czwartek, 26 lipca 2012

Dwóch pazernych i kesz

W każdym siatkarskim secie są obligatoryjnie dwie minutowe przerwy: po zdobyciu przez któryś zespól 8 pkt i 16 pkt. Oprócz tego obaj trenerzy dysponują 2. przerwami po 30 sek. każda. Prawie zawsze telewizyjna kamera i czujnie podstawiony mikrofon kablują, co też w czasie tych pauz mają do powiedzenia trenerzy. Podczas jednego z meczów włoski szkoleniowiec polskiej reprezentacji Andrea Anastasi poprosił, żeby tym razem go nie szpiegować i mikrofonu nie podstawiać. Prośba wydawała się zrozumiała i logiczna nawet dla średnio rozwiniętego: zbliża się olimpiada, aspirujemy do medali (nawet złotego) więc lepiej, żeby ewentualni nasi przeciwnicy nas nie podsłuchiwali i naszych rozwiązań taktycznych z góry nie znali.
Ale komentator siatkówki (niewątpliwie najlepszy) Tomasz Swędrowski z Polsatu Sport i towarzyszący mu Wojciech Drzyzga na ten apel trenera mocno się obruszyli. Dlaczego – zwłaszcza oni – pojąć nie sposób. Tak mocno ich to zbulwersowało, że temat wałkowali bodaj trzykrotnie. I cel osiągnęli, bo ich usłużni koledzy, realizujący telewizyjny przekaz, zabawili się w paparazzich, stosowną „pluskwę” gdzieś ulokowali i dyskrecję szlag trafił.
Dla pana Tomasza i jego kolegów mam dobrą wiadomość: właśnie trwają prace nad możliwością zamontowania w mózgu człowieka specjalnego czipa, dzięki któremu będzie można znać myśli delikwenta zanim ten je wypowie. Wtedy, np. angażując trenera, wystarczy zapisać w kontrakcie, że musi on poddać się zabiegowi instalacji wspomnianego implanta. Ułatwi to znacznie relację z meczu, bo wówczas Swędrowski z kolegą nawiążą łączność z takim czipem i będą wiedzieli, co zamierza trener – nawet wcześniej niż zawodnicy. I – co chyba także istotne – unikną publicznego demonstrowania niemądrej ciekawości.
*
 Wyczytałem, że trener Borusii Dortmund «Juergen Klopp otwarcie przyznał, że menadżer Roberta Lewandowskiego, Cezary Kucharski, działa mu na nerwy. Powodem napiętych stosunków jest brak porozumienia w sprawie nowego kontraktu „Lewego"».
– Nie mam problemu z Robertem, ale jego menadżer na pewno nie znalazłby się w mojej kadrze - powiedział Niemiec. - Potrafię oddzielić pracę z piłkarzem od kontaktów z menadżerem. Tak długo, jak zawodnik mnie nie zawodzi, menadżer niech sobie robi co chce - dodał trener BVB.
Chodzi naturalnie o pieniądze. Lewandowski dostał podwyżkę (zarabiał 1,5 miliona – teraz proponują mu 3,5 euro za sezon). Pan Cezary chce więcej, bo przecież Polak znacząco przyczynił się do zdobycia przez zespół Borusii mistrzostwa Niemiec – stąd znaczne zyski klubu. Słyszy odpowiedź, że kominy płacowe zawodników mogą zachwiać równowagę finansową klubu, co w nieodległej przeszłości doprowadziło już tę drużynę na skraj bankructwa. Kucharski na to: Lewandowskiemu się należy i już. Obawiam się, że nie chodzi tu tylko o wynagrodzenie gracza. Pan Cezary chce wymusić transfer, bo wtedy dostanie prowizję i do tej właśnie „kasy” przebiera już nogami. Dobrze, że ta patologia, co toczy Kucharskiego nie śmierdzi, bo wtedy bezpieczniej byłoby kontaktować z nim SMS-em albo E-mailem. Lewandowski zaś powinien zastanowić się, czy nie zmienić menadżera, bo kompetencje obecnego maleją w miarę wzrostu wartości transakcji, które prowadzi.
Swoja drogą dziwi postępowanie kierownictwa Dortmundu. Mając do czynienia z takim scnerus (nie)pospolitus należałoby ustalić kwotę, za którą gracza można pozyskać (każdy przecież ma jakąś cenę!). I wtedy sprawa jest jasna: znajdziesz Czaruś kupca to zarobisz! Takie rozwiązanie tym bardziej byłoby wskazane, że i sam Lewandowski nie tylko menadżera nie dyscyplinuje, ale i sam przebąkuje od czasu do czasu, że zmieniłby klub.
*
W Gazecie Wyborczej Przemysław Iwańczyk przepytuje Alojzego Świderka, b. reprezentanta Polski w siatkówce. Ten mówi m.in.: (siatkarze) …chcą wygrywać mecze, sety, akcje,, a na końcu policzą, jaki jest tego rezultat. To najlepsza droga, by iść naprzód, i w taki sposób postępuje trener Andrea Anastasi. Nie mówi o wygranych, ale o każdej kolejnej akcji.
W sprawie formalnej: nie muszą niczego liczyć, bo rezultat cały czas się wyświetla, końcowy wynik także. A może to jakaś przenośnia, tylko jaka i po co? Dlaczego zamiast prostego języka w prostej sprawie każe nam Świderek rozwiązywać rebusy.
Po drugie pan Alojzy zwyczajnie kłamie. W środowisku siatkarskim – i nie tylko – wiedzą już prawie wszyscy, że Anastasiego interesują tylko zwycięstwa, wielokrotnie o tym publicznie mówił. Po co więc te łgarstwa? I jeszcze jedno: dlaczego panaświderkowe kłamliwe bredzenie „wywiadowca” Iwańczyk przyswaja bez sprzeciwu?
P.I.: Amerykanie, którzy… zdobyli mistrzostwo olimpijskie, działali inaczej – jesteśmy najlepsi, przyjechaliśmy wszystkich ograć.
A.Ś.: Amerykanie mogą pozwolić sobie na takie myślenie, u nich liczy się tylko zwycięzca. To zupełnie inna mentalność całych społeczeństw, dlatego strategia Anastasiego jest słuszna – następny szczyt, kolejny i tak ciągle.
Jak widać obaj rozmówcy zabawili się w socjologów-amatorów porównując społeczeństwa polskie i amerykańskie z włoskim trenerem w tle. I pewnie z tego powodu nie zauważyli, że Anastasi ma mentalność bardzo podobną do amerykańskiej właśnie – chce bowiem zdobywać kolejne sportowe szczyty.
Świderek był doskonałym zawodnikiem, na siatkówce więc się zna. W jej ocenie i komentowaniu jest raczej przeciętny. Natomiast wyraźnie więcej należy wymagać od Iwańczyka, który bzdury rozmówcy „kupował” za bezcen. Uważnego przeczytania przed wysłaniem do redakcji zaniechał. A co robił red. dużurny? Taki debilny wywiad w renomowanej gazecie ukazać się nie powinien!.
Pan Przemek działa na wielu frontach. W Polsat Sport komentuje siatkówkę i lekkoatletykę oraz prowadzi cykliczny program o dobrodziejstwie biegania. W Gazecie Wyborczej pisze artykuły o piłce nożnej, prowadzi wywiady z piłkarzami, siatkarzami, nawet z przedstawicielami kolarstwa górskiego. Taki specjalista-omnibus! Obawiam się, że głównym powodem tych licznych fuch jest… syndrom Kucharskiego. Pracowitość z chęci poprawy finansów to rzecz cenna, jak najbardziej. Nadpracowitość, owocująca odwalaniem roboty i wytwarzaniem bubli, już nie. Ktoś musi mu to koniecznie objaśnić i zaproponować dłuższy urlop, aby miał czas przewartość nieco swoje zawodowe życie.

wtorek, 24 lipca 2012

On kumuluje i eksploduje a Mielewski przy tym szczytuje

Skończył się wreszcie kolarski tasiemiec Tour de France. Komentatorzy Eurosportu Krzysztof Wyrzykowski i Tomasz Jaroński w normalnej formie, co gwarantuje zawsze dobry poziom relacji – w przeciwieństwie do samej imprezy. Wyścig jest bowiem wyraźnie zbyt trudny dla człowieka, który się sztucznie nie wspomaga. Kolarze nie ryzykują więc ofensywnej jazdy z obawy, że nie wytrzymają i przeciwnicy im odjadą – stąd asekuranctwo. W środkowej i końcowej części wyścigu na czele wielu etapów widzieliśmy „ucieczki” 10–20 kolarzy, z których najlepszy miał zwykle ok. 30 min straty do najlepszych. A czołowi spokojnie człapali w peletonie. Tomasz Jaroński mówił m.in., że etapy są zbyt długie. To prawda. Ale jest ich także zdecydowanie za dużo! A co z bonifikatami? One też wymagają chyba zmian: szerszego ich stosowania i podwyższenia premii czasowej za etapowe zwycięstwa. Póki co, najbardziej atrakcyjna jest dla telewidzów mozliwość oglądania turystycznych walorów Francji – różnych zamków, kościołów, katedr, dawnych fortyfikacji i urzekających pięknem krajobrazowych zakątków, o których inteligentnie i z humorem opowiadali obaj komentatorzy. Dobre i to.
*
Skończył się żenujący spektakl związany ze sprzedażą piłkarskiego klubu. Zostaje on tam, gdzie był. Zmienił się tylko właściciel: umarł Wojciechowski – nastaje Król.  Tylko czy Polonia Warszawa na tym cokolwiek zyska – bardzo wątpliwe. „Nowy” wydaje się być bowiem także niezłym nygusem.
Sportowa wartość drużyny raczej go nie interesuje, bo wymusił na Wojciechowskim wyprzedaż najlepszych zawodników (z 1. zespołu zostało ich obecnie 11–13.), czyli priorytetem było dobicie targu jak najtaniej. Planował przenieść klub do Katowic i zmienić mu nazwę (renomowana Polonia zostałaby zdegradowana na dno rozgrywek). Gdy okazało się, że wg obowiązujących obecnie przepisów zrobić tego nie może, nie wykluczył, że klub w Warszawie pozostawi, ale zrobi to niechętnie, bo interesy prowadzi na Śląsku, ze stolicą nie jest niczym związany, a w ogóle to do Polonii żadnych sentymentów nie żywi. Gdy się już całkiem zapędził w „kozi róg” ogłosił wreszcie decyzję: klub zostaje w Warszawie. Ale jak widać w międzyczasie „nagrabił” sobie nieźle. Usiłując trochę zatrzeć złe wrażenie oznajmił, że przeznaczył w Radzie Nadzorczej dwa miejsca dla Klubu Kibica. Taki łaskawy.
Jakie są rzeczywiste zamiary Króla trudno zgadnąć. Póki co medialnie zaistniał – także od strony etycznej, niestety. Niekompetencja, ściema, robienie „z gęby cholewy”, mataczenie wskazują na to, że zwykła ludzka rzetelność czy przyzwoitość są mu raczej obce. Tym akurat nie różni się znacząco od poprzednika. A drużyna? Jest rozbita, w stanie szczątkowym. W dodatku ci co zostali są zupełnie nieprzygotowani do sezonu. Biedna Polonia!
Naturalnie przez te dwa miesiące, gdy Król wiercił się, przymierzał, liczne d…ą wolty czyniąc na nowym tronie się osadzał, prezes Lato i PZPN milczeli. Przed paru dniami dopiero prawnik Związku i członek Zarządu Jacek Masiota oznajmił w mediach, że obowiązujące obecnie przepisy UEFA handlowanie licencjami wykluczają. Szkoda, że tak późno. Oszczędzono by nam żałosnego medialnego przedstawienia.
*
Siatkarskie studio Polsatu Sport. Prowadzący Jerzy Mielewski zwraca się do Tomasza Wojtowicza (niegdyś znakomity zawodnik). Cytat: Tomku, Ty też znasz trenera Andrea Anastasiego. Widać po jego zachowaniu takie napięcie, bo on jako jedyny tak naprawdę może coś zrobić, on jako jedyny może reagować, on jako jedyny chyba najbardziej może przeżywać i zabierać te presje, która się wytworzyła, z głów naszym siatkarzom. Może dlatego on tak eksploduje, bo on kumuluje te wszystkie emocje, które siedzą w głowach naszych siatkarzy.
W tym samym programie błyszczał także Krzysztof Wanio. Odpytywał reprezentanta w siatkówce Michała Winiarskiego. Pytał czy ma on jakiś talizman, amulet, przedmiot? Usłyszał, że kilka. Pada prośba by je wymienił. Pan Michał odmówił. No, chociaż jeden – znowu odmowa. Uparcie strzygąc uszami Wanio pyta dlaczego? Żeby nie zapeszyć. Bardzo słusznie – odczepił się wreszcie namolny Krzysio. Powinien tylko dodać: Nie ulegaj, gdy Cię głupio nagabują – byłoby logiczniej.
A co powinien czynić szef Polsatu Sport Marian Kmita? Proponuję regularnie zabierać te presje która się wytworzyła, te wszystkie emocje, które siedzą w głowach Mielewskiego a także Wani i wlewać im w to miejsce olej rozsądku. Napiszę wtedy, nie nagabując: Bardzo słusznie Szefie, wreszcie to badziewie zauważasz.  I niech Pan nie czeka zbyt długo.  Bo jak się kumuluje to zwykle eksploduje! Ze skutkiem trudnym do przewidzenia.

