Karol Stopa komentuje tenis w Eurosporcie. I chociaż to niewątpliwie erudyta i encyklopedysta tej dyscypliny, mogący o niej opowiadać godzinami, to jednak jest przede wszystkim telewizyjnym tenisa nauczycielem – szczególnym dodajmy. Jego komentarz jest bowiem kierowany zawsze do telewidzów o wiedzy jedynie elementarnej. Każda jego relacja to jedna jednostka lekcyjna, zawsze taka sama. Pan Karol uczy starannie, jest cierpliwy i wyrozumiały nawet dla najbardziej roztargnionych i rozkojarzonych widzów-pierwszoklasistów – poszczególne frazy np. powtarza kilkakrotnie. Jak wiadomo synonimy to wyrazy jednoznaczne albo bliskoznaczne. Komentator Stopa zaś biegle operuje synonimami-zdaniami, dość często bowiem tę samą myśl rozbudowuje do trzech albo czterech opasłych zdań. Żeby do dzieciaków dotarło!
Naturalnie dla zaawansowanych i często oglądających tenisowe relacje osób pełnoletnich, taka „łopatologia” bywa dość uciążliwa. Dlatego komentator w niektórych domach bywa zapewne „częstowany” epitetami w rodzaju: tłumaczy, jak chłop krowie na miedzy, albo chłopski filozof. Ale szczęśliwie one do niego nie docierają i dlatego – niezrażony – kagankiem tenisowej oświaty mózgi oświeca. I jeszcze jedno: sposób przekazu ojca Karola przypomina mini-kazania natchnionego kaznodziei a mentorski ton, liczne mocne akcentowanie poszczególnych wyrazów i słownych ciągów sprawia wrażenie, że słuchacz uczestniczy w jakimś religijnym misterium, gdzie komentarz się odprawia. Amen.
Mnie osobiście trudno byłoby jednak pana Karola potępiać – bo to u niego m.in. pobierałem pierwsze i jedyne w życiu telewizyjne lekcje tenisa. Wiem także, że każdą nową relację ogląda pewien procent ludzi jeszcze tenisowo „zielonych”, zatem pan Stopa wciąż ma nowych uczniów, ergo: pozostaje niezmiennie wielce użytecznym. A już przez niego nauczeni mają tę korzyść że, choć nic nowego nie usłyszą, to nabytą wiedzę sobie utrwalą.
Agnieszka Radwańska (gratulacje za Tokio i Pekin zwłaszcza) zmieniła się nie do poznania. Imponuje zarówno skutecznością swej gry, jak i zachowaniem na korcie. Zniknął „rozkapryszony bachor”, pojawiła się dojrzała, tenisistka i… pasmo sukcesów. W polemice z Jakubem Ciastoniem, GW pisałem niedawno, kiedy „dołowała”, że jej trzeba pomóc, że powinien pojawić się człowiek, którego tenisowy autorytet byłby dla niej niepodważalny, który by ją wspomógł psychicznie, przywrócił spokój na korcie. I znalazł się taki: Tomasz Wiktorowski („wypożyczony" z Polskiego Związku Tenisowego na prośbę tenisistki). Szkoda, że pan Radwański dezawuuje jego pozytywny wpływ na grę córki nieeleganckimi i niemądrymi sugestiami. Wygląda na to, że ciągle trudno mu pogodzić się z faktem, że uczeń przerósł nauczyciela (wielce zasłużonego zresztą) i to już znacznie! Otóż tej oczywistej prawdy nie był w stanie napisać bardzo dobry skądinąd dziennikarz Wyborczej, choć oczywiście o tym wiedział lepiej ode mnie, bo on akurat na tenisie się zna. Obraził natomiast Radwańską pisząc, że nie chce sobie pomóc, że sama nie wie czego chce itp. Jej „przywalił" – niepochlebnie napisać o jej ojcu nie był w stanie! Moim zdaniem dziennikarz tak powinien sobie budować relacje (zwłaszcza towarzyskie) w sportowym środowisku, żeby móc pisać o nim suwerennie. Bo inaczej deprecjonuje swój wizerunek – nie tylko zawodowy.
*
W poprzednim, niedzielnym programie z błędem Cafe Futbol (powinno być Café) Mateusz Borek zaprosił do studio bramkarza, homofoba i damskiego boksera w jednym – Arkadiusza Onyszkę. Ten przyszedł odziany w różową marynarkę. I dostało mu się od prowadzącego! Borek nazwał go różową panterą* i dworował sobie z gościa w najlepsze – poleciały liczne kpinki i podśmiech…ki. Elegancki pan Mateusz ubogacał także żarciki ironicznym półuśmieszkiem pogodnego ćwierćinteligenta. Arkadiusz Onyszko nie wniósł do Café nic, zaproszono go tam zupełnie niepotrzebnie. Ale skoro już… to w programie „na żywo” naśmiewanie się z jego ubioru jest wysoce nistosowne!
W Weselu Wyspiańskiego pada fraza ...nie polezie orzeł w gówna. Może i nie polezie, ale w niektórych programach telewizyjne „orły" często ochoczo tam latają.
* Żeby chociaż wpadł na pomysł nazwania jego marynarki różową panterką, byłby w tym badziewiu choćby ślad dowcipu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz