W GW (29–30.X.2011) Rafał Stec popełnił tekst pt. Mecz w fabryce butów (powyżej, mniejszą czcionką, nadtytulik Coraz mniej sportu w sporcie).
Autor przypomina, że w latach 80. w europejskiej piłce najważniejsze były: Puchar UEFA i Puchar Zdobywców Pucharów. Cytuję: One oferowały… przekraczającą granice, sportową chwałę. Żaden prezes po przegranej nie oznajmiał, że nic się nie stało, skoro porażka nie uderza w ekonomiczną stabilność klubu. Porażka była zła, bo była porażką. Po prostu. A obecna norma: ważne, że interes nadal się kręci. I Stec podpiera się przykładem Borussii Dortmund. Jej prezes Hans-Joachim Watzke zagadnięty dlaczego zespół, który wygrał Bundesligę a teraz przegrywa w elitarnej Lidze Mistrzów odparł, że dla klubu bardziej opłacalne jest wygrywać w kraju. Autorem zatelepało! Tak zlekceważyć futbolową elitę i śmietankę, pogardzić rozgłosem, sławą, gadać o szmalu krajowym! A prezes nawet (cytuję): wstrząśnięty nie jest. I moim zdaniem nie ma powodu. Borussia to (znowu polecę Stecem) przedsiębiorstwo [które] przed kilku laty zachybotało na krawędzie bankructwa. Prezes zatem musiał spłacać kilkudziesięciomilionowe długi i jednocześnie utrzymać klub w krajowej elicie. Zatrudnił więc zdolnego trenera, który oparł zespół na młodych (bo tańsi), utalentowanych graczach. I niespodziewanie dla wszystkich Dortmund, wykorzystując kryzys kilku czołowych ekip Bundesligi z Bayernem na czele, w sezonie 2010-2011 wygrał mistrzostwo Niemiec. Ale długi jeszcze pozostały, a drużyna okazała się zbyt słaba, by znacząco zaistnieć w Europie. Poniosła porażkę (odpadła w grupie) w poprzedniej edycji drugorzędnej Ligi Europejskiej a aktualnie dołuje w Champions League. A skoro tam o sukcesy trudno, priorytetem dla klubu jest krajowa liga – żeby ponownie awansować do LM. Bo za sam awans są godziwe pieniądze, niezbędne dla dalszej stabilizacji finansów i w dokonanie przyszłości koniecznych wzmocnień. Dlatego działania naprawcze Watzkego zasługują na aprobatę i przykład do naśladowania. Nie ma się czego czepiać!
Następnie Stec „przyrzepił się” także do Arsenalu. Nie podobało mu się, że dyrektor klubu Ivan Gazidis, zamiast się tłumaczyć dziennikarzom dlaczego drużyna tak fatalnie rozpoczęła sezon ligowy oświadczył, że klub nie musi awansować do Champions League, bo ma stabilne finanse, czyli 160 mln na koncie. I czego tu się, z kolei, czepiać? Dyrektor diagnozuje sytuację z punktu widzenia swoich kompetencji, tonuje atmosferę, zapewnia o stabilności, by łatwiej było przełamać złą passę zespołu. Dziecko by się domyśliło! Autor ma za złe także trenerowi Wengerowi, że ten lubi zwracać uwagę, ile klub zarabia… No to już nie rzep, ale wręcz Rzepicha! A dlaczego nie może publicznie szczycić się tym, że pracuje w dobrze zarządzanej firmie? Na ten bzdurny zarzut odpowiedział Stecowi i to dość dla niego boleśnie, sam trener, bo Arsenal zaczął grać dużo lepiej a ostatnio pokonał (5:3!) Chelsea, zespół multimiliardera z Rosji. I świetnie zarządzana „karawana”, mimo śladowych jazgotów medialnych, idzie w górę tabeli. Tu warto dodać, że początkowe niepowodzenia Arsenalu wynikały m.in. z plagi kontuzji i odejścia jej najlepszego zawodnika Fabregasa, o czym Autor naturalnie dokładnie wie. I jeszcze dokładniej nie napisał, bo to klocek, który wystawałby za układankę.
Prasowe wypowiedzi Watzke i Gazidisa czepliwy Stec tak uogólnia: piłka nożna zmienia się w najzwyklejszą gałąź przemysłu – nad sprawianie frajdy fanom przedkłada maksymalizację zysków, jak producent butów albo chipsów. Jak można z działań obu tych klubów wysnuć taki wniosek – to dwa krańcowo odmienne przypadki! Na razie o Dortmundzie. Ten klub ledwo się uratował i jeszcze ciężko dyszy. W desperacji zatrudnił nawet 3. graczy z Polski! (ok. 65. miejsce w światowym rankingu). A na gałęzi przemysłu jest, póki co, jedynie cieniutkim odrostkiem. Mimo to sprawił frajdę fanom, bo został mistrzem Bundesligi. Aktualnie zaś maksymalizuje zyski, po to, żeby wyjść z długów. Podobnie uczyniłby pewnie producent butów albo chipsów. I czego tu się czepiać?
I dalej pracowicie peroruje rzep-Stec: Prezesi i trenerzy mieszają oba porządki – sportowy i biznesowy – notorycznie, otwarcie, bez jakiegokolwiek zażenowania. Jest tu fałszywa teza. Przeciwnie bowiem – właśnie profesjonalne powiązanie owych porządków może stanowić jakąś przeciwwagę (nie na długo) dla inwazji azjatyckich i rosyjskich nababów [szersze uzasadnienie na końcu].
W konkluzji czytamy jeszcze, że mamy do czynienia ze zjawiskiem totalnej komercjalizacji dyscypliny, trwającej od lat i wciąż przyspieszającej. Zupełnie niezrozumiałe są te utyskiwania. Skoro szewc i piłkarz wykonują profesje, podlegające podobnym, międzynarodowym regulacjom prawnym, to niby dlaczego godnie jest bogacić się na produkcji butów, zaś menedżer prowadzący z zyskiem klub piłkarski naraża się na kpiny i gazetowe połajanki? Jeżeli Stec nie napisał jednego słowa, by udowodnić, że sport jest zawodem specyficznym, zupełnie innym, niż np. produkcja desek klozetowych, to niech teraz nie ubolewa, że ktoś chce zbić kasę, zarządzając grupą sportowców. A kibice są mu potrzebni jedynie jako klienci kupujący bilety.
W ostatnim akapicie Autor wymienia nazwiska tych, którzy, jego zdaniem nie mieszają obu porządków– sportowego i biznesowego. Są to multimiliarderzy, właściciele klubów: Roman Abramowicz (Chelsea) i szejk Monsur bin… etc. – 36 mld (Manchester City) oraz wspierający ten klub fundusz Abi… itd. – z kapitałem aktualnie liczonym*. Ostatnie zdanie artykułu Steca brzmi: Na luksus zajmowania się czystym sportem stać już tylko zbyt bogatych, by potencjalne zyski z futbolu uznali za warte zachodu.
To nie jest panie Stec czysty sport. To jest najoczywistszy handel. Tu sukces się kupuje! I to bezczelnie i ordynarnie! Naturalnie działania Abramowicza, czy Bin ibna… to nic nowego – handel piłkarzami to powszechność. Ci dwaj są tylko bardziej spektakularni kwotowo.
Ale zastanówmy się w jakich piłkarskich klubach jest najwięcej sportu? Raczej nie w MC albo Chelsea. Dla ich właścicieli piłkarze, których kupili za bajońskie sumy, to są zabawki, żołnierzyki, gadżety, ożywione przedmioty, które tym tylko różnią się od zwykłych kukieł, że mogą samodzielnie się poruszać. Ich sukcesy nie mają natomiast prawie żadnego wpływu na finansową stabilizację klubu, jego egzystencję. Nawet gdyby wygrywali wszystko, to i tak zarówno aspekt sportowy jak i forsa za zwycięstwa, zawsze będzie miała dla ich pana i władcy znaczenie marginalne – on tu nie podziwia sportowej klasy i nie liczy na żadną kasę. On tylko chce być tylko dumny, że wygrywają konie z JEGO stajni.
Inaczej jest w klubach, które są samodzielnymi i samofinansującymi się podmiotami piłkarskimi, klubami-przedsiębiorstwami sportowymi, jak np. Arsenal. Klasa sportowa „załogi” ma znaczący, często nawet decydujący wpływ na finansową stabilność i istnienie firmy. Stąd jej piłkarze to ważne podmioty, znaczący gwaranci tej pomyślność. Biznes i wysokokwalifikowany sport (Arsenal jest wciąż jedną z czołowych drużyn Europy) – to mix tutaj wzorowy. I dlatego jedynie w takich właśnie klubach dostrzec można elementy czystego sportu.
No, to poteoretyzowałem sobie trochę. Praktycznego znaczenia te wywody nie mają żadnego. Ale to Stec użył abstrakcyjnego terminu czysty sport. Ja tylko temat chwilkę pociągnąłem.
PS. Na koniec przesłanie do Autora.
Czy warto – pomyśl, boś nie kiep –
być tak czepliwym, niczym rzep.
Bacz, bo łechtane, wredne licho
wnet Cię podjudzi, szczując cicho,
że Ci się ostał już jeno cep!
* Autor użył określenia niepoliczony.
Yayeczka purée
Nim napisałeś – coś pił Rafale,
wino czy whisky, piwo czy alasz?
Bo nie uwierzę Ci przecież wcale,
że się na trzeźwo tak przyp…..lasz