sobota, 24 września 2011

Telewizyjni terroryści – dopisek

Powtarzam co napisałem poprzednio: Dyrektora sportowego Jacka Okieńczyca ostrzegam: opamiętaj się Pan i przymknij dzioby tej kraczącej hałastrze. Bo wrzód narasta i kiedy pęknie jego smrodliwa zawartość obryzga Was wszystkich dotkliwie.
Wyjaśniam. Zatrudnianie ludzi nie tylko niekompetentnych*, ale wręcz zbędnych to działania na szkodę własnej firmy, psucie jej prestiżu i wizerunku, to oferowanie odbiorcy kalekiego produktu, generującego w dodatku zawyżone koszty! Nie są one może astronomiczne, ale nawet bogaty głupio pieniędzy wydawać nie lubi – albo może nawet on szczególnie. Dlatego idiotyzm ekonomiczny, autorstwa Jacka Okieńczyca, wiecznie trwać nie może.  Kiedyś zagraniczna centrala stacji wreszcie się dowie o praktykach w polskim Canal+Sport (np. zadziała jakiś „życzliwy”). Jest się zatem czego bać!

* Bo trudno nazwać tak ludzi, którzy kaleczą polski język w każdym prawie zdaniu. Np. Kłos, Brzęczek, Mielcarski i paru innych. Ich albo należy posłać do szkoły, albo nie zatrudniać w mediach. Bo nie tylko kompromitują nadawcę lecz także powodują dyskomfort u odbiorcy.

piątek, 23 września 2011

Telewizyjni terroryści

Pisałem poprzednio krytycznie o komentującym siatkówkę Tomaszu Swędrowskim, zarzucając mu, że nie panuje nad emocjami hałaśliwie kibicując swoim. I to są niewątpliwie jego wady, których nie odwołuję. Jednak trzeba przyznać, że pan Tomasz to komentator mający trudną do przecenienia zaletę: zawsze jest w relacji na bieżąco, tu i teraz, dziejących się wydarzeń nie prześlepia, nie opowiada w tym czasie dyrdymałów na tematy oboczne, słowem – w oglądaniu nie przeszkadza.
Gdy z tego punktu widzenia ocenić większości jego kolegów „po fachu”, relacjonujących w różnych kanałach piłkę nożną, sytuacja wygląda wręcz tragicznie. Obraz rozmija się z komentarzem nagminnie, bo ocean gadulstwa bezustannie wręcz wlewa się w uszy telewidza. W  Canal+Sport np. mecze tzw. Ekstraklasy SA obsługuje na antenie co najmniej 2. a często nawet 3 „mówców”, bo jako eksperci współkomentują także byli piłkarze. Cała trójka prowadzi, naturalnie, nieprzerwany dialog. Ocenia wszystko, jak leci! Selekcji żadnej – najbardziej nawet kalekie zagranie rozbierane jest przez nich na czynniki pierwsze. Na boisku składnych akcji jak na lekarstwo, długimi minutami nie ma nic do komentowania nawet dla jednego delikwenta, a oni trzej bez przerwy klektają dziobami – trwa permanentne zdejmowanie pianki z gó…a (w takim piłkarskim badziewiu szczególnie lubi taplać się  Przytuła). Rafał Dębiński, Rafał Wolski, Jacek Laskowski, Tomasz Smokowski wieloletni pracownicy stacji, którzy powinni dbać o poziom tych relacji, bezmyślnie wdają się w głupawe rozmówki z siedzącymi obok – bardzo już skumplowanymi – Jerzym Brzęczkiem, Grzegorzem Mielczarskim, Krzysztofem Przytułą, Romanem Węgrzynem. Ci kiedyś kopali nawet nieźle, ale w miarę poprawnie mówić po polsku nauczyć się nie zdążyli. A że ich, nazwijmy to eufemistycznie, poziom ogólny też nie sięga szczytów, telewidzowie są współuczestnikami knajackich rozmówek kolesi z podmiejskiej piwiarni.
Osobny rozdział to Rafał Nahorny (liga angielska) i Leszek Orłowski (liga hiszpańska). Cytatami, statystykami, plotkami obficie paskudzą każdą relację. Niech tylko ktoś z tamtego  piłkarskiego światka choćby pierdnie, natychmiast  relacjonują to na antenie tak plastycznie, że „bąka” nie tylko słychać ale i dotkliwie jego przelot czuć. Nahornemu takich śmierdzieli w czasie jednego meczu naliczyłem kiedyś 150! Przy okazji: załóżmy, że 30 takich „ciekawostek” podał on z pamięci, ale pozostałe 120 musiał przeczytać z jakiegoś przyniesionego do studia nośnika. Jeśli tak, to co najmniej 60 min meczu umyka jego uwadze, bo w tym czasie czyta te bzdurne trele-morele! Podobnie jest zresztą z Orłowskim – plociuchem rodem z magla. Jak durna baba powtarza najbardziej szmatławe historyjki i cytuje bzdurne wypowiedzi.  Ileż to razy – gdy na ekranie Rooney, Aguero, van Persie albo Messi, Fabregas, Silva – chciałoby się krzyknąć im w twarz: zamknij się, nie przeszkadzaj oglądać ignorancie. Grzeczne to co piszę nie jest, ale obaj brakiem inteligencji i bezmyślnością przysporzyli już telewidzom tylu szkód i dyskomfortu, że zasłużyli na język jeszcze bardziej dosadny.
Podobnie zresztą jak Andrzej Twarowski. W jednym z ostatnich meczów Premier League – standardowo już – momentami rozdzierał gębę tak, jakby mu ktoś ucierał kogel-mogel z jąder. Takie ryki to w Canal+Sport chleb powszedni (Rosłoń, Laboga, Wolski) i nie są bynajmniej objawem sytuacyjnej ekspresji czy emocji lecz starannie ćwiczoną i reżyserowaną premedytacją – przecież olśnić kołtuna to bezcenne! Ale tym razem w sposobie wycia Twarowskiego była jakaś demonstracja, jakaś prowokacyjna ostentacja.  Darł się jakby to czynił na wiwat, na pokaz, dla dowartościowania się, jakby objawiał wszem i wobec: jak chcę, to będę wył nawet w 50.000-cach mieszkań i nikt nic mi nie zrobi, to ja i tylko ja decyduję jak się zachowam. Gdyby temu żałosnemu arogantowi poplątało język, to zostałby tylko durnym niemową!
W zakończeniu alarmuję! Rozmiary gadaniny na żenującym częstokroć poziomie przybrały już w Canal+Sport rozmiary monstrualne i stają się w tej renomowanej stacji wynaturzeniem. Poddawani zaś wieloletniemu terrorowi medialnych krzykaczy i ignorantów telewidzowie tracą cierpliwość. Dyrektora sportowego Jacka Okieńczyca ostrzegam: opamiętaj się Pan i przymknij dzioby tej kraczącej hałastrze. Bo wrzód narasta i kiedy pęknie jego smrodliwa zawartość obryzga Was wszystkich dotkliwie. Ze wszech miar zasłużenie, zresztą.

PS. Jeden krytyczny felieton na ten temat w jakiejś renomowanej gazecie mógłby w dużym stopniu sytuację poprawić, werbalną erupcję wyświechtanych frazesów i tandety przyhamować, wywołać powszechną dyskusję, potem wypracować standardy. Taki tekst nie ukaże się. Skumplowane środowisko o to zadba, iście złodziejska solidarność wciąż obowiązuje, omerta więc także.

sobota, 17 września 2011

Do Tomasza Swędrowskiego

W Czechach trwają Mistrzostwa Europy w siatkówce. Imprezę relacjonuje Polsat. Komentatorem meczów reprezentacji Polski jest m.in. Pan. Jako były znany zawodnik, mistrz kraju, jest Pan niewątpliwie ekspertem tej dyscypliny, wielokrotnie pozytywnie tu ocenianym także jako komentator. Niestety, gdy relacjonuje Pan mecze Polaków z przeciwnikiem zagranicznym nie panuje Pan nad nerwami, zachowując się w sposób, który cywilizowanemu człowiekowi nie przystoi. Wrzaski, które Pan z siebie wydaje w czasie rozgrywanych akcji i ryki radości po każdym zdobytym przez „naszych” punkcie, dobitnie to potwierdzają. Tego nie można nazwać nawet nadmierną ekspresją – to momentami histeria! W tej sytuacji oglądanie meczu staje się dla telewidza oczywistym i całkowicie niezasłużonym dyskomfortem.
Jeśli chciałby mi Pan zaproponować użycie „pilota” potraktowałbym taką podpowiedź jedynie jako niegrzeczną, bo zamierzoną złośliwość. Rzecz  bowiem w tym, że to Pan ma obowiązek zachowywać się powściągliwie, w sposób wyważony, zgodnie z powszechnie przyjętymi między ludźmi normami – czyli przyzwoicie, a nie telewidz adoptować się do objawów Pańskiej patologicznej chwilami ekscytacji.
Pora żeby – jako solidnie dorosły już mężczyzna – poszedł Pan po rozum do głowy. Nim Pan ruszy proponuję chwilkę zadumy. Łatwiej Pan trafi do celu!

PS.  Jak Pan już dotrze pod wskazany wyżej adres, to proszę się zastanowić ilu przyszłych kiboli-ksenofobów i „naszych”, stadionowych bandziorów – u Pana właśnie pobrało pierwsze lekcje!

piątek, 16 września 2011

Ile dzieli Steca i wielu jego kolegów od elementarnej przyzwoitości?

W GW. z 14.09.2011 felieton Rafała Steca Ile dzieli Kurka od megagwiazdy.
Siatkarz reprezentacji Polski Bartosz Kurek w czasie trwania Mistrzostw Europy w Pradze odmawia rozmowy z dziennikarzami, w dodatku nie podając powodu. Po meczu z Bułgarią Stec niby go zrozumiał, bo pisze …wręcz akceptuję jego reakcję – był wściekły po porażce, a ja nie jestem fundamentalistą żądającym, by siatkarze podbiegali na każde skinięcie dziennikarza. Łaskawa wyrozumiałość Steca okazała się jednak kadłubowa, bo obejmowała tylko jeden mecz i jeden akapit. Dalej bowiem czytamy: …w Karlowych WarachMój kolega po fachu znów podszedł do Jego Ekscelencji i usłyszał, że Jego Ekscelencja rozmawiać nie zamierza wcale. Powodów podać nie był łaskaw. Fałszywość Twej poprzedniej wyrozumiałości, Wasza Ekstolerancjo, demaskuje toksyna żółci w postaci ironicznego epitetu, którym już po chwili Wasza Szyderczość była łaskawa zawodnika ubabrać.
Niedawno rozmawiać z mediami nie chcieli także piłkarze reprezentacji Polski. Ale oni to gracze co najwyżej przyzwoici, a Kurek co rusz dowiaduje się, że jest kandydatem na władcę nie tyle małej siatkarskiej Polski, lecz całego, ciut większego siatkarskiego świata. U Kurka zachowań gwiazdorskich nie widać. Skąd więc wiadomo, że jest kandydatem na władcę? To naturalnie określenie autorskie Steca. Potrzeba chwili, aby wykonać prosty zabieg: wirtualnie osadzić delikwenta na tronie, by za chwilę zarzucić wykreowanemu władcy impertynencję i zarozumiałość wobec poddanych. Zaprawdę godne Naszego Dziennika albo Faktu!
Dalej Stec oświadcza, że nie lubił pomysłu ludzi mediów by w odwecie bojkotować wspomnianych piłkarzy, bo bardziej niż piłkarzy bojkotujemy (wtedy) czytelników. Siatkarz też nie bojkotuje mnie, …lecz kibiców… Niemądry wniosek! W pracy siatkarza priorytetem nie jest udzielanie wywiadów, lecz jak najlepsza gra. A ponieważ z tych obowiązków Kurek wywiązuje się jak dotąd poprawnie, zatem o żadnym bojkocie żadnego czytelnika mowy być nie może. Profesja dziennikarza zaś polega na opisywaniu i komentowaniu występów sportowców, a nie zakłócaniu ich treningu czy relaksu podtykaniem im pod nos mikrofonu albo dyktafonu z natrętnym żądaniem odpowiadania na – rzucane w pośpiechu, w przelocie – bzdurne częstokroć pytania. Z normalnym dziennikarskim wywiadem nie ma to nic wspólnego. Przypuszczenie zaś wielu Steców, że takiego właśnie głupawego medialnego, badziewia odbiorca oczekuje, to bojkotowanie jego zdrowego rozsądku i, w efekcie, obrażanie wielu w miarę rozgarniętych umysłowo, dorosłych ludzi
Dalej czytamy, że sportowcy odmawiający wywiadu są nierzadko mniej kłopotliwi, niż ci do rozmów chętni. Ponieważ: prawdziwy ból głowy wywołuje niekiedy redagowanie ich nudnych komunałów, żeby czytelnik dał radę zawiesić na wywiadzie oko. Czyli, że mówią głupstwa, a dziennikarze muszą je korygować, by były strawne dla czytelnika.
I ostatni smakowity cytacik: Kurek nie zdaje sobie sprawy, że zarabia tyle, ile zarabia, także dzięki temu, że dziennikarzom jeszcze chce się zawracać mu głowę.
Nie wiem co na mózgu zawiesił sobie Stec pisząc te frazy. W każdym razie zablokował i wyłączył wspomniany organ tak skutecznie, że swoją i kolegów po fachu pychę i arogancję odsłonił publicznie z całkowitą przejrzystością.
Kurek wywiadów odmawia, powodów nie podaje. A może o tym, co chlapnął Stec wiedział już wcześniej i dlatego nie ma chęci rozmawiać z arogantami, impertynentami a niekiedy bezczelnymi medialnym wszarzami? I tylko dupek może mu się dziwić.

