piątek, 8 lipca 2011

Komentarze z narcyzem i kibolem w tle

Trwa finał Ligi Światowej w siatkówce mężczyzn. Relacje w Polsacie. Z komentatorów na specjalne czoło (które wymaga solidnego weń puknięcia) wysuwa się bezwzględnie Krzysztof Wanio. Rozmiar rozrastającego się w nim narcyza jest już monstrualny. Ostatnio pracował z Ireneuszem Mazurem, który – co prawda – mówi we własnym, etnicznym narzeczu ale na siatkówce się zna. W relacji jednak dominował Wanio. Każdą prawie opinię znanego trenera Wanio „tfu-rczo” uzupełniał. Z uporem upierdliwego komara brzęczał wokół Mazura bezustannie. W tonacji za to dużo bardziej ubogaconej. Od krzyku i wrzasku do ochrypłego rechotu – obrzydliwego zwłaszcza wtedy, gdy Wanio raził nim nasze uszy po swoich kretyńskich niby-dowcipach. Ktoś musi mu wreszcie uświadomić, że nie jest merytoryczny – tylko bezczelny i zarozumiały, że nie jest dowcipny – tylko żałosny i że bęcwalstwo nie jest nigdy oznaką inteligencji. Na tym opisywanie Wani kończę. Nie jest wart opinii o sobie nawet w takim mizernym jak ten blogu.
Następny mecz z Eugeniuszem Mazurem komentował Marek Magiera – niebo i ziemia. Choć nie idealnie to Magiera relacjonował a Mazur komentował. Dało się słuchać i oglądać.
Najlepszy jak dotąd (czy wciąż?) duet Tomasz Swędrowski i Wojciech Drzyzga zaczyna być coraz bardziej denerwujący. Zwłaszcza wtedy, gdy „musi” kibicować kosztem komentarza. Relacjomując mecze rodaków obaj tracą umiar, dystans, koncentrację – o rzetelności trudno mówić, bo do głosu dochodzi wtedy prostacki kibolek i króluje niepodzielnie. Jakże oni modlili się w intencji Naszych w czasie (przegranego 0:3) meczu z Włochami. Ileż to razy po pojedynczych, udanych zagraniach Polaków błagalnie przesuwali paciorki różańca: no, może teraz, może wreszcie to będzie ten impuls, może teraz się przełamiemy, no musimy, jeżeli chcemy to..., teraz albo nigdy. Nic to nie dało. Zapomnieli chłopcy, gdzie leży Watykan i kogo on tam specjelnie nie potępia!
Pojawiała się też częsta u Swędrowskiego fraza: na całe szczęście. Słyszy się ją po nieudanym zagraniu przeciwnika – takie westchnienie ulgi, że nas nie dobili. W I. secie meczu Włosi prowadzili 24:13 czyli mieli 11(!) setboli i zagrywkę. Serwis wylądował na aucie. Po nim zaś „z automatu” komentarz… na całe szczęście. Rzeczywiście mieliśmy dziki fart – i jak znacząco on nam pomógł! Przegraliśmy nie do 13, tylko 21:15. Jak widać T.S. do szczęścia potrzeba niewiele – wystarczy przedłużyć mu agonię o 2 pkt.
Takie właśnie absurdy można wygadywać, czyniąc z siebie pośmiewisko, gdy „niedrożna” staje się łączność między rozumem a językiem. A zakłóca ją osobisty kibol. Czas chyba najwyższy go zakneblować.
Partner w tym względzie niewiele lepszy – jedynie bardziej panuje nad sobą: nie ma u niego w głosie wtrętów histerycznych. Ale bliźniańczo podobny psudokibic Swędrowskiego ma się u Drzyzgi równie komfortowe.
Piszę ten tekst, gdy jeszcze nie wiadomo czy Polska zakwalifikuje się do finałowej 4-ki. (Jeśli Włosi wygrają z Bułgarią na pewno nie!). Finały bez Polaków będą smutniejsze, ale o 75% zyskają, pozbawione szowinizmu, komentarze pary Swędrowski–Drzyzga.
Gdy zaś Polska awansuje znowu sobie pokibicują. Niestety!

Brak komentarzy:

Obserwatorzy

O mnie

Warszawa, Poland
Kibic sportowy