Czasem
w rodzinie bywa dziecko szczególne, nieco inne od pozostałych. Rozsądni rodzice to zauważą i traktują je
wtedy inaczej. Nie wyróżniają, broń boże, kosztem pozostałych, ale po
prostu stosują wobec niego nieco inne metody wychowawcze. Od lat w rodzinie
piłkarskiej funkcjonuje taka właśnie, wielce dojrzała już, latorośl. Nazywa się Ricardo Izecson dos Santos Leite, znany bardziej jako Kaká. Od 2009 roku ten, 30-letni obecnie, znakomity
rozgrywający (typowa 10., 85-krotny
reprez. Brazylii) gra w Realu Madryt. I odtąd jego kariera się załamała.
Po kontuzjach nie wrócił już do 1. składu drużyny klubowej. Dlaczego?
Naturalnie, płkarza
znam tylko z telewizji i gazet – czytałem i wysłuchałem kilku wywiadów z nim. Wydaje
się być człowiekiem dość wrażliwym i subtelnym. Takiej osobie potrzebny jest
ktoś, kto go obdarzy zaufaniem, w trudnych chwilach wesprze, pochwali, doda
otuchy. Nie ulega wątpliewości, że w tym przypadku owym swoistym ojcem powinien być, oczywiście, trener
zespołu.
W
1984 roku Francja, gospodarz zawodów, została piłkarskim Mistrzem Europy. Jej
renerem był wówczas Michel Hidalgo a
najlepszym zawodnikiem Michel Platini. Oczekiwania
opinii publicznej wobec tego znakomitego piłkarza były olbrzymie. Po imprezie,
w jednym z wywiadów trener mówił, że poddany ogromnej presji zawodnik
wyraźnie… cierpiał. Potrzebował paru zwykłych ludzkich gestów: wsparcia,
empatii, zrozumienia, współczucia. I te od trenera otrzymał. Być może, dzięki
temu Platini zdołał stres opanować, strzelił
kilka decydujących goli i Francja odniosła sukces.
Wracam
do Brazylijczyka. Niestety, w swojej karierze Kaká napotkał trenera
zupełnie innego – megalomana i skrajnego egocentryka, czyli José Mourinho. A ten mu pomóc nie mógł. Może
najwięcej stracił na tym, obok piłkarza, także Real. Bo np. by pokonać Borusię Dortmund,
zespół wybitnego stratega jakim jest trener Jürgen
Klopp, trzeba mieć w drużynie równie wybitnego zawodnika, którego błysk
uzdolnienia nadzwyczajnego, przesądziłby o sukcesie. Mógłby to być z
pewnością, po osiągnięciu optymalnej formy, Brazylijczyk Kaká. Ten, niestety, decyzją ojczyma José,
oba mecze z drużyną niemiecką przesiedział na ławce rezerwowych.
*
W
meczu Bundesligi Mainz–Borussia
Dortmund goście strzelili gola który paść nie powinien. Z boku
boiska, z ok. 30 m
Reus wstrzelił piłkę w pole karne. To podanie
usiłował trącić piętą Lewandowski, ale w piłkę
nie trafił – ta za to do siatki trafiła! Komentator orzekł, że nie można winić
bramkarza, bo go Polak zmylił. Trudno się zgodzić z taka interpretacją. Jeśli golkiper przepuszcza niegroźny i
niezbyt silny strzał z 30 m
i jeśli nie było żadnego rykoszetu, to zawsze jest jego wina!
Priorytet
powinien być oczywisty: taki strzał-podanie, najczęściej z rzutu wolnego, nie może
wpaść do bramki! Założenie to
ma dwie zalety. (1) Zapobiega utracie głupiej
bramki – a taki „babol” szczególnie denerwuje i dołuje zespołu. I (2) ułatwia obronę. Bo nie trzeba koniecznie piłki wybijać, wystarczy np.
uniemożliwić (zablokować) dojście do strzału przeciwnikowi. A lecącą piłkę zatrzyma
przecież nasz bramkarz!
A
jeśli ktoś piłkę trąci i ta wpadnie do bramki. Trudno, coś za coś. Zresztą
stojący na środku bramkarz też mógłby piłki nie złapać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz