niedziela, 17 października 2010

Castel-lani(e)

Trwa ustalanie przyczyn lania, jakie dostali siatkarze na we Włoszech. Nasuwa się przede wszystkim pytanie: co stało się, że po trzech zwycięstwach, w ciągu kilku dni drużyna całkowicie się rozsypała i z Brazylią oraz Bułgarią nie ugrała nawet seta?.
Tu powstaje kolejne pytanie: a z kim wygraliśmy? Z nie liczącą się w świecie Kanadą, z Niemcami (sześć porażek w turnieju) ledwie 3:2 i z Serbią, która grała by (celowo) przegrać. Przeciwnicy nie byli najsilniejsi, to prawda. Ale jednak Polacy pokazali, że są zespołem, który potrafi walczyć. A zaraz potem ten zespół się rozleciał!
Spróbuję to wyjaśnić tak. Czołowa drużyna świata musi charakteryzować się (poza klasą sportową, naturalnie) dwiema podstawowymi cechami: mieć szczytową formę na daną imprezę i trzon drużyny. Wiem, to truizmy. Ale przypomniałem je tutaj, bo polscy siatkarze nie mieli na ani jednego, ani drugiego. Jak wiadomo trzon trzyma pion! Wlazły, Winiarski, Zagumny*, Ignaczak – to rdzeń tego pionu! Niestety rdzeń był bez pełnej formy. Na słabszych taka dyspozycja wystarczyła, na rywali z czołówki już nie. Poza tym rdzeń był ułomny, bo Wlazły decyzją trenera znalazł się poza pierwszą szóstką. Jeśli więc 3–4 z sześciu jest niedysponowanych sukcesu nie ma!
A propos Wlazłego. Wydaje się, że jest to człowiek, który źle się czuje, gdy o miejsce w drużynie musi walczyć, On potrzebuje akceptacji trenera, w przeciwnym wypadku trochę się załamuje, tracąc pewność siebie a to może utrudniać osiągnięcie optymalnej dyspozycji. No, ale przecież Castellani go bardzo dobrze zna (razem pracowali w Skrze Bełchatów), to jedno, a po drugie – nikt nikomu nie może gwarantować miejsca w zespole na stałe! Tak czy inaczej Wlazły powinien być podstawowym atakującym reprezentacji. Tym bardziej, że jest najlepiej serwującym drużyny. A w zagrywce czołówka światowa „odjechała” Polakom szczególnie daleko.
O komentatorach relacjonujących tę imprezę już pisałem. Tutaj chciałbym dodać tylko jeden szczegół. Otóż żaden z nich nie wie, co mówić, gdy trwa dłuższa akcja, gdy piłka kilkakrotnie zmienia strony. Jakież nieartykułowane dźwięki z siebie wtedy wydają, jacy są nieopanowani, nerwowi; słychać strzępy zdań niezdarnych, kalekich komentarzy. Jednym słowem bezsens, który nie przystoi myślącym.
A przecież to takie proste: wymieniaj, człowieku, tylko nazwiska będących przy piłce, bo na nic innego nie ma czasu! Czy to kiedyś do któregoś komentatora dotrze?

* Początkowo przez pomyłkę wystukałem „Zagubny”. Ale czy nie byłoby to właściwsze nazwisko dla pana Pawła w tym turnieju?

Brak komentarzy:

Obserwatorzy

O mnie

Warszawa, Poland
Kibic sportowy