poniedziałek, 16 lipca 2012

Jak Wawrzynowski błądził „na obrzynach" zdrowego rozsądku

Trwa rozliczanie Franciszka Smudy. Na ogół trafne. Ten trener to już anachronizm. Pracuje opierając się na intuicji, czyli „na nosa”. Niestety, pan Franek nie zauważył, że już parę lat temu „niuch” mu się przeterminował. I czucia nadal nie odzyskał, bo powiedział, że w pracy z drużyną nic by nie zmienił. Rozwiał więc wątpliwości, co do słuszności swego odejścia. Które było zresztą na rękę prezesowi Lacie, bo całe odium niepowodzenia spadło na trenera. Prezes zaś rżnie głupa, a z nim…
Marek Wawrzynowski. Na stronie internetowej Przeglądu Sportowego w tekście pod tytułem „Obaj zawalili Smuda i Lewandowski” pisze on, że Smuda, co prawda, robotę spartaczył, ale to (cytuję): my wybraliśmy go na selekcjonera. My. On sam się nie wybrał. To był wybór narodu i to naród okazał się niedojrzały pod względem znajomości tematu. Oczywiście nikt nie mógł przewidzieć tej zmiany osobowości* i to może nasz naród nieco usprawiedliwia.
Nic bardziej mylnego. Naród to bezpośrednio może wybrać tylko prezydenta! Nawet premier nominowany jest przez pośrednika, czyli parlament. Powtarzam, bo już pisałem: selekcjonera wybiera PZPN i on bierze na siebie pełną odpowiedzialność za taką decyzję! Gdyby rozumować Wawrzynowskim to za takie pomyłki, jak nominacja Smudy, nikt nie ponosiłby konsekwencji. Bo jak ukarać naród?
Dalej Autor biczuje zgodnie z tytułem. Lewandowskiemu, który stwierdził, że trudno się gra przeciwko 4. obrońcom, zwłaszcza, gdy nie ma komu podać, odpowiada prosto! Co w takiej sytuacji robi inteligentny piłkarz? Moim zdaniem wychodzi do gry. To wiedzą nawet w lidze szóstek. Tymczasem Lewandowski grał jak w szkolnych latach, czyli grał na obrzynach”. Nie walczył, nie było go tam gdzie być powinien lider, który widzi, że jego zespół ponosi klęskę. Był tam gdzie mu się chciało.
Gdyby był tak zdolny i inteligentny jak Wawrzynowski to by wiedział przynajmniej jak się gra w lidze szóstek a wtedy zupełnie inaczej by mu się chciało! Najpierw więc opuściłby „obrzyny”, wrócił do centrum, opier… Boenischa po niemiecku, Perquisa i Obraniaka po francusku, obudziłby Murawskiego zwykłym polskim „rusz się ch...zo”, przejął piłkę w środku pola, kiwnął 2–3, sam sobie zagrał „długą do przodu”, dobiegł do niej i strzelił na bramkę. Ale skąd ten matołek mógł o tym wiedzieć, jak wcześniej nie rozmawiał z Wawrzynowskim?
Dalej Autor intelektualnie wręcz rozkwita. Cytuję, bo warto. On i cała drużyna nie reagowała właściwie na wydarzenia. A przecież na boisku gra zespół, nie trener. Skoro byli tak dobrzy, tak mocni mentalnie, psychicznie, skoro atmosfera była taka świetna, i do tego skoro wiedzieli, że trener na taktyce się nie zna i to jest jedyna przeszkoda, by zdobyć złoto, to dlaczego tę samobójczą taktykę ślepo stosowali?
Zasadne pytanie. Powinni po prostu zbojkotować trenera całkowicie. Najlepiej w dniu meczu w ogóle nie wpuszczać go do szatni. „Panie Franku, niech Pan pójdzie gdzieś, odpręży się, poczyta sobie jakieś mądre teksty, np. Wawrzynowskiego a my tu sami sobie wszystko omówimy. I gdy zdobędziemy złoto, to Pana poprosimy, by wspólnie odebrać medale.
Wreszcie podniecony Autor szczytuje spazmem konkluzji: Nie wygrali bo: 1. Zawalił trener. 2. Zbyt wielu z nich, w tym Lewandowski, nie chciało wygrać, chcieli sobie popykać szmaciankę.
Jak mocno trzeba się pyknąć i w które miejsca na głowie, żeby pisać taką szmaciankę – trudne dociec. Z życzliwości polecam stałe noszenie kasku panie Wawrzynowski.

* Po czym Marek Wawrzynowski zauważył u Smudy zmianę osobowości tego nie pojmuję zupełnie. Był i pozostał prostym, zakompleksionym prowincjuszem. Ostatnia impreza tylko ostatecznie rozwiała w tym względzie jakiekolwiek wątpliwości.

piątek, 13 lipca 2012

Klęska na ME to także wina Laty i PZPN!

