sobota, 24 grudnia 2011

Bożonarodzeniowe yayeczka świąteczne-bis

Zgodnie z zapowiedzią rozmowa trzecia.
Ja: Dzień dobry!
Rafał Nahorny: Dzień dobry.
Na wstępie znane już Panu pytanie: proszę opowiedzieć nam trochę o lidze angielskiej „od kuchni”.
Dobrze, ale zanim przejdę do zasadniczego wątku, chciałbym coś przekazać internautom i panu. Mogę?
Naturalnie, proszę.
Otóż pragnę poinformować, że wkrótce będę miał swój autorski program w Canal+Sport. Nazwa jeszcze nie jest ostateczna; roboczo zaś nazywa się to Jak patrzeć na futbol w TV?  Chciałbym w nim uczyć ludzi, jak oglądać mecz w telewizji! Bowiem nasi widzowie, zwłaszcza ci dojrzalsi wiekiem, są – mówiąc nieco  eufemistycznie – głęboko konserwatywni: siedzieliby w fotelu i gapili się w ekran, czyli na boisko i uganiających się tam piłkarzy.
A powinni siedzieć na krzesłach i gapić się w okno?
Po co te złośliwości, nie jesteśmy u Rymanowskiego w TVN 24. Wyjaśniam. Moja Stacja relacjonuje live mecze 4 najlepszych lig w Europie (Anglia, Hiszpania, Włochy, Francja). Oglądalność duża, więc to odpowiedni czas i miejsce by opowiadać historię piłki nożnej danego kraju, wspominać dawnych piłkarzy, przytaczać wyniki pasjonujących spotkań, ubarwiać przekaz smakowitymi ciekawostkami i niedyskrecjami, dokonywać przeglądów prasy, obficie przytaczać niezwykle pouczające statystyki, opowiadać o kontuzjach itp.
W czasie meczu?!
Naturalnie. Większy z tego pożytek, niż tracenie 90 min na oglądanie całego meczu i klepanie w kółko tych samych nazwisk zawodników. To bez sensu. Tym bardziej, że prawie w każdym spotkaniu jest wiele momentów, czasem nawet minut, zupełnie bezproduktywnych.
Ale przecież zdarzają się gole, strzały, dryblingi
Właśnie dlatego mój program będzie nadawany w czasie meczu! I jak tylko padnie gol, to oczywiście zaraz przerwiemy rozmowę i bramkę z odtworzenia pokażemy!  Przecież szanujemy naszych telewidzów!
Nie wiem ilu w to uwierzy. Ponieważ cokolwiek mnie Pan zszokował zmienię temat – tym razem ja odejdę trochę od meritum. Czy to prawda, że Pana kolega „po słuchawkach” Andrzej Twarowski otrzymał propozycję pracy w angielskim Sky Sport?
Zaskoczyl mnie Pan! Ale skoro już wydało się. Tak to prawda. Andrzej się nawet wstępnie zgodził. Ale transfer ten spotkał się natychmiast z lawiną protestów. Pierwszy postawił veto jego szef Jacek Okieńczyc, a zaraz potem Alex Ferguson, żywa legenda brytyjskiego futbolu, znakomity  trener i ulubiony przez kibiców sir. Pan Jacek zapowiedział swoją natychmiastową dymisję, a pani prezes Beata Mońka nacisk na Andrzeja jeszcze wzmocniła i oświadczyła, że tę rezygnację przyjmie! Natomiast sir Alex  w emocjonalnym wystąpieniu telewizyjnym zagroził, że jeżeli do tej transakcji dojdzie to Manchester United nie odda do kadry na ME w Polsce i Ukrainie żadnego zawodnika z Rooney’em na czele! Dlatego sprawa już jest nieaktualna.
Protest szefa pana Andrzeja można łatwo wytłumaczyć, ale skąd taka reakcja genialnego Sira?
Przepraszam bardzo, ale to pytanie trochę głu… no, powiedzmy bardziej elegancko, dziwne.  Przecież Andrzej zna się na futbolu angielskim w stopniu nieosiągalnym dla żadnego innego eksperta na świecie, łącznie z trenerami!  Jego krytyczne relacje, uwagi, oceny, opinie pokazałyby przecież całą mizerię Premier League i pracujących tam szkoleniowców. Powiem więcej – ustami Fergusona przemówili wszyscy trenerzy angielscy. Tak, tak nikt nie lubi gdy publicznie wykaże się jego niekompetencje!
No tak…. A jaki jest pan Twarowski na co dzień?
Dokładnie taki jak w czasie relacji. Niezwykle wyciszony, skromny, bez cienia zarozumiałości czy pychy. Trudno też dostrzec w nim aroganta albo nacyza. Kulturalny.
Trochę Pan „przycukrował”, panie red. Coś tam jednak dostrzec można! Ale przejdźmy wreszcie do zapowiadanej na wstępie „kuchni”.  Od czego by Pan zaczął?
Pamiętam historię z okresu, gdy grał legendarny George Best (Manchester Utd , Irlandia Płn., 1946–2005). W jednym z meczów pucharu Anglii (w Scunthorpe) po sekwencji udanych zwodów, Georg tak wkręcił w boisko obrońcę Denisa Screw, że gdy biedaka odkopano, to okazało się, że już nie żył. (Swoją drogą, odkopano go więc niepotrzebnie). Dla uczczenia zawodnika dół pozostał tam na stałe – angielska tradycja! Utrudnia to trochę grę. W czasie akcji „na obieg” kilku obrońców zakończyło w tym miejscu karierę. Nic dziwnego – gra jest dużo szybsza, a szczelina spora, bo pamiętam, że Denis miał 2 m wzrostu i sporą nadwagę. Jest niepisanym obyczajem, że goście przed meczem składają w wyrwie wieńce – dla uczczenia zawodnika i flaszkę whisky – by pamiętano o sprawcy.
Smakowita historyjka! Wiem, że na angielskich boiskach zawsze grało wielu niskich, za to szybkich zawodników.
Opowiem o jednym (bez nazwiska, bo prosił o dyskrecję). Miał tak krótką szyję, że dokonano mu amputacji sutków, żeby w ogóle coś widział! A i tak głowa, choć miał długą, ledwie mu wystawała z nad ramion. Swoich anomalii anatomicznych wstydził się do tego stopnia, że  pragnąc pozostać anonimowy, grał bez nazwiska na koszulce,  którą w dodatku zakładał na lewą stronę. Tylko, że miejscowi kibice i tak go zawsze jakoś rozpoznawali. Jako jedyny na Wyspie strzelał sporo bramek czubkiem głowy, po wykonaniu tzw. „szczupaka”. Do „muru” podsadzany.
W Anglii gra się ostro. Może powie Pan coś o jakichś spektakularnych kontuzjach?
Opowiem o pewnym przypadku ortopedycznym. Konkretnie o mięśniu wielogłowym, który całkiem stracił jedną głowę,  wpadł w panikę, zerwał się z więzadła i dyndał na przyczepie zwisłym przywodzicielem. To spowodowało, że kość piszczelowa rozdwoiła rzepkę w 3 miejscach. Rzepki w takim stanie nikt nie chciał skrobać, więc ta ze złości sama poskrobała łąkotkę; wtedy napierane przez nią kolano nie wytrzymało i pękło w kostce, która rozpuściła się w lodzie, bo mecz był rozgrywany w trudnych warunkach. Gdy młody, klubowy medyk zobaczył ten przypadek, nie wytrzymał presji, uciekł z murawy, wypisał sobie akt zgonu, załatwił formalności pogrzebowe i bez zwłoki (jeszcze!) udał się na cmentarz. Ale z trybuny przybiegł inny lekarz. Zrobił zawodnikowi sztuczne oddychanie w piętę i dotlenioną nogę uratował. A piłkarz do zdrowia wrócił i gra do dziś bez żadnych kłopotów – tylko jak siedzi, to trochę kuleje. Co ciekawe, pytany po latach o okoliczności tej groźnej kontuzji śmieje się i mówi, że w pamięci został mu tylko młody lekarz, idący na własny pogrzeb.
Pogoda na Wyspach bywa deszczowa, wietrzna.
Kiedyś w dniu meczu wiał bardzo silny wiatr. Tak silny, że drużyny nie były w stanie wyjść na boisko. Mimo, że wkręcono cięższe kołki i użyto grubszych skarpet, wichura wtłaczała ich z powrotem do pomieszczeń klubowych. Na szczęście przejeżdżał w pobliżu peletonik trenujących akurat kolarzy tego klubu. Pożyczyli rowery piłkarzom, ci jakoś dojechali na boisko i można było zaczynać. Początkowo zawodnicy drużyny grającej pod wiatr nie mogli wybić piłki od bramki, bo ta wracała poza linię końcową nie przekraczając linii 16 m. Powtarzali więc wznowienia czasami po kilkanaście razy. Dwukrotnie, gdy wichura na moment zelżała, piłka wyleciała poza pole karne, ale po chwili zawirowana gwałtownym podmuchem, dostawała zwrotnej rotacji i wracała do bramki. Tak padły dwa samobóje.
Tuż przed przerwą sędzia nieostrożnie odwrócił się pod wiatr z gwizdkiem w ustach i podmuch spowodował, że go połknął.  Na szczęście miał zapasowy. Tylko w szatni w 2 min. przerwy, gdy siusiał w toalecie, gwizdek uruchomił się samoczynnie. Zawodnicy usłyszawszy sygnał wyszli zdziwieni z szatni, ale wkrótce wrócili, bo gwizd był coraz słabszy i domyślili się, o co chodzi.
Gracze, zwłaszcza wysocy, mieli spore rudności z poruszaniem się. Jeden z napastników np., dwumetrowy dryblas, grał w kucki, bo jak się wyprostował, zaraz wiatr go przewracał. Także obaj bramkarze mieli kłopot z grą na przedpolu – wichura wpychała ich co chwila w głąb bramki. Dlatego sędzia zezwolił na czynny udział w meczu także rezerwowym bramkarzom – gdy drużyna grała pod wiatr mieli za zadania wypychać kolegę przed linię bramkową.
W I połowie jednemu z graczy tak powiało w oko, że szkło kontaktowe przesunęło mu się za gałkę oczną; na szczęście w II połowie (z wiatrem) wróciło na miejsce. Inny zawodnik miał prawdziwego pecha. Po faulu taktycznym dostał żółtą kartkę i arbiter polecił mu pokazać numer na koszulce. Gracz zorientował się, że wiatr przekręcił mu trykot nie tylko na lewą stronę, ale także tył na przód, więc teraz numer znalazł się z przodu, i to pod spodem. Nałożył więc przód koszulki na głowę, aby sędzia zobaczył jego numer. Sędzia cyferkę zapisał, ale ponieważ odsłanianie piersi też jest zabronione – sędzia ukarał obnażonego drugą żółtą kartką. I ten opuścił boisko na czerwono. Mecz zakończył się wynikiem 2:2. Wszystkie gole były samobójcze i zostały zdobyte w tych samych okolicznościach.
Powiedział Pan, że silny wiatr uniemożliwiał piłkarzom wyjście na boisko. Jakim więc cudem zdołali oni dojechać tam na rowerze.
Rowery dostarczono im łatwo, bo kolarze jechali do nich z wiatrem. To tyle. Bo na kolarstwie to ja się nie znam!
Jeszcze jedno pytanie? Kiedy ruszają w Canal+ Sport te zmodyfikowane relacje?
1 kwietnia 2012 roku. Mamy nadzieję, że jakość naszego przekazu zainspiruje kolegów z TVP i podobnie będą relacjonować Piłkarskie Mistrzostwa Europy.
I my telewidzowie też mamy swoje nadzieje. Niestety zdaje się, że coraz bardziej płonne. Serdecznie dziękuję za interesujący wywiad.
*
Wszyscy trzej Panowie prosili o przekazanie życzeń z okazji Święta Bożego Narodzenia. I ja do nich dołączam. A więc

Czytelnikom (owi) tego blogu

 Życzymy Zdrowych i Spokojnych Świąt

Brak komentarzy:

Obserwatorzy

O mnie

Warszawa, Poland
Kibic sportowy