piątek, 3 czerwca 2011

Nastała pora tęsknoty dojmującej

Dobiegł końca ligowy sezon w Europie. Dla mnie to smutny okres bo bezmeczowy. Niestety, na wiele tygodni będę musiał się rozstać z moimi ulubionymi komentatorami Canal+Sport.
To, co odczuwam przede wszystkim, to narastające brzemię dorosłości. „Nieznośna codzienność bytu”  doskwierać  mi będzie teraz szczególnie dotkliwie. W sezonie co tydzień chronili mnie przed tym – skutecznie odmładzając – Rafał Wolski, Rafał Dębiński, Jacek Laskowski, Przemysław Rudzki. Słuchając ich prostych i mądrych uwag, ocen i opinii, kierowanych głównie do uczniów klas podstawowych, przypominały mi się beztroskie lata dzieciństwa, gdy uczyłem się takich pojęć jak bramka, boisko, piłka, murawa, gdy zacząłem odróżniać lewą nogę od prawej (co jest niezbędne, gdy którejś trzeba szukać*), że jak kontynuacja – to zawsze w dalszym ciągu, że jak wyskok – to do góry, a jak piłka spada – to w dół, że gdy  gracz piłkę cofa – to zawsze do tyłu, a także jak z dwu jednakowej wysokości słupków odróżnić dłuższy od krótszego. Przypominanie tych fundamentalnych prawd sprawiało, że przez cały weekend czułem się rześko, młodo, beztrosko. Stąd za panami Rafałami i ich kolegami tęsknica nieutulona.
Równie dokuczliwy będzie rozbrat z Rafałem Nahornym, Leszkiem Orłowski i Tomaszem Lipińskim. To malarze i dekoratorzy w jednym – potrafią ozdobić zachwycającymi aplikacjami każdą relację. Kryteria ich są proste, jak przepis na popularny bigos na winie.  Co im się na język nawinie, to na antenie rozwiną. Oczywiste więc, że barwną rozmaitością motywów zadziwiają. Żeby nie być gołosłownym…
Zacznijmy od Rafała Nahornego (liga angielska), autora krótkich form werbalnych, tzw. wątków. Co może zawierać wątek? Jeżeli napiszę że wszystko – podam tylko część prawdy. To medialne mamałygi i ratatuje, duperelny, szmatławy gazetowy bigos i kogel-mogel w jednym, ciekawostki zabawne i smakowite jak flaki z olejem, ogłupiające statystyki wszelakie, ńjusy dawno ogłoszone, przeżute, wyplute. Za czym więc tu tęsknić – zapyta ktoś. Odpowiadam: dzięki unikalnemu talentowi i niezwykłej pracowitości Nahorny całe to badziewie potrafi reanimować, rewitalizować, uzdatnić, reaktywować, do kompatybilności doprowadzić i – w obłej pigułce świeżutkich wątków – antenę nimi ozdobić. Gdy dodamy, że takich ożywionych pecynek Nahorny potrafi wywątkować ok. 150 na 1 mecz(!), staje się jasne dlaczego miłośnik „kopanej”, pozbawiony towarzystwa pana Rafała, czuje się jak telewizyjny sierota.
Albo Leszek Orłowski (liga hiszpańska). By zilustrować jakie rajcują go klimaty, przytoczę jedną jego opowiastkę. Gawędził kiedyś o piłkarzu, który jakiś gadżet czy logo swego klubu, zaniósł do kuzyna, właściciela sklepu z mięsem. Ten umieścił eksponat na wystawie i każdy kto kupował kiełbasę czy szynkę mógł sobie umieszczone tam owo klubowe cacuszko obejrzeć – reklamowy klubu majstersztyk. Do takich ciekawostek tęskni każdy telewidz.  Co wart kunszt Messiego czy Ronaldo nie ubarwiony takimi rewelacjami? Swoją drogą to historia, która pobudza wyobraźnię. W pobliżu bloku, gdzie mieszkam, jest nieduży sklepik z mięsem. Gdyby tak w którejś gablocie – obok salcesonu albo mortadeli – wstawić portrecik znanego komentatora. Ktoś kupuje  połeć baraniny i patrzy jednocześnie w oczy np. Orłowskiego, a w tle logo Canal+Sport. Ten widok zostałby mu w pamięci na długo. Efekt reklamowy gwarantowany! Podrzucam pomysł panu Jackowi Okieńczycowi, szefowi sportowemu stacji. Na sygnał, adres sklepu przekażę natychmiast i gratis!
