Canal+Sport. Liga hiszpańska. Barcelona–Sevilla 5:0. Komentowali Jacek Laskowski i Leszek Orłowski.
Inteligent – pół inteligent – Orłowski – ćwierć inteligent – Laskowski – matołek.
niedziela, 31 października 2010
sobota, 30 października 2010
Marek Magiera – kibic doskonały!
Polsat Sport. MŚ kobiet w siatkówce. Polska–Japonia (2:3) i Polska–Serbia (1:3). Komentował Marek Magiera.
Jak przystało na fachowca komentator wychodzi daleko poza wynikające z tej funkcji obowiązki. Jest więc ponadto kibicem (a może nawet nim przede wszystkim), potrafi przybierać tony modlitewne w wiadomej intencji, jest niezrównanym motywatorem (teraz Polki muszą), jest wreszcie kołczem (ma receptę na zagranie w każdej prawie sytuacji). I tu jest pewien problem, bo jak powinny grać zawodniczki to już Magiera wie, wiedzą także telewidzowie, bo ich nauczył, ale nie wiedzą siatkarki i sztab szkoleniowy. Niech Pan nagra relacjonowane przez siebie mecze i podeśle im. Szkoda by takie perły szkoleniowe bezużytecznie leżakowały gdzieś w archiwum.
Niekiedy tylko grzeszy Pan minimalizmem. Np. przed zagrywką którejś z Polek usłyszeliśmy: przydałaby się dobra zagrywka, albo lepiej dwie. Karłowate to chciejstwo – tylko dwie? A dlaczego nie np. pięć – wtedy może dwie udałoby się wymodlić, a tak to już po pierwszej było przejście. Proszę się poprawić w przyszłości
Jak wspomniałem M.M. jest jednak przede wszystkim kibicem. Wspaniałym trzeba dodać. Jak przystało na kibica-patriotę nie tylko wspiera jak może „swoje”, ale także źle życzy rywalkom, co zasługuje na szczególne uznanie. Mnie podobała się zwłaszcza fraza, żeby Polki swoją grą wybiły Japonkom siatkówkę z głów. Oczywiście jakiś złośliwiec mógłby zareagować propozycją, żeby to raczej pan Magiera wybił sobie z głowy mówienie takich bzdur i wlał w to miejsce trochę świeżego oleju, ale my kibice wiemy, że to tylko taka elegancka figura retoryczna i w pełni się z Panem zgadzamy.
Po nieudanym ataku jednej z polskich siatkarek (piłka po bloku w nią właśnie trafiła) komentujący powiedział, że zawodniczka nie mogła się bronić, bo miała nogi w górze. Panie Magiera, tu również pełna aprobata. Można tylko ewentualnie dodać, że kobiecie w takiej pozycji do głowy nie przyjdzie, żeby się bronić.
Pozostając w tej poetyce apelować wypada do Polek by zmieniły położenie, bo dwa mecze już przegrały. Dziewczyny podnieście się.
Jak przystało na fachowca komentator wychodzi daleko poza wynikające z tej funkcji obowiązki. Jest więc ponadto kibicem (a może nawet nim przede wszystkim), potrafi przybierać tony modlitewne w wiadomej intencji, jest niezrównanym motywatorem (teraz Polki muszą), jest wreszcie kołczem (ma receptę na zagranie w każdej prawie sytuacji). I tu jest pewien problem, bo jak powinny grać zawodniczki to już Magiera wie, wiedzą także telewidzowie, bo ich nauczył, ale nie wiedzą siatkarki i sztab szkoleniowy. Niech Pan nagra relacjonowane przez siebie mecze i podeśle im. Szkoda by takie perły szkoleniowe bezużytecznie leżakowały gdzieś w archiwum.
Niekiedy tylko grzeszy Pan minimalizmem. Np. przed zagrywką którejś z Polek usłyszeliśmy: przydałaby się dobra zagrywka, albo lepiej dwie. Karłowate to chciejstwo – tylko dwie? A dlaczego nie np. pięć – wtedy może dwie udałoby się wymodlić, a tak to już po pierwszej było przejście. Proszę się poprawić w przyszłości
Jak wspomniałem M.M. jest jednak przede wszystkim kibicem. Wspaniałym trzeba dodać. Jak przystało na kibica-patriotę nie tylko wspiera jak może „swoje”, ale także źle życzy rywalkom, co zasługuje na szczególne uznanie. Mnie podobała się zwłaszcza fraza, żeby Polki swoją grą wybiły Japonkom siatkówkę z głów. Oczywiście jakiś złośliwiec mógłby zareagować propozycją, żeby to raczej pan Magiera wybił sobie z głowy mówienie takich bzdur i wlał w to miejsce trochę świeżego oleju, ale my kibice wiemy, że to tylko taka elegancka figura retoryczna i w pełni się z Panem zgadzamy.
Po nieudanym ataku jednej z polskich siatkarek (piłka po bloku w nią właśnie trafiła) komentujący powiedział, że zawodniczka nie mogła się bronić, bo miała nogi w górze. Panie Magiera, tu również pełna aprobata. Można tylko ewentualnie dodać, że kobiecie w takiej pozycji do głowy nie przyjdzie, żeby się bronić.
Pozostając w tej poetyce apelować wypada do Polek by zmieniły położenie, bo dwa mecze już przegrały. Dziewczyny podnieście się.
piątek, 29 października 2010
Zielono mi… w głowie
GW. 27.10.2010. Felieton o Legii z cyklu Zielono mi. Rafał Zarzycki Powinniśmy zachować ciszę.
W pierwszych słowach wstępnego akapitu autor wyznaje bezgraniczną miłość Warszawie. Uczucie to, jak sam stwierdza, jest ślepe. Bo stolica nie ma obwodnicy, połączenia z autostradą jej brak, linia metra jedna tylko a nie pięć, i jeszcze w dodatku komuniści zrobili wszystko by zeszpecić miasto architektonicznie. Zauważmy z podziwem: mimo tylu mankamentów wybranki Romeo-Zarzycki kocha na zabój. Tu przypomnijmy, że znany architekt Hitler przebudował Warszawę wg niemieckiego planu przestrzennego zagospodarowania miasta. I jak nastali komuniści to owo architektoniczne cacko całkiem zeszpecili. To nowatorskie odkrycie Zarzyckiego pozwala stwierdzić, że kocha to on może ślepo, ale oko ma bystre, powieką nie osłonięte, a umysł otwarty, elastyczny, świeżutką zielenią pachnący.
Następnie Autor objawia dumę, że jego miasto miało wstręt do wywieszania białych flag i Że Warszawa nigdy nie pękała. I dlatego ze względu na historię, mimo że jestem legionistą, nie potrafię szczerze nienawidzić Polonii”*.
W pierwszych słowach wstępnego akapitu autor wyznaje bezgraniczną miłość Warszawie. Uczucie to, jak sam stwierdza, jest ślepe. Bo stolica nie ma obwodnicy, połączenia z autostradą jej brak, linia metra jedna tylko a nie pięć, i jeszcze w dodatku komuniści zrobili wszystko by zeszpecić miasto architektonicznie. Zauważmy z podziwem: mimo tylu mankamentów wybranki Romeo-Zarzycki kocha na zabój. Tu przypomnijmy, że znany architekt Hitler przebudował Warszawę wg niemieckiego planu przestrzennego zagospodarowania miasta. I jak nastali komuniści to owo architektoniczne cacko całkiem zeszpecili. To nowatorskie odkrycie Zarzyckiego pozwala stwierdzić, że kocha to on może ślepo, ale oko ma bystre, powieką nie osłonięte, a umysł otwarty, elastyczny, świeżutką zielenią pachnący.
Następnie Autor objawia dumę, że jego miasto miało wstręt do wywieszania białych flag i Że Warszawa nigdy nie pękała. I dlatego ze względu na historię, mimo że jestem legionistą, nie potrafię szczerze nienawidzić Polonii”*.
Ależ to dobry, szlachetny człowiek – i jaki wrażliwy. Miłość do bohaterskiej, nigdy nie kapitulującej stolicy, stępiła w nim całkowicie oczywistą, pełnowymiarową nienawiść – do nienawiści jedynie nieszczerej, czyli jej wersji łagodnej – leciutkiej tylko niechęci. Godne najwyższego podziwu! Sądzę, że casus zadziwiającej wrażliwości wywołanej patriotycznym uniesieniem, śmiało stać się może tematem pracy magisterskiej dla psychologów albo psychiatrów.
