wtorek, 11 grudnia 2012

Rafałowi Jewtuchowi ku przestrodze!


Chwaliłem poprzednio parę Rafał Jewtuch i Przemek Kruk. I stało się tak, jak to wielokrotnie bywa w tele-relacjach sportowych: jeśli komentator pochwali zawodnika, to ten zaraz popełnia znaczący błąd – taka swoista prawidłowość. Zdarzyła się to także mnie. 
Jeden z meczów w ramach snookerowego UK Chamionship pan weteran Rafał (chodzi o staż)  komentował z Jarosławem Kowalskim – prawie nowicjuszem (w porównaniu z kolegą). I, niestety, stary wyga pokazał nieopierzonemu koledze i telewidzom kto tu hegemonem. Rozgadał się jak najęty, gardłował bez umiaru, słowotoki spływały w nasze uszy z szybkością i obfitością wodospadu; dodajmy: z pokaźną ilością komunałów. Zaś bez towarzystwa stałego partnera Przemka Kruka pogubił się kompletnie.
Takie mam tego wytłumaczenie. Gdy komentują razem, to właśnie Przemek Kruk jako pierwszy ocenia bieżącą sytuację na snookerowym stole, przewiduje ewentualne możliwości taktyczne, zagrożenia lub korzyści zagrania defensywnego, tzw. odstawnej lub ofensywnego, czyli wbijania – słowem nam, w większości niekumatym widzom, pozwala lepiej rozumieć oglądaną taktyczną rozgrywkę. A jego kolega zajmuje się przede wszystkim formalną stroną potyczki: przypomina bilans poprzednich meczów zawodników, liczy punkty, snuje prognozy, informuje o aktualnych wynikach z sąsiednich stołów, itp. Choć, naturalnie, sam także swoje fachowe opinie wygłasza. I ten dość klarowny podział ról funkcjonuje znakomicie – obaj uzupełniają się idealnie.
Tego właśnie zabrakło, gdy partnerem pana Rafała został Jarosław Kowalski. W dodatku ten z kolei merytorycznie ograniczał się najczęściej do banału, pustosłowia, mówienia oczywistości – istna plaga w telewizyjnych relacjach, nie tylko sportowych zresztą.
Ale nie zawsze przekonanie, że się mówi „oczywistą oczywistość” jest zasadne. Pan Kowalski twierdził np., że jeśli przegrywający nie zacznie wbijać to przegra. Niby tak, ale czy na pewno?
Punkty w tej grze zdobywać można także w inny sposób. Np. stawiając snookera. Dla mniej zaawansowanych: to sytuacja gdy zawodnik nie może białą bilą zaliczyć bezpośrednio czerwonej lub sześciu innych kolorowych i musi grać od jednej lub kilku band, okalających stół. A tu o błąd nietrudno. Jeśli spudłuje traci minimum 4. (cztery) punkty. Gdyby postawić przeciwnikowi takich udanych snookerów 37 to zyskać można co najmniej 148 pkt (4×37) i wygrać partię nie wbijając żadnej bili! Bo jeśli nawet przeciwnik sczyści stół, zaliczając tzw. maksymalnego breaka zyska jedynie oczek 147 i przegra!

Jarosław Kowalski, choć dwukrotny mistrz Polski (gratuluję!) sukcesów międzynarodowych nie osiągnął. Mam dla niego propozycję: zamiast trenować mozolnie niewdzięczne wbijanie, czy nie lepiej obmyślać chytre fortele, zaskakiwać rywali montowaniem upierdliwych dlań zasadzek, stawianiem kolczastych zasieków, obezwładniać snuciem paraliżujących pajęczyn – słowem szlifować i doskonalić umiejętność projektowania i wykonywania snookerów-pułapek. Kto wie może wtedy jego kariera nabierze międzynarodowego wymiaru? Co prawda nikt nigdy jeszcze takiej taktyki nie próbował, bo to trudne, ale zaryzykować i odnieść sukces, będąc w dodatku tym, który przetarł szlaki i na zawsze wpisał się w historię dyscypliny, bezcenne!
Tylko taką widziałbym korzyść z pełnych frazesów telewizyjnych komentarzy Jarosława Kowalskiego. Jeden z nich okazałby się pozorny i wskazał drogę do osiągnięć szczytowych. 

Brak komentarzy:

Obserwatorzy

O mnie

Warszawa, Poland
Kibic sportowy