Cecha szczególną  Tomasza Lipińskiego (liga włoska) jest umiejętność prawie całkowitego ignorowania faktu, że jest zatrudniony jako komentator konkretnego meczu. Lipiński to najpierw olewa, potem mu to gładko spływa, a następnie zwisa i powiewa, aż do wyschnięcia.  Plotkuje i ględzi o czymś zupełnie innym, na tematy, które sam sobie podrzuca. Nahorny i Orłowski w jednym. Tomaszowi partneruje najczęściej Grzegorz Milko, który podejściem do roboty różni się od  Lipińskiego tylko nazwiskiem. Pracę tych dwóch najlepiej obrazuje anegdota. – Czy Ty wiesz Mordechaj, że mojej żonie usta się nie zamykają, ona bez przerwy mówi.  – A o czym ona mówi, Icek? – Tego to ona nie mówi. Paradoksalnie jednak rozmówki i dialogi Milki z Lipińskim są i tak ciekawsze, niż te mecze, które są  dla tych pogaduszek pretekstem.
Teraz Marcin Rosłoń; pominąć go – niewybaczalne! To, przede wszystkim, specjalista od kontuzji, zwłaszcza mięśniowych. Mimo znacznego oddalenia od boiskowych wydarzeń, mistrz obdukcji wizualnej. Precyzuje natychmiast, który mięsień-hydra (czyli wielogłowy) uległ uszkodzeniu, sugeruje sugestywnie czy się urwał czy tylko naciągnął – spekuluje, która głowa szwankuje (mięśniowi, naturalnie). Także informatyk i mierniczy w jednym. Potrafi w mig zauważyć np., że zawodnik przed podaniem sprawdził układ sił na polu karnym przeciwnika. I dlatego, że użyję jego ulubionej frazy, skroił podanie na miarę sytuacji. Jeśli dodać do tego, że rzut karny to wapno, mecz wyjazdowy to delegacja, pojednawcze klepnięcie się graczy dłońmi to przybicie piątki – także rozstanie z Rosłoniem łatwe nie jest!
Tyle już napisałem, a słowa jeszcze nie było o Andrzeju Twarowskim  (liga angielska – najczęściej partner Nahornego). A jest niezwykły. Dla niego pokój komentatorski to kokpit. Od początku każdej relacji mianuje się kapitanem-dowódcą jednostki powietrznej. Mówi gdzie  nas, telewidzów, zabiera, każe zapinać pasy, brać głęboki oddech i ogłasza, że za chwilę będzie start. Taka podróż z nim to rejs-mecz wręcz szkoleniowy. W czasie lotu łaja, poucza, sztorcuje zawodników, trenerów, sędziów. Nawet do długo niemytego ucha dotrze rozdrażnienie, wzburzenie, histeria, czasem trywialne wręcz wkur….nie się Twarowskiego. Nie dziwmy się: dla takiego asa piłkarskich przestworzy nawet Premier League jego pilotażu godna być nie może, a to ponoć najlepsza liga świata. Dlatego współczujemy i wybaczamy, Kapitanie.
Wymienionym tu, a także ich pominiętym w tekście kolegom (brak czasu, a nie szacunku!) życzymy przyjemnych urlopów. Musicie odsapnąć. Waszym głowom, miesiącami uciskanym obręczą ze słuchawkami i mikrofonem, należy się zasłużony wypoczynek. Zrelaksujcie się, to czas, by mówić normalnie, tzn. wolniej, mniej i z rozmysłem. I nie nadużywajcie głosu. Ludzie będą teraz znacznie bliżej, tuż obok, będzie ich wokół dużo mniej – na pewno więc Was  usłyszą.
Nam telewidzom też zresztą przyda się chwila wytchnienia. Bo oglądać kilka razy w tygodniu 22 facetów uganiających się za jedną piłką to swego rodzaju masochizm – uzależnienie rodzący. Negatywne efekty tego nałogu może łagodzić jedynie stonowany, przemyślany, rozumny komentarz. Stąd nasza, wspominana tu kilkakrotnie tęsknota.

* Dla „niekumatych” wyjaśniam: gdy piłkarz odda niecelny strzał lewą nogą słyszymy często: szukał lewej nogi.
PS.  Fragment tytułu pochodzi z piosenki Jeremiego Przybory Addio pomidory.

Brak komentarzy:

Obserwatorzy

O mnie

Warszawa, Poland
Kibic sportowy