Po perypetiach z Internetem wznawiam zapisy. Trwa turniej snookera o MŚ. Relacje w Eurosporcie. Ponieważ komentatorzy – Rafał Jewtuch i Przemek Kruk – pracują, na ogół i jak zwykle, bez zarzutu, uwaga na temat samej imprezy. Wyobraźmy sobie, że 2 zawodników rozgrywa 30 partii bez przerwy – wygra prawdopodobnie lepszy. Ale, gdy ci sami zagrają „cięgiem”130 framów to wygra ten, kto drugi uśnie i może to być ten gorszy. Impreza jest, moim zdaniem, zbyt rozciągnięta w czasie i gra się zbyt wiele partii. Znużenie, monotonia zabijają błyskotliwość i polot u najlepszych – grają bez błysku i, śnięci, przegrywają. Odwrotnie, niż wytrwali rzemieślnicy – np. tegoroczny finalista Graem Dott. Dobra kondycja fizyczna, równa, prosta, asekurancka i powolna, usypiająca oponenta gra, sprawiły że ma szanse na drugi tytuł mistrza (pierwszy w 2006 r.). A przecież w rankingu, przed imprezą, był poza 16-stką najlepszych. Przygotowanie fizyczne, upór i odporność psychiczna są oczywiście istotnymi elementami, ale to cechy raczej uniwersalne, wymagane od każdego klasowego zawodnika. Rozgrywki rangi mistrzostw świata powinny jednak selekcjonować sportowców, którzy do określonej dyscypliny mają predyspozycję i talent szczególny, unikalny, uniwersalny. Ciekawe czy finałowy przeciwnik Dotta, błyskotliwy (ten jako nieliczny się ostał) Australijczyk Neil Robertson, uśnie pierwszy; w finale gra się do 18(!) zwycięskich framów. Gdy to piszę Dott prowadzi po pierwszej sesji 5:3.
I jeszcze jedno. Po co w snookerze, sporcie kameralnym, eleganckim, subtelnym, anonsy zawodników przeniesione żywcem z hali bokserskiej. Dysonans oczywisty! Poza tym – nie ma powodu pompować adrenalinę w nieliczną widownię, skoro i tak musi ona prawie cały czas oglądać zawody w milczeniu!
I jeszcze jedno. Po co w snookerze, sporcie kameralnym, eleganckim, subtelnym, anonsy zawodników przeniesione żywcem z hali bokserskiej. Dysonans oczywisty! Poza tym – nie ma powodu pompować adrenalinę w nieliczną widownię, skoro i tak musi ona prawie cały czas oglądać zawody w milczeniu!
*
Polsat Sport relacjonował siatkarski Final Four Ligi Mistrzów. Komentowali Tomasz Swędrowski i Wojciech Drzyzga. W pierwszym meczu półfinałowym Skra Bełchatów przegrała (1:3) z Dynamem Moskwa. Oceniając grę Wojciech Drzyzga stwierdził, że ma pretensje do SKRY (podkr. moje) tylko o jedno: że nie miała alternatywnego planu gry – inaczej niż to było w przeszłości. Zapytać można pana Wojciecha: Co to znaczy „do Skry”? Do prezesa, zarządu, trenera, zawodników; dodam złośliwie do sprzątaczek obiektu? Skąd ten eufemizm. Dlaczego komentator nie powiedział otwartym tekstem, że poprzednim trenerem, który wzbogacił taktykę drużyny był Daniel Castellani (dziś prowadzi reprezentację Polski) i że to on uczynił z młodego Bartosza Kurka zawodnika klasy światowej. A obecny trener Jacek Nawrocki taktykę poprzednika bez alternatywy odrzucił, a Kurka posadził na ławce rezerwowych. I to Jacek Nawrocki, a nie portier klubu, ponosi za to pełną odpowiedzialność. W meczu o 3. miejsce Skra męczyła się z przeciętnym słoweńskim ACH Volley Bled, ostatecznie wygrała 3:1. W meczu zagrał wreszcie, imponując zwłaszcza atomowymi zbiciami, Bartosz Kurek. Ale w 3-cim secie przy stanie 24:19 dla Skry na boisku go nie było! Przeciwnicy wyrównali na 24:24, bo nie miał kto skończyć ataku. Trener Nawrocki dopiero bodaj przy 28:28 wpuścił na boisko Bartosza Kurka. Skra wygrała seta 31:29.
Wracam do Wojciecha Drzyzgi. Uważam, że fachowiec, ekspert, którym on niewątpliwie jest, nie powinien „ściemniać”, tylko nazywać rzeczy po imieniu. Można zrozumieć rozmaite układy towarzyskie. Ale jeśli pan Wojciech obawiał się, że oceniony krytycznie i po imieniu Jacek Nawrocki mógłby mieć do niego jakieś pretensje, to świadczyłoby to tylko o tym, że bliższej znajomości wart nie jest. Podobnie zresztą jak Skra warta jest lepszego trenera.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz