Z udziałem polskich drużyn trwały ostatnio eliminacje do fazy zasadniczej piłkarskich lig europejskich. Te futbolowe potyczki relacjonował głównie Polsat za co należy się stacji podziękowanie. Więc to czynię!
W meczu decydującym o awansie do Ligi Mistrzów Wisła grała na Cyprze – niestety, przegrała i odpadła. Komentatorzy Mateusz Borek i Wojciech Kowalczyk zasadnie ocenili, że APOEL był zdecydowanie lepszy. Nie było to zbyt odkrywcze, bo widoczne gołym okiem: jedni grali a drudzy biegali. Ale relacjonujący muszą recenzować także oczywistości, więc naturalnie czepiać się ich za to nie mam zamiaru. Natomiast szlag mógł trafiać, gdy taki banalny fakt, różnie go formułując, powtarzali bezmyślnie, bez umiaru czterdzieści razy – to już przegięcie ewidentne. Rozumiem ich frustrację, bo Wisła była momentami deklasowana. Ale Borek z Kowalczykiem powinni mieć na tyle wyobraźni, by dostrzec, że ich żałosnego lamentu musiało wysłuchiwać setki tysięcy ludzi, równie zdenerwowanych, zniesmaczonych i zdegustowanych. Po co więc było dolewać oliwy do ognia? Podobno o klasie człowieka, świadczy m.in. umiejętność dostosowania swoich zachowań do zastanego kontekstu. Dedykuję ten pogląd obu komentatorom.
Opinie o meczu Spartak–Legia Wojciech Kowalczyk wygłaszał tym razem z telewizyjnego studio. Od początku gołym okiem widać było, że coś mu dolega. Czy miał kaca po przyjeździe z Cypru, gdzie poprzedniego dnia obficie utyskiwał z Borkiem na grę Wisły, czy był inny powód, nie wiem. W każdym razie siedział nadęty z miną gradowej chmury na obliczu i nie podobało mu się nic. Nawet kompletnie nieprzewidywalna wygrana Legii i jej sensacyjny awans do Ligi Europejskiej tęczą facjaty Kowalczyka przyozdobić nie zdołały. Wyglądało na to, że wyrobił już sobie i utrwalił pogląd, że Legia pod wodzą Macieja Skorży nigdy żadnego sukcesu nie odniesie! I konsekwentnie przy tym trwał. Od kiedy Legia za kadencji tego trenera poniosła (w zeszłym sezonie) rekordową liczbę 11 porażek a potem on sam nie zdobył się na potępienie bandziora, który spoliczkował jego piłkarza Jakuba Rzeźniczaka, i ja należałem do tych, którzy chętnie by mu białą chusteczką z trybun pomachali. Ale facet odniósł sukces sportowy i – co dla klubu także ważne – finansowy. Bo w życiu tak bywa, że nauka wynikająca z przeszłych porażek może zaowocować teraźniejszym sukcesem, a z moralności nikt nikogo w sporcie nie rozlicza! Ekspert musi to zauważyć i docenić. A nie zachowywać się jak rozkapryszony bachor, którego najbardziej drażni nieprzyjazna dlań rzeczywistość. Czas dojrzeć bródnowski ziomku!
*
Po raz pierwszy w tym sezonie, wszystkie mecze polskiej Ekstraklasy są transmitowane „na żywo”. Z tym, że trzy – te które uważa za najciekawsze – wybiera sobie na wyłączność Canal+, a pozostałe pięć można obejrzeć w dwóch relacjach, bo także w Polsacie. Oglądam zwykle najwyżej tylko te trzy w Canal+. I radzę taką powściągliwość innym. Bo poziom tej kopaniny, a zwłaszcza komentarz do niej może spowodować znaczne ubytki zdrowotne – z trwałym masochizmem jako schorzeniem w tej sytuacji najłagodniejszym. Że nie są to groźby urojone posłużyć może para komentatorów Rafał Dębiński i Krzysztof Przytuła. Jeden (Przytuła) to „szczególarz”* wybitny, drugi (Dębiński) to cedzak aktywnie go w łowieniu najbłahszych dyrdymałów wspierający. Ich emocjonalnym, naiwnym ekscytacjom i wręcz dziecinno-młodzieńczym zachwytom nie ujdzie cało żadne zagranie – każde jest warte uwagi i opinii! Komentują w ten sposób wszystko – jak leci, pa wsiem. Nawet najbardziej kalekie zagranie jest opisywane kolejno przez obu, a niekiedy niesieni euforia wydzierają się jednocześnie! Konikiem tej pary detalistów jest także częste wytykanie drużynom, że zostawiają przeciwnikowi zbyt wiele miejsca na boisku. To ich zdaniem źródło wielu boiskowych porażek. Może to i prawda. Ale też nie przesadzę, kiedy napiszę, że w studio komentatorskim szef Canal+ Sport Jacek Okieńczyc od lat zostawia za dużo miejsca. Dlatego w utworzoną lukę obok Dębińskiego wskoczył m.in. – taki pech – Krzysztof Przytuła. Nieszczęścia więc komentują parami! I sukcesu stacji trudno się tu dopatrzyć.
* Tak w filmie Vabank Gustaw Kramer (Leonard Pietraszak) nazwał komisarza Przygodę (Józef Para).