niedziela, 25 listopada 2012

Ojczym z mega ego i wrzód wolny


Czasem w rodzinie bywa dziecko szczególne, nieco inne od pozostałych.  Rozsądni rodzice to zauważą i traktują je wtedy inaczej. Nie wyróżniają, broń boże, kosztem pozostałych, ale po prostu stosują wobec niego nieco inne metody wychowawcze. Od lat w rodzinie piłkarskiej funkcjonuje taka właśnie, wielce dojrzała już, latorośl. Nazywa się Ricardo Izecson dos Santos Leite, znany bardziej jako Kaká. Od 2009 roku ten, 30-letni obecnie, znakomity rozgrywający (typowa 10., 85-krotny reprez. Brazylii) gra w Realu Madryt. I odtąd jego kariera się załamała. Po kontuzjach nie wrócił już do 1. składu drużyny klubowej. Dlaczego?
Naturalnie, płkarza znam tylko z telewizji i gazet – czytałem i wysłuchałem kilku wywiadów z nim. Wydaje się być człowiekiem dość wrażliwym i subtelnym. Takiej osobie potrzebny jest ktoś, kto go obdarzy zaufaniem, w trudnych chwilach wesprze, pochwali, doda otuchy. Nie ulega wątpliewości, że w tym przypadku owym swoistym ojcem powinien być, oczywiście, trener zespołu. 
W 1984 roku Francja, gospodarz zawodów, została piłkarskim Mistrzem Europy. Jej renerem był wówczas Michel Hidalgo a najlepszym zawodnikiem Michel Platini. Oczekiwania opinii publicznej wobec tego znakomitego piłkarza były olbrzymie. Po imprezie, w jednym z wywiadów trener mówił, że poddany ogromnej presji zawodnik wyraźnie… cierpiał. Potrzebował paru zwykłych ludzkich gestów: wsparcia, empatii, zrozumienia, współczucia. I te od trenera otrzymał. Być może, dzięki temu Platini zdołał stres opanować, strzelił kilka decydujących goli i Francja odniosła sukces.
Wracam do Brazylijczyka. Niestety, w swojej karierze Kaká napotkał trenera zupełnie innego – megalomana i skrajnego egocentryka, czyli José Mourinho. A ten mu pomóc nie mógł. Może najwięcej stracił na tym, obok piłkarza, także Real. Bo np. by pokonać Borusię Dortmund, zespół wybitnego stratega jakim jest trener Jürgen Klopp, trzeba mieć w drużynie równie wybitnego zawodnika, którego błysk uzdolnienia nadzwyczajnego, przesądziłby o sukcesie. Mógłby to być z pewnością, po osiągnięciu optymalnej formy, Brazylijczyk Kaká. Ten, niestety, decyzją ojczyma José, oba mecze z drużyną niemiecką przesiedział na ławce rezerwowych.
*
W meczu Bundesligi Mainz–Borussia Dortmund goście strzelili gola który paść nie powinien. Z boku boiska, z ok. 30 m Reus wstrzelił piłkę w pole karne. To podanie usiłował trącić piętą Lewandowski, ale w piłkę nie trafił – ta za to do siatki trafiła! Komentator orzekł, że nie można winić bramkarza, bo go Polak zmylił. Trudno się zgodzić z taka interpretacją.  Jeśli golkiper przepuszcza niegroźny i niezbyt silny strzał z 30 m i jeśli nie było żadnego rykoszetu, to zawsze jest jego wina!
Priorytet powinien być oczywisty: taki strzał-podanie, najczęściej z rzutu wolnego, nie może wpaść do bramki!  Założenie to ma dwie zalety.  (1) Zapobiega utracie głupiej bramki – a taki „babol” szczególnie denerwuje i dołuje zespołu. I (2) ułatwia obronę. Bo nie trzeba koniecznie piłki wybijać, wystarczy np. uniemożliwić (zablokować) dojście do strzału przeciwnikowi. A lecącą piłkę zatrzyma przecież nasz bramkarz!
A jeśli ktoś piłkę trąci i ta wpadnie do bramki. Trudno, coś za coś. Zresztą stojący na środku bramkarz też mógłby piłki nie złapać.


Brak komentarzy:

Obserwatorzy

O mnie

Warszawa, Poland
Kibic sportowy