Od przeszło dwóch tygodni w Eurosporcie trwają relacje z kolarskiego Tour de France. Komentatorzy – Tomasz Jaroński i Krzysztof Wyrzykowski zachwyceni imprezą nie są. I trudno im się dziwić. Przebieg większości etapów był podobny: kilku lub kilkunastu słabszych kolarzy osiągało parominutową przewagę nad peletonem. Przed metą ucieczkę likwidowano i emocje etapowe ograniczały się do finiszowej walki sprinterów. Nawet Pireneje wyścigu znacząco nie ożywiły. I dopiero 18. etap w Alpach i przeszło 50. km zwycięski rajd Andy Schlecka przypomniały przeszłe, fascynujące edycje tego wyścigu. Lecz ten odosobniony widowiskowy rarytas nie może przesłaniać widocznego kryzysu, jaki toczy sławny Tour. Nie jestem kompetentny by szukać przyczyn nieatrakcyjności wyścigu, stawiać szczegółowych diagnoz albo proponować ewentualne modyfikacje, co do długości trasy, wysokości bonifikat , czy regulaminu zawodów. Tym, oczywiście, powinni zająć się fachowcy. Tylko czy oni widzą to samo?
Czytam w portalu Onet.pl wywiad z Czesławem Langiem, niegdyś znanym kolarzem, a dziś dyrektorem prestiżowego już w Europie Tour de Pologne. Powiada on tak:
Do tej pory Tour de France 2011 jest bardzo ciekawym wyścigiem. Obserwujemy w nim kolarstwo ciekawe, otwarte, zaskakujące, walka jest niezwykle emocjonująca.
Jeśli wywiad jest rzetelny, a nie wymyślony, to ja poproszę, by obok komentatora pojawil się tłumacz, który przełoży mi z kolarskiego na potoczne znaczenie takich określeń jak: ciekawy, otwarty, zaskakujący albo niezwykle emocjonujący. Bowiem w kolarskim slangu Langa znaczą one zupełnie co innego. Rad bym wiedzieć co?
Gdy podobne opinie na temat Tour de France 2011 wyrazi większość ekspertów, to szanse na uatrakcyjnienie imprezy stają się iluzoryczne. No cóż: „pójdzie się” na spacer, albo użyje pilota.
I już na marginesie. W wywiadzie pan Czesław oświadcza także: Kolarstwo zostało skutecznie oczyszczone z dopingu, już nie ma sytuacji, że jeden zawodnik siada na rower i sam wygrywa etap, jak to było gdy "przykrywał" je doping. A dzień potem Andy Schleck po wielokilometrowym samotnym (de facto) rajdzie wygrywa etap z przewagą ok. 2 min. nad następnym zawodnikiem. I nie wiadomo teraz, czy Schleck pedałował ten etap na wspomagającym „koksie”, czy Lang „jechał" swój wywiad na mentalnym deficycie.
*
Niewątpliwie atrakcją relacji są pokazywane – „z lotu helikoptera” – krajobrazy malowniczej Francji, wielowiekowe warowne twierdze i fortyfikacje, miasta i miasteczka z ich zamkami, kościółkami. Co ważne – powab i piękno tych pejzaży jest dostrzegane i opisywane przez inteligentnych i dowcipnych komentatorów, którzy stanowią inny niewątpliwy atut telewizyjnych transmisji. Dostrzegłem u nich jednak pewne niepokojące tendencje…
Końcówki etapów Tomasz Jaroński relacjonuje radiowo. Dlaczego, skoro to jest telewizja, trudno dociec. W dodatku wymienia jedynie nazwiska finiszujących, których telewidz w tej sytuacji nie jest w stanie zidentyfikować. Podanie choćby koloru koszulki albo kasku byłoby bardziej wskazane, niż lejący się z komentatora potok słów niepotrzebnych.
Druga uwaga. Na jednym z etapów pokazali się Polacy: w grupie kilkunastu uciekinierów znalazł się Maciej Paterski, a na czele peletonu jechał w tym momencie Sylwester Szmyd. Sytuacja była fragmentaryczna, chwilowa, incydentalna – na trasie takich wiele. W dodatku zupełnie bez znaczenia, bo do mety było kilkanaście kilometrów. U Krzysztofa Wyrzykowskiego spowodowało to jednak zaskakującą eskalację patriotycznego ożywienia. Niczym „podrasowany marychą” młokos wygłosił, wspomagające „naszych", przydługie, męczliwe exposé. Nie wolne od zwykłych frazesów. Miejmy nadzieję, że była to tylko chwila dekoncentracji.
Tegoroczny Tour de France frapujący, bynajmniej, nie był. Nadzieję na poprawę należy upatrywać w tym, że – w przeciwieństwie do niektórych fachowców – pogląd taki podzielą także sponsorzy. I pozorowanego ścigania finansowo wspierać w przyszłości nie zechcą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz