpoczęła się od genialnego podania Iniesty, który na spokoju wyprowadził partnera do możliwości uderzenia w światło bramki. No, co prawda, tego nie trafił, trafił tylko w słupek, ale po słupku dobrze ustawiony Villa, tam gdzie ma być ustawiony środkowy napastnik – w okolicach jedenastego metra. I wykończył tą akcję. No, może niektórzy powiedzą szczęśliwie – od słupka do słupka, no, ale to jest ważne, że ta piłka wpadła
Sz.: (cały czas podekscytowany) …padła do bramki, po raz piąty w tym turnieju. Już nie będę mówił teraz, bo jest duże napięcie, o tych wszystkich jego rekordach, które bije tutaj, to jego czterdziesty trzeci gol w reprezentacji, ale jakże ważny. Choć trudno powiedzieć, że gdyby prześledzić dokładnie wszystkie strzelone przez niego bramki, ale na pewno ta jest najważniejszą, nie dlatego, że ostatnią, ale dającą, przybliżającą ten upragniony półfinał.
L.: A ta radość jest tym bardziej ciekawa dla wszystkich, bo jest po meczu, który nie jest łatwy, bo to jest ważne, ten mecz jest trudny, układa nie tak jak by sobie tego życzyli; spotkali na drodze partnera, który rzeczywiście stawia im warunki bardzo, bardzo wysokie.
Sz.: Wczoraj Jerzy Engel, po spotkaniu Paragwaju z Urugwajem, kiedy czekaliśmy na dogrywkę mówił: cieszą się Holendrzy, dziś pewnie cieszą się Niemcy, że no, dużo włożyli wysiłku w to spotkanie Hiszpanie. Rewanż za mecz z przed dwóch lat w Durbanie siódmego, wcześniej szóstego, półfinał pomiędzy tymi, którzy walczyli wczoraj, czyli Urugwajem i Holandią. Sergio Ramos, nie było tam faulu. Ale wystawili na próbę nerwów hiszpańskich kibiców.
L.: Ale mieliśmy emocji w drugiej połowie.
Sz.: Paragwaj szuka swojej szansy, Paragwaj jeszcze chce powalczyć, Paragwaj chce, jeśli przegrać to po walce, którą zaprezentował od pierwszych chwil. Będzie żółta kartka, tak jest, dla Santany. Uderzał łokciem gracz Wolfsburga.
L.: Blisko akcji był sędzia i zareagował bardzo szybko, żółta kartka w takiej sytuacji jest jak najbardziej na miejscu.
Sz.: Nie bardzo wierzą paragwajscy kibice, bo czasu już naprawdę niewiele. (cieszy się) Proszę to są te łzy wzruszenia, kiedy wychwytuje realizator takie momenty. Czeka się lata; i tak zrobili bardzo wiele, a tutaj bliscy byli, tego żeby sprawić olbrzymią niespodziankę, doprowadzić do serii dwóch dogrywek po piętnaście minut, a potem być może do rzutów karnych, ale potrafili pokazać mistrzowie Europy, ten swój lwi pazur, pokazać kunszt, maestrię. I mają tego który się nie myli, tego który jest naprawdę natchniony do strzelania goli. Chociaż teraz będzie szansa. (wyje) Zobaczmy aj! jeszcze aj!, jeszcze strzał i dobitkę, aj! coś niesamowitego, co zrobił Casillas i to dwukrotnie. (wycie ucichło) Będzie można prześledzić to na powtórce, na którą nie ma w tej chwili czasu.
L.: (relacjonuje powtórkę)
Sz.:
Do końca Paragwaj, postraszył teraz niesamowicie mistrzów Europy, to jeszcze nie koniec całej tej sytuacji, Alcaraz walczący, będzie okazja do kontry, chociaż oddalili teraz Hiszpanie, nerwowo, żeby mieć tylko troszkę spokoju, ruszył tutaj ile miał tylko sił i będzie miał szansę Pedro, (krzyczy) ucieka również środkiem Villa, do niego będzie chyba grał, tak, (wyje) zagrał do Villi, no i co, spójrzmy, (jaskiniowe apogeum) Viiiiillia (Dariuszowi opadło teraz do wrzasku) i broni to niesamowicie Villar. Dwie fantystyczne interwencje w samej końcówce, nerwy, napięcie do końca. Mamy dziewięćdziesiątą minutę, za chwilę dowiemy się ile to potrwa. Hiszpania nie chce tracić piłki, chce ją trzymać, ale traci. Ruszyli teraz do boju Riberos, Paragwajczycy, Alcaraz, uspokoił troszkę, jest Morell, przygotować akcję, poszukał tutaj Santa Kruza,
L.: (relacjonuje powtórki dwóch wcześniejszych sytuacji podbramkowych).
Sz.:
Nic się nie działo w pierwszej połowie, jeśli chodzi o emocje, ale jak się zaczęło dziać, od jednego karnego, poprzez dwa karne, poprzez teraz akcję, która była a wcześniej bramkę. Trzy minuty doliczone. Sto osiemdziesiąt sekund nerwówki w obu krajach, kibiców na tym stadionie i tych którzy kibicują obu reprezentacjom.Teraz usiluje kpiąco Cóż to, nie wydawało się, eee tam, takie zestawienie, eee tam, ten Paragwaj, co to mistrzowie Europy, to będzie tylko kwestia: ile? A tutaj, proszę bardzo. O tych trzech doliczonych minutach wspomnieliśmy. I teraz, jeszcze, jeszcze walczący Paragwaj. Będzie rzut wolny i oby tylko kończyło się to czymś niegroźnym.
(kopnięty w czoło przez Santanę Ramos, interweniuje lekarz, obaj omawiają incydent).
Sz.:
Limit zmian wyczerpany, teraz nie wiem ile to wszystko dłużej potrwa. Będzie to zależało od arbitra. A kto wie, jak ułożyłoby się to spotkanie, gdyby ta bramka, którą strzelił Valdez, była bramką uznaną,
L.: (ocenia bardzo pozytywnie grę Paragwaju w tym meczu). Kończy stwierdzeniem: mieliśmy widowisko wielkiej klasy! Ćwierćfinał, który…
Sz.: Tutaj nie było, Włodek, nie było ćwierćfinału bez klasy, bez emocji, wydawało się, że zestawienie par będzie preferowało bez wątpienia… ale może za chwilę, bo jeszcze walczący Pedro. Ile sił do niego podąża Bera, zdołał odzyskać, jeszcze spróbują gracze Paragwaju, nie ma spalonego. Pokazuje Marchena do Casillasa: twoja! Ławka rezerwowych do sędziego Batresa, żeby kończył, ale to od niego wszystko zależy, a nie od sugestii. Trzeba teraz spokojnie, mądrze przytrzymać piłkę, jeśli chce się z tym jeden do zera, tego cudownego Villi, bijącego kolejne rekordy, nawet w tych emocjach nie mam czasu, aby ich przytaczać… Hiszpanie, Hiszpanie to jest ta dojrzałość mistrzów, poczekać, dziewięćdziesiąt trzy minuty minęły, ale mieliśmy te przerwy i opatrywanie spowodowane faulem na Ramosie. Będzie rzut wolny, po faulu na Inieście. Jak się ma takiego zawodnika, który Barsę doprowadza na wyżyny, a w reprezentacji daje takie podanie jakie widzieliśmy, Pedro, który uderzył w słupek, a zachował się jak kiedyś Butragueno, jak sęp…
L.: Jeśli ma się takich zawodników, można liczyć na ten moment, taki specjalny moment, który decyduje o wyniku meczu.
Sz.: Już zacierali gdzieś ręce Niemcy, mamy ten Paragwaj, a tutaj, jednak, jednak powtórka z tego wydarzenia, z przed dwóch lat. Ciekaw jestem jaki to będzie półfinał. Zapowiada się ciekawy mecz. Ale poczekajmy na końcowy gwizdek, bo nie takie cuda zdarzały się w futbolu.
L.: Jedno już możemy powiedzieć: na pewno, że jeżeli wynik będzie taki jaki jest, to Europa górą!
Sz.: Europa górą w tych konfrontacjach z Ameryką Południową, ale czy Europa górą do końca, przekonamy się. Jeszcze jest Urugwaj w grze. Na pewno ten drugi półfinał, koniec!!! (do podsumowania wyrywa się pierwszy i obowiązkowo krzyczy) A więc po nerwach, a więc dzięki niemu, dzięki Dawidowi Villi jest Hiszpania historyczna, jest Hiszpania w półfinale, Hiszpania szalejąca, Hiszpania, która się cieszy.
*
A gdzie się podział Michał Zawacki, który był jednym z najlepszych komentatorów w fazie grupowej? Selekcja negatywna trwa. Może po ostatnich wyborach wreszcie się to skończy. Stajnia Augiasza przy ul. Woronicza w Warszawie czeka na swojego Heraklesa!

czwartek, 1 lipca 2010

Po pierwsze obraz… komentatorze!

W w RPA pozostało do rozegrania 8 najważniejszych meczy. To stawia sędziom, zawodnikom, trenerom, ale także komentatorom telewizyjnym szczególne wymagania. My telewidzowie oczekujemy więc, że:
– relacje nie będą w permanentnym konflikcie z pojawiającym się na ekranach telewizorów obrazem,
– przestaniecie zalewać nasze uszy potokami zbędnego gadulstwa; zwłaszcza bzdurne statystyki, cytaty głupawych wypowiedzi, wiadomości z brukowych gazet powinny być telewidzom oszczędzone,
– będziecie skoncentrowani i opanowani, kontrolując własne emocje, a zwłaszcza zostaną widzom oszczędzone wycia, wrzaski i histeryczne krzyki pojawiające się w czasie relacjonowania zdarzeń podbramkowych;
– w relacjach dwójkowych nastąpi wyraźny podział ról: jeden relacjonuje, drugi komentuje.
Mam nadzieję, że stenogram z poprzedniego blogu będzie ostrzeżeniem i nauczką. Dowolność i nonszalancja dopuszczalne w relacjach prywatnych – na antenie publicznej telewizji wykluczone! I nie wolno nigdy zapominać: to telewizja nie radio!
Reasumując: niech ranga imprezy, zwłaszca w jej decydujące fazie, maestria techniczna i elektroniczna przekazu nie będą kaleczone trywialnym słowotokiem.
Tytuł jest parafrazą sławnej dewizy Billa Clintona: „po pierwsze gospodarka, durniu”.

Obserwatorzy

O mnie

Warszawa, Poland
Kibic sportowy