Rok temu prezes PZPN Grzegorz Lato zapowiedział, że jeśli Polska nie wyjdzie z grupy na ME to on nie będzie ubiegał się o reelekcję (październik 2012). Teraz zdanie zmienił. Na ostatniej konferencji prasowej pytany dlaczego, odparł: „bo szef UEFA Michel Platini pogratulował mi doskonałej organizacji tej imprezy”.
Przytoczę wydarzenie sprzed wielu lat. Mój zakład pracy się modernizował – postanowiono w tym celu zaimportować nowoczesne urządzenia z Anglii. Wysłano więc grupę pracowników, w tym mnie, do Anglii na 2-tygodniowe szkolenie, abyśmy nauczyli się obsługi tych maszyn. W kilka miesięcy potem import dotarł do zakładu i rozpoczęliśmy organizację nowego wydziału. Dyrektor przeżywał chyba jakiś trudny okres bo, ku zaskoczeniu wszystkich, mianował mnie owego działu kierownikiem. Trzeba było  rozpakować przesyłkę, ustawić urządzenia i rozpocząć produkcję. Tyle, że nie mieliśmy stosownych stołów, szafek itp. mebli. Wtedy wpadłem na pomysł by je wykonać z drewna, którego użyto do opakowania tych maszyn. A surowca na to Anglicy nie pożałowali! Dogadałem się z kolegą, zakładową złotą rączką i ten, za drobną opłatą, zgodził się meble wykonać. Mój bezpośredni przełożony, czyli z-ca dyrektora propozycję zaakceptował. Gdy dział był już gotów do startu odbyła się uroczystość „wodowania”. Przybył tzw. „czynnik z zewnątrz”, byli obaj dyrektorzy, kierownik działu (czyli ja) i pracownicy. Po wystąpieniu gościa, głos zabrał dyr. dziękując najpierw „organowi”, który sfinansował import oraz szkolenie, następnie osobiście obecnemu tutaj jego przedstawicielowi, tow. X, i „temu bez którego tak szybkie i sprawne zorganizowanie działu od podstaw i rozpoczęcie produkcji nie byłoby możliwe, czyli…” (tu prawie już wypiąłem klatę do przyjęcia odznaczenia) „…czyli mojemu zastępcy, tow. dyr.” i wymienił swego vice. Facet nawet palcem kiwnął a został wyróżniony. Bo zwierzchnik.
„Zasługi” Grzegorza Laty w organizacji ME w Polsce i na Ukrainie są takie same mniej więcej jak tego vicka z zakładu pracy sprzed laty.
Natomiast prezes Lato zupełnie nie poczuwa się do winy za wynik sportowy. „Kadra miała wszystko, czego chciała, więc porażka jest wyłącznie winą trenera” – takie mniej więcej jest jego stanowisko. Powstaje jednak proste pytanie: a kto tego selekcjonera powołał?  Szkoda, że na wspomnianej konferencji żaden dziennikarz o to nie zapytał. Sprawa jest o tyle istotna, że spotkanie było transmitowane na żywo przez kilka telewizji. I opinia publiczna mogła odnieść wrażenie, że Lato i PZPN za klęskę winy nie ponoszą. A są jej winni, jak najbardziej! Przed laty, chcąc przerwać „bluzgi” internetowych kibiców i kiboli pod własnym adresem, namaścili ulubieńca tłumów czyli Smudę. Jednak tchórzliwe ustępstwa wobec nacisków zewnętrznych, dla ratowania własnych tyłków, od odpowiedzialności nie zwalniają. Powtarzam, szkoda, że żaden dziennikarz tej kwestii nie poruszył. Nie zauważyłem również by pisano o tym w sportowej prasie.  Ciekaw jestem jak prezes próbowałby  wyłgać się z tego zarzutu.
Zbliża się termin zjazdu wyborczego PZPN. Nie nawołuję do nagonki, ale każdą niekompetencję i amatorszczyznę Laty i jego kolesiów z centrali trzeba publicznie obnażać i piętnować. By przerwać tę zawstydzającą kadencję prostaków na urzędzie. To rola m.in. Was, dziennikarzy sportowych, telewizyjnych w szczególności. Jedną okazję właśnie spieprz…..
PS. Wyniki głosowania na selekcjonera podał prezes Lato. Głosowało 15 członków zarządu: za Waldemarem Fornalikiem było – 11, Jerzym Engelem – 3, Jackiem Zielińskim – 0. Niezwykłą czujnością wykazał się Mateusz Borek (Polsat Sport). Zapytał merytorycznie, co się stało z jednym głosem? Przyłapany na ewidentnym kłamstwie Lato odparł, że jeden członek się wstrzymał. Ważniejszych pytań celebryta Borek już nie zadał.

wtorek, 10 lipca 2012

Koziołki Katarzyny Nowak na mowie-trawie

Po 3. setach półfinału Djoković– Federer (1:2) postanowiłem dalszy ciąg ich meczu nagrać tylko ze względu na... komentatorkę. K.N. urzekła mnie bowiem swą poetycką weną tak bardzo, że choćby kilka jej niezapomnianych akapitów postanowiłem ocalić od zapomnienia. Tym bardziej, że ona te swoje frazy prawie recytuje, modeluje głos, wzdycha. Zda się, że natchnionym głosem snuje jakąś baśń, deklamuje balladę. I te przerywniki! (zaznaczone na czarno). Proszę więc o trochę wyobraźni. Cytuję.

Ci którzy, mnyy, eee odpadli też w tych wcześniejszych rundach, mneeee również mogli odczuć jaka to jest atmosfera, jaki to jest przepiękny klimat, który towarzyszy nie tylko w Londynie, ale w ogóle podczas wszystkich turniejów mneeee wielkoszlemowych. Oczywiście. Wimbledon to pewna specyfika, kolebka eeeeee tenisa. To jest ta loża królewska, loża książęca, mnyy, eee no jest ta pewna, oczywiście, magia. Ale wszystkie inne pozostałe turnieje dla mnie są tak samo ważne, te wielkoszlemowe.

Zawsze jest lepiej wyjść na prowadzenie (tu astmatyczne łapanie powietrza) aniżeli odrabiać. W takiej sytuacji jest teraz Nowak Djoković, który doskonale zdaje sobie sprawę*, że musi perfekcyjnie tutaj świetnie serwować, jak musi świetnie się poruszać eeeeee i starać się czasami tu zepchnąć do defensywy Szwajcara a to oczywiście jest bardzo, bardzo trudne.

Mimo, że Roger Federer prowadzi 2:1 w setach i 2:0 w czwartej teraz partii, to wtedy kiedy pokazywany jest ten boks Szwajcara tam mnyy eee gdzie siedzą jego najbliżsi, widzę pełną koncentrację, tam nie widzę, na chwilę, na moment jakiegoś rozluźnienia, jakiegoś uśmiechu. Jest taka koncentracja, jaka również towarzyszy Szwajcarowi. Wszyscy mocno przeżywają każdy punkt, każdy gem.

Wpatrzeni, jeszcze raz powtarzam, wpatrzeni w Rogera. Wszyscy sobie doskonale zdają sprawę, mówię tutaj teraz mnyy, eee o Mirce, żonie, trenerach, o głównym kołczu mnyy, eee wszyscy sobie zdają sprawę jak trudny, jak ważny jest ten dzisiejszy mecz, biorąc jeszcze pod uwagę to, że dwukrotnie w tym roku Szwajcar przegrywał z Nokowakiem Djokovićem. Oczywiście, to było na zupełniej innej nawierzchni, na nawierzchni ziemnej. Ja już mówiłam, że ta trawa (astmatyczne łapanie powietrza) która jest od kilku lat wolną trawą. mnyy, eee Tutaj jest sporo wymian. Mamy okazję oglądać tutaj i takie akcje i takie właśnie długie wymiany jak na kortach ziemnych. Ale jednak są niewielkie różnice, chociażby w poruszaniu się na korcie mnyy, eee chociażby w wysokości kozła, jednak tutaj ten kozioł jest niższy, aniżeli na nawierzchni ziemnej i ta rotacja tutaj nie ma aż takiego znaczenia. Mówię to głównie o liftowanych piłkach i tych topspinowych, których używają Hiszpanie, których używa Rafa Nadal czy David Ferrer, czy chociażby Nowak Djoković. Ta rotacja tutaj się tak bardzo nie sprawdza i nie jest ona tutaj tak bardzo groźna i niewygodna dla przeciwnika.

I Paul Annacone cały czas wpatrzony, taka sama koncentracja i wpatrzenie w Rogera tutaj, od samego początku tego spotkania. Nie widzę tam kompletnie rozluźnienia; nawet wtedy, gdy wygrał pierwszą partię, potem trzecią mnyy, eee nawet na moment. To tylko tata Rogera tak lekko, lekko się uśmiechał. Taki pan troszeczkę mnyy, eee jak gdyby troszkę w cieniu wszystkich innych, ale zawsze tak ciepło, pozytywnie nastawiony, nie robiący jakiegoś szumu wokół swojej osoby.

Teraz dopiero wszyscy wstali. Rozluźnili się troszeczkę. Mówię o tym boksie Szwajcara, lekki uśmiech pojawił się na twarzach tych najważniejszych osób. No i teraz nie lekki, ale szeroki uśmiech Rogera Federera i szczęśliwy tata.

Złośliwiec powiedziałby, że Katarzyna Nowak używa języka migowego – od czasu do czasu mignie odrobiną logiki i sensu. To byłoby wysoce krzywdzące. Tu się liczy efekt, budowanie klimatu, poza. U niej to maestria.
A od mdłej merytoryczności i banalnych konkretów był tym razem  Roger Federer. Tenisowo – zarówno trywialnie perfekcyjny, jak i pospolicie piękny.

* On doskonale wie, ona doskonale zdaje sobie sprawę. Co i rusz słyszę od komentatorów takie ozdobniki. I na ogół dotyczy to kwestii banalnych, oczywistych. Gdy np. tenisista przegrywa w setach 1:2 to ma świadomość, że jak nie wygra czwartego – odda mecz. Gdyby o tym nie wiedział to byłby idiotą. Czy nawet mało rozgarnięty telewidz mógłby go o to podejrzewać? Jeśli więc komentatorzy próbują nam to uświadamiać to robią z nas takich właśnie „niekumatych”. I pewnie nawet o tym nie wiedzą. Więc niech się dowiedzą: to są stwierdzenia niemądre i czas ich zaniechać.
*
Michał Kołodziejczyk (Rzeczpospolita) w przeddzień wyboru selekcjonera reprezentacji piłkarskiej stwierdził (internetowe video), że mało inteligentny szef (w domyśle Lato) nie wybierze mądrzejszego od siebie. Kandydatów było 3.: Engel, Zieliński i Formalik. Z tego wynika, że wybrany Formalik nie tylko jest najgłupszy z nich, ale także mniej rozgarnięty niż Lato. Wydaje się, że najgłupsze bywa czasem klepanie wyświechtanych frazesów.

niedziela, 8 lipca 2012

Jego Ekscelencja: TATUŚ

Finał Wimbledonu (Polsat Sport) komentowali Bohdan i Tomasz Tomaszewscy. Senior Bohdan, jak zwykle, mówił o sobie: własnych odczuciach, wrażeniach, przemyśleniach, prognozach itp. To modelowy przykład natchnionego egocentryka, upajającego się własnymi frazami i misternie modulowanym głosem – ze znikomą, jak zwykle, ilością treści merytorycznej. Sportowe imprezy zawsze były dla niego jedynie tłem, pretekstem do samorealizacji. Wiek jednak robi swoje. Zniknęły gdzieś werbalne ozdobniki, wyszukane skojarzenia, wymyślne sformułowania, a i głos nie ten. Dziś jest już tylko mamroczącym androny staruszkiem. W czasie tego finału był, niestety, jeszcze na tyle mobilny, że plótł te swoje bzdury przez niemal cały mecz, skutecznie obniżając jakość relacji.
Dostroił się do niego syn Tomasz. Napuszczał pana Bohdana (tak się do niego zwracał!) na wspominki. Dowiedzieliśmy się, że 70 lat temu młody Bohdzio nie tylko trenował na korcie, ale także pił brudzia z Jadwigą Jędrzejowską. Na zapleczu! Wyszło również na jaw, że Tomasza nie było jeszcze wtedy na świecie więc nie może tego pamiętać, itp. bzdety. Tak to finał imprezy o światowym prestiżu, został wykorzystany do snucia bzdurnych ecie-pecie w rodzinnym gronie.  I ten zwrot panie Bohdanie do ojca! Ile w tym sztuczności, szacunku na pokaz. Dobry synek – dopieszczał tatusia na forum publicznym. Fabula komponowana na wzór jakiegoś tandetnego serialu południowoamerykańskiego. Kiepska szmira, Panie Synalku!
Jeszcze jedno. Pan Bohdan w czasie prawie każdej relacji z niesmakiem mówił o nieetycznym zachowaniu widzów, oklaskujących błędy zawodników. Kiedyś, zachwalał, gdy tenisista popełnił błąd na widowni trwała martwa cisza. Tym razem, gdy po błędach Williams niektórzy klaskali elegancki senior milczał. W ogóle zresztą ostentacyjnie, rzekłbym bezczelnie, kibicował rodaczce, a syn mu wtórował. Ani cienia obiektywizmu! Czy to jest eleganckie panowie Tomaszewscy.
*
Papa Williams wystąpił tym razem w ciemnych okularach. To trafne uzupełnienie kreacji. Przydałyby się tylko większe szkła. Im większe tym lepiej.
*
Dziś finał siatkarskiej Ligi Światowej. Polska–USA. Pięknie. Ale jest pewne ale… Otóż w relacji (znowu Polsat Sport, brawo!) usłyszymy bardzo dobrego, skądinąd, komentatora Tomasza Swędrowskiego. Ściśle mówiąc, na ogół bardzo dobrego. Bo, niestety, gdy przyjdzie mu relacjonować potyczki Polaków z „obcymi” zamienia się w nieokrzesanego kibolka. Prawie każdy zdobyty przez rodaków punkt kwituje jaskiniowym iście wyciem. Cierpi zaś, gdy punkty tracimy. Po raz n-ty pytam: panie Tomaszu jak długo jeszcze, pan doskonały fachowiec i jeden z najlepszych komentatorów w ogóle, będzie tak się ośmieszał. Czy nie warto, z wiekiem, dać sobie trochę luzu, nabrać dystansu, spróbować opanować się. To jednak tylko sport, choćby na najwyższym nawet poziomie. Za chwilę olimpiada. Polacy mają tam szanse na medal, nawet złoty. Już dziś ciarki mnie przechodzą, gdy pomyślę jak straszliwie pan będzie wrzeszczał, jak prostacko trząsł się w intencji swoich. Czy to warto, czy warto, powtarzam, zostać olimpijskim wyjcem i kibolem? Decyzja należy do Pana!

piątek, 6 lipca 2012

Ojcze Williams: nie strasz, nie strasz...

Po Wimbledońskim półfinale Azarenka (Rosja)iiWilliams (USA) 3:6, 6:7 ojciec Amerykanki Richard autorytatywnie ogłosił, że de faktycznie  odbył się już finał i triumfatorką turnieju jest jego córka Serena, a ostatni pojedynek z Polką Radwańską to żaden finał – formalność tylko. Nie oburzałbym się z tego powodu – niektórzy wypowiadają się równie elegancko, jak wyglądają. 
Osobiście, śledząc finał, będę miał inny problem. Od lat uważam bowiem, że zbyt duży wpływ na wynik w tenisie ma zawodnik posiadający jedną wyraźnie ponadprzeciętną umiejętność, niedzwykle skuteczny serwis, mianowicie*. Nie jest to możliwe chyba w żadnej innej dyscyplinie sportu (może poza boksem, vide Tyson). Williams w rzeczonym półfinale zaliczyła 24 asy! Czyli wygrała na sucho 6 gemów przy 21. rozegranych (plus tiebreak)! W piłkarskiej drużynie np., gdyby było choćby nawet 5. specjalistów od rzutów karnych, a także wolnych z różnych odległości i miejsc na boisku, fakt ten rzadko równoznaczny byłby z wygraną. W dodatku przepisy tej gry wolnych i karnych „z urzędu” nie przyznają. Wracam do mojego problemu. Będę musiał pilnie uważać aby oglądając występ naszej zawodniczki, bombardowanej zabójczymi serwisami oponentki, nie zachowywać się jak kibole na meczach naszej piłkarskiej Ekstraklasy i docenić klasę Williams – mimo wszystko. Swoją drogą ciekawe czy Radwańska i jej mentor Tomasz Wiktorowski wymyślą jakiś sposób (sportowy, naturalnie), aby rozregulować nieco tę serwisową machinę!
Mecz Rosjanki z Amerykanką komentowała Katarzyna Nowak, której pracę w czasie meczu ćwierćfinałowego Radwańskiej oceniłem bardzo krytycznie (p. poprzedni wpis). Tym razem większych pretensji już nie mam. Była znacznie bardziej rzeczowa, dużo mniej mówiła, dała pooglądać. Czy dlatego, że grały wyłącznie „zagraniczne”, a może dlatego, że komentowała sama? I zajęła się pracą, a nie pogaduszkami z kolegą.
A poza wszystkim proporcja – dwie osoby grają, dwie komentują – jest z założenia chora. Przecież np. Karol Stopa sam, w czasie jednego pojedynku, nakomentuje tak obficie, że podobnej ilości nie nagrają wszyscy tenisiści w czasie całego Wielkiego Szlema!

* Razi mnie zwłaszcza wygrywanie gemów 4. asami. Dlatego ustalenie, że po dwóch kolejnych asach, następny serwis byłby  już tylko jednym podaniem, trochę skutki „bombardowania” mógłby łagodzić. Nie oznacza to, że optowałbym za zmianą przepisów w tym względzie – to tylko takie luźne dywagacje.

środa, 4 lipca 2012

A jednak się pisze!

Skoro się przeżyło, to bloguje się dalej.
Decyzję o wznowieniu tej pisaniny przesądzili jednak sami komentatorzy. Ścierpieć popisy  niektórych i nie móc im tego wytknąć to trauma znacznie większa, niż milczenie, czyli tzw. święty spokój. Chciałem zacząć z okazji piłkarskich ME, ale opisywać kunszt np. Dariusza Szpakowskiego albo „tfurczo” kontynuującego jego „bezmyśl” Macieja Iwańskiego i nie używać wulgaryzmów – to przerastało  moje możliwości.
*
Co do ME. Przypomnę, bez satysfakcji zresztą, że już przed dwoma laty zauważyłem, iż drużyna Franciszka Smudy będzie lustrzanym odbiciem swego trenera: emanacją niechlujstwa, mianowicie. Sprawdziło się. Dobrze więc, że odszedł. Ewentualna nominacja Waldemara Fornalika wydaje się rozsądna. Po rozegraniu – zaplanowanych w tym roku – trzech meczów w ramach eliminacji do MŚ w Brazylii i jesiennych wyborach, nowe władze PZPN (oby ze Zbigniewem Bońkiem jako prezesem) będą mogły dokonać ewentualnej korekty. O tym, naturalnie, należałoby pana trenera Fornalika uczciwie uprzedzić a całość uregulować kontraktem.
*
Trwa Wimbledon. Dowiedziałem się właśnie o awansie Agnieszki Radwańskiej do półfinału. Wielki sukces, gratulacje! Jedyną telewizją relacjonującą przebieg imprezy jest sportowy Polsat – i chwała mu za to. Niestety, poziom większości  komentatorów, których zatrudnia, jest żenujący. Pierwszeństwo pod tym względem zdecydowanie przyznać należy Katarzynie Nowak. I nie tylko dlatego, że jest kobietą. Nieudolnością bije wszystkich bez względu na płeć. Trudno tu nawet wyróżnić jakąś jej jedną, szczególnie denerwującą przypadłość – ona jest komentatorskim nieszczęściem kompletnym. Poczynając od nieumiejętności równomiernego oddychania, co objawia się wyraźnie słyszalnym, gwałtownym łapaniem powietrza niczym astmatyk, czasem po dwa trzy razy w czasie jednej frazy, a kończąc na „narracji”, której poziom obraża nawet przeciętnie rozgarniętego dzieciaka. Oczywiście nie można wykluczyć, że Nowak jest osobą chorą na astmę – jeśli tak to tym bardziej powinna zdecydowanie mniej mówić! Nie pogarszałaby swego stanu zdrowia, a telewidzom, przy okazji, oszczędziła banalnej retoryki i tasiemcowych komunałów. To czy akurat na korcie toczy się gra nie ma znaczenia. Pani Katarzyna na jedno patrzy o drugim mówi. Nie należy się więc dziwić, że na myślenie czasu jej brakuje. W dodatku zdominowała całkowicie swego partnera Pawła Motylewskiego, często wchodząc mu w słowo i bezceremonialnie pchając się z własna tandetą. Pan Paweł, jak sama nazwa wskazuje, też nie orzeł, ale jednak w produkcji głupstw jest znacznie oszczędniejszy. Za to w kibicowaniu „swojej" równie gorliwy. Irytowały zwłaszcza objawy wyraźnej radości po niepowodzeniu rywalki. A gdy np. Radwańska zagrała 4. już tzw. świnię – piłka zahaczyła o taśmę i spadła tuż za siatką na stronę Kirilenki – oboje z zadowoleniem rechotali. U kiboli by to nie dziwiło. I jeszcze jedno. Nowak kilka razy pochwaliła Rosjankę. Ale przedtem żarliwie oświadczała, że całym sercem zyczy zwycięstwa rodaczce. Po co takie niemądre zabieganie o alibi?
Napiszę po raz n-ty: komentator ostentacyjnie kibicując swoim nie pomoże im, a jako fachowiec się deprecjonuje i ośmiesza... a czasem nawet zapesza! Nie ma to więc żadnego logicznego uzasadnienia!

Obserwatorzy

O mnie

Warszawa, Poland
Kibic sportowy