sobota, 16 lipca 2011

Rafał Stec – admirator facjaty szmalem nalanej

Na stronie sportowej GW (Sport.pl felieton Rafała Steca Arsenal bez twarzy.
Na piłkarskim rynku transferowym „mówi się” o przejściu do Barcelony gwiazdy Arsenalu Hiszpana Cesca Fabregasa. Choć to na razie tylko spekulacje, autor już na wstępie wieszczy ponurą przyszłość tego zawodnika. W Arsenalu był kapitanem i liderem, a w Barcelonie pojawi się na boisku, gdy pochorują się Xavi z Iniestą, czyli będzie rezerwowym, podobnie jak w drużynie narodowej z którą dojeżdża do triumfów jako piątek koło u wozu (marzy mu się, podobno, bycie choćby zwykłym samochodowym „zapasem”). Cesc, to wybitny uczeń słynnego wychowawcy młodzieży profesora Arsene’a Wengera – pod jego okiem musiał dojrzeć zanim wydoroślał(!). W Premier League zaś Z wyspiarskimi buldogami środka pola zaczął się gryźć jako niepełnoletnie szczenię... Stec nie wspomina, iż było mu o tyle łatwiej, że osiągnął 1,50 m wzrostu, zanim urósł do półtora metra. A że kły wyrzynały się u niego w podobnym tempie – już jako szczeniak wzbudzał spory respekt wśród rosłych nawet buldogów. Przez okres następnych 25 cm Fabregas uzbierał w londyńskim klubie trzy setki meczów, setkę asyst, pół setki goli. Autor pisze, że gdyby został w klubie byłby jego żywą legendą, doczekałby się, być może, nawet pomnika i w obrębie obiektu Emirates Stadium pozostałyby na zawsze. Niestety, ubolewa Stec, z wiecznej chwały i monumentu nici. Dlaczego? Gdyż Fabregas uwalnia się od swojego mistrza, bo go przerósł. Mentalnie. Czyli zmądrzał, albo zmienił sposób myślenia – zamiast kierowcą i silnikiem Arsenalu w jednym, woli być w Barcelonie kołem „na dojazd”, wyciąganym z bagażnika sporadycznie, w razie wyższej konieczności.
Skąd ta desperacja? Stec jasno wskazuje winnego: Arsene Wengner! I wylicza jego występki: nawet w czasach zapierających dech triumfów – uchodził za odmieńca… żeby realizować swoje fantazje(?), drużynę odmładzał, transferował do niej najzdolniejszą młodzież z całego świata i rozwijał jej talenty. Jednocześnie jednak odmawiał inwestowania w luksusowe transfery i opłacania gwiazd luksusowymi pensjami…, a nawet ośmielał się odsprzedawać z zyskiem ceniących się wysoko buntowników. Po co to wszystko? Aby mieć alibi w razie porażki – jak chłopcy staną się mężczyznami przyjdą sukcesy!
Stecowi to się zdecydowanie nie podoba. Dlatego diametralnie zmienia zdanie o szkoleniowcu pisząc: Obwołałem kiedyś Wengera wielkim eksperymentatorem, który brawurowo prze pod prąd, wspaniałe urozmaicając współczesny futbol. Dziś coraz częściej przypomina on zdziwaczałego uniwersyteckiego wykładowcę, który stracił kontakt z realnym światem i szarpie się już tylko z własnymi szajbami. Jego najlepsi absolwenci to pojęli. Stąd też decyzja Fabregasa.
Mimo wszystko, właściciele Arsenalu licznymi szajbami tkniętego wykładowcy nie zwolnili. Widać też im nieźle odbija. I prą pod prąd, zamiast, głupoty jedne, z nurtem popłynąć po rozum do głowy: zwolnić tego hamulcowego, który choć Francuz, oszczędza niby obłędny Szkot – nawet cudzych pieniędzy żal mu wydać! A przed rokiem była okazja: wystarczyło przebić ofertę Realu i za Cristiano Ronaldo wyłożyć 100 milionów euro (sprzedany za 94); nawet przed kilkunastoma tygodniami był do wzięcia snajper Torres: cena śmieszna (w porównaniu) – tylko 50 milionów funtów. Dlaczego nie spróbowano dorzucić 5 melonów górką. Gamonie z Arsenalu się jednak zagapili i – właściwie za bezcen – ubiegła ich Chelsea. Co prawda Torres grając ok. 20 spotkań strzelił tylko jedną bramkę, ale po fakcie to każdy mądry.
Czytajmy dalej. Ponieważ Wenger nie rywalizuje w konkurencji kto wyda więcej, Stec ogłosił, że traci twarz trener, traci twarz jego drużyna. Autor nie podaje swego wzorca klubu z twarzą. Można się jednak bez trudu domyślić, że wielbi takie wyraziste, pyzate, nalane szmalem gęby jak Real Madryd, Chelsea Londyn czy Manchester City. Jednak Hiszpanie od 9 lat, wydając w międzyczasie krocie na transfery, Ligi Mistrzów nie wygrali, a drużynie z Londynu nie zdarzyło to się jeszcze dawniej, bo nigdy. Mimo, że Roman Abramowicz – by dopaść celu – w ciągu 8 kolejnych lat zainwestował w Chelsea około miliarda euro! Stec o tych faktach dobrze wie, ale musi rżnąć głąba, bo podając je, polemizowałby sam ze sobą w tym samym felietonie.
Teraz nieco poważniej. Jak w tym absurdalnie wynaturzonym światku osiągnąć sukces, jakie drogi do niego prowadzą, jak ograć bogatszych, gotowych ponieść każdą cenę, by osiągnąć – z obłędem w oczach wypatrywany – szczyt? To jest pytanie dla takich m.in. klubów, jak Arsenal. Forsa tu nie wystarczy, bo jej nie starczy (np. w 2008/2009 zysk netto właściciela klubu spółki akcyjnej Arsenal Holdings wyniósł nieco ponad 16,5 milionów funtów).
Wzorem wydaje się być Barcelona*, dla której edukuje, kształtuje i przekazuje piłkarzy wspaniale funkcjonująca klubowa La Masia. Pochodzący z całego globu wychowankowie tej szkółki stanowią trzon pierwszego zespołu. W miarę potrzeb drużyna uzupełniana jest „obcymi” – ostatni nabytek to gwiazda Valencii, reprez. HiszpaniiDavid Villa. Podobną politykę prowadzi Arsene Wegner i właściciele Arsenalu. Jak się wydaje optymalną – finanse klubu mają się dobrze, zadłużenia nie ma, drużyna regularnie kwalifikuje się do LM. A co do gwiazd, których domaga się Stec: najdroższe grają gdzie indziej. Ale ci gracze, których klub pozyskał w ostatnich latach – Rosicky, Arszavin, Chamach, Nasri oraz last minute Gervinho – to nie byli niedoświadczeni chłopcy, Rafale Stec! Z różnych względów nie wszyscy spełnili oczekiwania, ale to inna kwestia.
W zakończeniu autor zauważa budzenie się świadomości graczy Arsenalu. Otóż zaczęli pojmować, że są tylko uczniakami, bez szans na znaczące zwycięstwa, bo w laboratorium nawiedzonego eksperymentatora nie czują się królami (futbolu), lecz co najwyżej królikami. Doświadczalnymi.
Jak to skomentować? Najprościej było powiedzieć, że je.ło faceta potężnie i cała nadzieja, że mu odpuści. Bo przecież… Piłkarze Arsenalu zarabiają po kilkadziesiąt tysięcy funtów tygodniowo i w większości są reprezentantami swoich krajów, klub zajmuje regularnie miejsca w pierwszej 4-ce zespołów Premier League, co roku drużyna gra w LM. Wielu młodych graczy: Szczęsny, Fabiański, Vermaelen, Wilshire, Walcott, których piłkarsko ukształtował Wegner, staje się w większości podstawowymi zawodnikami drużyny – zasadnie więc czują się dowartościowani, w profesji spełniającymi się doskonale. I całą tę grupę piłkarzy i jej trenera Stec nazywa elegancko królikami doświadczalnymi nawiedzonego eksperymentatora.
Czas podsumować. Stec często buja w obłokach, epatuje kwiecistym stylem i wyrafinowaną frazą – taki już ma narcystyczny styl. Ale trudno się było spodziewać, że zabrnie w tak piramidalne nonsensy
Jednak dalej chłostać go już nie sposób. Pogłębiać jego samookaleczenie bowiem było działaniem wysoce niehumanitarnym. Dlatego okażmy mu empatię i życzmy rychłego powrotu do psychicznej równowagi.

* Zauważyć jednak trzeba, że Barcelona ma Messiego. Bez niego o podobną dominację klubowi byłoby znacznie trudniej, jeśli w ogóle byłoby to możliwe. Na argument, że Hiszpania gra bez Messiego, a jest mistrzem globu odpowiedź jest prosta: bo tam gra najawięcej zawodników z Barcelony! Niestety, wiarygodna konfrontacja Barcelona–Hiszpania jest niemożliwa. Obie jednocześnie nie mogłyby bowiem zagrać w optymalnych składach!



Brak komentarzy:

Obserwatorzy

O mnie

Warszawa, Poland
Kibic sportowy