Jak wiadomo radni stolicy sypnęli groszem na budowę nowego stadionu Legii**. A Polonii wspomóc nie chcą. Dlatego kibice tej drużyny urządzili marsz milczenia zakończony protestem przed Ratuszem. W odpowiedzi kibice Legii zorganizowali kontrmarsz, co felietonista odebrał Z wielkim smutkiem. Legia powinna zachować neutralność…, Mamy swój stadion oni mogą się starać o własny, a my nie powinniśmy się wtrącać. Ale zaraz potem rozkoszny Rafałek-przechera pisze Polonii będzie bardzo trudno zrealizować swoje postulaty. Obawiam się że obudzili się z ręką w nocniku… Legia była szybsza i bardziej operatywna… bardziej profesjonalna. I dalej ...bardzo nieładnie naśmiewać się z sąsiada, że mu się dom spalił. Nawet jeśli zostawił włączone żelazko.
Reasumując: nawoływał do nie wtrącania się – a naubliżał od amatorów, opieszałych i ślamazarnych w działaniu. Wytykał nieetyczność naśmiewania się z konkurencji, jednocześnie grzecznie i taktownie sugerując, że ta przy włączonym żelazku, trzymała rękę w nocniku i dlatego nie zdążyła wyciągnąć wtyczki, zatem – dom szlag trafił.
I już teraz elegancki Rafał Zarzycki będzie milczał jak grób. Tylko przez tydzień, niestety.
* Tu pojawić się może brzydkie podejrzenie: czy aby zakochany Zarzycki, intensywnie pałając do Warszawy, niechcący się nie zdekonspirował. Zwróćmy uwagę na określenie nie potrafię szczerze nienawidzić Polonii. Czyli nienawidzi nieszczerze – znaczy nienawiść tylko udaje. Może to nasunąć zasadne przypuszczenie, że Zarzycki to koń trojański Polonii, grasujący pod przykryciem w środowisku Legii. Kto wie?
* * Legia wydzierżawiła nowy stadion od Ratusza na 23 lata.
Jak wiadomo radni stolicy sypnęli groszem na budowę nowego stadionu Legii**. A Polonii wspomóc nie chcą. Dlatego kibice tej drużyny urządzili marsz milczenia zakończony protestem przed Ratuszem. W odpowiedzi kibice Legii zorganizowali kontrmarsz, co felietonista odebrał Z wielkim smutkiem. Legia powinna zachować neutralność…, Mamy swój stadion oni mogą się starać o własny, a my nie powinniśmy się wtrącać. Ale zaraz potem rozkoszny Rafałek-przechera pisze Polonii będzie bardzo trudno zrealizować swoje postulaty. Obawiam się że obudzili się z ręką w nocniku… Legia była szybsza i bardziej operatywna… bardziej profesjonalna. I dalej ...bardzo nieładnie naśmiewać się z sąsiada, że mu się dom spalił. Nawet jeśli zostawił włączone żelazko.
Reasumując: nawoływał do nie wtrącania się – a naubliżał od amatorów, opieszałych i ślamazarnych w działaniu. Wytykał nieetyczność naśmiewania się z konkurencji, jednocześnie grzecznie i taktownie sugerując, że ta przy włączonym żelazku, trzymała rękę w nocniku i dlatego nie zdążyła wyciągnąć wtyczki, zatem – dom szlag trafił.
I już teraz elegancki Rafał Zarzycki będzie milczał jak grób. Tylko przez tydzień, niestety.
* Tu pojawić się może brzydkie podejrzenie: czy aby zakochany Zarzycki, intensywnie pałając do Warszawy, niechcący się nie zdekonspirował. Zwróćmy uwagę na określenie nie potrafię szczerze nienawidzić Polonii. Czyli nienawidzi nieszczerze – znaczy nienawiść tylko udaje. Może to nasunąć zasadne przypuszczenie, że Zarzycki to koń trojański Polonii, grasujący pod przykryciem w środowisku Legii. Kto wie?
* * Legia wydzierżawiła nowy stadion od Ratusza na 23 lata.
wtorek, 26 października 2010
Jak mętlik mataczenie ubogacił
Polsat Sport. Siatkówka. W studio: prowadzący Jerzy Mielewski. Z udziałem:
Cz. I. Artur Popko (vice-prezes PZPS), Konrad Piechocki (prezes Skry Bełchatów, klubowego MP) i Ryszard Bosek (Wydział Szkolenia) .
Cz. II. Wojciech Drzyzga, Ireneusz Mazur (eksperci i trenerzy) i Przemysław Iwańczyk (dziennikarz GW) – także komentatorzy Polsat Sport).
W dniu emisji programu PZPS zwolnił Argentyńczyka Daniela Castellaniego z funkcji trenera reprezentacji Polski. O tym wydarzeniu rozmawiano w studio.
1. Przyczyny zwolnienia.
Trener po klęsce na MŚ we Włoszech oddał się do dyspozycji Związku, dodając jednocześnie, że chciałby kontynuować pracę z kadrą. Vice-prezes Popko określił tę decyzję trenera jako niefortunną, gdyż albo powinien on podać się do dymisji, albo zadeklarować chęć dalszej pracy. Zaś w tej sytuacji, zdaniem prezesa, utrzymanie trenera na stanowisku obarczałoby Związek współodpowiedzialnością za porażkę. Dziwne. A po zwolnieniu Castellaniego to władze już są czyściutkie jak łza? W końcu to one przecież trenera zatrudniły. Tego już Mielewski nie dociekał. A szkoda, bo to mentalność ludzi, których obronny odruch to przysłowiowe „umycie rąk”, próba obarczenia wyłącznie innych konsekwencjami niepowodzeń wspólnych. Skądś to znamy. Nie wyeksponowanie tego wątku to wyraźne potknięcie prowadzącego.
Zapytany wprost o przyczyny niepowodzeń siatkarzy we Włoszech prezes Popko wyraźnie mataczył. Twierdził, że niektórych powodów ujawnić nie może, gdyż dotyczą one m.in. problemów osobistych trenera. Nie przekonała także prezesa zarysowana przez Argentyńczyka wizja dalszego prowadzenia drużyny. I znowu żadnych konkretów. Jerzy Mielewski te uniki prezesa Popki przyjmował z dobrodziejstwem inwentarza. A można było, pomijając wątki osobiste, zapytać trenera o sprawy merytoryczne, próbować dociec jakimi szermował argumentami, jakie były rozbieżności między stronami, czego dotyczyła ewentualna polemika, czego brakowało w wizji trenera, itd. itp. Przecież głównie dlatego ten program stacja emitowała, by to ujawnić! Znaczące zaniechanie.
2. Raport trenera z MŚ.
Po MŚ usłyszeliśmy, że trener Castellani został zobowiązany do przedstawienia raportu z przegranej imprezy i plany na przyszłość. Ten wątek naturalnie przewijał się także w tym programie. A właściwie snuł się i wił wracając po wielekroć. Co więc telewidz usłyszał? Że na rozmowę z wydziałem szkolenia trener raportu nie przyniósł tylko relacjonował ustnie (wypowiedź Ryszarda Boska), że pisemna wersja jest i że trener rozmawiając z prezydium zarządu miał ją przed sobą, ale kopii dla rozmówców nie sporządził, bo oryginał był w języku obcym (to prezes Popko), wreszcie że trwają właśnie prace nad tłumaczeniem tego dokumentu (informacja podana przez prezesa Mirosława Przedpełskiego). Po wyemitowaniu tej wypowiedzi Jerzy Mielewski stwierdził (cytuję z pamięci): Zostawmy już ten raport, bo trener i tak zwolniony.
Trzeba stwierdzić, że to dość niemądry komentarz. Opracowanie takie przecież może okazać się bardzo cenne zarówno dla wydziału szkolenia jak i przyszłego trenera.
Ale jest coś ważniejszego. Zapowiadany scenariusz miał być taki: prezydium zarządu PZPS i jego wydział szkolenia dokonują analizy raportu Castellaniego. Następnie w oparciu o stanowisko wydziału, prezydium dokonuje własnej oceny, zgłasza ewentualne zastrzeżenia i uwagi, formułuje wnioski czy warunki i dopiero tak przygotowane, zaprasza na rozmowę Autora. Po niej zaś rekomenduje zarządowi związku ostateczne stanowisko.
A trenera zwolniono zanim raport został przetłumaczony!
To jakiś kompletny absurd! Totalne odmóżdżenie. Jak więc można było nie zapytać obecnego w studio vice-prezesa Związku o tę aberrację. To już jest panie Mielewski dziennikarstwo kalekie!
3. Sposób wyboru selekcjonera przez PZPS.
Trener Wojciech Drzyzga zwrócił uwagę, że struktura PZPS to dalekie echa PRL, wymaga istotnych zmian. Stwierdził że o nominacji selekcjonera powinno decydować znacznie mniejsze grono ze środowiska. Proponował powołanie wydziału ds. reprezentacji, złożonego z 2–3 fachowców, którzy prezesowi rekomendowaliby kandydata, a następnie monitorowali pracę nominowanego trenera, służąc mu pomocą i, gdy poprosi, radą. Wydaje to się zasadne, bo grono 23 osób, a tyle liczy Zarząd, nie jest w stanie działać skutecznie, a co gorsze odpowiedzialność za podejmowane decyzje rozmywa się wtedy kompletnie. Jednak ten zasadny, wart wyeksponowania temat zginął w powodzi zbyt licznych, mało w tym kontekście istotnych wątków. Za co, niestety, odpowiada zawsze prowadzący program.
Pora na podsumowanie. Trwające przeszło dwie godziny studio określić można krótkim: groch z kapustą. Różnej rangi treści i kwestie mixowały się bezładnie, na przemian pojawiając się i znikając. Trudno było dopatrzeć się jakiegokolwiek planu, czy koncepcji – dominowała chaotyczna improwizacja. Gdyby prowadzący, wzorem choćby tego wpisu, wyselekcjonował kilka spraw do omówienia, kolejno je prezentował, „pociągnął temat”, a potem puentował – miał szanse ujawnić znacznie więcej powodów i przyczyn zwolnienia trenera Daniela Castellaniego o klarowności i przejrzystości programu nie mówiąc.
Na koniec. Zgodzić należy się z red. Przemysławem Iwańczykiem, że pokrętne działania i wypowiedzi przedstawicieli PZPS do prawdy telewidza nie przybliżyły, ale dodać także trzeba, że nieprofesjonalnie prowadzone studio ten mętlik jeszcze pogłębiło.
Cz. I. Artur Popko (vice-prezes PZPS), Konrad Piechocki (prezes Skry Bełchatów, klubowego MP) i Ryszard Bosek (Wydział Szkolenia) .
Cz. II. Wojciech Drzyzga, Ireneusz Mazur (eksperci i trenerzy) i Przemysław Iwańczyk (dziennikarz GW) – także komentatorzy Polsat Sport).
W dniu emisji programu PZPS zwolnił Argentyńczyka Daniela Castellaniego z funkcji trenera reprezentacji Polski. O tym wydarzeniu rozmawiano w studio.
1. Przyczyny zwolnienia.
Trener po klęsce na MŚ we Włoszech oddał się do dyspozycji Związku, dodając jednocześnie, że chciałby kontynuować pracę z kadrą. Vice-prezes Popko określił tę decyzję trenera jako niefortunną, gdyż albo powinien on podać się do dymisji, albo zadeklarować chęć dalszej pracy. Zaś w tej sytuacji, zdaniem prezesa, utrzymanie trenera na stanowisku obarczałoby Związek współodpowiedzialnością za porażkę. Dziwne. A po zwolnieniu Castellaniego to władze już są czyściutkie jak łza? W końcu to one przecież trenera zatrudniły. Tego już Mielewski nie dociekał. A szkoda, bo to mentalność ludzi, których obronny odruch to przysłowiowe „umycie rąk”, próba obarczenia wyłącznie innych konsekwencjami niepowodzeń wspólnych. Skądś to znamy. Nie wyeksponowanie tego wątku to wyraźne potknięcie prowadzącego.
Zapytany wprost o przyczyny niepowodzeń siatkarzy we Włoszech prezes Popko wyraźnie mataczył. Twierdził, że niektórych powodów ujawnić nie może, gdyż dotyczą one m.in. problemów osobistych trenera. Nie przekonała także prezesa zarysowana przez Argentyńczyka wizja dalszego prowadzenia drużyny. I znowu żadnych konkretów. Jerzy Mielewski te uniki prezesa Popki przyjmował z dobrodziejstwem inwentarza. A można było, pomijając wątki osobiste, zapytać trenera o sprawy merytoryczne, próbować dociec jakimi szermował argumentami, jakie były rozbieżności między stronami, czego dotyczyła ewentualna polemika, czego brakowało w wizji trenera, itd. itp. Przecież głównie dlatego ten program stacja emitowała, by to ujawnić! Znaczące zaniechanie.
2. Raport trenera z MŚ.
Po MŚ usłyszeliśmy, że trener Castellani został zobowiązany do przedstawienia raportu z przegranej imprezy i plany na przyszłość. Ten wątek naturalnie przewijał się także w tym programie. A właściwie snuł się i wił wracając po wielekroć. Co więc telewidz usłyszał? Że na rozmowę z wydziałem szkolenia trener raportu nie przyniósł tylko relacjonował ustnie (wypowiedź Ryszarda Boska), że pisemna wersja jest i że trener rozmawiając z prezydium zarządu miał ją przed sobą, ale kopii dla rozmówców nie sporządził, bo oryginał był w języku obcym (to prezes Popko), wreszcie że trwają właśnie prace nad tłumaczeniem tego dokumentu (informacja podana przez prezesa Mirosława Przedpełskiego). Po wyemitowaniu tej wypowiedzi Jerzy Mielewski stwierdził (cytuję z pamięci): Zostawmy już ten raport, bo trener i tak zwolniony.
Trzeba stwierdzić, że to dość niemądry komentarz. Opracowanie takie przecież może okazać się bardzo cenne zarówno dla wydziału szkolenia jak i przyszłego trenera.
Ale jest coś ważniejszego. Zapowiadany scenariusz miał być taki: prezydium zarządu PZPS i jego wydział szkolenia dokonują analizy raportu Castellaniego. Następnie w oparciu o stanowisko wydziału, prezydium dokonuje własnej oceny, zgłasza ewentualne zastrzeżenia i uwagi, formułuje wnioski czy warunki i dopiero tak przygotowane, zaprasza na rozmowę Autora. Po niej zaś rekomenduje zarządowi związku ostateczne stanowisko.
A trenera zwolniono zanim raport został przetłumaczony!
To jakiś kompletny absurd! Totalne odmóżdżenie. Jak więc można było nie zapytać obecnego w studio vice-prezesa Związku o tę aberrację. To już jest panie Mielewski dziennikarstwo kalekie!
3. Sposób wyboru selekcjonera przez PZPS.
Trener Wojciech Drzyzga zwrócił uwagę, że struktura PZPS to dalekie echa PRL, wymaga istotnych zmian. Stwierdził że o nominacji selekcjonera powinno decydować znacznie mniejsze grono ze środowiska. Proponował powołanie wydziału ds. reprezentacji, złożonego z 2–3 fachowców, którzy prezesowi rekomendowaliby kandydata, a następnie monitorowali pracę nominowanego trenera, służąc mu pomocą i, gdy poprosi, radą. Wydaje to się zasadne, bo grono 23 osób, a tyle liczy Zarząd, nie jest w stanie działać skutecznie, a co gorsze odpowiedzialność za podejmowane decyzje rozmywa się wtedy kompletnie. Jednak ten zasadny, wart wyeksponowania temat zginął w powodzi zbyt licznych, mało w tym kontekście istotnych wątków. Za co, niestety, odpowiada zawsze prowadzący program.
Pora na podsumowanie. Trwające przeszło dwie godziny studio określić można krótkim: groch z kapustą. Różnej rangi treści i kwestie mixowały się bezładnie, na przemian pojawiając się i znikając. Trudno było dopatrzeć się jakiegokolwiek planu, czy koncepcji – dominowała chaotyczna improwizacja. Gdyby prowadzący, wzorem choćby tego wpisu, wyselekcjonował kilka spraw do omówienia, kolejno je prezentował, „pociągnął temat”, a potem puentował – miał szanse ujawnić znacznie więcej powodów i przyczyn zwolnienia trenera Daniela Castellaniego o klarowności i przejrzystości programu nie mówiąc.
Na koniec. Zgodzić należy się z red. Przemysławem Iwańczykiem, że pokrętne działania i wypowiedzi przedstawicieli PZPS do prawdy telewidza nie przybliżyły, ale dodać także trzeba, że nieprofesjonalnie prowadzone studio ten mętlik jeszcze pogłębiło.
poniedziałek, 25 października 2010
Jak chcieć, gdy nie „móc"?
Canał+Sport. Ekstraklasa. Górnik Zabrze–Lech Poznań (2:0). Komentowali: Rafał Wolski i Jerzy Brzęczek.
Stacja zafunkowała starszym dzieciom i młodzieży niespodziakę: relację specjalnie dla nich. Poprowadzili ją przedstawiciele jakiejś Młodej Ligi Reporterów. 15-latki były z pewnością w siódmym niebie. Ale ludzie dorośli i w miarę myślący z tej relacji nie wynieśli niestety niewiele. Bo o paru istotnych kwestiach Młodzi Reportujący nie wspomnieli? Czego więc nie zauważyła komentująca młodzież?
Lech, jako uczestnik Ligi Europejskiej, przed trzema dniami grał mecz z Manchesterem City. Skutki włożonego w tamto spotkanie wysiłku widać było wyraźnie. Piłkarze Lecha nie zdążyli zregenerować sił, grali ospale, byli wolniejsi od rywali, jednym słowem: padli fizycznie. Dlatego Hernandez, Kikut, Injać, Tshibamba zagrali o klasę gorzej, niż w meczu z City a Bosacki tak samo kiepsko, dlatego m.in. po godzinie gry trener Zieliński zdjął z boiska Peszkę (cień zawodnika z czwartku, kiedy był najlepszy w drużynie). I dlatego wreszcie za dwie żółte i w konsekwencji czerwoną kartkę boisko musiał opuścić pomocnik Injac. Tej negatywnej, ale poniekąd zrozumiałej metamorfozy Lecha i jej przyczyn komentujący jednak nie dostrzegli.
Gdy się gra często, należy w miarę możności korzystać z wielu piłkarzy – jak to się mówi rotować składem. Tu można mieć pewne zastrzeżenia do trenera Zielińskiego. Np. w meczu z Manchesterem po niezłej, jak na niego, pierwszej połowie i strzeleniu bramki na początku drugiej, Tsibamba po godzinie gry miał dość. Na boisku jednak pozostał, bo trener wcześniej wyczerpał limit zmian. W ciągu pozostałych 30 minut zawodnik miał same straty – grał beznadziejnie. Dlaczego więc na mecz z Górnikiem wyszedł w pierwszym składzie? I dlaczego grał cały mecz? Dodajmy także beznadziejnie. Albo czy lewy obrońca Hernandez, który ekstremalnie wyeksploatował się z City, musiał grać z Górnikiem, a wypoczęty i niekoniecznie gorszy zmiennik – Garcarczyk – pozostać do końca w rezerwie? Takich pytań komentujący sobie również nie stawiali.
Stacja zafunkowała starszym dzieciom i młodzieży niespodziakę: relację specjalnie dla nich. Poprowadzili ją przedstawiciele jakiejś Młodej Ligi Reporterów. 15-latki były z pewnością w siódmym niebie. Ale ludzie dorośli i w miarę myślący z tej relacji nie wynieśli niestety niewiele. Bo o paru istotnych kwestiach Młodzi Reportujący nie wspomnieli? Czego więc nie zauważyła komentująca młodzież?
Lech, jako uczestnik Ligi Europejskiej, przed trzema dniami grał mecz z Manchesterem City. Skutki włożonego w tamto spotkanie wysiłku widać było wyraźnie. Piłkarze Lecha nie zdążyli zregenerować sił, grali ospale, byli wolniejsi od rywali, jednym słowem: padli fizycznie. Dlatego Hernandez, Kikut, Injać, Tshibamba zagrali o klasę gorzej, niż w meczu z City a Bosacki tak samo kiepsko, dlatego m.in. po godzinie gry trener Zieliński zdjął z boiska Peszkę (cień zawodnika z czwartku, kiedy był najlepszy w drużynie). I dlatego wreszcie za dwie żółte i w konsekwencji czerwoną kartkę boisko musiał opuścić pomocnik Injac. Tej negatywnej, ale poniekąd zrozumiałej metamorfozy Lecha i jej przyczyn komentujący jednak nie dostrzegli.
Gdy się gra często, należy w miarę możności korzystać z wielu piłkarzy – jak to się mówi rotować składem. Tu można mieć pewne zastrzeżenia do trenera Zielińskiego. Np. w meczu z Manchesterem po niezłej, jak na niego, pierwszej połowie i strzeleniu bramki na początku drugiej, Tsibamba po godzinie gry miał dość. Na boisku jednak pozostał, bo trener wcześniej wyczerpał limit zmian. W ciągu pozostałych 30 minut zawodnik miał same straty – grał beznadziejnie. Dlaczego więc na mecz z Górnikiem wyszedł w pierwszym składzie? I dlaczego grał cały mecz? Dodajmy także beznadziejnie. Albo czy lewy obrońca Hernandez, który ekstremalnie wyeksploatował się z City, musiał grać z Górnikiem, a wypoczęty i niekoniecznie gorszy zmiennik – Garcarczyk – pozostać do końca w rezerwie? Takich pytań komentujący sobie również nie stawiali.
Trwa w środowisku piłkarskim debata dlaczego Lech seryjnie przegrywa w Ekstraklasie. A może dlatego, po prostu, że od kilku miesięcy drużyna gra co kilka dni. Ten fakt a także wąska kadra i kontuzje sprawiły, że zespół jako tako mobilizuje się na mecze w ramach Ligi Europejskiej, zaś na krajowe rozgrywki sił już nie starcza. I to nie dlatego, że jest źle przygotowany. Remis z Juventusem w Turynie, zwycięstwo z Salzburgiem i druga połowa z Manchesterem dobitnie temu zaprzeczają. Zatem to nie brak formy, a raczej kwestia braku wystarczającego poziomu sportowego oraz należytej wydolności. Tę mają zawodnicy kupieni przez Manchesteru City, który na transfery wydał 250 razy tyle, co Lech! O tym także komentujący nie mówili.
Powszechnie słyszymy, że polscy piłkarze to profesjonaliści: muszą się dostosować i grać co trzy dni, jak w całej Europie. Ależ dostosowali się i grają! Jak mogą.
Podobnie Wolski i Brzęczek. Jak mogą tak komentują!
Powszechnie słyszymy, że polscy piłkarze to profesjonaliści: muszą się dostosować i grać co trzy dni, jak w całej Europie. Ależ dostosowali się i grają! Jak mogą.
Podobnie Wolski i Brzęczek. Jak mogą tak komentują!
niedziela, 24 października 2010
Parodia taka jedna
Canal+Sport. Ekstraklasa. Korona–Legia (1:4). Komentowali: Rafał Dębiński, Krzysztof Przytuła i Mirosław Szymkowiak.
Że aż trzech komentatorów? A czemu nie, skoro w niektórych meczach pojawia się pięciu sędziów. To prawda, ale gwiżdże tylko jeden. Tutaj, niestety „gwizdali” wszyscy. Bez ładu, składu i sensu. Ale za to bez przerwy. Powinien nad tym panować główny, czyli Rafał Dębiński. Nie chciało mu się.
Że aż trzech komentatorów? A czemu nie, skoro w niektórych meczach pojawia się pięciu sędziów. To prawda, ale gwiżdże tylko jeden. Tutaj, niestety „gwizdali” wszyscy. Bez ładu, składu i sensu. Ale za to bez przerwy. Powinien nad tym panować główny, czyli Rafał Dębiński. Nie chciało mu się.
Człowiek jako istota myślącą ma tę możliwość, by w miarę upływu lat mądrzeć. Obawiam się, że u red. Dębińskiego zaczął się proces odwrotny. Bezmyślność jaką wykazuje w kolejnej już relacji jest tego najlepszym dowodem. Dwóch relacjonujących z nim byłych piłkarzy prawdopodobnie mu narzucono. Co nie znaczy jednak, że należało z nimi nieustannie ględzić, ignorując rozgrywany mecz.
Nie pisałem dotąd o tym, ale żałosna parodia telewizyjnej relacji, którą oglądałem, zmusza mnie do tego. Otóż, panie Dębiński, by móc oglądać te mecze opłacam abonament. I robię to regularnie i terminowo. A Pan z tych pięniędzy m.in. dostaje pensję. Wie Pan za co? Za to, by relacjonować dla mnie to co się dzieje na boisku. Kto bierze udział w akcji, kto rozgrywa piłkę, kto strzela, kto podaje. To jest zakres Pańskich obowiązków wobec mnie. Nie wywiązuje się Pan z nich zupełnie. Pora by to sobie uświadomić!
I czas zacząć myśleć, bo inaczej w wieku 45 lat stanie się Pan umysłowym noworodkiem.
I czas zacząć myśleć, bo inaczej w wieku 45 lat stanie się Pan umysłowym noworodkiem.
*
Równolegle z tym meczem w Eurosporcie2 relacja z Bundesligi. Bayern–Hamburg (0:0). Komentował Mateusz Borek. Ten przekaz polecam Rafałowi Dębińskiemu i jego kolesiom. Obejrzyjcie i zapamiętajcie jak to się robi. Warto – macie szansę zmądrzeć!
piątek, 22 października 2010
Jeździec Mateusz w liczbie bardzo mnogiej
Polsat Futbol. Euroliga. Manchester City–Lech Poznań (3:1). Komentowali: Mateusz Borek i Roman Kołtoń.
Pisałem już, że Mateusz Borek jest samowystarczalny. Sam relacjonuje, komentuje, sztorcuje i poucza zawodników, podpowiada im właściwe zagrania, precyzuje ich kontuzje (medyczna wręcz znajomość urazów – zwłaszcza mięśni wielogłowych niczym smoków), sypie charakterystykami graczy (architekt, pivot, ale też gdzieś potrafiący strzelić zza pola karnego) i statystykami, dotyczącymi liczby rozegranych meczów, strzelonych goli, pogania trenerów do zmian (regularnie ok. 60 min – tym razem trenera Zielińskiego popędzał już przed przerwą!), interpretuje ich miny i zachowania, cytuje ich opinie przedmeczowe i antycypuje pomeczowe, przytacza prasę, omawia transfery niezrealizowane i zamierzone, zwykle trafnie diagnozuje spalone (nie ma spalonego – jednak jest spalony!) itd. itp. Jednym słowem medialny kombajn, co to zerżnie, zmieli a zmielone wydali gejzerem słów wartkich i obfitych. Przy takiej maszynerii jego partner to (pozostając przy porównaniach rolniczych) trywialne „ustrojstwo" złożone z sierpa i prymitywnej młockarni.
W takiej roli skromnego żeńca wystąpił tego wieczora red. Kołtoń. Próbował znaleźć dla siebie jakieś poletko do obrobienia, ale udawało mu się średnio. Kombajn pracował pełną parą – komin dymił mu bez przerwy. Okadzony pan Roman popiskiwał tylko od czasu do czasu, gdy agregat główny dostawał lekkiej vzadyszki. Używając innej metafory – był jak ubożuchny kaczeniec do obszernego kożucha.
Nie dziwiło zatem, że do podsumowania pierwszej połowy też, oczywiście, najpierw wyrwał się red. Borek. Od mniej więcej 43 min usłyszeliśmy przeszło minutowy komentarz pełen wyświechtanych frazesów i banałów. A obok siedział partner, który w trakcie spotkania mniej mówił, a więcej obserwował, czyli miał szansę ocenić mądrzej, a przynajmniej oryginalniej. Dlatego, powtarzam, red. Borkowi nikt do towarzystwa przy mikrofonie potrzebny nie jest.
Nie dziwiło zatem, że do podsumowania pierwszej połowy też, oczywiście, najpierw wyrwał się red. Borek. Od mniej więcej 43 min usłyszeliśmy przeszło minutowy komentarz pełen wyświechtanych frazesów i banałów. A obok siedział partner, który w trakcie spotkania mniej mówił, a więcej obserwował, czyli miał szansę ocenić mądrzej, a przynajmniej oryginalniej. Dlatego, powtarzam, red. Borkowi nikt do towarzystwa przy mikrofonie potrzebny nie jest.
Dodać warto, że w studio siedziało jeszcze czterech fachowców – pardon: trzech i prowadzący (często na manowce) Bożydar Iwanow. Tym bardziej wskazana była powściągliwość relacjonujących „na żywo”.
Reasumując: w tej relacji Mateusz Borek przypominał piłkarza slabego technicznie, chaotycznego, rozkojarzonego, popełniającego wiele juniorskich błędów. W środowisku piłkarskim ma on swoją nazwę: „jeździec bez głowy”.
Reasumując: w tej relacji Mateusz Borek przypominał piłkarza slabego technicznie, chaotycznego, rozkojarzonego, popełniającego wiele juniorskich błędów. W środowisku piłkarskim ma on swoją nazwę: „jeździec bez głowy”.
poniedziałek, 18 października 2010
Przepchnąć Zahora!
Canal+Sport. Ekstraklasa. Górnik Zabrze–Wisła Kraków (1:0). Komentowali: Marcin Rosłoń, Krzysztof Przytuła i Mirosław Szymkowiak.
W 83 min meczu bramkę zdobył Aleksander Kwiek po podaniu Tomasza Zahorskiego. Komentatorzy ocenili, że stało się to dlatego, że Piotr Brożek (Wisła) nieskutecznie przepychał Tomasza Zahorskiego (ksywka Zahor). Do owej feralnej dla Wisły minuty Zahora „kryli" (wulgaryzm od „pilnowali") na zmianę Cleber i Bunoza. Tzn., wg sprawozdawców, stali za nim i go przepychali. Raz jeden go przepchnął, raz drugi – na zmianę. Przepychany Zahor nie mógł się więc dopchać do piłki, bo go ciągle któryś skutecznie absorbował od tyłu. Pewnie nawet, jak ta praczka, nie wiedział kto aktualnie przepycha. Patrzył na to Piotr Brożek i, może zazdrosny, zapragnąłł też sobie coś przepchnąć. Wybór padł, jakże by inaczej, na Zahora. Miał chłop tego dnia powodzenie! Gdy więc Cleber i Bunoza, zmęczeni przepychaniem, na chwilę odpuścili, przepychaniem Tomasza zajął się Brożek. Niestety dla Krakusów Piotr okazał się w przepychu cherlawy, więc Zahora przepchnął, ale nie całkiem. Dlatego ten, choć przepychany już przez trzeciego, zdołał jednak podnieść nogę i kopnąć piłkę do Kwieka. I tak Górnik Zabrze przepchnął zwycięstwo przez Wisłę!
W przepychance komentatorów najlepszy okazał się Przytuła, który (dane z drugiej połowy) dopchał się do głosu 58 razy, przepychając nieznacznie Rosłonia (53 przepchnięcia). Oni dwaj zdecydowanie przepchnęli Szymkowiaka, który zadowolił się 32 przepchnięciami.
W sumie (w ciągu tylko 45 min*!) komentatorzy przepchnęli się na antenę 143 razy!
W najbliższy weekend cała trójka sprawozdawców z pewnością zaprezentuje telewidzom Canal+Sport nową sekwencję fascynujących przepchnięć! Już się zaczynamy przepychać do telewizorów!!
* Plus czas doliczony.
W 83 min meczu bramkę zdobył Aleksander Kwiek po podaniu Tomasza Zahorskiego. Komentatorzy ocenili, że stało się to dlatego, że Piotr Brożek (Wisła) nieskutecznie przepychał Tomasza Zahorskiego (ksywka Zahor). Do owej feralnej dla Wisły minuty Zahora „kryli" (wulgaryzm od „pilnowali") na zmianę Cleber i Bunoza. Tzn., wg sprawozdawców, stali za nim i go przepychali. Raz jeden go przepchnął, raz drugi – na zmianę. Przepychany Zahor nie mógł się więc dopchać do piłki, bo go ciągle któryś skutecznie absorbował od tyłu. Pewnie nawet, jak ta praczka, nie wiedział kto aktualnie przepycha. Patrzył na to Piotr Brożek i, może zazdrosny, zapragnąłł też sobie coś przepchnąć. Wybór padł, jakże by inaczej, na Zahora. Miał chłop tego dnia powodzenie! Gdy więc Cleber i Bunoza, zmęczeni przepychaniem, na chwilę odpuścili, przepychaniem Tomasza zajął się Brożek. Niestety dla Krakusów Piotr okazał się w przepychu cherlawy, więc Zahora przepchnął, ale nie całkiem. Dlatego ten, choć przepychany już przez trzeciego, zdołał jednak podnieść nogę i kopnąć piłkę do Kwieka. I tak Górnik Zabrze przepchnął zwycięstwo przez Wisłę!
W przepychance komentatorów najlepszy okazał się Przytuła, który (dane z drugiej połowy) dopchał się do głosu 58 razy, przepychając nieznacznie Rosłonia (53 przepchnięcia). Oni dwaj zdecydowanie przepchnęli Szymkowiaka, który zadowolił się 32 przepchnięciami.
W sumie (w ciągu tylko 45 min*!) komentatorzy przepchnęli się na antenę 143 razy!
W najbliższy weekend cała trójka sprawozdawców z pewnością zaprezentuje telewidzom Canal+Sport nową sekwencję fascynujących przepchnięć! Już się zaczynamy przepychać do telewizorów!!
* Plus czas doliczony.
niedziela, 17 października 2010
Tomasz Hajto znowu fauluje!
Eurosport2 relacjonuje Bundesligę. Komentują m.in. Mateusz Borek i Tomasz Hajto*.
Po co we dwóch? Nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że zupełnie niepotrzebnie. Np. w meczu Mainz–HSV Hamburg Hajto ni stąd ni zowąd zaczął opowiadać o Hansie Rostock, że był tam zaciąg Skandynawów, że zrobiła się z tego kolonia Norwegów, Szwedów i Finów, że grali tam też Polacy. Tylko co ma piernik do wiatraka?
Po co we dwóch? Nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że zupełnie niepotrzebnie. Np. w meczu Mainz–HSV Hamburg Hajto ni stąd ni zowąd zaczął opowiadać o Hansie Rostock, że był tam zaciąg Skandynawów, że zrobiła się z tego kolonia Norwegów, Szwedów i Finów, że grali tam też Polacy. Tylko co ma piernik do wiatraka?
Poza tym panie Hajto nie mówi się przyciągła, tylko przyciągnęła, nie znajdywać tylko znajdować a nazwisko węgierskiego zawodnika Mainz – Szalai, należy wymawiać Salaj, a nie Szalaj. I jeszcze: trenerem Mainz jest Tuchel, Thomas Tuchel, a nie Tochel. Pana kolega wymawiał bezbłędnie i znajdywał się obok. Pora żeby w zwiąku z tym przyciągła się do Pana jakaś refleksja.
W innym meczu Köln–Dortmund pierwszy kwadrans to nieprawdopodobny słowotok – ciekło z obu jak z fontanny.
Szefie Eurosportu, po co tak kaleczyć Bundesligę, dlaczego ma być drożej i gorzej. Mateusz Borek doskonale daje sobie rady sam. Partnerzy nie są mu potrzebni – zwłaszcza niedouczeni!
Szefie Eurosportu, po co tak kaleczyć Bundesligę, dlaczego ma być drożej i gorzej. Mateusz Borek doskonale daje sobie rady sam. Partnerzy nie są mu potrzebni – zwłaszcza niedouczeni!
* Były zawodnik Bundesligi. Znany z nieczystej gry – kolekcjoner żółtych kartek.
Castel-lani(e)
Trwa ustalanie przyczyn lania, jakie dostali siatkarze na MŚ we Włoszech. Nasuwa się przede wszystkim pytanie: co stało się, że po trzech zwycięstwach, w ciągu kilku dni drużyna całkowicie się rozsypała i z Brazylią oraz Bułgarią nie ugrała nawet seta?.
Tu powstaje kolejne pytanie: a z kim wygraliśmy? Z nie liczącą się w świecie Kanadą, z Niemcami (sześć porażek w turnieju) ledwie 3:2 i z Serbią, która grała by (celowo) przegrać. Przeciwnicy nie byli najsilniejsi, to prawda. Ale jednak Polacy pokazali, że są zespołem, który potrafi walczyć. A zaraz potem ten zespół się rozleciał!
Spróbuję to wyjaśnić tak. Czołowa drużyna świata musi charakteryzować się (poza klasą sportową, naturalnie) dwiema podstawowymi cechami: mieć szczytową formę na daną imprezę i trzon drużyny. Wiem, to truizmy. Ale przypomniałem je tutaj, bo polscy siatkarze nie mieli na MŚ ani jednego, ani drugiego. Jak wiadomo trzon trzyma pion! Wlazły, Winiarski, Zagumny*, Ignaczak – to rdzeń tego pionu! Niestety rdzeń był bez pełnej formy. Na słabszych taka dyspozycja wystarczyła, na rywali z czołówki już nie. Poza tym rdzeń był ułomny, bo Wlazły decyzją trenera znalazł się poza pierwszą szóstką. Jeśli więc 3–4 z sześciu jest niedysponowanych sukcesu nie ma!
A propos Wlazłego. Wydaje się, że jest to człowiek, który źle się czuje, gdy o miejsce w drużynie musi walczyć, On potrzebuje akceptacji trenera, w przeciwnym wypadku trochę się załamuje, tracąc pewność siebie a to może utrudniać osiągnięcie optymalnej dyspozycji. No, ale przecież Castellani go bardzo dobrze zna (razem pracowali w Skrze Bełchatów), to jedno, a po drugie – nikt nikomu nie może gwarantować miejsca w zespole na stałe! Tak czy inaczej Wlazły powinien być podstawowym atakującym reprezentacji. Tym bardziej, że jest najlepiej serwującym drużyny. A w zagrywce czołówka światowa „odjechała” Polakom szczególnie daleko.
O komentatorach relacjonujących tę imprezę już pisałem. Tutaj chciałbym dodać tylko jeden szczegół. Otóż żaden z nich nie wie, co mówić, gdy trwa dłuższa akcja, gdy piłka kilkakrotnie zmienia strony. Jakież nieartykułowane dźwięki z siebie wtedy wydają, jacy są nieopanowani, nerwowi; słychać strzępy zdań niezdarnych, kalekich komentarzy. Jednym słowem bezsens, który nie przystoi myślącym.
A przecież to takie proste: wymieniaj, człowieku, tylko nazwiska będących przy piłce, bo na nic innego nie ma czasu! Czy to kiedyś do któregoś komentatora dotrze?
* Początkowo przez pomyłkę wystukałem „Zagubny”. Ale czy nie byłoby to właściwsze nazwisko dla pana Pawła w tym turnieju?
Tu powstaje kolejne pytanie: a z kim wygraliśmy? Z nie liczącą się w świecie Kanadą, z Niemcami (sześć porażek w turnieju) ledwie 3:2 i z Serbią, która grała by (celowo) przegrać. Przeciwnicy nie byli najsilniejsi, to prawda. Ale jednak Polacy pokazali, że są zespołem, który potrafi walczyć. A zaraz potem ten zespół się rozleciał!
Spróbuję to wyjaśnić tak. Czołowa drużyna świata musi charakteryzować się (poza klasą sportową, naturalnie) dwiema podstawowymi cechami: mieć szczytową formę na daną imprezę i trzon drużyny. Wiem, to truizmy. Ale przypomniałem je tutaj, bo polscy siatkarze nie mieli na MŚ ani jednego, ani drugiego. Jak wiadomo trzon trzyma pion! Wlazły, Winiarski, Zagumny*, Ignaczak – to rdzeń tego pionu! Niestety rdzeń był bez pełnej formy. Na słabszych taka dyspozycja wystarczyła, na rywali z czołówki już nie. Poza tym rdzeń był ułomny, bo Wlazły decyzją trenera znalazł się poza pierwszą szóstką. Jeśli więc 3–4 z sześciu jest niedysponowanych sukcesu nie ma!
A propos Wlazłego. Wydaje się, że jest to człowiek, który źle się czuje, gdy o miejsce w drużynie musi walczyć, On potrzebuje akceptacji trenera, w przeciwnym wypadku trochę się załamuje, tracąc pewność siebie a to może utrudniać osiągnięcie optymalnej dyspozycji. No, ale przecież Castellani go bardzo dobrze zna (razem pracowali w Skrze Bełchatów), to jedno, a po drugie – nikt nikomu nie może gwarantować miejsca w zespole na stałe! Tak czy inaczej Wlazły powinien być podstawowym atakującym reprezentacji. Tym bardziej, że jest najlepiej serwującym drużyny. A w zagrywce czołówka światowa „odjechała” Polakom szczególnie daleko.
O komentatorach relacjonujących tę imprezę już pisałem. Tutaj chciałbym dodać tylko jeden szczegół. Otóż żaden z nich nie wie, co mówić, gdy trwa dłuższa akcja, gdy piłka kilkakrotnie zmienia strony. Jakież nieartykułowane dźwięki z siebie wtedy wydają, jacy są nieopanowani, nerwowi; słychać strzępy zdań niezdarnych, kalekich komentarzy. Jednym słowem bezsens, który nie przystoi myślącym.
A przecież to takie proste: wymieniaj, człowieku, tylko nazwiska będących przy piłce, bo na nic innego nie ma czasu! Czy to kiedyś do któregoś komentatora dotrze?
* Początkowo przez pomyłkę wystukałem „Zagubny”. Ale czy nie byłoby to właściwsze nazwisko dla pana Pawła w tym turnieju?
wtorek, 12 października 2010
Studio telewizyjne – czyli jak pouczać ekspertów?
Jeszcze co do wczorajszego wpisu. Jerzy Mielewski to nie jedny, który dotknięty jest przypadłością zadawania pytań-soliterów. Jego „nożny" kolega z redakcji Bożydar Iwanow nie jest tu gorszy. Przytoczę przykład: przed jakimś spotkaniem Lecha Poznań w przedmeczowym studio usytuowanym obok płyty boiska, na wysokich stołkach siedzi trzech byłych piłkarzy tej drużyny: Jarosław Araszkiewicz, Paweł Wojtala i Mariusz Niewiadomski. Przed nimi, osadzony na takim samym siedzisku, pan Bożydar rozpoczyna tasiemcowy wstęp, pytanie, wprowadzenie, wykład – diabli wiedzą co to jest! Do dziś mam w pamięci obrazek tych trzech słuchających: jedna noga na murawie, druga swobodnie się kiwa, w ręku mikrofony, wzrok rozbiegany, na twarzach niecierpliwość: kiedy on wreszcie to skończy, kiedy przestanie mówić do nas jak do gromadki przedszkolaków.
Mam taką propozycję: gdyby w przyszłości ktoś zaproszony do programu został potraktowany takim potworkiem panów Mielewskiego lub Iwanowa – niech grzecznie poprosi:
Jureczku, Bożydarku – czym mógłbyś powtórzyć pytanie. Chciałbym sobie zanotować, żeby niczego nie uronić. I wyjąć przygotowany wcześniej kajecik.
Zaproszony do takiego studia to najczęściej gość i ekspert. Zapraszający, gospodarz programu, powinien rozumieć wynikające z tego faktu konsekwencje. Zatem po krótkim wprowadzeniu, zarysowaniu pożądanego kontekstu, zadać konkretne pytanie i oddać głos gościom, a nie samemu wyrywać się z prelekcją. Świadczyłoby to o dobrych manierach własnych i szacunku dla gościa (z formalnego punktu widzenia), a także uznaniu dla kompetencji zaproszonych (z merytorycznego punktu widzenia).
I jeszcze jedno. Wygłaszając na początku wstęp z własną tezą czy oceną stawia się odpowiadającego w kłopotliwej sytuacji. Ma on problem: czy odnieść się do tej oceny, czy przedstawić własny pogląd? Zdezorientowany próbuje najczęściej robić jedno i drugie, co rzeczowej odpowiedzi nie sprzyja.
Wyskakiwanie przed szereg prowadzącego dziwi tym bardziej, że sobie – przecież – może on udzeilić glosu w każdej chwili! I wtedy dopiero przedstawić przemyślenia własne lub odnieść się do usłyszanych wypowiedzi. Byłoby klarowniej, więc bardziej przejrzyście.
W czym więc rzecz? Obawiam się, że Mielewski i Iwanow moją jakieś problemy z samym sobą. Tylko czy oni o tym wiedzą?
*
Polsat Sport. Mecz towarzyski Ukraina–Brazylia (0:2). Komentował Mateusz Borek.
Ten mecz pokazał dobitnie, że ten komentator jest najlepszy gdy relacjonuje sam! Gdyby tak wyglądały wszystkie relacje z meczów piłki nożnej!
Pomarzyć można! Do piątku, kiedy ruszy liga polska i w uszy telewidzów paskudzić będzie trzech! Nierzadko jednocześnie. Canal+Sport gwarantuje to jak w banku!
poniedziałek, 11 października 2010
Kto pyta nie ględzi
W Polsacie Sport relacje z MŚ w siatkówce.
Półfinały i mecze o medale komentowali już, na szczęście, Tomasz Swędrowski i Wojciech Drzyzga.
Półfinały i mecze o medale komentowali już, na szczęście, Tomasz Swędrowski i Wojciech Drzyzga.
Ale Tomasz Swędrowski musi być teraz wyjątkowo czujny. Do tej pory regułą było, że relacjonował on rozgrywaną piłkę, a w powtórkach pan Wojtek, lub obaj, ją komentowali. Teraz jednak sytuacja się zmieniła, bowiem partner pana Tomasza w hierachii naukowej wyraźnie awansował: to już jest teraz prof. zwycz. piłki siatkowej całą, że tak powiem, gębą, nad którą z jakichś względów zbyt często przestaje panować. Jego opinie i oceny wygłaszane z właściwą mu swadą i emfazą, pełne synonimów i porównań, wydłużają się wielokrotnie do tego stopnia, że pan Tomasz nie może zrelacjonować aktualnie rozgrywanej akcji, bo profesor nie zdążył skończyć prelekcji, dotyczącej akcji poprzedniej. Jako telewidz prosiłbym więc pana Tomasza by naukowcowi Wojciechowi, po prostu, przerywał, bo ignorowanie obrazu w relacjach na żywo jest partactwem szczególnym.
Ta para komentatorów to jednak arcymistrzowie w porównaniu z parami Krzysztof Wanio–Ireneusz Mazur i Marek Magiera–Damian Dacewicz. Szczególnie irytuje pan Wanio. Snuje jakieś głupawe tyrady, okraszane często schrypiałym rechotem z własnych dowcipasów. Wciąga w te kalekie rozważania swego partnera, który niestety tego nie zauważa, i obaj prowadzą takie „dialogi na cztery nogi”. A mecz się toczy swoją drogą – przez długie chwile przez obu nie zauważany zupełnie.
Damian Dacewicz (209 cm) – obecnie trener – jako zawodnik był środkowym bloku. Nigdy mu zapewne nie przyszło do głowy, żeby grać jako libero, bo by się ośmieszył. A skończywszy karierę wciela się w taką rolę. Występując jako komentator meczu „na żywo” jest Dacewiczem-libero, natomiast komentując w studio jest Dacewiczem–środkowym – bardzo dobrym zresztą. Nie wiem za co lepiej mu płacą, ale wiem, gdzie zalicza „obciachy”.
Studio MŚ prowadził Jerzy Mielewski. Ostatnio towarzyszyli mu oprócz pana Dacewicza (tu wg mnie najlepszy}, Ireneusz Mazur i Tomasz Wójtowicz. Prowadzący ma pewną ułomność. On ma niewytłumaczalny wstręt do zadawania normalnych pytań. Natomiast prawie nagminnie wygłasza takie i podobne niby-pytania (do Damiana Dacewicza tym razem):
Stenogram
Przykład jest, Damian, ewidentny, jasny i klarowny. 4 lata temu Mariusz Wlazły mianowany do MVP, mijają 4 lata Mariusz Wlazły, wiemy na jakiej pozycji skończył, jeśli chodzi o atak. Grał bardzo mało, bo grał słabo, bo no, jak TY to widzisz jako zawodnik? Czy, czy to są normalne wahania, ci najlepsi pokazują, że nie, że na turniejach najwyższej rangi, poniżej pewnego po…, (niedokończony wyraz), to jest mniej więcej być może, to jest jakaś odpowiedź dlaczego falują te wyniki, bo faluje gra naszych siatkarzy. Raz są przygotowani i grają tak jak powinni, a drugi raz nie potrafią posłać mocnej zagrywki na drugą stronę siatki.
To jakieś dziwadło – wprowadzenie, ocena, pytanie i nieporadność w jednym! Po takim ględzeniu to pytającego należałoby posłać na drugą stronę kamery. I dać trochę czasu na naukę telewizyjnego abecadła.
A swoją drogą z jakiego powodu paskudzi On własny program? Ptak kala bo głupi. Człowiekowi chyba nie wypada.
