niedziela, 20 lutego 2011

Wyjęci z pod prawa. Medialnego

Oglądanie meczu Lech–Storting (1:0), a zwłaszcza jego I-szej połowy to była zwykła strata czasu. Na boisku, upstrzonym śnieżnymi aplikacjami, trwał piłkarski ping-pong. Dlatego nie oceniam komentatorów Polsatu Sport (Mateusz Borek i Roman Kołtoń) tylko im zwyczajnie współczuję. Relacjonować takiego gniota to żadna satysfakcja, chociaż zwycięstwo – okraszone dramatycznym skowytem radości po strzelonej bramce – cierpienia obu nieco zrekompensowało.
Telewidz, w przeciwieństwie do komentatorów, mógł przeskoczyć sobie na inny kanał. Ja to szczęśliwie zrobiłem i na Eurosporcie, gdzie „leciał” snooker (Otwarte Mistrzostwa Walii) obejrzałem maksymalnego breaka w wykonaniu legendy tej dyscypliny Stephena Hendryego (po raz 10-ty w karierze!). Zdziwiłem się tylko, że takie osiągnięcie wyceniono jedynie na 1 tysiąc funtów! Jak widać Walijczycy, jak to Szkoci, oszczędni niczym nasi Centusie. Po popisie pana Stefana wróciłem na mecz Lecha i zobaczyłem wkrótce jedyną bramkę, która dała poznaniakom minimalne zwycięstwo. I za to „minimalne” zainkasują z pewnością więcej niż Hendry za „maksymalne”. Tak to bywa.
Przy okazji. Zwrócono mi uwagę, że wielu chłoszczę, a nad swoimi ulubieńcami rozciągam parasol ochronny. Chodzi mianowicie o komentatorów snookera Rafała Jewtucha i Przemka Kruka, których wyłącznie chwalę. A powinienem być bardziej krytyczny. Mój kolega zwrócił np. uwagę na tasiemcowe prognozy, zwłaszcza pana Przemka, na temat: co teraz może być zagrane? Często zresztą przewidywania te bywają całkowicie nietrafne. I rzeczywiście, sam słyszałem takie mniej więcej rozważania: żeby wyjść na kolejną bilę będzie teraz musiał zagrać o jedną, dwie a nawet o 3 bandy. A ten nie użył żadnej! Uzyskał dobrą pozycję bezpośrednio, stosując jedynie rotację. I najświeższy przypadek: w czasie półfinału wymienionego turnieju (Selby–Maguire) obaj relacjonujący stanowczo zbyt często się zapominali, dialogując jak w pubie. Przyznając więc rację koledze, chciałbym jednocześnie przypomnieć komentatorom, że choć znają się na snookerze znakomicie, to ci przy stole często im dorównują, a niekiedy nieznacznie nawet przewyższają. Zatem powściągliwość w prognozach i ocenach wskazana. I proszę pamiętać Panowie, że wielu telewidzów to wasi zdeklarowani zwolennicy. Proszę więc nas nie zawodzić!
Szkoda, piszę to po raz kolejny, że media nie zajmują się recenzowaniem komentatorów. Temat tabu – wiadomo: sami dobrzy znajomi albo koledzy! Sytuację pogarsza fakt, że również przełożeni zupełnie nie reagują. A wystarczyłaby czasem zwykła, koleżeńska uwaga. Byłaby szansa eliminowania drobnych uchybień i błędów, zanim nie staną się one dokuczliwą dla telewidza anomalią. Wtedy bowiem o naprawę trudniej. Bo jak np. zwrócić teraz uwagę Karolowi Stopie, który popadł już w zaawansowany, postępujący infantylizm, bo mówi jak do dzieci w przedszkolu. Czego dowodem np. bzdurne facecje w czasie meczu Sciavone z Pietrową, wygłaszane, co gorsza, w czasie rozgrywania decydujących, bo meczowych, piłek. Nestor już, a knoci jak gołowąs.
Obecnie jednak jakikolwiek, drobniutki nawet zarzucik przełożonego może prof. Stopę obrazić i pójdzie on komentować tenisowe imprezy do konkurencji. Tego Witold Domański nie zaryzykuje. Panie Witoldzie, a wystarczyłoby może,  przed laty proste: Karolku, tenis to dyscyplina skomplikowana, ale z (pseudo)filozofowaniem na jego temat nie ma co przesadzać! I gdy piłeczka w grze, to bądź uprzejmy, chłopcze, grzecznie milczeć! Być może ta koleżeńska uwaga spowodowałaby, że współczesny, dorosły Karol wolny byłby od tych trapiących go przypadłości. Dodajmy – wielce dla uszu i inteligencji telewidza – dokuczliwych.

Brak komentarzy:

Obserwatorzy

O mnie

Warszawa, Poland
Kibic sportowy