Polsat Sport. Siatkówka: Liga Światowa. Turniej finałowy w Gdańsku: 1. Rosja ● 2. Brazylia ● 3. Polska
Byłoby dobrze, gdyby ludzie mówili, że mamy fartownego prezesa
prezes PZPS Marian Przedpełski
Wyobraźmy sobie, że skład grup w piłkarskich ME 2012 w Polsce utworzono by wg aktualnej klasyfikacji UEFA (plus Polska i Ukraina jako gospodarze) bez rozstawienia, „jak leci”. Wtedy skład grup mógłby wyglądać np. tak:
Grupa A 1. Hiszpania 2. Holandia 3. Niemcy 4. Anglia
Grupa B 1. Włochy 2. Portugalia 3. Chorwacja 4. Norwegia
Grupa C 1. Ukraina 2. Grecja 3. Francja 4. Czarnogóra
Grupa D 1. Polska 2. Rosja 3. Szwecja 4. Dania
Na takie kpiny z opinii publicznej to nawet FIFA sobie nie pozwala. FIFA nie, ale…
Po eliminacjach Ligi Światowej do finału (Gdańsk, 6–10 lipca 2011) zakwalifikowało się osiem najlepszych zespołów. Podzielono je następująco:
Grupa 1 Grupa 2
1. Brazylia 1. Włochy
2. Rosja 2. Bułgaria
3. Kuba 3. Argentyna
4. USA 4. Polska
Dokładnie zgodnie z miejscami zajmowanymi w rankingu światowej federacji (FIVB)!
I-szą grupę zestawiono tak dlatego, aby po fazie grupowej spośród 4. najlepszych drużyn wyeliminować dwie! Cel jasny: ułatwić gospodarzom, czyli Polsce, najpierw awans z grupy, a potem – ewentualnie – możliwość walki o 3-cie miejsce.
Gdyby tworząc grupy zachowano elementarne zasady przyzwoitości, ich skład mógłby wyglądać np. tak:
Grupa 1 Grupa 2
Brazylia 1. Rosja
Kuba 2. USA
Bułgaria 3. Włochy
Argentyna 4. Polska
Wtedy kolejność miejsc, lokata Polski, skład podium – byłyby aktualnym wykładnikiem ich sportowej klasy. Tak się nie stało. Administracyjna ingerencja sprawiła, że toczona w cieniu gangsterskiej manipulacji impreza, przyniosła rezultaty sfałszowane. „Na całe szczęście” (ulubiony komentarz Swędrowskiego, gdy przeciwnik „naszych” spartoli) Polacy na tym zyskali. No cóż, mają fartownego prezesa.
W ostatnim meczu eliminacyjnym Polska, aby awansować do finałowej 4-ki musiała pokonać Argentynę. Pokonała ją… po 5-ciu ewidentnych pomyłkach sędziów na niekorzyść Latynosów („naszych” tym razem nie skrzywdzono). Fartowny „prezio” to skarb!
Gdyby nasza reprezentacja zajęła 3-cie miejsce w grupie odpadłaby z rozgrywek i w weekend graliby tylko „obcy”. Straciłaby więc na tym telewizja Polsat. Bo mecze bez udziału Polaków byłyby dla reklamodawców programami mniej atrakcyjnymi. Stacja jednak uszczerbku nie doznała, więc niech pamięta komu to zawdzięcza: jego ksywka – fartowny Marian!
Przebieg meczów komentowali najczęściej Tomasz Swędrowski i Wojciech Drzyzga. O szwindlu wstępnym nie wspomnieli. Naturalnie prowadzący pomeczowe studio Jerzy Mielewski także z omerty się nie wyłamał. Natomiast, jak zawsze, aplikował swoim rozmówcom-słuchaczom obfite pouczenia i wskazówki z zakresu oceny spotkania siatkarskiego. Tym razem doszkalał trenerów Ryszarda Boska i Ireneusza Mazura. Tzn. jego zdaniem doszkalał. Bowiem ci na „panamielewski" geniusz są już dość odporni. Siedzieli zatem spokojnie z lekko kpiącymi minami i z nad pokaźnych mikrofonów znacząco porozumiewali się wzrokiem. Cierpliwie czekali, aż mentorowi „parcie na szkło” trochę zelżeje i da im coś powiedzieć. Studio z udziałem medialnego belfra Mielewskiego śledzę zawsze z upragnioną nadzieją, że ktoś wreszcie, powszechnie znanym gestem, zwróci się do niego z propozycją: puknij się, kolego, w czółko, może zmądrzejesz! Oczywiście z mojej strony taka sugestia wobec Mielewskiego jest także zawsze aktualna. Ale na wizji miałoby to specjalny smaczek!
*
Tomasz Swędrowski i Wojciech Drzyzga to niewątpliwie najlepsza para komentatorów, ale… gdy nie relacjonują meczów rodaków, zwłaszcza reprezentacji. W ostatniej imprezie znakomicie np. poprowadzili zarówno mecz półfinałowy Argentyna–Brazylia (0:3) ze zjawiskowym setem (40:42!), jak i fascynujący finał Rosja–Brazylia (3:2). Z nimi to się oglądało!