W trakcie programu pan Jerzy zadał jedno bardzo dobre pytanie (jak się okazuje można!) panu Wójtowiczowi:
Co zapamiętasz Tomku z tych mistrzostw?
Pan Wojtowicz zaniemówił. Patrzył na prowadzącego nie dowierzając. Takie krótkie, konkretne pytanie całkowicie go zaskoczyło. Chwilę trwało zanim odpowiedział, krótko i rzeczowo, zresztą. Czyli zadziwiła i zaskoczyła go normalność prowadzącego! To pełne zdumienia spojrzenie Tomasza Wojtowicza to nie był komplement dla Jerzego Mielewskiego.
Co do pana Ireneusza Mazura. Mówi on dość szorstką polszczyzną, ale za to obfitą. Kto cierpliwy coś z tego wyłowi. Tylko musi mieć w głowie sprawny podbierak.
Ta para komentatorów to jednak arcymistrzowie w porównaniu z parami Krzysztof Wanio–Ireneusz Mazur i Marek Magiera–Damian Dacewicz. Szczególnie irytuje pan Wanio. Snuje jakieś głupawe tyrady, okraszane często schrypiałym rechotem z własnych dowcipasów. Wciąga w te kalekie rozważania swego partnera, który niestety tego nie zauważa, i obaj prowadzą takie „dialogi na cztery nogi”. A mecz się toczy swoją drogą – przez długie chwile przez obu nie zauważany zupełnie.
Damian Dacewicz (209 cm) – obecnie trener – jako zawodnik był środkowym bloku. Nigdy mu zapewne nie przyszło do głowy, żeby grać jako libero, bo by się ośmieszył. A skończywszy karierę wciela się w taką rolę. Występując jako komentator meczu „na żywo” jest Dacewiczem-libero, natomiast komentując w studio jest Dacewiczem–środkowym – bardzo dobrym zresztą. Nie wiem za co lepiej mu płacą, ale wiem, gdzie zalicza „obciachy”.
Studio MŚ prowadził Jerzy Mielewski. Ostatnio towarzyszyli mu oprócz pana Dacewicza (tu wg mnie najlepszy}, Ireneusz Mazur i Tomasz Wójtowicz. Prowadzący ma pewną ułomność. On ma niewytłumaczalny wstręt do zadawania normalnych pytań. Natomiast prawie nagminnie wygłasza takie i podobne niby-pytania (do Damiana Dacewicza tym razem):
Stenogram
Przykład jest, Damian, ewidentny, jasny i klarowny. 4 lata temu Mariusz Wlazły mianowany do MVP, mijają 4 lata Mariusz Wlazły, wiemy na jakiej pozycji skończył, jeśli chodzi o atak. Grał bardzo mało, bo grał słabo, bo no, jak TY to widzisz jako zawodnik? Czy, czy to są normalne wahania, ci najlepsi pokazują, że nie, że na turniejach najwyższej rangi, poniżej pewnego po…, (niedokończony wyraz), to jest mniej więcej być może, to jest jakaś odpowiedź dlaczego falują te wyniki, bo faluje gra naszych siatkarzy. Raz są przygotowani i grają tak jak powinni, a drugi raz nie potrafią posłać mocnej zagrywki na drugą stronę siatki.
To jakieś dziwadło – wprowadzenie, ocena, pytanie i nieporadność w jednym! Po takim ględzeniu to pytającego należałoby posłać na drugą stronę kamery. I dać trochę czasu na naukę telewizyjnego abecadła.
A swoją drogą z jakiego powodu paskudzi On własny program? Ptak kala bo głupi. Człowiekowi chyba nie wypada.
W trakcie programu pan Jerzy zadał jedno bardzo dobre pytanie (jak się okazuje można!) panu Wójtowiczowi:
Co zapamiętasz Tomku z tych mistrzostw?
Pan Wojtowicz zaniemówił. Patrzył na prowadzącego nie dowierzając. Takie krótkie, konkretne pytanie całkowicie go zaskoczyło. Chwilę trwało zanim odpowiedział, krótko i rzeczowo, zresztą. Czyli zadziwiła i zaskoczyła go normalność prowadzącego! To pełne zdumienia spojrzenie Tomasza Wojtowicza to nie był komplement dla Jerzego Mielewskiego.
Co do pana Ireneusza Mazura. Mówi on dość szorstką polszczyzną, ale za to obfitą. Kto cierpliwy coś z tego wyłowi. Tylko musi mieć w głowie sprawny podbierak.
*
TVP1. Piłka nożna .USA-Polska (2:2). Komentowali: Dariusz Szpakowski (były dorosły) i Piotr Nowak (były reprezentant, obecnie pracuje w Stanach).
Pan Dariusz, jak zwykle, nie zawiódł. Lat mu przybywa, a umysł podąża odwrotnie! Pogratulować.
Dlaczego natomiast był w studiu pan Nowak, który nie miał zielonego pojęcia co ma tam mówi? Czy nie lepiej było nagrać z nim wywiad i wyemitować po meczu? Na pewno lepiej. Czyli w TVP wywiadu być nie mogło.
Pan Dariusz, jak zwykle, nie zawiódł. Lat mu przybywa, a umysł podąża odwrotnie! Pogratulować.
Dlaczego natomiast był w studiu pan Nowak, który nie miał zielonego pojęcia co ma tam mówi? Czy nie lepiej było nagrać z nim wywiad i wyemitować po meczu? Na pewno lepiej. Czyli w TVP wywiadu być nie mogło.
sobota, 2 października 2010
Chamstwo w Canal+Sport
Od niedawna piłkarzem Wisły Kraków jest czarnoskóry Serge Branco z Kamerunu, także obywatel francuski.
Fragment stenogramu:
– Panie trenerze: trzecia w nocy, idzie Pan wąską uliczką w Krakowie i wychodzi Serge Branco z naprzeciwka i prosi grzecznie o portfel. Rozumiem (tu głupawy uśmieszek pytającego), że bez problemu Pan oddaje?
– Na pewno bym mu nie powiedział: „Cześć, przepraszam". Tylko „Masz" i uciekam.
Tak właśnie rozkosznie sobie dialogowali przed meczem Wisła–Śląsk. pseudo inteligent, bufon i arogant – Cezary Olbrycht (Canal+Sport) i autentyczny prostak – jak się okazało – Andrzej Zamilski, trener polskiej kadry młodzieżowej!
Sam mecz komentowało trzech. Przy linii bocznej jak zwykle chodził Mieczysław Szymkowiak, niedawno jeszcze powściągliwy i rzeczowy. Ale tym razem więcej mówił niż chodził – a najmniej myślał. W przeciwnym wypadku tak często by się nie odzywał. Dwaj pozostali to Mariusz Śrutwa i Rafał Dębiński (etatowy pracownik Cana+). Ich relacja skierowana była, jak zwykle, do ludzi niedorozwiniętych umysłowo. Czyli relacjonowali do kilku najwyżej osób. Reszta, w miarę rozwinięta, musiała tej lichoty wysłuchiwać. To że mówili bez przerwy i jedną sytuację często omawiało trzech jest już tylko drobnym uchybieniem. Wynik meczu 0:0. I mówi on wszystko. O komentatorach także.
Panie Jacku Okieńczyc. Rozpuścił Pan to stadko swoich pracowników do granic wytrzymałości telewidzów. I grasuje ono, paskudząc każdą prawie relację i uszy słuchających. Kiedy Pan zrobi z tym porządek, albo – i to byłoby najlepsze – kto zrobi wreszcie porządek z Panem?
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Obserwatorzy
Archiwum bloga
-
►
2012
(62)
- ► października (8)
-
►
2011
(137)
- ► października (14)
-
▼
2010
(147)
-
▼
października
(13)
- Inteligent wie co i kiedy powiedzieć
- Marek Magiera – kibic doskonały!
- Zielono mi… w głowie
- Jak mętlik mataczenie ubogacił
- Jak chcieć, gdy nie „móc"?
- Parodia taka jedna
- Jeździec Mateusz w liczbie bardzo mnogiej
- Przepchnąć Zahora!
- Tomasz Hajto znowu fauluje!
- Castel-lani(e)
- Studio telewizyjne – czyli jak pouczać ekspertów?
- Kto pyta nie ględzi
- Chamstwo w Canal+Sport
-
▼
października
(13)
O mnie
- Voyteck
- Warszawa, Poland
- Kibic sportowy