Eurosport. Snooker. UK Championship. Komentowali: Rafał Jewtuch i Przemek Kruk.
Na wstępie imprezy dość przykry incydent. Jeden z faworytów Ronnie O`Sullivan odpada w pierwszej rundzie. To się, oczywiście, może zdarzyć każdemu. Ale on, trzykrotny mistrz świata, gracz, który w karierze ugrał 10 maksymalnych „brejków” (147 pkt), przegrywa w sposób ostentacyjnie zamierzony – lekceważąc przeciwnika, organizatorów, publiczność na sali i przed telewizorami. Miał widać inne plany, niż ewentualnie wygrywać turniej i 100 tys. funtów. Po co zatem w ogóle brał udział w zawodach? Jak widać zjawiskowy talent wyraźnie góruje tu nad niskiego lotu osobowością. Bywa, choć bardzo szkoda, bo jak O`Sullivan gra na poważnie to widowiska tworzy niezapomniane.
Obaj komentatorzy natomiast to sprawdzona klasa sama w sobie – im się chciało! Wbijali kolejne opinie i oceny w nasze uszy-kieszenie (jeśli kogoś z oglądających obraziłem to przepraszam) – trafiając bez pudła. Mam tu na myśli zwłaszcza finał: wygrał John Higgins 10:9, chociaż Mark Williams prowadził już 9:5! Ostatnie 5 framów to triumf Johna. Jednak nie można powiedzieć, że Mark grał je na siedząco. Przeciwnie, podchodził do stołu równie często, jak przeciwnik. 9:6, 9:7 – napięcie rośnie. Udziela się także sprawozdawcom. Pełni podziwu dla determinacji Higginsa sięgają do źródeł. Przytaczają opowieść jego ojca, który zawodowo fedrował. Otóż zabrał on kiedyś małego Johna do kopalni. Jak nie będziesz przykładał się do treningu to czeka Cię taka harówka jaką tu widzisz – tak mniej więcej powiedział synowi. Oczywiście jest jeszcze parę profesji, które są mniej uciążliwe niż górnictwo dołowe i jednocześnie nie są snookerem, ale nie bądźmy drobiazgowi. Ważne, że ojciec zamierzony skutek osiągnął. Gołowąs John wystrugał sobie szczudła, by móc grać przy „dorosłym” stole, a w nocy zaczął sypiać ze sprzętem snookerowym, trzymając w jednym ręku kijek, a w drugim bile. I – szczęśliwie dla dyscypliny – do dziś tego sprzętu z rąk nie wypuszcza. Czasem tylko, jak wspomniał w jednym z wywiadów, by ulżyć strudzonym po meczu dłoniom, wyręcza go kochająca żona.
9:8 – emocje narastają. Komentatorzy filtrują psychikę zawodników. Oceniają, że – oprócz rywala – to z czym muszą się dodatkowo zmagać to (cytuję): ta presja, ta zawiesina, chmura. Niezwykle trafne spostrzeżenie. Bo jak taka chmura pełna nieznośnej zawiesiny zgęstnieje nad stołem to presja co rusz stawia grającym snookera-pancernika. Zwłaszcza, gdy zawody rozgrywane są w pomieszczeniu zamkniętym i wspomniany cumulus nie ma gdzie przemieścić się i rozproszyć.
A teraz już zupełnie poważnie: presję lepiej wytrzymał Higgins i zasłużenie wygrał. Jednak obaj zawodnicy rozegrali piękny, emocjonujący i dramatyczny finał. W studio zaś doskonałym komentarzem godnie im sekundowali panowie Rafał i Przemek. To się będzie pamiętać!
Na wstępie imprezy dość przykry incydent. Jeden z faworytów Ronnie O`Sullivan odpada w pierwszej rundzie. To się, oczywiście, może zdarzyć każdemu. Ale on, trzykrotny mistrz świata, gracz, który w karierze ugrał 10 maksymalnych „brejków” (147 pkt), przegrywa w sposób ostentacyjnie zamierzony – lekceważąc przeciwnika, organizatorów, publiczność na sali i przed telewizorami. Miał widać inne plany, niż ewentualnie wygrywać turniej i 100 tys. funtów. Po co zatem w ogóle brał udział w zawodach? Jak widać zjawiskowy talent wyraźnie góruje tu nad niskiego lotu osobowością. Bywa, choć bardzo szkoda, bo jak O`Sullivan gra na poważnie to widowiska tworzy niezapomniane.
Obaj komentatorzy natomiast to sprawdzona klasa sama w sobie – im się chciało! Wbijali kolejne opinie i oceny w nasze uszy-kieszenie (jeśli kogoś z oglądających obraziłem to przepraszam) – trafiając bez pudła. Mam tu na myśli zwłaszcza finał: wygrał John Higgins 10:9, chociaż Mark Williams prowadził już 9:5! Ostatnie 5 framów to triumf Johna. Jednak nie można powiedzieć, że Mark grał je na siedząco. Przeciwnie, podchodził do stołu równie często, jak przeciwnik. 9:6, 9:7 – napięcie rośnie. Udziela się także sprawozdawcom. Pełni podziwu dla determinacji Higginsa sięgają do źródeł. Przytaczają opowieść jego ojca, który zawodowo fedrował. Otóż zabrał on kiedyś małego Johna do kopalni. Jak nie będziesz przykładał się do treningu to czeka Cię taka harówka jaką tu widzisz – tak mniej więcej powiedział synowi. Oczywiście jest jeszcze parę profesji, które są mniej uciążliwe niż górnictwo dołowe i jednocześnie nie są snookerem, ale nie bądźmy drobiazgowi. Ważne, że ojciec zamierzony skutek osiągnął. Gołowąs John wystrugał sobie szczudła, by móc grać przy „dorosłym” stole, a w nocy zaczął sypiać ze sprzętem snookerowym, trzymając w jednym ręku kijek, a w drugim bile. I – szczęśliwie dla dyscypliny – do dziś tego sprzętu z rąk nie wypuszcza. Czasem tylko, jak wspomniał w jednym z wywiadów, by ulżyć strudzonym po meczu dłoniom, wyręcza go kochająca żona.
9:8 – emocje narastają. Komentatorzy filtrują psychikę zawodników. Oceniają, że – oprócz rywala – to z czym muszą się dodatkowo zmagać to (cytuję): ta presja, ta zawiesina, chmura. Niezwykle trafne spostrzeżenie. Bo jak taka chmura pełna nieznośnej zawiesiny zgęstnieje nad stołem to presja co rusz stawia grającym snookera-pancernika. Zwłaszcza, gdy zawody rozgrywane są w pomieszczeniu zamkniętym i wspomniany cumulus nie ma gdzie przemieścić się i rozproszyć.
A teraz już zupełnie poważnie: presję lepiej wytrzymał Higgins i zasłużenie wygrał. Jednak obaj zawodnicy rozegrali piękny, emocjonujący i dramatyczny finał. W studio zaś doskonałym komentarzem godnie im sekundowali panowie Rafał i Przemek. To się będzie pamiętać!
PS. Jedno uchybienie muszę jednak komentatorom wytknąć. Otóż nie tłumaczyli na język polski wywiadów, których obaj zawodnicy udzielili po finale. Padały tam niekiedy frazy żartobliwe albo dowcipne. Telewidzom nie znającym angielskiego, na tle tekstu dla nich niezrozumiałego, chichot obu Panów z offu raził w takiej sytuacji szczególnie. W przyszłości proszę się poprawić!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz