poniedziałek, 4 stycznia 2010

O Adamie, co na podejrzane jabłko skusić się nie dał!

Trwa noworoczny Turniej Czterech Skoczni. Najpierw jest normalnie: po kwalifikacjach do konkursu głównego wyłania się 50 skoczków. Potem jest inaczej niż w pozostałych konkursach Pucharu Świata. Zawodnicy rywalizują w 25 parach, kojarzonych wg miejsc po kwalifikacji i skaczących w kolejności: 26-y z 25-ym, 27-y z 24-ym, 28-y z 23-ym … aż do 49-go z 2-m i 50-go z 1-m. Zwycięzca każdej pary awansuje do finałowej, punktowanej 30-stki. Do tych 25 zwycięzców dołącza 5-ciu, którzy osiągnęli najlepsze wyniki jako przegrani (ale jeszcze nie znokautowani!). I taka rozgrywka ma zaostrzać i uatrakcyjniać rywalizację.
Zgodzić się z tym trudno. O ile bowiem rywalizacja 25 z 26, czy 24 z 27 i kilka następnych pojedynków dwójkowych może być w miarę wyrównana i zacięta (choć na dość przeciętnym poziomie), o tyle potyczka 41 z 10, 42 z 9… nie mówiąc już o „boju” 49 z 2 i 50 z 1, to różnica w odległościach 10–30 m. Znakomite skoki przeplatane są bardzo słabymi. bezpośredniej walki brak, atrakcyjność „siada”. Na zakończenie I serii emocję zastępuje często zwichnięta dramaturgia.
Ale jest i dużo poważniejszy mankament. Otóż nierzadko 6-y, 7-y czy 8- przegrany ma wynik lepszy od dwóch albo trzech spośród zwycięzców. Czyli gorsi muszą odpaść! To jest już zupełna anomalia. W skokach o wyniku decyduje często przypadek, kolejność miejsc bywa loterią, po co więc jeszcze wprowadzać zasady, które krzywdzą lepszych. To sportowe wypaczenie. Powinni z tym walczyć dziennikarze, komentatorzy. Niby od tego są. Lecz, póki co, milczą. A głupota trwa.
Skoki są jednak piękne. Osobiście oglądam je prawie zawsze. I podziwiam tych najlepszych. W ciągu ułamka sekundy, przy szybkości na progu ponad 90 km, w odpowiednim momencie odbić się, frunąć nad zeskok pod właściwym kątem, optymalnie ułożyć ciało nad nartami, w międzyczasie rozstawionymi w literę „V” i zablokować ten „zestaw”, nieruchomo lecąc aż do lądowania – to jest magia! W dodatku czynić tak z wieloletnią powtarzalnością! Szczęśliwie, my Polacy mamy także takiego maga – Adama Małysza; jedna z piękniejszych postaci polskiego sportu w ogóle. Człowiek, który docenił i uszanował swój niezwykły talent i poświęcił mu całe życie. Jest zawsze optymalnie przygotowany także dlatego, iż szanuje kibiców, wiedząc, że na niego liczą.
Tu nasuwa się refleksja. Większość ludzi w każdej populacji żyje podobnie: przeciętnie, zwyczajnie. Czasem ktoś odniesie jakiś kameralny, lokalny sukces. Przeważnie jednak trwa bez większych wzlotów, podziwu tłumów, sławy, bo żadnymi znaczącymi talentami się nie wyróżnia. Świadomie, czy podświadomie Adam Małysz tę banalną prawdę zauważył. I za to, że los dał mu taki skarb, postanowił się odwdzięczyć, dając radość, wzruszenie i możliwość przeżywania jego sukcesów milionom ludzi. Tak spłaca swój (wirtualny naturalnie!) dług wobec losu! Najpiękniej jak można!

Brak komentarzy:

Obserwatorzy

O mnie

Warszawa, Poland
Kibic sportowy