PS. W zakończeniu Stec raz jeszcze poucza i zawstydza Kurka. Pisze o zdarzeniu z igrzysk w Pekinie. Otóż już po konferencji prasowej Lloy Ball (światowej sławy siatkarz USA), odchodząc, dostrzegł jeszcze Steca (cytuję): ...więc podszedł i zapytał: „Chcesz zadać mi jakieś pytanie, czy mogę sobie już pójść?". Czy przypadkiem nie jest to przesadne gloryfikowanie amerykańskiego siatkarza, panie Stec?  Może, po prostu, podobało się mu się rusztowanie Pana fryzurki – i był to tylko podryw?

piątek, 2 września 2011

Marek Rudziński, czyli werbalna biegunka

Trwają lekkoatletyczne w Korei. W Eurosporcie komentują je Marek Rudziński i Janusz Rozum. Rudziński jest chory od dawna – słychać to zwłaszcza, gdy relacjonuje konkurencje szybkościowe. Wylewa z siebie gejzery słów i zdań, czyniąc to wprost proporcjonalnie do szybkości biegnących. Teksty, które wydala z siebie często nie mają żadnego związku z tym, co widać na ekranie. Ale to nie ma dla niego najmniejszego znaczenia – chodzi o to żeby mówić: obficie i jak najprędzej. Taki jego swoisty syndrom verbum debile – już nieuleczalny. Rozum jest obok, rzadko tak blisko Rudzińskiego. Pan Janusz jest stonowany i rzeczowy. Sytuacji jednak nie ratuje. Tu konieczny jest pilot.
*
A alternatywa istnieje, bo imprezę relacjonuje także TVP. Tam spotkamy, co prawda, Przemysława Babiarza, który nie zna się na żadnej dyscyplinie sportu ale za to, ze zniewalającą słodyczą w głosie, może mówić o każdej. Poza tym komentuje z nim fachowiec niewątpliwy – były reprezentacyjny płotkarz Marek Jóźwik. Jednak ten weteran Jedynki nie wiedzieć czemu popadł w dziwną manierę Wystarczy, że polski zawodnik choćby tylko minimalnie się wyróżni, a już Jóźwik wydobywa z siebie histeryczny skowyt zachwytu. Otwierana po latach, zardzewiała i skrzypiąca furtka to śpiew lirycznego tenora w porównaniu ze zdartym, gulgocącym stwardniała flegmą falsetem wydzierającego się wówczas pana Marka. Po co Mu to? Trudno zgadnąć?
*
Jeżeli nie istnieją uwarunkowania o których nie wiem, to zauważyłem w skokach (w dal i trójskoku) od dawna już trwającą anomalię. W tych konkurencjach bowiem zawodnik musi odbić z belki o szerokości 20 cm. Jak w taki wąski pasek drewna nie wceluje i odbije się choćby o pół centymetra poza, to skok jest nieważny. A trafić wcale nie jest łatwo, bo przecież rozbieg liczy kilkadziesiąt metrów i wykonywany jest z maksymalną szybkością. Stąd wiele odbić z przed belki lub skoków przekroczonych, zwłaszcza na zawodach rangi światowej, gdzie np. chodzi o zakwalifikowanie się do szerokiego finału. Dlaczego – oprócz uzyskania najlepszej odległości – od zawodników wymaga się jeszcze by na rozbiegu poruszali się identycznej długości krokami? – bo tylko to gwarantuje trafienie w ową nieszczęsna belkę. A gdy nawet trafi się w jej środek to i tak uzyskany wynik jest pomniejszony o 10 cm, bo mierzy się odległość od początku belki. I to jest właśnie ten zupełnie niezrozumiały anachronizm. Bo przecież gdyby poszerzyć miejsce odbicia (np. do 40 cm) a długość skoku byłaby odległością między śladem na belce najbliższym piaskownicy i – po oddanym skoku – pierwszym pozostawionym przez zawodnika na piaskownicy znikłaby zmora skoków nieważnych! Podniósłby się poziom, uzyskiwano by lepsze wyniki z nowymi rekordami włącznie. Konkurencje te odżyłyby w sposób spektakularny! Chciałbym, żeby Janusza Rozuma, który jest lekkoatletycznym sędzią, zapytał o to Rudziński. Tylko musiałby najpierw na jedną chwilę zamilknąć a w drugiej pomyśleć. U tego pacjenta to jednak sekwencja nierealna!

Obserwatorzy

O mnie

Warszawa, Poland
Kibic sportowy