Relacje z meczów Polaków były o klasę gorsze. Nie potrafią, niestety, okiełznać w sobie wałacha-kibola i przez to są chwilami żałośni. Szkoda, że mają tak mało ambicji, aby z tym walczyć! Ale u pana Tomasza sprawa wydaje się poważniejsza. W ostatnim meczu eliminacji Polska grała z Argentyną. Musiała wygrać, żeby awansować. Swędrowski od początku był podrasowany emocjonalnie i z palnika nie schodził, a dramaturgia systematycznie płomień pod nim podkręcała. Przy stanie 2:2 w setach i 13:13 w tibreaku, Argentyńczyk zaserwował w siatkę – 14:13, setbol i meczbol dla Polski! W tym momencie bliski już wrzenia Tomasz Swędrowski wydobył z siebie jeden z najbardziej koszmarnych dźwięków jakie istota ludzka może z siebie wygenerować. Cywilizowany człowiek, jeśli go nie zarzynają, wciągają na pal, albo chociaż nie zgniatają mu jąder lub w innym sposób nie torturują – nie może tak się zachowywać. Tym bardziej, że był w pracy, że słuchało go kilkadziesiąt tysięcy ludzi, że jakaś kultura, dobre wychowanie obowiązują. Skąd zatem takie zachowanie u inteligentnego przecież i kompetentnego faceta?
Obawiam się, że Swędrowski zapadł na schorzenie, które nazwałbym: syndrom alkoholika. Tknięty tą przypadłością delikwent jest zupełnie normalnym człowiekiem… ale tylko wtedy, gdy jest trzeźwy! Jak zacznie „ciąg” to wkrótce staje się niepoczytalny i tylko detoks może go uratować. Podobnie dzieje się ze Swędrowskim, choć przyczyna uzależnienia inna: jego przekleństwem jest własne nieokrzesane kibolstwo. Gdy komentuje mecze „obcych” – normalny. Łyknie parę minut relacji „swoich” – patologia rozwija się błyskawicznie. Podstawowa trudność w leczenie alkoholizmu jest taka, że chory musi zaakceptować swe uzależnienie i podjąć terapię czyli przestać pić. No, właśnie. Może ze Swędrowskim nie będzie tak źle. Zaaplikować mu detoks, czyli dać odpocząć od kilku meczów reprezentacji. A potem pilnie obserwować.
Ale jakoś pomóc mu trzeba! Bo wyobraźmy sobie, że komentuje, decydujące o medalach, akcje Polaków w imprezie wyższej rangi, np. ME lub MŚ. Przecież wówczas jakiejś tragicznej w skutkach reakcji jego organizmu wykluczyć nie można! Że napisałem zbyt mocno, że przesadzam? To proszę w moim domu zachowywać się tak, żebym nie musiał u gościa diagnozować patologii! Bo wtedy mam obowiązek mu pomóc. Swędrowskiemu pomagam tym tekstem.
*
W jednej kwestii komentatorzy Polsatu Sport byli zgodni: mamy wspaniałych, najlepszych na świecie kibiców, wyprzedziliśmy tu glob zdecydowanie i niech inni nas naśladują i doganiają.
A co widać z ekranu. Przede wszystkim zachowanie publiczności nie ma prawie żadnego związku z tym, co dzieje się na parkiecie. Widownia przypomina bezwolne manekiny i kukiełki, animowane głosem nachalnego krzykacza-wodzireja. To on – wyposażony w mikrofon, zwieńczający gigantyczną aparaturę nagłaśniającą, wrzeszcząc jak obdzierany ze skóry – nakazuje im obowiązującą aktualnie formę (tzw.) dopingu. Drze się np.: wszystkie ręce klaszczą – i komplet samorządnych, niezależnych kończyn górnych wali „spontanicznie” jedna w drugą, albo ryczy: wygrać mogą tylko Polacy – a samodzielne stadko wrzeszczy posłusznie, ile płuco wydoli, kolejna wersja: wszyscy śpiewają jak najgłośniej mogą „Stepie szeroki którego okiem…” – i znowu publika posłusznie wydziera twarz, bo w stepie, jak okiem sięgnąć, dużego wyboru nie ma. Inna forma kulturalnego, sportowego dopingu: „głośnik” podrzuca jakiś krótki temacik muzyczny, prosi tłum o wrzaskliwą jego interpretację, a całość kończy walenie w bęben jakiegoś zgrywusa, który przyniósł do hali instrument, żeby sobie podopingować siatkarzy. Dodać należy, że ów przejmujący wrzask potęgowany jest nadawaną nieustannie głośną muzyką.
Cały ten jazgot nie jest żadnym dopingiem, a raczej dość tandetnym, ogłuszającym jarmarcznym hepeningiem. Przestańmy majaczyć o próbach zaszczepienia tego kiczowatego widowiska w Europie i świecie – sensu większego to nie ma. Stadko owieczek beczące pod batutą naczelnego tryka – to ma być produkt eksportowy. Wolne żarty! Poważni ludzie tego nie kupią!
PS1. Brązowe medale wręczał Polakom Minister Sportu, a złote Rosjanom niższy rangą prezes PZPS. To „kara" za gen. Anodinę i raport MAK-u?
PS2. Co do tytułu. Ogromnej ambicji i determinacji siatkarzy polskich nie mam zamiaru podważać. Tym bardziej, że poza Kurkiem (klasa sama w sobie!), Ignaczakiem i Możdżonkiem była to drużyna złożona z graczy drugiego planu i debiutantów. Ale dlaczego forsowany jest Woicki kosztem Fabiana Drzyzgi? To trudno zrozumieć!